Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Człowiek, który nie mógł umrzeć
Człowiek, który nie mógł umrzeć
Człowiek, który nie mógł umrzeć
Ebook82 pages1 hour

Człowiek, który nie mógł umrzeć

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Bohaterami są Paweł  i Jane. Żyją w teraźniejszości. Akcja powieści rozgrywa się w Polsce, USA i Kanadzie. 

LanguageEnglish
Release dateJan 22, 2024
ISBN9798224622368
Człowiek, który nie mógł umrzeć

Related to Człowiek, który nie mógł umrzeć

Related ebooks

Psychology For You

View More

Related articles

Reviews for Człowiek, który nie mógł umrzeć

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Człowiek, który nie mógł umrzeć - Marcin Kołakowski

    Marcin Kołakowski

    Człowiek, który nie mógł umrzeć

    Hałas okazywał się być nieznośny. Wiertła buszujące dwa piętra wyżej docierały do najdalszych zakamarków mózgu. Siedzący na sofie Paweł właśnie niedawno się obudził. Dzieci poszły już do szkoły, a Helena do pracy. Dzień zapowiadał się pochmurny, aczkolwiek ciepły i duszny. Wszystko wydawało się poukładane w jak największym porządku. Nachylił się nad łóżkiem, i przeciągając, podniósł z nieukrywaną niechęcią. Po jego głowie biegały różne myśli. Poszedł do kuchni i zaparzył kubek gorącej mięty. Helena musiała niedawno wyjść z domu. Niepoukładany, zaczął komponować swoje pierwsze śniadanie złożone z jajek, koperku i mamałygi. Kumple, koleżanki i koledzy – wszyscy go kochali, wiedzieli, kiedy złożyć życzenia, zadzwonić. Już ta zgodność wydawała się na oko mocno podejrzana. Na rzeczy było więc przeanalizować sytuację. Paweł wyciągnął papierosa z pudełka i zapalił śmiercionośny zlepek tytoniu i kawałka bibuły. Zaciągnął się głęboko i zamarł w bezruchu. Z letargu wyrwał go cichy dźwięk telefonu.

    – To ja, twój niewzruszony przyjaciel Jan, co słychać?

    – Czytam właśnie artykuł „W mieście nie można znaleźć mordercy, wszyscy boją się nadciągającego końca świata", a co u ciebie?

    – A nic, po staremu, może poszlibyśmy na partyjkę brydżyka do Zenka, ale nie tego z powieści „Ten obcy"?

    – OK, nie ma sprawy.

    – To do wieczora.

    Paweł zamyślił się na moment, wciskając czerwoną słuchawkę telefonu. „Na cóż, do cholery, ten Janek do mnie wydzwania? Ciągle jest taki wyrachowany, pewnie będzie czegoś chciał." Osunął się na ścianie i usiadł. Tak jak czyni się przed walką o własne przetrwanie.

