Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Śniąca IV - Przytulając ciemność: seria "Śniąca", #4
Śniąca IV - Przytulając ciemność: seria "Śniąca", #4
Śniąca IV - Przytulając ciemność: seria "Śniąca", #4
Ebook313 pages4 hours

Śniąca IV - Przytulając ciemność: seria "Śniąca", #4

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Śniąca Jasmin w swej emigracyjnej wędrówce podejmuje wyzwanie sprawdzenia możliwości życia i pracy w Nowym Jorku. Sny o sobie jako Sarze ze starożytnego Egiptu zmieniają się na nocne spotkania z… wampirami. Nieznany straszny świat ma swoje prawa i znów zdaje się wpływać na rzeczywistość, gdzie komunikacja z najbliższymi kuleje. Nieporozumienia sprzyjają izolacji od i tak nieprzyjaznego otoczenia. Czy Jasmin stanie się wampirem czy też powróci Sara, coraz bardziej zajęta oglądaniem poczynań nieziemskich istot obecnych na Ziemi?

 

LanguageJęzyk polski
Release dateJan 24, 2021
ISBN9781393635840
Śniąca IV - Przytulając ciemność: seria "Śniąca", #4
Author

Joanna M. Pilatowicz

Joanna M. Pilatowicz is an adult's coach, dancer, dance teacher, choreographer, author, abstract painter, and recording artist. She has lived in Poland, The Netherlands and currently resides in Germany.  Her master thesis, "Expansion Through Dance," explored the concept of using dance as a healing media, positively influencing not only body, but mind and soul as well.  Life in the Netherlands inspired her to write her first short stories, in Polish language, hiding some of observed reality behind the veil of fantasy. As she says, "Passing the borders of reality, I would say I am entering the world of fantasy, dreamland, and paranormal; however it is all still connected to everyday life." "I was always drawn by what's invisible to a human eye. At the same time, probably from a desire to understand my own Self and motives more, I started to write diaries which unfolded in an unexpected way. So I just followed it." "The supernatural creatures in my books and paranormal aspects present there are my own ways of expressing my reality, linking non - fiction with a feeling world as well as adding some sort of higher force to it." "It is my own metaphor for different roles from our so-called subpersonalities that perhaps want to share their story with us, in order for us to grow, explore, experience or have a more fulfilling life. I do my best to follow these inner voices, giving them space and grabbing their message." For more information about Joanna and her passions, please visit: www.ifnotdance.com

Read more from Joanna M. Pilatowicz

Related to Śniąca IV - Przytulając ciemność

Titles in the series (9)

View More

Related ebooks

Related categories

Reviews for Śniąca IV - Przytulając ciemność

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Śniąca IV - Przytulając ciemność - Joanna M. Pilatowicz

    Drodzy Czytelnicy!

    Tę książkę dedykuję wszystkim, którzy musieli lub ciągle muszą mierzyć się z własnym cieniem i jego zamianą w sprzymierzeńca, by móc dalej żyć!

    Zapraszam do kolejnej podróży Jasmin - Sary i zachęcam do zapisania własnych myśli, wizji jeśli takowe się pojawią podczas czytania. Chętnie poczytam informacje od Was i refleksje na temat śnienia, życia i Waszych doświadczeń. Zamieszczajcie je, proszę w formie komentarzy pod filmikami dotyczącymi „Śniącej" na moim kanale. Ze względu na firmy konkurujące ze sobą nie zamieszczam tu linków, ale wpisując moje imię i nazwisko w przeglądarkę na pewno znajdziecie moją stronę, blog i inne platformy. Zachęcam do nabywania książek mojego autorstwa wyłącznie w wersji z moim logo i moim nazwiskiem w roli wydawcy. Za każde docenienie mojej pracy, ogromnie dziękuję!

