Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara
Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara
Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara
Ebook239 pages2 hours

Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Przebiegłość, bezwzględność i... honorowość. Arsène Lupin znowu w akcji!Słynny ze swoich podbojów wytworny włamywacz tym razem zaprezentuje swoje zdolności detektywistyczne. W kolejnych opowiadaniach podąży za kryminalnymi zagadkami, jak np. seria następujących w równych odstępach czasowych morderstw przy użyciu siekiery, dwie matki jednego chłopca czy trupy w wieży zamkowej. Szarmanckiemu bohaterowi towarzyszyć będzie olśniewająca Hortense Daniel. W 2021 r. na platformie Netflix premierę miał serial "Lupin" zainspirowany książkowymi przygodami Arsène'a Lupina.Gratka dla fanów twórczości Arthura Conana Doyle'a.Arsène Lupin to szarmancki, czuły na wdzięki kobiet mistrz charakteryzacji. Wrodzony spryt pozwala mu wychodzić z największych opresji. Żyje z kradzieży, ale trzyma się etosu, zgodnie z którym rabuje jedynie złoczyńców, wymierzając im tym samym sprawiedliwość. Postać tego dżentelmena-włamywacza była inspirowana historią Mariusa Jacoba - anarchisty, który dokonał ponad 150 włamań, za co został skazany na 23 lata więzienia.
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateDec 14, 2022
ISBN9788728463062
Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara
Author

Maurice Leblanc

Maurice Leblanc was born in 1864 in Rouen. From a young age he dreamt of being a writer and in 1905, his early work caught the attention of Pierre Lafitte, editor of the popular magazine, Je Sais Tout. He commissioned Leblanc to write a detective story so Leblanc wrote 'The Arrest of Arsène Lupin' which proved hugely popular. His first collection of stories was published in book form in 1907 and he went on to write numerous stories and novels featuring Arsène Lupin. He died in 1941 in Perpignan.

Related to Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara

Titles in the series (22)

View More

Related ebooks

Reviews for Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara - Maurice Leblanc

    Arsène Lupin. Osiem uderzeń zegara

    Tłumaczenie Wiktor Zieliński

    Tytuł oryginału Les Huit coups de l’horloge

    Język oryginału francuski

    Zdjęcie na okładce: Shutterstock

    Copyright © 1923, 2022 SAGA Egmont

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 9788728463062 

    1. Wydanie w formie e-booka

    Format: EPUB 3.0

    Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

    Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

    www.sagaegmont.com

    Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

    Te osiem historii opowiedział mi kiedyś Arsène Lupin, który przypisał je jednemu ze swoich przyjaciół, księciu Rénine’owi. Ja jednak, biorąc pod uwagę ich przebieg, procedury, gesty, sam charakter postaci, nie mógłbym pomylić ze sobą tych dwóch przyjaciół. Arsène Lupin jest fantastą, na równi zdolnym zaprzeczyć niektórym ze swoich przygód, jak i przyznać się do tych, których bohaterem nie był. Czytelnik sam oceni.

    Na szczycie wieży

    Hortense Daniel otworzyła okno i szepnęła:

    – Jest pan tam, Rossigny?

    – Jestem tutaj – głos dobiegał z kępy drzew u podnóża zamku.

    Wychyliwszy się nieco, zobaczyła raczej grubego mężczyznę, który unosił ku niej szeroką, czerwoną twarz, obramowaną brodą w kolorze intensywnego blondu.

    – I co? – powiedział.

    – No cóż! Wczoraj wieczorem odbyłam wielką dyskusję z moim wujkiem i ciocią. Postanowili odmówić podpisania umowy, której projekt przesłał im mój notariusz i oddania mi posagu, który mój mąż roztrwonił, zanim go zamknięto.

    – Przecież pani wuj, który nalegał na to małżeństwo, jest do tego zobowiązany warunkami umowy.

    – To nie ma znaczenia. Odmawia.

    – A zatem?

    – A zatem, czy dalej jest pan zdecydowany, aby mnie porwać?

    – Bardziej niż kiedykolwiek.

    – Jako przyjaciel. Proszę o tym nie zapominać!

    – Czego tylko pani zechce. Wie pani, że szaleję na jej punkcie.

    – Tyle że, niestety, ja nie szaleję za panem.

    – Nie proszę o to, a jedynie, by choć trochę mnie pani polubiła.

    – Trochę? Jest pan zdecydowanie zbyt wymagający.

    – W takim razie, dlaczego wybrała pani akurat mnie?