    Szybka kąpiel, mycie zębów i suszenie włosów. Wreszcie wyjście na dwór. Długie zaciągnięcie się powietrzem i spacer do samochodu. Paweł pomyślał o tych wszystkich intrygach, kłamstwach i oszustwach, jakich doświadczył, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Helena ukrywa coś przed nim. „Do cholery, to przecież on jest mi, psia krew, coś winien. To on zawiezie dzieci i Helenę do Ciechanowa". Myśli kołatały się po jego głowie niczym wataha wron na pogorzelisku świata. Paweł powrócił myślami do tego, co wydarzyło się zgoła czterdzieści lat temu, zimny jesienny dzień, mgła unosząca się nad polami i zimny wiatr, trzech chłopców biegających po polach. Dwóch braci i Paweł. Nad polami unosiły się stada wron. Podeszli do rowu z wodą. Pawłowi poślizgnęły się nogi i wpadł do lodowatej wody. Bracia uciekli, a może raczej pobiegli w nieświadomości po pomoc. Paweł mało się nie utopił. Swoimi małymi rączkami chwycił się z całej siły trawy, mokry kubraczek i spodnie przywierały niczym oślizgłe śmiercionośne ręce do jego ciała, czuł ich dotyk i zimno kostuchy, wiedział, że albo stąd wyjdzie sam, albo utonie. Miał wtedy na sobie czarny kubraczek z pętelkami na guziki. Przed młodymi oczyma przeszło jak w kalejdoskopie całe jego dziecięce życie. Sam do końca nie wie, kto lub co go stamtąd wyciągnęło, a może sam dał radę. Faktu, jak wypełznął z wody, nie pamięta. A pierwszy obraz, jaki ciągle widzi, to rodzice biegnący po steczce w jego stronę. Wtedy ta rzeczywistość nie była dla niego łaskawa, ale jako dziecko nie zdawał sobie sprawy z biegu nieprzychylnych wydarzeń. Jedynie, co miłego pamięta z dzieciństwa, to młode kurczaki wylęgające się ze swoich jajek. Powrócił do rzeczywistości smutnej i ponurej. Teraz było inaczej. Za okupacji, wiadome było kto jest twoim wrogiem, później te granice zatarły się, dezinformacja i poniżanie rozmyły wszystko, porządny człowiek został sprowadzony do marginesu społecznego, a margines kwitł. Wartościowy człowiek przestał cokolwiek znaczyć. Wiedział, że po uszy tkwi w gównie. Pewnie, że to bullshit, jak mawiał jego niemiecki przyjaciel. To wszystko i jakby poniżanie przez grupę osób wydawały się być faktem.

    Dojeżdżał już do centrum. Jak szybko mogła minąć ta droga? Wyszedł z samochodu i powolnym krokiem udał się w stronę Wielkiego Błękitnego Wieżowca. Wiedział, że będzie ciężko, że będą chcieli go zgnoić, ale on się nie da. Marek już czekał na niego w korytarzu.

    – Mam wspaniały pomysł – rzekł Paweł.

    – A jaki? – spytał Marek.

    – Niestety, nie mogę ci powiedzieć.

    – No, powiedz.

    – Niestety, nie mogę, chcę tylko mieć z tego pięć procent – skwitował Paweł.

    – A kto weźmie pięćdziesiąt procent?

    – Mafia.

    – Hahahhihi... – zaśmiał się w głos Marek.

    – Powstaje ostra tragikomedia.

    – Dobrze, pan może wejść.

    – Ja pracuję najwięcej, najdłużej, najciężej.

    – Masz rację, masz rację.

    – Chodźmy może coś przekąsić? – zapraszająco zapytał Marek.

    – OK – przytakująco potwierdził.

    Gorące słońce uderzało przez okna restauracji „Malwina", szyby błękitnego wieżowca nie były w stanie osłabić mocy promieni.

    – Wiesz, że Quentin Tarantino mówił znanym reżyserom i producentom, że nakręcił film o fikcyjnym tytule, a którego w ogóle nie było, bo zdawał sobie sprawę, że nie będą chcieli się przyznać, że jakiegoś obrazu nie widzieli – zaśmiał się Paweł.

    – O, coś takiego – rzekł Marek.

    – Tak, doprawy – skwitował Paweł.

    – Ale ściema, ja pitolę – krzyknął Marek.

    – No, no – potwierdził.

    – Warszawiak z ciebie niezły. Ile miesięcy w Warszawie?

    – O, niecałe osiem – odparł Marek.

    – A słoma wystaje ci dwa centy ponad buty. – zażartował Paweł.

    – No chyba cię kopnę. – wycedził czerwony ze zdenerwowania rozwścieczony Marek.

    – Dobra, wyluzuj. – melancholijnie złagodził Paweł i podrapał się po lewym uchu.

    Nastała cisza zmieszana z błotem milczenia. Tak to jest w takich sytuacjach jak nerwowe połączenia nie wytrzymują napięcia słów. Słowa to zbyt wiele, żeby wymówić prawdę. Prawda tkwi w nas, ale nikt nie jest w stanie jej poznać.

    – Ty, Warszawiak, nie martw się, co się martwisz co się smucisz, ze wsi jesteś na wieś

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1