    Rozdział 1 ~ Sny

    Wilhelm spał, kiedy weszła do sypialni. Światło księżyca padało wprost na jej łóżko. Za widno. Delikatnie zasunęła zasłony. Była zmęczona, więc usnęła szybko. Ale sen nie był kojący. Co jakiś czas odczuwała, jakby małe zwierzątko biegało obok niej, albo po niej, próbując ją obudzić. Machała ręką w półśnie, by je odsunąć.

    - Babcia? - zapytała patrząc w zatroskaną twarz bliskiej osoby.

    - Boję się. Coś jest nie tak, a jestem tu taka sama.

    - Już do ciebie idziemy - powiedziała Jasmin, a babcia się zaśmiała.

    - Jak? Ty jesteś tak daleko.

    - Wcale nie, tu myśl działa bardzo szybko. Jesteśmy w miejscu, gdzie rzeczy dzieją się naprawdę szybko.

    - Z moją głową coś jest nie tak, tak się boję. Zobacz.

    - Pokaż - Jasmin dostrzegła siniaka na głowie babci tuż pod włosami.

    - Rzeczywiście - gdy tylko to potwierdziła z głowy kobiety zaczęła wydobywać się zupa. Wpadła w panikę, ale tylko na chwilę.

    - Babciu wszystko jest w porządku - powiedziała to, bo babcia zaczęła się trząść. - To nic, to już znika. - Mówiła z mocą trzymając ręce nad głową babci i nakazując własnym myślom porządek i koncentrację. Wszystko zanikało i stawało się coraz bardziej normalne.

    - Jedziemy teraz do ciebie - Jasmin dostrzegła, że siedzą w tramwaju mknącym po niewidzialnych szynach. Wokół było ciemno, ale w oddali paliły się światła przypominające latarnie i dające poświatę. Zajęta głową babci, nie widziała dokładnie okolicy i też nie rozglądała się ponownie. Droga była długa, co ją dziwnie uspakajało. Ktoś jednak usiłował im przeszkodzić. Jasmin nie zwracała uwagi na mężczyznę zmieniającego co chwilę swą postać w kogoś innego z jej przeszłości.

    Wybudziła się gwałtownie. Był środek nocy. Pomyślała o babci i szybko złożyła ręce jakby do modlitwy. Doskonale wiedziała, co ma robić. Odczuła ogromną samotność, chciała wtulić się w ciepło ciała Wilhelma, lecz on się odsunął zaspany. Jak tylko rano się obudzi, zadzwoni do babci, postanowiła i usnęła ponownie.

    Wokół było wiele zwierząt i jacyś ludzie. Dwa duże psy na coś czekały. Czarny ptak upadł.

    - On jest martwy - powiedziała zlękniona Jasmin.

    - I tak i nie - usłyszała odpowiedź.

    - Poruszył się - obserwowała dalej. - Ale ja widziałam jak on umarł.

    - Tak, ale teraz już żyje.

    Jasmin patrzyła na proces śmierci, przejścia i narodzin w innym świecie.

    Światło poranka i krople deszczu uderzające o szyby obudziły ją na dobre. Spojrzała na zegarek. Właśnie minęła ósma. Poderwała się i szybko odnalazła telefon.

    - Babciu? - zapytała, kiedy na szczęście po drugiej stronie linii usłyszała hałas i słowa.

    - No, tak to ja - babcia odparła ciężkim głosem.

    - Wszystko w porządku? Śniłaś mi się.

    - Ty też mi się śniłaś - babcia powiedziała wolno. - Pies mi dziś w nocy zdechł.

    Jasmin odetchnęła, myśląc z ulgą, że śmierć zabrała psa. Nie przepadała za tym jazgoczącym jamnikiem, ale teraz go kochała z całego serca i serdecznie żegnała. Odczuła też cały żal i smutek babci, która kochała małego nicponia i towarzysza w jej codziennym życiu.

    - O której zdechł?

    - Nad ranem - odparła babcia. - Już go pochowałam. Całą noc coś mu było - dodała.

    Jasmin opowiedziała babci sen, który właśnie śniła.

    - Tak, tak, pomagałaś mi.

