Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Śniąca I - Tu czy tam: seria "Śniąca"
Śniąca I - Tu czy tam: seria "Śniąca"
Śniąca I - Tu czy tam: seria "Śniąca"
Ebook249 pages5 hours

Śniąca I - Tu czy tam: seria "Śniąca"

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Młoda artystka pragnie normalnego życia bez niewyjaśnionych zjawisk zdarzających jej się prawie każdej nocy oraz dziwnych zbiegów okoliczności walczących o jej uwagę. Chce wyemigrować do Holandii, znaleźć pracę i miłość. Przytrafiają jej się jednak sny o starożytnej kapłance egipskiej, na którą została nałożona klątwa. Jak śnienie wpływa na rzeczywistość Jasmin? Czy sny mogą ją czegoś nauczyć? Czy Sara pokazuje jej prawdę?

LanguageJęzyk polski
Release dateMay 17, 2022
ISBN9798201296001
Śniąca I - Tu czy tam: seria "Śniąca"
Author

Joanna M. Pilatowicz

Joanna M. Pilatowicz is an adult's coach, dancer, dance teacher, choreographer, author, abstract painter, and recording artist. She has lived in Poland, The Netherlands and currently resides in Germany.  Her master thesis, "Expansion Through Dance," explored the concept of using dance as a healing media, positively influencing not only body, but mind and soul as well.  Life in the Netherlands inspired her to write her first short stories, in Polish language, hiding some of observed reality behind the veil of fantasy. As she says, "Passing the borders of reality, I would say I am entering the world of fantasy, dreamland, and paranormal; however it is all still connected to everyday life." "I was always drawn by what's invisible to a human eye. At the same time, probably from a desire to understand my own Self and motives more, I started to write diaries which unfolded in an unexpected way. So I just followed it." "The supernatural creatures in my books and paranormal aspects present there are my own ways of expressing my reality, linking non - fiction with a feeling world as well as adding some sort of higher force to it." "It is my own metaphor for different roles from our so-called subpersonalities that perhaps want to share their story with us, in order for us to grow, explore, experience or have a more fulfilling life. I do my best to follow these inner voices, giving them space and grabbing their message." For more information about Joanna and her passions, please visit: www.ifnotdance.com

Read more from Joanna M. Pilatowicz

Related to Śniąca I - Tu czy tam

Titles in the series (9)

View More

Related ebooks

Reviews for Śniąca I - Tu czy tam

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Śniąca I - Tu czy tam - Joanna M. Pilatowicz

    Wstęp

    Kobieca postać w ciemnej , długiej sukni szła szybko korytarzem podziemnym, a słaby blask pochodni, rozmieszczonych zbyt daleko od siebie ledwo rozświetlał jej drogę. Słychać było delikatny odgłos bransolet i naszyjników, które nosiła na sobie, wydawałoby się bez ograniczeń. Wszystkie ozdoby wykonane były ze szlachetnego kruszcu. Nie znosiła metalu, za to dopuszczała miedź. Stawiała kroki stanowczo, chociaż tunel wydawał się nie mieć końca. Na nogach miała sandały, bardzo wygodne jak na wędrówkę niemal po zaświatach.

    Doskonale wiedziała dokąd zmierza, przynajmniej takie wrażenie sprawiłaby na postronnym obserwatorze. Wyczuwając czające się w pobliżu zagrożenie, przyspieszyła, chwilami podbiegając. Nie byłaby zaskoczona ewentualną napaścią, ale przecież nikt nie wiedział gdzie jest, a to, co robiła było tylko plotką słyszaną na powierzchni. Nie podobałoby się to ludziom. Zajmowała się wiedzą, a ta bywa niebezpieczna. Grozi na przykład utratą życia. Być może odkryła zbyt wiele, ale była przekonana, że jest doskonała w swoim fachu. Nie zastanawiała się czy robi dobrze, po co i dlaczego. Nie rozumiała pojęcia: granica ani czegoś tak krępującego jak moralność. Były tylko możliwości, działania i ich rezultaty. Niektóre efekty jej pracy były przerażające nawet dla niej samej, ale następnym razem zawsze można było coś udoskonalić. Były też cele, a każdy wart uwagi dokładnie tyle, ile wymaga jego osiągnięcie.

