Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Bardzo Ostry Humor, część 3
Bardzo Ostry Humor, część 3
Bardzo Ostry Humor, część 3
Ebook148 pages2 hours

Bardzo Ostry Humor, część 3

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Prezentuję kolejny zbiór surrealek, gdzie nadal kwitnie nonsens, czarny humor, groteska i głupota wszelkiego rodzaju. Tutaj wszystko jest możliwe i wszystko wypada. Brak logiki i żenująca bezpośredność, oto czego tutaj nie brakuje. Spora domieszka gwary staropolskiej i archaizmu nie są też przypadkowe lecz użyte celowo do podkreślenia humoru surrealek. Opisane w nich sytuacje mogą mieć miejsce zarówno dzisiaj, jak i 100 lat temu, stąd, drogi czytelniku, nie dopatruj się tutaj sensu ani porządku!

Miłej zabawy!

LanguageJęzyk polski
PublisherTina Medeiros
Release dateJun 21, 2011
ISBN9781458106247
Bardzo Ostry Humor, część 3

Read more from Tina Medeiros

Related to Bardzo Ostry Humor, część 3

Related ebooks

Related categories

Reviews for Bardzo Ostry Humor, część 3

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Bardzo Ostry Humor, część 3 - Tina Medeiros

    Część pierwsza

    Władysław atuty dodatnie o temperaturze niskiej szeptał ustami oziębłymi

    Władysław Kicia-Sru w dziwaczne filozofie okutany był, nad nieszczęściami w zachwyty popadając. ‘Bo w życiu,’ powiadał ‘wszystkiego wypróbować trzeba..’ To i próbował. W tropiki najpierw wyjechał, mając lat 24. Na miejscu chatynkę ze słomy najlichszej wynajął od samego mistrza voodoo, co to w arkanach wiedzy potajemnej co dnia o zmroku tańcował. W spiekocie równikowej sieczka z daszku pochyłego na kark mu leciała sypkością swoją łaskotliwą, ale Władysław z zachwytem przyjmował ową niełaskawość. Gdy zaraza tropikalna poletka mizerne w pustki obwlekła i głód zajrzał w ślepia czarnoty tubylczej, Władysław wykrzykiwał po wsi słowa uchu wielce niemiłe, co to pustka kiszek szlachetnością się widzi, bo to ponoć uświęca ducha, z chytrości doczesnych go przewietrzając. Sam mistrz voodoo Cotonoto Karambamutwa z aprobatą przyjął mądrości owe, choć co prawda, dupa u niego spasiona była bo to w podarki obdarowany sielankę smakował niebylejaką. Kiedy jednak nic oprócz robactwa rozhasanego do żarcia się nie ostało, Władysław w cichości nocy z tropików zwiał.

    Po powrocie do domostwa swego, W Ligii Miłosierdzia Ochrony Iluzjonistów z Podkarpacza Dolnego się zakotwiczył. Bardzo niski Góral i bardzo wysoki Ukrainiec w członkostwie tym do spółki z nim siedzieli, a w izbie nieogrzewanej, gdzie zimnica sroga swawole wymerdywała. Gdy ci dwaj granatowo-sini od chłodu owego niegodziwego truchleli na krzesełkach swych twardawych, Władysław atuty dodatnie o temperaturze niskiej szeptał ustami oziębłymi. Co to niby chłody wielce pożyteczne są, bo zarazy i choróbska do cna unicestwiają, a już najbardziej przyjazne otyliźnie społecznej bywają, że to wiadomo w zimnie tupie się i podryguje dla rozgrzewki, a to szczupłości do taktu przygrywa.