    Jasmin zaś przemknęła kolejna myśl: babcia szybko musi mieć kolejnego psa.

    - A ty jak, gotowa do podróży?

    - Tak, już prawie. Wilhelm odwozi mnie dziś na lotnisko. Będę krótko w Polsce i lecę w końcu do Nowego Jorku.

    - I po co się tak kręcić?

    Kochana babcia, pomyślała jeszcze Jasmin zanim odłożył słuchawkę.

    LOT BYŁ KRÓTKI, A POBYT w Polsce upłynął tym razem tak szybko, że w ogóle go nie zauważyła. Ledwo się przygotowała i przepakowała z pomocą mamy, która zawsze zdawała się o wszystkim pamiętać. Jeszcze jedna noc i... leci.

    Jasminowe sny nakładały się na siebie. Żyły swoją własną rzeczywistością, nieograniczone czasem, działy się jednocześnie. Ciężko było za nimi nadążyć a już tym bardziej je wszystkie zapamiętać. Zresztą jakie to miało znaczenie na jawie? Tutaj jednak, w krainie snów były ważne, liczyły się, opowiadały znaczące historie, chociaż posługiwały się odmienną, może i dziwną logiką.

    W innym wymiarze, a może i innym czasie, kilka postaci, które już tak dobrze znała pochylało się nad pasażem manuskryptu, który Sara, egipska kapłanka parająca się najstarszymi dziedzinami magii, otrzymała dawno temu. Kartki prezentowały rysunki postaci ze skrzydłami. Jedna z nich miała głowę sępa.

    - Czy to ta rasa Anunnaki? - Demon, niematerialny towarzysz, któremu Sara obiecała życie tysiące lat później od teraz, wskazał na rysunek, naśmiewając się. - Ach nie, to muszą być ci Reptylianie. He, he, reptyliańskie humanoidy, czyli hybrydy, a może i hybrydki, kto wie co jeszcze się pęta po kosmosie... - sam nie był pewien, ale przynajmniej mógł się pośmiać z monstrualnie wyglądających rysunków.

    - Nie mieszaj wszystkiego razem - Dżin, kolejny, równie niematerialny mieszkaniec podziemnej komnaty, właśnie to sobie wszystko układał i nareszcie wydawało mu się, że rozumie i może pouczyć zebranych: - Anunnaki to te agresywne typy, ale technologię to mają godną podziwu. Z tego co tu jest podane, to kierują myślami innych, potrafią zmieniać pogodę, nie mówiąc o inżynierii genetycznej, to taka magia z wyższej sfery. Potrafili zniszczyć planety! Mieli śmiertelne rakiety! Tak szybkie, że byśmy nawet nie zauważyli kiedy przeleciały.

    - No bez przesady. To co z tymi hybrydami? - Sara też chciała zacząć jakoś rozróżniać poszczególne rasy i ich mieszanki.

    - Hybrydy to Ellohimy.

    - A nie Elloham?

    - Może być. To jedno i to samo. To tam na Atlantydzie ich najwięcej wpełzło. Tacy niezależni, a proszę, wykończyli się w ciągu kilku dni...

    - A nie godzin?

    - Przecież mówię... - Dżin się zirytował, ale trwało to tylko chwilę. Światło było dziwne, promieniowało jakoś nieprzyjemnie i Atlanci się spalili, nie paląc. Żywcem ich wzięło. Skóra nie wytrzymała, rozumiecie czy nie?

    Demon, Sara i Orion, jak najbardziej żywy potomek Atlantów, wpatrywali się w Dżina, który już teraz uważał się za znawcę księgi oraz historii widzianej ze zwierciadła i zdawał się nie znosić sprzeciwu. Nie zrażony ciszą, rozentuzjazmowany swoją nową misją głoszenia zdarzeń z przeszłości brnął dalej w swojej opowieści.