    Zaczęła teraz biec. Intuicja podpowiadała jej, że niebezpieczeństwo się zbliża, a ona zdobyła właśnie zbyt wiele cennych informacji, by nie wykorzystać ich i nie przekazać dalej. O te dane się bała, nie o własne życie. Potrzeba dotarcia na miejsce była silniejsza niż strach przed utratą czegoś tak przyziemnego jak mniemała, ciało, zwyczajna powłoka dla duszy, wręcz ograniczająca sporo umiejętności. Czymże była dla niej śmierć? Tylko przejściem w inny wymiar, ten czy tamten, z wieloma obcowała na co dzień. To stamtąd między innymi czerpała wiedzę. Niektóre wędrówki były bardziej ryzykowne i śmierć to najlżejsza zapłata w porównaniu z innymi konsekwencjami jakie można było ponieść nieuważnie podróżując. Ale ona uczyła się długo. Była pewna swych działań, zbyt pewna. Wydawało się jej, że poznała już wszystko, co warto wiedzieć w dziedzinie pułapek na polu fizycznym i tym zupełnie niematerialnym. Zawsze udawało jej się uciec, ku wściekłości istot, z którymi zadzierała, wykraść to, czego potrzebowała do dalszej pracy i nigdy, ale to nigdy nie zostawiała śladów. Dzisiejsza zdobycz była kluczowa. Ostatni eksperyment nie powiódł się zbyt dobrze. Manipulacja genetyczna spowodowała zamianę niewolnika w coś na kształt zombie. A zupełnie nie o to jej chodziło. Mężczyzna na ciele wprawdzie wyszedł z tego bez szwanku, pozostały natomiast te duże, białe i martwe oczy. Uf, dość przerażający widok. Z duszą było najgorzej. Musiała udać się po nią. Nie wiadomo jak daleko jego esencja zdołała odejść. Szkoda by było. Lubiła go, był jej bardzo oddany i bardzo przystojny. Ciemnoskóry, postawny i wysoki. Na wszelki wypadek skorzysta z pomocy znajomego nekromanty, rozmyślała.

    Śmierć w tej chwili po prostu pokrzyżowałaby jej plany i oddaliła dalszą pracę, nie mówiąc o naprawieniu niewolnika. On jej zaufał i teraz czekał na jej pomoc. Być może z tym mniej się liczyła, ale jakieś znaczenie to miało.

    Biegła nadal ile tylko starczyło jej sił. Wtem zatrzymała się, bo pochodnie dalej się nie paliły. Minęła właśnie ostatnią i wkroczyła w ciemność. Ogarnęła ją panika. Tego powinna uniknąć. Niebezpieczeństwo stało przed nią w postaci człowieka.

    - Bądź przeklęta! - usłyszała kobiecy głos po czym poczuła ostrze sztyletu zanurzającego się w jej ciało. Pierwszy cios chybił w okolicy serca, ale wystarczył by osłabić i tak już zmęczoną kapłankę w czerni. Odwróciła się, by uciekać. W świetle miałaby jakąś szansę. Nie zdążyła. Drugi cios sięgnął serca. Śmierć należała do tych szybszych. Miała świadomość tego, że umiera, że opuszcza ciało. Zabójczyni pochylała się nad ciałem zmarłej.

    - Przeklęta na wieki, przez wiele żywotów będziesz się męczyć... - cichy szept trwał dalej. - Będziesz mówić, ale nikt nie będzie cię słuchał, będą się z ciebie wyśmiewać, na każdej drodze jaką wybierzesz będą przeszkody nie do pokonania, twoje zdolności zanikną na wiele tysiącleci, nie będziesz mieć przyjaciół ani miłości nie doświadczysz. Może i będą cię pożądać, ale nie będą cię kochać. Będziesz wreszcie słaba i zobaczysz jak to jest być tak samotną jak tylko może tego doświadczyć człowiek. W niczym nie będzie ci się wiodło - stary, ostry głos wydawał się nabierać coraz więcej mocy. - Będziesz cierpieć, ale pozornie wszystko będzie wydawać się normalne. I zapomnisz! Utracisz prawie całą wiedzę i moc. Twoje imię zostanie wymazane z historii i nikt w księgach o tobie nie wspomni! Zastąpi cię jeden z arcykapłanów. Ramzes niczego nie pojmie, nawet nie zauważy.