    Gdy sąsiad, Zbigniew Comidasz na biedę swą wykrzykiwał słowa nieprzychylne, Władysław prawił, co bieda uszlachetnia dusze po Ziemi cwałujące i zaszczyt ci to pustą sakwą wymachiwać pod nos kacykom w bogactwa przyodzianym! Comidasz racje swe piastował w pasji iście wielkiej. Długoletni członek Organizacji Biedaków w gminie Dziadoska Torba, zajmował się szyciem marynarek dla marynarki wojennej w Gwineii Północnej, bo tam podobno przeciągi szalały okrutne, torsa chłopów owych rosłych srodze przechładzając! I do tego udzielał się w Ochronie Promocji Zacisza w Legionie Znerwicowanych Dentystów, a przez całe 30 lat biegał z miejsca do miejsca i tyle z wysiłków tych miał, co garczek cienkiej zupki raz dziennie sobie gotował. Czasem cukiereczki jakieś tam cmoktał, ale tylko wtedy, gdy ktoś go poczęstował, bo ponoć słodkości lubił. Władysława nie lubiał, bo co mu tam po wychwalaniu biedy.

    No, na starość Władysław berety dla Rastamanów w podrygach charytatywnych szydełkował i gdy taki dłoń po dar wyciągał, płacić sobie kazał. Robił to ponoć z zemsty, bo swego czasu Murzyn ukradł mu kapelusz i potem dolara chciał za oddanie. Rastamanów w siedzibie jego siedziało ośmiu i każdy dał się nabrać, płacąc za beret, któren niby to za bóg-zapłać być powinien.

    Zbigniew Comidasz zełgał Władysława za nicości owe złośliwe.

    - Co ludzi w zagrywki czarcie kałamucisz? - rzekł dnia pewnego

    - A co, kiedy durne dają się nabrać? Przysługę im przędę, bo po raz drugi na tę samą melodię nie zatańcują -

    Ale jednak zatańcowali. Rok później, Władysław za Mikołaja przebrany, z workiem na plecach podarki po wsi roznosił. Mróz dech zapierał, bo to wiadomo grudniowa pora była, ale że to czas prezentów i różności rozkicał się w niecierpliwości swojej, Mikołaj chętnie widziany był. No, tu trza dodać, co Rastamani też spragnieni podarunków byli. W intencji tej choineczki barwnie wypstrykane w cekinowe duperelki poustawiali w oknach, co by z daleka widać było, i pieśni Jezusowe wywodzili, by kto se nie pomyślał, że taki-owaki wybryki pogańskie w głowie przyodzianej kołtunami przędnie! I każdy z osobna godnie wyczekiwał, aż do niego Mikołaj zapuka. Większość z nich słyszała o Ligii Miłosierdzia na Rzecz Myśli Rastamańskich, której to członkowie zbierali zasiłki wszelkie dla braci naszych ciemnoskórych z Jamajki. Raz dostali po sznurze paciorków, a innym razem po dwie puszeczki fasolki w przyprawie etjopejskiej. Z paciorków byli zadowoleni, ale fasola wcale im nie smakowała, bo przyprawą okazała się zwykła woda ze solą.

    No, a teraz kolejna oto darowizna miała spocząć na głowach ich dredlokowatych. Mikołaj zapukał do pierwszego, któren wnet drzwi uchylił bo to ciekawością wyhuśtany był. Mikołaj rozsiadł się jak u siebie, i pyta:

    - No synu, a grzeczny jesteś ty? -

    - Bardzo grzeczny -

    - A paciorek znasz? -

    - Mam - mówi Rasta i pokazuje sznur paciorków, co to w prezencie los mu wybzykał łaskawie

    - Paciorek mówię, a nie paciorki -

    - Ja nie nosić jeden, ja nosić cały sznur -

    - Jak takiś mądrala, to dostaniesz podarunek od Mikołaja... -

    Rasta rozradowany wielce chęci swe smakiem przybytku doprawił i czeka, aż pakuneczek jaki z worka dobyty w ręku jego spocznie, gdy tu nagle akcja niekoszerna się rozhasała, bo Gwiazdor wór na plecy zarzucił i do wyjścia się zbiera.

    - A prezent gdzie!? - warknął Rasta

    - Rzekłem, co ma być od Mikołaja, a jam Władysław Kicia-Sru... - odwarczał przebieraniec, twarz swą spod brody wacianej ukazując.