    – Przypadkiem. Byłam znudzona... W moim życiu brak niespodzianek... Więc zaryzykowałam... Proszę, to mój bagaż.

    Spuściła ogromne skórzane torby, które wpadły w ręce Rossigny’ego.

    – Kości zostały rzucone – mruknęła. – Proszę już iść i poczekać na mnie w samochodzie na skrzyżowaniu do If. Ja przyjadę konno.

    – Cholera, nie mogę przecież zabrać pani z koniem!

    – Wróci sam.

    – Wspaniale! Ach, przy okazji...

    – Co takiego?

    – Co to za książę Rénine, który jest tu od trzech dni? Nikt go nie zna.

    – Nie wiem. Mój wujek spotkał go podczas polowania u przyjaciela i zaprosił go do siebie.

    – Wpadła mu pani w oko. Wczoraj wybrała się z nim pani na długi spacer. Coś mi się w nim nie podoba.

    – Za dwie godziny opuszczę zamek w pańskim towarzystwie. To skandal, który prawdopodobnie ostudzi zapał Serge’a Rénine’a. A zatem dość gadania. Nie mamy czasu do stracenia.

    Przez kilka minut patrzyła, jak potężny Rossigny, uginając się pod ciężarem toreb, oddala się niepostrzeżenie opuszczoną alejką, po czym zamknęła okno.

    Na zewnątrz, daleko w parku, rozległ się dźwięk rogu: dzwoniono na alarm. Wataha rozszczekała się wściekle. Tego ranka w zamku La Marèze miało miejsce oficjalne otwarcie: co roku na początku września wielki myśliwy hrabia Aigleroche wraz z hrabiną gromadzili kilku przyjaciół i okolicznych dziedziców.

    Hortense powoli zakończyła swoją toaletę, założyła amazonkę, która podkreślała smukłość jej talii, nasunęła filcowy kapelusz, którego szeroki brzeg obramował jej piękną rudowłosą głowę i zasiadła przy sekretarzyku, gdzie napisała pożegnalny list do swojego wuja, pana d’Aigleroche, który miał być dostarczony tego wieczoru. Był to trudny list: zaczynała kilkakrotnie i w końcu się poddała.

    Napiszę do niego później, pomyślała, kiedy minie mu złość.

    Poszła do górnej jadalni.

    Ogromne polana płonęły w palenisku. Ściany zdobiła kolekcja strzelb i karabinów. Zewsząd zbiegali się goście, aby uścisnąć dłoń hrabiego d’Aigleroche, jednego z tych tęgich, wiejskich dżentelmenów o potężnej szyi, którzy żyją tylko dla polowania. Wznosił toast, stojąc przed kominkiem z dużym kieliszkiem wybornego szampana w ręku.

    Hortensa ucałowała go roztargniona.

    – Jakże, wujku, wujek zwykle tak trzeźwy...

    – Ach! – rzucił. – Raz w roku... Można sobie pozwolić na drobny wybryk...

    – Moja ciotka wujka zbeszta.

    – Twoją ciotkę boli głowa i nie chce zejść. Poza tym – dodał cierpko. – To jej nie dotyczy, a już na pewno nie ciebie, moja droga.

    Książę Rénine podszedł do Hortense. Był to młody człowiek, bardzo elegancki, o szczupłej, lekko bladej twarzy, którego oczy przybierały na zmianę to najdelikatniejszy, to najsurowszy wyraz, to najsympatyczniejszy, to najbardziej ironiczny. Ukłonił się młodej kobiecie, pocałował ją w rękę i powiedział:

    – Przypominam o pani łaskawej obietnicy.

    – Mojej obietnicy?

    – Tak, uzgodniliśmy między sobą, że wznowimy nasz wczorajszy, piękny spacer, i że spróbujemy obejrzeć ten stary, zabarykadowany dom, którego wygląd nas zaintrygował... Posiadłość Halingre, jak się zdaje.

    Odpowiedziała z pewną dozą oschłości:

    – Przykro mi, proszę pana, ale to byłaby długa wyprawa, a ja jestem trochę zmęczona. Wybiorę się do parku i wrócę.

    Zapadła między nimi cisza, po czym Serge Rénine, wpatrzony w nią i uśmiechnięty, odezwał się tak, że tylko ona mogła usłyszeć:

    – Jestem pewien, że dotrzyma pani słowa i zaakceptuje moje towarzystwo. Tak będzie najlepiej.

    – Dla kogo? Dla pana, czyż nie?

