Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Ebook225 pages2 hours

Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Kiedy Priscilla Halburton-Smythe przywozi do rodzinnego domu w Lochdubh swojego narzeczonego, wszyscy w miasteczku są zachwyceni… x wyjątkiem zakochanego w niej po uszy Hamisha. Uczucia muszą jednak zejść na razie na dalszy plan, ponieważ podczas polowania na głuszce zamordowano gburowatego kapitana Bartletta, zaproszonego na zaręczynowe przyjęcie Priscilli.
Szybko okazuje się, że wszyscy jego uczestnicy mieli powód, aby życzyć kapitanowi śmierci. Hamish będzie musiał nie tylko łagodzić zaistniałe podczas śledztwa spory, ale przede wszystkim złapać mordercę…
LanguageJęzyk polski
PublisherSkinnbok
Release dateMar 22, 2023
ISBN9789979645009

Related to Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Titles in the series (10)

View More

Related ebooks

Related categories

Reviews for Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Hamish Macbeth i śmierć łajdaka - M.C. Beaton

    PL-Death-of-a-Cad_ebook

    Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

    Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

    © M.C. Beaton 1987

    © Copyright to the Polish Edition: Jentas ehf 2022

    Tytuł oryginału: Death of a Cad

    ISBN: 978-9979-64-500-9

    W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukaża się:

    Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

    Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

    Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

    Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

    Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

    Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć bufona

    Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

    Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

    Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

    Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

    ROZDZIAŁ PIERWSZY

    Ziemio brązowych wrzosowisk i zarośniętych lasów, Ziemio gór i powodzi.

    — Sir Walter Scott

    Henry Withering, dramaturg, spojrzał po raz kolejny na rozciągający się za oknem ponury krajobraz, po czym opadł ciężko na swoje miejsce w samochodzie.

    — Daleko jeszcze, kochanie? — spytał żałośnie.

    — Och, jeszcze kawałek — odpowiedziała radośnie jego narzeczona, Priscilla Halburton-Smythe. — Powinniśmy być w domu przed zmrokiem.

    Henry zastanowił się, czy istnieje jakikolwiek sens wspomnieć o swoich obawach, że skoro po tylu godzinach wyczerpującej podróży są jeszcze tak daleko, to czy w ogóle istnieje nikła nadzieja, że kiedyś dotrą do celu. Nagle jednak poczuł się zbyt przytłoczony krajobrazem za oknem i zbyt przybity tym, jak widok ten działał na Priscillę, więc, nie mówiąc już więcej ani słowa, postanowił się zdrzemnąć.

    Sen nie chciał przyjść, pomimo że zaciskał mocno powieki, a regularne skrzypienie wycieraczek samochodowych działało na niego hipnotyzująco. To pewnie wina Szkocji.

    To nie tak, że on, Anglik z krwi i kości, nigdy wcześniej tu nie był. Po prostu nigdy nie dotarł aż tak daleko na północ.

    — Przejaśnia się — rozmyślania przerwał mu spokojny, rozbawiony głos Priscilli — Spójrz. Widok zapiera dech w piersiach.

    Henry niechętnie otworzył oczy.

    Nagie zbocza gór, wznoszących się po obu stronach drogi, skąpane były w rozmytym świetle, a kiedy chmury się rozeszły, Henry ujrzał wspaniałe szczyty, co od razu skojarzyło mu się z mokrymi stadami owiec i ponurymi wrzosowiskami.

    Słońce grzało coraz intensywniej, a wiatr się wzmagał. Wzdłuż drogi płynęła rzeka, lśniąc i skrząc się czerwonymi i złotymi plamkami. W pewnej chwili wjechali do tunelu, który zasłonił rozciągające się za oknem widoki. Gdy z niego wyjechali, pisarza zaatakował huk wodospadu, który spadał głośną kaskadą od strony pasażera, czyli właśnie Henry’ego, atakując bezlitośnie jego uszy.

    Kątem oka spojrzał na Priscillę. Było coś niepokojącego w kobiecie, która była aż tak dobrym kierowcą. Opuścili Londyn o świcie, a ona pokonała już ponad tysiąc kilometrów, siedząc nadal wyprostowana, z rękami swobodnie spoczywającymi na kierownicy Miała na sobie beżowe sztruksy i kremową jedwabną bluzkę. Blond włosy związała z tyłu zwiniętą apaszką od Hermesa. Wyglądała elegancko i szykownie. Jednak Henry’emu wydawało się, że z każdym kilometrem, w miarę zbliżania się do swojego rodzinnego domu, stawała się coraz bardziej podekscytowana — i ta ekscytacja nie miała z nim nic wspólnego. W Londynie znał jedynie uległą i pełną wdzięku Priscillę. W tym momencie zdecydował, że po ślubie to on już zawsze będzie siedział za kierownicą, a ona z pewnością nie będzie nosiła spodni. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jego narzeczona mogłaby kiedyś zamienić się w jedną z tych okropnych dam z towarzystwa, które trzęsą całym sąsiedztwem, organizując rauty i aukcje charytatywne. Z przygnębieniem zamknął oczy. W tej chwili nawet o nim nie myślała, tego był pewien.