    KONIEC 31.10.08

    Paskudę twarzy wydłużonej widział i dziwował się temu wielce

    Włodzimierz Niedobry, był człowiekiem dobrym i z natury wielce usłużnym dla kiciusiów, których los poskromił tego i owego w żywocie upierdliwości ziemskiej. Nie pił i nie palił, a to trzecie od czasu do czasu, że to czasu na ruchanie miał niewiele. Żył skromnie. W latach, gdy grawitacja nikczemności swych nie okazywała jeszcze na gębie jego, pracował przy produkcji dzwonów dla głuchoniemych wędkarzy, aż sam słuchu się wyzbył przy tym zajęciu uchu niemiłym i profesję zmienić musiał. Tak i też zatrudnił się przy produkcji kukieł dla żołnierzy czeskich w gminie Samotny Wojak, jako że tereny tam puste wielce i samotność chorobą sierocą tańcuje po czasie niedługim. Poza tym udzielał się w Charytatywnym Zjednoczeniu Zdunów w ramach rozwoju harcerstwa na Pomorzu, a także był członkiem Spółdzielni Hydraulików Dla Perkusistów z Armii Zbawienia. Co prawda, herbatkę jeno zaparzał w członkostwie owym hydraulicznym, bo to na ich profesji się nie znał, gdyż na ten przykład rurka pod zlewem u niego ciekła od lat czterech, a naprawić nijak nie potrafił. Znajomek jego, Zbigniew Fekal, namawiał go iście natarczywie, aby do Ligii Kompozytorów Melodii dla Smutnych Nudystów Wieku Podeszłego wstąpił, jako że on sam pilnie się tam udzielał, instrumenty muzyczne reperując, na czym ponoć Włodzimierz Niedobry rozeznanie miał iście niebylejakie. Fekal z odmową Niedobrego niestety do czynienia miał, bo to słuch muzyczny u tego drugiego rajcował gamą wielce cichawą. I gdy dnia pewnego pisemko otrzymał od Stowarzyszenia Filantropów na rzecz Samopomocy Rencistów Bydgoskich, co to w chwale prośby o wspomożenie moralne wystąpiło, zgodę wyraził. Zbigniew obraził się na zgodę ową, jako że organizacji tej nie popierał z pasją złości całkowitej, co to warczała w głowie jego srodze zawiedzionej. A bo to raz pukał do siedziby ich wielce niedostępnej tym, co potrzeby okrutne piastowali? U Zbigniewa ranta była tak mizerna, jak chucie starca na widok starej baby, a przecież swego czasu udzielał się przy zbiorze płaszczy przeciwdeszczowych dla Hiroszymy i Nagasaki i 2 dni w tygodniu spędzał przy sortowaniu półbutów na obozie wypoczynkowym dla recydywistów więziennych... Hej, co to były za czasy! Ale potem, gdy choroba św. Piotra sztywność kończyn mu wymerdała i ni zbierać, ni sortować już nic nie poradził, do grona nieużytku społecznego dołączył w cugu iście nieciekawym, bo to chęci u niego podrygiwały, ale ciało uparcie zadośćuczynienia odmawiało. To i wielce obraził się na Włodzimierza, co on w sponsorstwo wystartował wielce niegodziwe. W nocy pod okna jego chałupy się zakradał i w gwizdek dmuchał, hałasy piskliwe czyniąc. A że to co noc czynił przez lat 5, usta w trąbkę paskudną los mu zwinął. No, a Włodzimierz, że to ogłuchły był, gwizdka nie dosłyszał, tyle, co paskudę twarzy wydłużonej widział i dziwował się temu wielce...