    – Dla pani również, zapewniam panią.

    Zarumieniła się lekko i odparła:

    – Nie rozumiem, proszę pana.

    – Nie opowiadam przecież żadnych zagadek. Droga jest urokliwa, posiadłość Halingre interesująca. Żaden inny spacer nie sprawiłby pani równej przyjemności.

    – Nie brak panu buty, proszę pana.

    – Ani uporu, proszę pani.

    Wykonała zirytowany gest, ale nie raczyła odpowiedzieć. Odwróciwszy się do niego plecami, obdarzyła kilka osób uściskiem dłoni i wyszła.

    Stajenny pilnował jej konia u dołu schodów. Wsiadła na niego i ruszyła w kierunku lasu, który rozciągał się za parkiem.

    Było chłodno i spokojnie, pomiędzy ledwo drżącymi liśćmi przebijał się czysty błękit nieba. Hortense jechała krętymi ścieżkami, które po pół godziny doprowadziły ją do przeciętego główną drogą obszaru wąwozów i skarp.

    Zatrzymała się. Cisza. Rossigny musiał wyłączyć silnik i ukryć swój samochód w zaroślach przy skrzyżowaniu do If.

    Od ronda dzieliło ją najwyżej pięćset metrów. Po kilku chwilach wahania zsiadła z konia, przywiązała go niedbale, aby bez najmniejszego wysiłku mógł uwolnić się i wrócić do zamku, owinęła twarz długą brązową chustą, która spłynęła po jej ramionach i ruszyła przed siebie.

    Nie pomyliła się. Na pierwszym zakręcie zobaczyła Rossigny’ego. Podbiegł do niej i wciągnął ją do zagajnika.

    – Szybko, szybko. Ach! Tak się bałem spóźnienia... Albo nawet zmiany decyzji! A tu proszę... Czy to możliwe?

    Uśmiechnęła się.

    – Jak pan się cieszy, że może zrobić coś głupiego!

    – Owszem, cieszę! I pani też będzie, przysięgam!

    – Być może, ale ja sama nic głupiego nie zrobię!

    – Zrobi pani, co zechce, Hortense. Pani życie zamieni się w bajkę.

    – A pan w księcia z bajki!

    – Będzie pani miała wszystkie luksusy, wszystkie skarby...

    – Nie chcę luksusów ani skarbów.

    – Czego zatem?

    – Szczęścia.

    – Odpowiadam za nie.

    Zażartowała:

    – Mam trochę wątpliwości co do jakości szczęścia, które mi pan zapewni.

    – Zobaczy pani... Zobaczy pani...

    Dotarli do samochodu. Rossigny, jąkając się radośnie, uruchomił silnik. Hortense wsiadła i okryła się dużym płaszczem. Samochód podążał po trawie wąską ścieżką, która prowadziła z powrotem do skrzyżowania. Rossigny przyśpieszył, po czym musiał naglę zahamować.

    Z prawej strony, w pobliskim lesie, rozległ się strzał. Samochód zaczął zbaczać.

    – To pewnie flak na przedniej oponie! – orzekł Rossigny, wyskoczywszy na ziemię.

    – Ależ skąd! – wykrzyknęła Hortense. – Przecież strzelali!

    – Niemożliwe, droga przyjaciółko! Co też pani mówi!

    W tym momencie nastąpiły dwa lekkie wstrząsy i rozległy się, jeden po drugim, kolejne dwa wystrzały, dość daleko, nadal w lesie.

    Rossigny pisnął:

    – Tylne opony przebite! Do cholery, kim jest ten bandyta? Niech ja go dorwę!

    Wspiął się na nasyp graniczący z drogą, ale nikogo tam nie było: widok zasłaniały zresztą liście zagajnika.

    – Cholera jasna! – klął. – Miała pani rację... Strzelali do samochodu. Ach! Stromo... Utkniemy na wiele godzin! Trzy opony do naprawy! Ale co pani robi, droga przyjaciółko?

    Młoda kobieta wysiadła z samochodu i pobiegła w jego kierunku, wzburzona.

    – Idę tam.

    – Ale dlaczego?

    – Chcę wiedzieć. Ktoś strzelał. Chcę wiedzieć, kto.

    – Proszę, nie rozłączajmy się, błagam panią...

    – Czy myśli pan, że będę na niego czekać godzinami?

    – Ale nasz wyjazd... nasze plany...

    – Jutro... Wrócimy do tego. Proszę wrócić do zamku... Zabrać torby...