    - Tacy wysoko rozwinięci, a wymiotło ich, jak pył po kadzidle.  Chcieli zachować naukę i technologię, ale było za późno. No i bałwany stracili wszystko, nawet ciała. Jak wiadomo budowanie jest trudne, a niszczenie to pstryknięcie palcami. To taka sentencja, mądra, no nie? Ktoś wam to powie w przyszłości, ludzie będą powtarzać to jak sentencje, wspomnicie moje słowa. W każdym razie to ta rasa, która się złapała w sieć zapominania. Idioci do potęgi! I teraz dusze Atlantydów kombinują co tu zrobić. Jak tylko się z powrotem wcielają, zapominają kim są, jak wszyscy inni ludzie. Sami się złapali w tę sieć, co za idioci! Debile zapominają kompletnie kim są! Hehe... - wydawało mu się to bardzo zabawne.

    - A co jeśli... - Sara zawahała się, ale dokończyła - Co jeśli my jesteśmy nimi?

    - Cóż za szalony pomysł!

    - Przecież nie pamiętają, jest im trudniej dysponować zdolnościami. Błądzą przez całe życie. To ma sens. Było gdzieś napisane, że jest im trudno korzystać z potencjału jaki mieli, że wędrują przez życie jak dziecko podczas burzy piaskowej.

    - Czyli co? Co sugerujesz? Że niby my jesteśmy hybrydami? - Demon wyciągał wnioski na głos.

    - No skoro to się wymieszało, to możemy być wszystkim po kawałku. Możemy stanowić miksturę tych, którzy tu byli dawno temu.

    - Jak mieszanka, to może być wybuchowo... Czyli mamy tendencje do samounicestwienia? - Demon posmutniał. - Zawsze pasjonowała mnie kwestia nieistnienia. To może być to - jego ostatnie słowa były ciche.

    - Wręcz przeciwnie! Chodzi o ewolucję! - Dżin wykrzyknął, tak był podniecony własnymi wnioskami, z obsesyjną werwą, chwilowego oświecenia jakie, miał wrażenie, doznał.

    - A może chodzi po prostu o powrót do początku i przypomnienie sobie tej wiedzy, by ją teraz lepiej wykorzystać? - Sara podążała własnym procesem myślowym. - Może to stąd pojawiają się teraz kulty, powstają nowe świątynie, nowe tajne nauki, coraz częściej o tym słyszę w ostatnich dniach.

    - My nie będziemy teraz tego rozważać, czytajmy dalej księgę od Tajemniczego Posłańca. Tam wszystko jest napisane, zatem więcej wniosków wyciągniemy sobie potem. - Dżin sięgnął znów po ciężki manuskrypt i zaczął czytać: - Symbole zawierają ogromną siłę. Właściwe ich wykorzystanie... ha! Wiedziałem! - wykrzyknął znów uradowany. - Pozwoli panować nad niebem, ziemią, piekłem, górami, morzami, rozumieć nawet język ptaków. Wszystko stanie się klarowne - przekręcił stronę. - Będziesz panować nad śmiercią, a nawet jeśli umrzesz, to powrócisz w formie jaką miałeś! Czyż nie zdarzyło się to tobie Saro? Będziesz panować nad esencją, która przenika wszystko.

    - Czyli nad eterem?

    - Eter to substancja uniwersum przenikająca wszystko. To koła energii produkujące wielką synchronię, rezonującą i wpływającą na ludzkie zachowanie i działania! - Księga wypadła Dżinowi z rąk, które już wznosił w górę przepełniony uczuciem wielkości, jasności umysłu i wszechogarniającej wiedzy na czym świat stoi, porusza się lub też wisi. Był to święty moment dla niego, jakże osobisty.

    - Ten artefakt wyraźnie mu szkodzi - Sara podniosła manuskrypt zamykając go. - Wystarczy na dzisiaj.

    - Ależ nie skończyliśmy jeszcze! - Dżin poczuł, że cała siła z niego ucieka, bo właśnie odebrano mu najcenniejszą rzecz jego życia. Miał nareszcie misję, którą odczuwał tak silnie, że nie było miejsca na wątpliwości i najsłabszą myśl, iż to wołanie serca mógłby odrzucić.