    Unosząca się dusza wiedziała, że klątwa będzie działać i nikt się o tym nie dowie. Nikt nie zdejmie przekleństwa. Tego się nie spodziewała. Wiele innych rzeczy nie przewidziała, a teraz czas odejść. Ale dokąd? Człowiek, który wierzy podąża za swoim bogiem. Ona bogom nie ufała. Miała zatem wybór, ale nie wiedziała gdzie iść. Pierwszy raz nie było celu, nie było jasności i sensu działania. Doskonale natomiast wiedziała, gdzie chodzić nie należy.

    Rozdział 1 ~ Zbyt realistyczna zmora senna i zew Holandii

    Jasmin obudziła się z krzykiem. Był środek nocy, kiedy usiadła w swoim mało wygodnym, wąskim łóżku, a łzy płynęły jej po twarzy. Miała wiele snów o dziwnej treści, mogłaby podzielić je na kategorie, tych symbolicznych nie mających sensu jak np. wyrabianie ochronnej tarczy z masła i tych, które sprawdzały się następnego dnia co powodowało dezorientujące uczucie déjà vu. Nie pamiętała niektórych majaków, aż do momentu kiedy się działy dosłownie, bądź też czyjś gest wywoływał w niej uczucie, że coś podobnego przeżywała już, najczęściej zeszłej nocy. W ogóle nie planowała nigdy zajmować się marzeniami sennymi, bo miała co robić i ledwo radziła sobie, jej zdaniem w rzeczywistości, nie było więc sensu komplikować wszystkiego jeszcze bardziej przez senne zwidy. Bardzo starała się być normalna, cokolwiek to oznaczało.

    Ostatni koszmar był jednym z wielu, który naruszał granice normalności przewidziane dla współczesnego świata, był bowiem nie tylko przerażający, ale i realistyczny. Zupełnie jakby to ona była tą kobietą ze snu, jakby to ona, Jasmin została zasztyletowana. Miejsce po sztylecie teraz dziwnie pulsowało. Potrzebowała z kimś o tym porozmawiać, ale zazwyczaj rezygnowała, bo i co tak naprawdę wyjawi poza tym, że kogoś uraczy opowieścią porównywalną do serii horrorów typu Freddy Kruger. Szczęściem w nieszczęściu mogła zwierzyć się czasem Euzebiuszowi, w kręgu znajomych uznawanemu za człowieka głęboko pobożnego i do tego obdarzonego darem uzdrawiania. Przy okazji wiele się od niego uczyła, więcej z obserwacji niż rozmowy, bo nie był to typ gadatliwy. Dziwne, jej zdaniem doświadczenia w zakresie zjawisk paranormalnych nauczyły ją ostrożności i szacunku dla wiedzy, która nie była uznawana za naukę. Jednak starała się nie poświęcać tym sprawom więcej uwagi, niż musiała. Jedyne środowisko, które być może powitałoby ją z otwartymi ramionami uznawane było za szalone i nasłuchała się różnych określeń od osób „normalnych. Z jej własnych testów ezoterycznego środowiska wynikało, iż rzadko istniało tam pojęcie tak zwanego zdrowego rozsądku; owszem panowała jakaś logika, ale była ona zupełnie inna. Skutkiem tego patrzyła jak sporo osób szczycących się zajmowaniem „czymś więcej traci kontakt z rzeczywistością, wybierając orbitowanie gdzieś w stworzonym przez siebie świecie. Pozostawało tylko ciało sprawiające wrażenie bezwolności i narzucającego się podejrzenia o schizofrenię. Twierdzili oni, że nie są ciałem, czymś tak nieważnym. Właściwie to ciała nie ma. Według Jasmin gdzieś tam wystąpił błąd, ale zadziałało powszechne zjawisko manipulacji tłumem. Skoro wielu sądzi tak samo, to przecież jeden nie może widzieć całej sprawy inaczej. Naturalny pęd człowieka ku przystosowaniu się do nowych warunków dokonywał reszty. Uznawała to za zbiorową psychozę tajnych stowarzyszeń, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że sporo z tych niewyjaśnionych rzeczy przytrafia się tylko jej. Była zatem ciekawa, ale trzymała się na bezpieczny dystans od wszelkich paranormalnych grup. Jedyne, co pozostało po tych eksperymentach z nieznanym to zamiłowanie do symboli - znaków runicznych, które w chwilach wolnych malowała. Na sprzedaż malunków namówiła ją koleżanka mająca dar przekonywania i uznając, że Jasmin ma talent. Ona jednak nic takiego w sobie nie dostrzegała, nie bardzo też w siebie wierzyła, ale przystała na wspólny projekt. Klienci znaleźli się na targach ezoterycznych. Niestety nieporozumienia poróżniły obie panie skutecznie i rozpadła się i tak już kulejąca przyjaźń. Sama Jasmin nie robiła z obrazkami nic poza dekorowaniem własnego pokoju, które według symboliki miały przyciągać wszystko to, co każdy człowiek w życiu usiłował zawsze poprawiać, zdobywać bądź też utrzymać: miłość, zdrowie, bogactwo. Jakże banalnie to brzmiało. Nie zastanawiała się czemu malowała te różne wzory, ale coś ją do tego motywowało. Z farb plakatowych i kartek miała przejść do tworzenia na kanwach farbami akrylowymi, ale te zmiany następowały powoli i to w chwilach kiedy była w nastroju pewnego, nienaturalnego dla niej spokoju. Na co dzień bowiem, cechowała ją nerwowość, a stany wyciszenia, w jakich się znajdowała malując były jak wytchnienie od codziennego stanu napięcia, którego już nawet nie zauważała. Skoro jednak była postrzegana jako okaz spokoju przez niektórych znajomych, nie prostowała tego.