    KONIEC 7.11.08

    Cygańska rozpusta

    Zbigniew Kruchta pracował w szwalni płaszczyków dla panów o zniewieściałej naturze. Sam pedałkiem nie był i swojego czasu nawet się ożenił. Baba jego 2 metry i 3 cm wzrostu piastowała, a że on niewielkiej postury był, do pasa zaledwie jej sięgał. We wsi powiadano, co się jej bał, bo ponoć tam go biła i przymuszała do nicpoństwa pod pierzyną nawet wtedy, gdy biedaczek merdawki języka się nabawił od psocenia tego ciągłego. Aż dnia pewnego, gdy to czwarta jesień wichurą zatarabaniła ponad wsią, Zbigniew do miasta uciekł o świcie. W skarpetkach ino był i palcie starym, co to chwalebnie do kostek sięgało, juwenalia sterane brykaniem nieposkromnionym osłaniając. Biegł przez pola, a potem skradał się uliczkami przedmieścia. A że nie było tam ni-brata-ni-kamrata, co to by przyjął pod dach swój gościnny, do Przytułku Samotnych Kawalerów zapukał. Tam na spytki iście kłopotliwe go wystawili.

    - Samotny? -

    - Samotny -

    - Zboczony? -

    - Nie -

    - To czemu tylko w palcie? -

    - To z biedy -

    Dostał jeść i łóżko polowe na sali, gdzie 40-stu innych kawalerów spoczywało, żerując na łaski opiekuństwa. A sielanki tam smakowali takie, co niejeden pozazdrościł by, bo to na ten przykład rozrywki wszelakie rajcowały tam niczym duchy po starym dworku. Raz w tygodniu na liście programu rozrywkowego był przyjazd trupy cyrkowej Smutna Twarz Klauna, co to sztuczki i koncerty wystawiała niebylejakie w treści swej. Oto raz na scenie osobowości dziwaczne zawitały i po chwili zagrała iście szatańska muzyka... Diabeł do taktu ogonem uderzał o cymbały wielkości karuzeli, kocur spasiony srodze pazurami na tarce metalowej w rytm piekielny drapał, a Murzyn na bębnie walił tak ostro, co bembenki słuchowe u niejednego kawalera służby odmówiły. Małpa przyodziana w palto długawe ciasteczka kruche na tacy roznosiła pomiędzy łóżkami polowami, gdzie to chłopy nieżonate pod kocami spoczywały, wolność osobistą piastując niebylejak! Zbigniew Kruchta także tam się wylegiwał, tyle, co czasem do szwalni płaszczyków popracować szedł, by odleżyn nie dostać. A mieli je tam prawie wszyscy. Jeden taki, Radosław Pierzyna, prawy pośladek utracił i małżowina uszna z tejże strony także mu odpadła. Inni dziury na plecach nabyli, a zdarzały się też i martwice jąder, toteż sanitariusze z Organizacji Rozruszania Niemrawości pełne ręce roboty mieli. Rano i wieczorem masowano ciała zdrętwiałe, a w pocie czoła okrutnym i to nawet podczas występu Cyganów, a występowali często. Sam król cygański na skrzypcach przygrywał, a tak żewnie, co kawalerowie łzy ronili wzruszeniem wycykane. Inni synowie taboru też smutki wycmoktywali okrutne z serc kawalerskich, aż zauważył to kierownik, Jacek Litość, i przepędził Cagynów. Litość dbał o swoich podopiecznych. Oto z okazji środy popielcowej zamówił dla każdego po sweterku z sąsiedniego domu starców, gdzie staruchy wartko szydełkowały w ramach rekreacji kreatywnej. Dary nadeszły także z Legionu Ochrony Płetwonurków, gdzie Jacek Litość należał od lat czterech. Ci, sprzęt pływacki nadesłali, co szumnie na przesyłce wypisane było, aczkolwiek w środku czepki na basen były, co to cienkością gumki swej tandetą się widziało iście żenującą. Dary dobrej woli ofiarowali także członkowie Stowarzyszenia Cenzury dla bajkopisarzy spod Łańcuta. Były laczki, były berety, były gruszki maczane w czekoladzie 5-cio procentowej i maść przeciw czyrakom. Zakład mleczarski serki śmierdzące przysłał, te, odesłano z powrotem.

    Wieść o dobrobycie kawalerskim rozniosła się iście daleko i chłopy zciągały do

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1