    - Wystarczy i już - Sara zabrała księgę.

    Ale kto by to zrozumiał mając przed sobą obietnicę posiadania wszystkiego i panowania nad wszystkim? Z pewnością nie Dżin, który co prawda układnie więcej już nie protestował, ale gdyby ktoś przyjrzał się jego oczom, być może dostrzegłby ten obsesyjny blask. Sara zabrała księgę.

    NIEZNAJOMY, KTÓREGO twarzy nie mogła nawet zobaczyć siedział obok niej i koncentrował się podnosząc rękę w górę jakby w ten sposób miał odczuć lepiej przyszłość.

    - To za długi tytuł - zawyrokował.

    - A taki? - zapytała Jasmin, podając mu kartkę.

    - Tak, ten jest dobry - zgodził się.

    Co za dziwny sen, pomyślała Jasmin po przebudzeniu. Przecież nawet nie napisała książki, a tu tytuł. Zaraz jak on brzmiał? Zapomniała.

    Rozdział 2 ~ Odlot i rozważania taty

    Zaspana i zmęczona , punktualnie o jedenastej rano, jedenastego czerwca w poniedziałek, Jasmin wraz z mamą schodziła z czwartego piętra zastanawiając się, dlaczego plecak z komputerem i torba są takie ciężkie i co ona tam napakowała. Przecież wzięła same najpotrzebniejsze rzeczy. Tata z dwoma ciężkimi walizkami czekał przy samochodzie.

    Tym razem w Polsce była tylko trzy dni, czując się jakby była w przelocie. Rodzice wzięli urlop zarówno, by ją przywitać jak i pożegnać.

    Lotnisko Fryderyka Chopina w Warszawie było skąpane w promieniach słońca, zapowiadających gorące lato w mieście, ale z pewnością nie mogło to konkurować z tym, czego Jasmin oczekiwała od Nowego Jorku.

    Teraz stanęła w długiej kolejce do odprawy bagażowej obiecując sobie, że wyśpi się w samolocie, jak tylko przesiądzie się we Frankfurcie. W ten sposób wykorzysta dziesięć godzin podróży. Pomyślała jeszcze, że dobrze, że przebudowują terminal lotniska, by pomieścił więcej pasażerów, ale czemu akurat teraz! Mama miała tu jednak znajomą, dzięki której nie stali w kolejce ponad dwie godziny, tylko załatwili sprawę w kilka minut. Aneta podała rękę Jasmin, by się przywitać i zarządziła:

    - Tędy - zaczęli sprawnie przeciskać się przez tłum.

    - Mamy dla pani propozycję - usłyszała Jasmin, kiedy układała walizki na taśmie do ważenia. Towarzyszyła temu nieukrywana ulga pozbycia się ich na jakiś czas. - Jeśli poleci pani o siedemnastej piętnaście, a nie teraz o czternastej, to zyska pani na tym trzysta euro. A lot będzie bezpośredni, bez przesiadki.

    Zaskoczona nie wiedziała co powiedzieć.

    - Ma pani godzinę, by się zastanowić.

    - Dobrze, pomyślę - odparła swobodnie. W końcu pieniądze piechotą nie chodzą. Walizki zostały w punkcie nadania, a Jasmin wraz z rodzicami spacerowała po lotnisku. Zmęczenie dawało o sobie znać, dlatego nie potrafiła podjąć rozsądnej decyzji. Ruszyła, więc po pomoc do Anety. Po chwili podeszła do nich kobieta oferująca zmianę terminu odlotu i powiedziała:

    - Wszystko w porządku, leci pani później. Proszę się udać do stanowiska Lufthansy po odbiór vouchera. Naprawdę to się opłaca.