    Teraz, chociaż ciemność panowała jeszcze za oknem, wstała i na wszelki wypadek postanowiła nie wracać do łóżka. Nie miała ochoty na ewentualną kontynuację z repertuaru własnej podświadomości. Zdecydowała „zabić" czas, by on nie pokonał jej i przystąpiła do nauki języka angielskiego. Dla szczególnego nastroju i lepszych efektów, zapaliła świeczkę i usiadła przy biurku. Wkrótce ogarnęło ją zmęczenie, duże niebieskie oczy zaszły mgłą, powieki zaczęły ciężko opadać, a głowa niebezpiecznie zbliżyła się do książki. Jeszcze chwila, a byłaby zaparkowała z nosem w lekturze. Dlatego postanowiła ten ambitny plan nauki przełożyć do rana. Ruszyła do łóżka, ale niestety jej myśli ruszyły również.

    Jak każda istota ludzka, Jasmin miała marzenia, a nawet sporo. Jak dotąd prawie wszystkie, jak uważała, oznaczone były etykietką: niespełnione, a do ich realizacji potrzeba było dużego cudu, nie wspominając już o ogromnym wkładzie pracy własnej. Cuda owszem, zdarzały się, ale wszystkie zaliczały się do pomniejszych. Wielkie uśmiechy losu w jej życiu najlepiej określało słowo: deficyt. Schemat przebiegał zupełnie nie tak, jak sobie wyobrażała: wielki trud, długotrwały, a potem „pyk i pojawiało się małe „coś, niezmiernie z siebie dumne, że ogóle raczyło zaszczycić ją swą obecnością bądź też wkraczało „nic", nieco tylko zdumione, co ono tu robi.

    Liczyła, że życie samo skoryguje bieg rzeki życia i nurt pociągnie ją za sobą. Ludzie przecież kończą studia, rozpoczynają pracę i każdy gdzieś ląduje. Niestety minęły jej dwudzieste piąte urodziny, nurt popłynął, a ona miała wrażenie, że została na brzegu, zdumiona, że przecież skoro innym się udało, to i jej się poszczęści. Przesadzała oczywiście, coś niecoś jej wychodziło, ale bardzo odbiegało od szczytu góry, na którą zamierzała się wspiąć. Znajomi już awansowali, wzrastały ich zarobki. Jej powodzenie na tych polach było skromniejsze. Sprawiedliwie jednak byłoby przyznać, że radziła sobie dobrze. Sama jednak nie była zadowolona i narastało w niej coraz większe rozczarowanie.