    – Proszę panią, proszę... To przecież nie moja wina. Chyba ma mi pani za złe.

    – Nie obwiniam pana o nic. Ale, do diabła, jak się porywa kobietę, to nie łapie się gumy, mój drogi. Do zobaczenia później.

    Szła szybko, szczęśliwie odnalazła swojego konia i pogalopowała w kierunku przeciwnym do La Marèze.

    Nie miała żadnych wątpliwości: te trzy strzały musiał oddać książę Rénine...

    – To on – wyszeptała gniewnie. – To on... Tylko on mógł to zrobić...

    Czyż nie ostrzegał jej, zresztą z władczym uśmieszkiem? „Przyjdzie pani, jestem pewien... Czekam na panią".

    Płakała z wściekłości i upokorzenia. Gdyby w tym momencie znalazła się przed księciem Rénine’em, oplułaby go.

    Przed nią rozciągała się surowa i malownicza kraina, znana jako Mała Szwajcaria, którą na północy wieńczył departament Sarthe. Nierówne zbocza często zmuszały ją do zwalniania, a przecież żeby osiągnąć założony cel, musiała pokonać około dziesięciu kilometrów. Lecz mimo że jej impet osłabł, a wysiłek fizyczny malał, jej bunt wobec ksiecia Rénine’a trwał. Była na niego zła, nie tylko za skandaliczny czyn, którego się dopuścił, ale również za jego zachowanie wobec niej w ciągu ostatnich trzech dni, za jego zapał, pewność siebie, jego nadmiernie uprzejmą minę.

    Zbliżała się. Na dnie doliny za starym, popękanym, pokrytym mchem i chwastami murem obronnym widać było dzwonnicę zamku i kilka okien z zamkniętymi okiennicami. To była posiadłość Halingre.

    Podążyła wzdłuż muru i skręciła. W samym środku półkola, zbiegającego się przy bramie wejściowej, czekał Serge Rénine, stojąc przy swoim koniu.

    Zeskoczyła na ziemię, a kiedy on podszedł do niej z kapeluszem w ręku i podziękował za przybycie, wykrzyknęła:

    – Najpierw jedno słowo, proszę pana. Przed chwilą wydarzyła się niewytłumaczalna rzecz. W kierunku samochodu, w którym się znajdowałam, oddano trzy strzały. Czy to pan strzelał?

    – Tak.

    Wyglądała na oszołomioną.

    – A zatem przyznaje się pan?

    – Zadała mi pani pytanie, a ja na nie odpowiadam.

    – Ale jak pan śmiał? Jakim prawem?

    – Nie skorzystałem z prawa, proszę pani, dopełniłem obowiązku.

    – Doprawdy! Jakiegoż to obowiązku?

    – Obowiązku chronienia pani przed człowiekiem, który chce wykorzystać zmartwienie, które przypadło pani w udziale.

    – Zabraniam panu mówić w ten sposób. Jestem odpowiedzialna za swoje czyny i podjęłam decyzję całkowicie dobrowolnie...

    – Pani, słyszałem dziś rano z okna rozmowę z panem Rossignym i nie wydawało mi się, żeby była pani w dobrym nastroju. Zdaję sobie sprawę z brutalności i złego smaku mojej interwencji i pokornie za nią przepraszam, ale chciałem, ryzykując, że zostanę uznany za prostaka, dać pani kilka godzin do namysłu.

    – To wszystko jest już przemyślane, proszę pana. Jak już coś postanowię, to nie zmieniam zdania.

    – Czasami owszem, proszę pani, skoro jest pani tutaj, a nie tam.

    Młoda kobieta zakłopotała się na moment. Cały jej gniew wyparował. Patrzyła na Rénine’a ze zdumieniem, które zwykle odczuwa się wobec istot różniących się od innych, bardziej zdolnych do niezwykłych czynów, bardziej wspaniałomyślnych i bardziej bezinteresownych. Doskonale zdawała sobie sprawę, że działał bez żadnego ukrytego motywu czy wyrachowania, a po prostu, jak powiedział, z obowiązku dżentelmena wobec kobiety, która pomyliła drogę.