    Zatem wszystko zostało postanowione bez udziału Jasmin. Odetchnęła z ulgą, bo nie musiała już niczego rozważać, wystarczyło odebrać nagrodę. Podejmowanie decyzji było dla niej teraz bardzo niekomfortowym i dość stresującym doznaniem. Ruszyła po zamieniony bilet i voucher na trzysta euro. Chciała go natychmiast zrealizować, ale mama ją odwiodła od tego pomysłu, przekonując, że w Nowym Jorku odbierze należność w dolarach i będzie jej się to bardziej opłacało.

    - A tu jest kupon na jedzenie - otrzymała kolejny voucher, który na obiad może nie wystarczy, ale za to na trzy kawy z pewnością!

    Miała tylko nadzieję, że rodzice nie mają nic przeciwko spędzeniu nie tylko kilku godzin, ale jak się okazało całego dnia na lotnisku. Byli równie zmęczeni, ale bardziej pogodą i tłumem wokół.

    Nie było tu nawet, gdzie pochodzić ani co oglądać. Mała przestrzeń terminala była zaledwie jedną halą z kilkoma sklepami i restauracją. Tam też usiedli.

    - Teraz takie czasy - tata wziął głębszy oddech, jakby sam wzdychał do siebie na los - że na trzeźwego to się człowiek boi wsiąść do samolotu.

    Mama zmierzyła go „piorunującym spojrzeniem". Tak się złożyło, że rozmowa nawiązywała do jego ostatniego wyczynu, przeskakiwania przez płot wujostwa, do zaparkowanego tuż za bramą samochodu by wrócić do domu. I może byłoby to tylko nietypowe pożegnanie z rodziną, gdyby nie stan nietrzeźwości.

    - Żal mi się zrobiło, że córcia przyjechała, a ja się u nich zasiedziałem zamiast do domu wrócić. Zmieniłem zdanie i nie zostałem na noc.

    - To miło - Jasmin uśmiechnęła się.

    - A przez mamę to mi raz prawo jazdy zabrali - tata prezentował dziś dobre poczucie humoru i postanowił dodać coś więcej. Raz u kolegi popijaliśmy z mamą koniaczek. Wychodzimy, a ona zamierza na piechotę iść do domu. Jak? Jeśli ja stać prosto nawet nie mogłem. Poza tym, kto by szedł mając samochód? Prowadzę lepiej pijany, niż większość obecnych kierowców. Wyszliśmy, wołam mamę do samochodu, a ona obrażona idzie ulicą i wcale nie zamierza wsiadać. No to jadę wolno i ją namawiam. Nawet powiedziałem: proszę.

    - Jak już opowiadasz historię to powiedz, jak mnie namawiałeś - wtrąciła się mama. - Lala wołałeś na mnie, głośno na całą ulicę w środku nocy!

    - Wołałem tak: ej lala, podwieźć cię? - opowiadał z entuzjazmem.

    - To powiedz jeszcze, jak ci potem miło na komendzie było - sarkazm mamy przenikał wypowiedź.

    - A miło było, miło! - tata nie dał się zbić z tropu. - Tylko pół promila miałem.

    - Więcej miałeś - mama pamiętała lepiej.

    - Oni mi nawet współczuli. Mówili, że im przykro i że myśleli, że ja tak wolno jadę, bo zamierzam jakiś samochód ukraść. Nawet nas do domu odwieźli, pamiętasz?

    - Tak, zaraz po tym, jak ci prawo jazdy na pół roku odebrali.

    -  Nie szkodzi, potem i tak miałem lewe. Ja wiem, że to mnie nie tłumaczy, ale ja nawet po pijaku dobrze jeżdżę... Ja nie chcę tego robić... - wydawało się, że tata wpada w filozoficzny nastrój, bo nagle spoważniał.

    - Zabrzmiało to jakbyś był w szponach nałogu jeżdżenia po pijaku. Ja nie chcę, ale muszę.

    - Raz miałem wypadek, ale to samochód zawiódł. Po prostu mi zgasł, skubany - więcej Jasmin się nie dowiedziała, bo musiała się zbierać na samolot. Wyszli razem do przejścia, a potem mama się rozpłakała.