    Pod względem uczuciowym też nie było stabilnie, chociaż czasem ciekawie i chwilami z dużym rozmachem. Bardziej ekscytujące elementy zazwyczaj łączyły się z wyjazdami zagranicznymi. Można powiedzieć, że wątki miłosne były równie pogmatwane co burzliwe z długimi okresami nudnawego spokoju. Przeżycia pełne podniebnych lotów zazwyczaj wieńczył bolesny upadek. Do tego, co spadało wystarczyłoby tylko dopiąć tabliczkę informacyjną: uwaga, weteran miłosny po kolejnym wzlocie, obecnie w stanie upadku.

    Młodzieńcze zauroczenia przeminęły już dawno. Zresztą nie było ich tak wiele. A potem romantyzm ustąpił miejsca realizmowi. W wieku dwudziestu dwóch lat po prostu należało wybrać w miarę przystojny, zdrowy obiekt, by dla przyzwoitości i zdobycia doświadczeń na polu erotyki, iść z postępem cywilizacyjnym i nie zostać gdzieś daleko w tyle. Dotarcie do ćwierćwiecza za to wprowadzało coraz więcej ostrożności i inne wymagania, ale też samotność, wierna towarzyszka przez stulecia, a może nawet tysiąclecia jak jej się wydawało. Wszak człowiek nie zna przecież siebie samego, może to prawda z tą reinkarnacją. Nie wie się zatem co się zapomniało i czy warto było.

    Czyżby naprawdę w to wszystko zamieszana była jakaś klątwa? Pomyślała jeszcze przez chwilę zanim zasnęła. Może to była ona w tym śnie? Może wędrówka dusz i odradzanie ma sens? Noc to pora szczególna, łatwiej wtedy o wiarę w cokolwiek. Dopiero nad ranem człowiek ma odwagę pokpić sobie ze strachów i majaków sennych.

    W WARSZAWIE DOPIERO zaczynało się gorące lato. Jasmin skończyła kolejny sezon pracy jako nauczycielka tańca. Pogoda powodowała ogólne rozleniwienie w mieście, które prawie nigdy nie pozwala na odpoczynek. Upalny lipiec to czas wakacji dla wielu, a przynajmniej relaksu w weekend dla tych pracujących w korporacjach. W przeciwieństwie do nich, Jasmin nie bardzo miała gdzie wyjechać. Pozornie spokojna, całkiem spięta siedziała przy swoim biurku w malutkim pokoiku mieszkania rodziców, nie mogąc prawie się poruszyć pod naciskiem przytłaczających myśli, które pochłaniały większość jej energii. Kompulsywnie zaczęła pisać w swym pamiętniku, jakby chciała pozbyć się szarej chmury zdań ze swojego umysłu...

    Lipiec, 2005. Czy to nie dziwne, że czuję się zmęczona i stara? Świętowałam nie dawno obronę swojej pracy magisterskiej na jednej z bardziej renomowanych uczelni tego kraju. Mam stopień magistra, powinnam się cieszyć; mam umiejętności jako tancerka, wykonuję te wszystkie małe prace jako nauczycielka tańca i... nie widzę żadnych pozytywnych perspektyw na swoją przyszłość. Żadnych! Musiałam wprowadzić się z powrotem do rodziców, bo ledwo daję radę finansowo, a chciałam przecież zaoszczędzić. Ale po co? Nie mogę sobie pozwolić nawet na najmniejszą, dołującą dziuplę do mieszkania w tym mieście!

    Telefon dzwonił, a ona nie spieszyła się, by go odebrać. Nie czekała na nikogo i żadnych optymistycznych wieści też się nie spodziewała. Powoli jednak sięgnęła po słuchawkę.

    - Halo?

    - No cześć, co tam u was? - zapytała Konstancja swym pełnym werwy głosem. - My już dawno w Holandii. Zadomowiliśmy się, pewnie ze cztery lata tu posiedzimy na kontrakcie. Kiedy przyjeżdżacie?

    - Właściwie to mam wolne - powiedziała Jasmin wolno jakby była sama zaskoczona swoją odpowiedzią.

    - No to pakuj się w autokar i przyjeżdżaj, cała góra wolna, trzy piętra mamy - Konstancja nie pozwoliła jej się namyślać zbyt długo.

    - A wiesz, że to nie głupi pomysł - te słowa same niejako wypłynęły z ust jakby kompletnie poza kontrolą.

    - Przyjeżdżaj póki tu jesteśmy, poszukasz sobie jakiejś pracy, a może zostaniesz? - kusiła Konstancja.