    Zwrócił się do niej łagodnie:

    – Wiem o pani bardzo niewiele, ale wystarczająco, aby chcieć pani pomóc. Ma pani dwadzieścia sześć lat i jest sierotą. Siedem lat temu poślubiła pani siostrzeńca hrabiego d’Aigleroche, dość zdziwaczałego, który, na wpół szalony, musiał zostać zamknięty. Dlatego nie może się pani z nim rozwieść i jest zmuszona, ponieważ posag został roztrwoniony, żyć na koszt wuja w jego domu. To smutne miejsce, gdzie hrabia i hrabina nie dogadują się. Hrabiego porzuciła kiedyś jego pierwsza żona, która uciekła z pierwszym mężem hrabiny. Dwoje zaniedbanych małżonków złączyło swoje losy, ale w małżeństwie odnaleźli tylko rozczarowanie i wyrzuty. Pani ponosi konsekwencje. Monotonne, zaściankowe, samotne życie przez ponad jedenaście miesięcy z dwunastu. Pewnego dnia spotkała pani pana Rossigny’ego, który zakochał się w pani i zaproponował jej ucieczkę. Nie lubi go pani. Ale nuda, uciekająca młodość, potrzeba nowości, pragnienie przygody... Krótko mówiąc, przyjęła go pani z jasnym zamiarem odtrącenia kochanka, ale z nieco naiwną nadzieją, że skandal ten zmusi pani wuja do rozliczenia się z panią i zapewni pani niezależną egzystencję. To w tym miejscu się pani teraz znajduje. W tej chwili musi pani wybrać: albo oddać się w ręce pana Rossigny’ego... albo powierzyć się mnie.

    Podniosła na niego wzrok. Co miał na myśli? Co oznaczała ta oferta, którą złożył z powagą przyjaciela, niedomagającego się rekompensaty?

    Po chwili milczenia wziął oba konie za uzdy i spiął je. Następnie zbadał ciężkie drzwi, którego skrzydła wzmacniały dwie deski przybite na kształt krzyża. Afisz wyborczy sprzed dwudziestu lat wskazywał, że od tego czasu nikt nie przekroczył progu posiadłości.

    Rénine oderwał jeden z żelaznych słupków podtrzymujących kratę wokół półkola i użył go jako dźwigni. Spróchniałe deski ustąpiły. Jedna z nich odsłoniła zamek, który zaatakował grubym nożem, wyposażonym w liczne ostrza i narzędzia. Minutę później brama otworzyła się na pole paproci, rozciągające się aż do długiego, zniszczonego budynku, nad którym górował rodzaj belwederu zbudowanego na wieżyczce pomiędzy czterema narożnymi dzwonnicami.

    Książę zwrócił się do Hortense.

    – Nie ma pośpiechu – zapewnił ją. – Dziś wieczorem podejmie pani decyzję, a jeśli panu Rossigny’emu uda się po raz drugi panią namówić, to przysięgam na swój honor, że nie stanę pani na drodze. Do tego czasu proszę pozwolić mi sobie towarzyszyć. Wczoraj postanowiliśmy zobaczyć zamek, odwiedźmy go, dobrze? To sposób na spędzenie czasu dobry jak każdy inny, i wydaje mi się, że nie będzie pozbawiony korzyści.

    Sposób, w jaki się wyrażał, nakazywał posłuszeństwo: zdawał się rozporządzać i błagać jednocześnie. Młoda kobieta nawet nie próbowała otrząsnąć się z odrętwienia, które stopniowo paraliżowało jej wolę. Ruszyła za nim po na wpół zdemolowanych schodach, na szczycie których znajdowały się kolejne drzwi, również zabite deskami.

    Rénine powtórzył swój manewr. Weszli do szerokiego przedpokoju, wyłożonego czarno-białą posadzką, na której stały zabytkowe komody i połączone ławki, a ścianę zdobiły resztki drewnianego herbu, przedstawiającego orła na kamiennym głazie. Wszystko przykrywała warstwa pajęczyn zwisająca znad drzwi.

    – To na pewno drzwi do salonu – powiedział Rénine.

    Te nie dały się tak łatwo otworzyć: jedno ze skrzydeł ustąpiło dopiero pod naporem jego ramienia.

    Hortense nie odezwała się ani słowem. Nie bez zdumienia obserwowała tę serię włamań wykonanych z prawdziwym mistrzostwem. Odgadł jej myśl i odwróciwszy się, wyjaśnił poważnym tonem:

    – Dla mnie to łatwizna. Kiedyś byłem ślusarzem.

    Chwyciła go za ramię i szepnęła:

    – Proszę posłuchać.

    – Co? – zapytał.

    Wzmocniła nacisk, nakazując mu ciszę. Prawie natychmiast wyszeptał:

    – Rzeczywiście, to dziwne.

    – Proszę posłuchać...

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1