    - Nie płacz, bo ja zaraz też zacznę - chciała ją uspokoić, bo łzy stawały się zaraźliwe.

    Machała zatem rodzicom na pożegnanie zanim przeszła przez bramkę. A potem dokupiła dwie wódki w strefie wolnocłowej, tak na wszelki wypadek. Pół godziny później ramiona, kręgosłup dały znać bólem, że już nie chcą dźwigać komputera, butelek i ciężkiego plecaka. Na szczęście szybko przeszła kolejną kolejkę dzięki niezawodnej Anecie. Pożegnała się z nią przyrzekając sobie, że musi ją nagrodzić po powrocie.

    Wkrótce weszła na pokład i zajęła miejsce przy oknie, zadowolona, że obok niej było pusto. Pełen komfort zatem. „Już dawno nie leciałam tak ogromnym samolotem". Ta myśl poprzedziła zamiar czytania kolejnej lektury z psychologii zorientowanej na proces w wersji oryginalnej, czyli po angielsku. Chciała też porobić zachęcająco wyglądające ćwiczenia: Jeśli chcę X, a dzieje się Y, to należy podążyć za Y, wodziła wzrokiem po tekście, wychwytując co ciekawsze fragmenty: Sny są kompensacją naszej jednostronności w codziennym życiu. Próbują nam pokazać to, co próbujemy ignorować, co powinniśmy zrobić, a czego nie robimy. Są lekarstwem. Symptomy i przeszkody są naszą drogą do pełni. O czym śnisz? Cokolwiek to jest, jak możesz to zrobić w rzeczywistości? Co by to oznaczało?

    Czy to ma sens? Jasmin pytała siebie. To co ona ma zrobić, jeśli śni o jakiejś Sarze z przeszłości? Stać się nią? Sara wszakże jest niezwykle i naturalnie asertywna. Albo była, jeśli w ogóle istniała. Na jej ostatnich sesjach coachingowych słyszała, że brakuje jej właśnie asertywności. Ale co to w ogóle oznacza? Jaka ma być? Nie wiedziała. Przypomniała sobie natomiast, że śniła też o eksplodowaniu. Jak ona ma eksplodować w tej realności?

    Godziny lotu mijały szybko, a kiedy w końcu udało jej się usnąć, usłyszała:

    - Za czterdzieści minut lądowanie...

    Za oknem samolotu wciąż było jasno. W Nowym Jorku dopiero zmierzchało. Jasmin spojrzała na piękny, pomarańczowy zachód słońca, który rozświetlał jeszcze przez jakiś czas koniec dnia. Dla niej był środek nocy. Po gładkim lądowaniu rozległy się oklaski, do których Jasmin dołączyła czując, udzielającą się ekscytację podróżnych albo swoją osobistą nadzieję na udany pobyt. Nie spodziewała się wzruszenia, jakie ogarnęło ją na widok Nowego Jorku. „Tu nieopodal jest Manhattan, miejsce, które kilka lat temu pokochałam. To tu jest Central Park, gdzie zakochałam się w mężczyźnie, który mnie bardzo zainspirował. To stąd wylatywałam płacząc z przeczuciem, że nie prędko tu wrócę. I to tu kiedyś nie ziściły się moje amerykańskie marzenia. Gdybym nie była znowu tak niewyspana, pewnie zalałabym się teraz łzami jeszcze bardziej."

    Jasmin podsumowała swoje wspomnienia i ruszyła za ludźmi do wyjścia. Wzruszenie ustąpiło zmęczeniu i nowemu wrażeniu. Poczuła się... obco.

    - Jaki jest cel pani wizyty? - Urzędnik zaskoczył Jasmin, a ona zapomniała, że zostanie potraktowania, jak typowa osoba z Polski i wzięta w krzyżowy ogień pytań.

    - Odwiedziny rodziny - odparła.

    Zdziwiona oddała swoje odciski palców.

    - Co pani robi w Polsce? Pracuje tam pani?