    Decyzji nie trzeba było podejmować. Trzy dni później Jasmin siedziała w autokarze nie mając pojęcia jak męcząca czeka ją podróż. Rodzina odebrała ją z dworca centralnego Hagi i razem ruszyli do małego miasteczka Rijnsburg, gdzie mieszkali. Jasmin miała odpocząć, opalić się, a potem poszukać pracy.

    Weszła do trzypiętrowego typowo holenderskiego domu z ogromnymi oknami niczym wystawy sklepowe. Pierwsze co zapragnęła, to dostęp do morza, na co wszyscy przystali. Dwudziestopięciolatka biegała po plaży z pięcioletnią Bernadetą w poczuciu szczęścia i szaleństwa. Różniło je tylko to, że jedna nie tarzała się w mokrym piasku, zapewne z racji swego wieku i poczucia wpojonej przyzwoitości, społecznej reguły, że kobiecie to już chyba nie przystoi. Tego wieczoru zasnęła niemal natychmiast, a nowe wrażenia, obudziły nadzieje na coś dobrego, Przed oczekiwaniem przygody należy jednak odespać. Mówią, że sen pomaga. Ten chyba nie bardzo...

    Kościół sprawiał przytłaczające wrażenie, nie tyle swoją wielkością, ile ponurą atmosferą. Czaiło się tu coś złego, lecz tłum ludzi wokół wydawał się tego nie zauważać. Modlitwa była głucha i bez przekonania, a wyraz twarzy wielu osób groteskowy i pusty. Ich martwe oczy nie miały blasku, zupełnie jak zombie chodzący na rozkaz kogoś i wykonujący cudze polecenia. Widok dość przerażający, pomyślała Jasmin przyglądając się otoczeniu. I to wszystko w świątyni zwanej domem Boga. Ktoś wstawał, ktoś klękał lub szedł wolno włócząc nogami. Wszystkie ruchy były monotonne, ciężkie, bezwolne. Tłum patrzył na kogoś, kto stał za plecami Jasmin, ukrytej w bocznej nawie Kościoła. To stamtąd wyczuwała emanujące zło. Wiedziała, że nie powinna się odwracać, bo i z nią stanie się to samo. Skąd się tam znalazła, nie wiedziała, czuła tyko zbliżające się niebezpieczeństwo. Zagrożenie osiągnęło punkt kulminacyjny w pojęciu Jasmin, a miało jeszcze wzrosnąć. Ten, którego się bano zwrócił na nią swą uwagę. Obserwował ją, a ona uparcie wpatrywała się w posadzkę tuż przy swoich stopach. Nie wolno mi na niego spojrzeć, powtarzała sobie w myślach.

    - A kogóż my tu mamy? - odezwał się. - Znamy się dobrze, co? Jesteś tylko człowiekiem - dodał z pogardą.

    Postanowiła wyjść na zewnątrz i zaczęła powoli się wycofywać. „Schodami w górę" powtarzała uparcie własnemu umysłowi. Nie spodobało mu się to, więc jego głos teraz wyrażał złość:

    - Jeszcze się spotkamy! - krzyczał kiedy odchodziła.

    Nie wątpię, zdążyła pomyśleć, ale nie odezwała się nawet słowem.

    Stukanie sprawiło, że otworzyła oczy. Coś rytmicznie uderzało w okno. Usiadła na łóżku i z niesmakiem pomyślała, że znów jest zmuszona do czuwania akurat wtedy, kiedy ona też chciałaby pospać. Wyjrzała w ciemność dostrzegając gałęzie drzewa poruszane holenderskim wiatrem. Zmęczenie przeważyło i znów zapadła w sen...

    Euzebiusz stał tuż przy jej łóżku. Zdziwiona chciała zapytać co on tu robi, ale on machnął tylko ręką w powietrzu, jakby wiedział, że będzie mu chciała przerwać, a potem wskazał palcem w górę, spoglądając tam również i powiedział:

    - Pamiętaj sięgaj wysoko, to pomaga.

    PLAN NA POBYT: WYPOCZĄĆ i się opalić, a potem poszukać sobie jakiejś pracy, by mieć co wydawać, okazał się mało skuteczny. W końcu zarabia się po to, żeby

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1