    - Nie, mieszkam w Holandii i tam pracuję.

    - Proszę następnym razem wpisywać The Netherlands. Mówi pani po holendersku?

    - Mało, jeszcze nie za dobrze, dopiero rok tam jestem.

    „No i proszę, puścił mnie nie pytając już o nic więcej. Wystarczyło wymówić magiczne słowo: Holandia". Odebrała bagaże i podążyła w kierunku wyjścia.

    - Zgubiła się pani? - ktoś zapytał.

    - Tak jakby - nie wiedziała którędy do wyjścia, lecz w końcu dostrzegła, że idzie we właściwym kierunku. Czekała na nią ciocia, u której miała się zatrzymać na kilka dni, zanim czegoś nie wynajmie na dwa miesiące.

    Podmuch nowojorskiego powietrza, jaki powitał Jasmin zaraz po wyjściu na zewnątrz, sprawił, iż znów poczuła się obco. Nie potrafiła tego określić, ale coś jej się nie podobało.

    MELANIA, SIOSTRA CIOTECZNA Jasmin, stała odwrócona tyłem.

    - Masz zatrzymać ten proces. Nikt nie zgadza się na wprowadzenie jej w nasze kręgi! - Jasmin usłyszała podniesione głosy.

    - Jest doskonałą kandydatką i do tego jest moja!

    - Żadna z twoich zabawek nie nadaje się! - kobiecy głos wyrażał pogardę.

    Jasmin wolno zbliżyła się do źródła głosów. W ciemności dostrzegła Bazylego, chłopaka Melanii. Z jego ust wypływała krew. Jasmin skryła się za długą, kamienną kolumną. Reszty otoczenia nie widziała, bo panował tu półmrok. Czuła jednak, że jest tuż przed świtem. Zbliżyła się do Melanii i ujrzała dwie stróżki krwi spływające z jej szyi na bluzkę. Jej oczy były wpatrzone w Bazylego. Zaczarowana stała. Nie słyszała treści kłótni.

    - Ona będzie jedną z nas i będzie mi oddana!

    - Nie będzie! Rozkazuję ci odwrócić ten proces!

    JAK DOBRZE OBUDZIĆ się przed szóstą rano wedle tutejszego czasu, pomyślała Jasmin otrząsając się z dziwnego snu. Jogging o poranku miał być odświeżający, niestety wokół nie było żadnego parku, tylko same ulice i aleje ułożone na wzór kwadratu. Mały plac z kilkoma drzewkami znajdował się koło mieszkania cioci i był dobrym punktem na rozciąganie i jogę nie tylko dla niej. Kątem oka dostrzegła starszego skośnookiego mężczyznę uprawiającego tai chi. Zamiast delektować się swoją jogą i podążeniem za swoim własnym postanowieniem, by potraktować ten pobyt jak wakacje Jasmin pilnowała, by skończyć swoje ćwiczenia równocześnie z nim, a potem podejść i wypytać go o... No właśnie o co? I po co? O szkołę tai chi! Już podchodziła, a własny umysł pytał: a gdzie wakacje? Jakie wakacje? Może popracować, gdzieś i przy okazji sobie poćwiczy tai chi. Nie pomyliła się, mężczyzna udzielił jej informacji. Ona jednak miała z nich nigdy nie skorzystać. Wróciła do mieszkania cioci, zastając ją poirytowaną i niezadowoloną, czekającą na pracownika, który już kilka dni temu powinien zakończyć remont.

    Aby nie tracić czasu, pojechały na zakupy. Jasmin znalazła się w środku pośpiechu, presji i poganiania.

    - Wsiadaj, słuchaj, nie słuchasz, przepakuj, zostaw! - komendy cioci powodowały we niej chaos. „Ciekawe czy ona zdaje sobie sprawę z tego, co robi?" pomyślała Jasmin biorąc siatki z zakupami i na wszelki wypadek nie odzywała się czując, że wywołałoby to tylko kłótnię, a na tym jej nie zależy. Jak najszybciej

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1