    I tu się mylił.

    Podczas podróży spora część podekscytowania dziewczyny związanego z perspektywą poślubienia kogoś znanego zaczęła się ulatniać. Priscilla powiedziała narzeczonemu, żeby ubrał się zwyczajnie, jednak on — jak zwykle — zjawił się w nieskazitelnym stroju. Włożył koszulę w kratkę z białym kołnierzykiem, starodawny krawat, garnitur z Savile Row, a na nogach miał ręcznie wykonane buty z Lobb w St. James. Zastanawiała się, co jeszcze zapakował do walizki i czy zamierzał podbić szkocką prowincję, paradując po okolicy niczym manekin ze sklepowej witryny.

    Kiedy poprosił ją o rękę, Priscilla poczuła przyprawiającą o zawrót głowy euforię — wreszcie zrobiła to, co powinna, wreszcie znalazła kogoś, kto spodoba się jej rodzicom. Pułkownik i pani Halburtonowie-Smythe’owie od roku nie mogli się pogodzić z tym, że została dziennikarką, choć Priscilla bezskutecznie próbowała im wytłumaczyć, że praca asystentki redaktora działu mody nie do końca kwalifikuje ją do używania tego tytułu. Rodzice regularnie wpadali do niej z krótkimi wizytami, za każdym razem ciągnąc ze sobą jakiegoś „odpowiedniego" młodego człowieka. Teraz Priscilla z niepokojem zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to nie wie za dużo o Henrym.

    Miał trzydzieści osiem lat, był niewysoki, o regularnych rysach, gładkich czarnych włosach i brązowych, prawie czarnych oczach. Cerę miał bladą, nogi raczej chude, ale odznaczał się niezwykłym urokiem osobistym i najwyraźniej był powszechnie lubiany.

    Na koncie miał wiele sztuk wystawianych przez teatry eksperymentalne. Zazwyczaj były to zjadliwe satyry, wymierzone przeciwko kościołowi i klasie rządzącej. Uwielbiali go komuniści, trockiści, marksiści i liberałowie. Dla nich był tym, kogo potrzebowali najbardziej: dawnym uczniem Eton, pochodzącym z rodziny ziemiańskiej, który zdecydował się przystąpić do wojny klasowej. Nosił wytarte jeansy, czarne swetry i schodzone trampki.

    Potem w Londynie zostało wystawione jego przedstawienie pod tytułem „Kochana Księżna". I nikt nie mógł zrozumieć, co — na Boga — stało się z Henrym Witheringiem. Była to bowiem typowa sztuka salonowa, rozpoczynająca się od rozmowy lokaja z pokojówką na temat podwyżki. Henry’emu udało się zawrzeć w tym dziele same banały: zdradę wśród rozpasanej arystokracji, głupkowatego gwardzistę, olśniewającą debiutantkę, księżną pełną majestatu i jej nierozgarniętego męża. Jednak kostiumy były pierwszorzędne, podobnie zresztą jak obsada.

    Sprytny impresario zdecydował, że Londyn — pełen rozbojów, gwałtów i polityki — jest w nastroju na podobną podróż sentymentalną. Gazety lewicujące wystawiły sztuce jak najlepsze recenzje, przekonane, że spod pióra Henry’ego wyszła kolejna, bardzo sprytna satyra, której do końca nikt nie mógł zrozumieć, ale też nikt nie zamierzał się do tego przyznawać. Prasa prawicowa natomiast wahała się, czy powinna tę sztukę miażdżąco zjechać, skoro w obsadzie było tyle wyśmienitych nazwisk dawnych, czasem zapomnianych już gwiazd. Publiczność przedstawienie pokochała. Spektakl był frywolny, zabawny, banalny i wystawiony z rozmachem. Ludzie przybywali tłumnie, jakby to było wydarzenie niemal na miarę ślubu królewskiej pary. Nikt nie wymagał, aby z ust aktorów padały wiekopomne słowa. Wystarczało, że świetnie się prezentowali. Sukces Henry’ego został ostatecznie przypieczętowany, kiedy jego lewicowi entuzjaści zrozumieli w końcu, że pupilek zdradził ich podstępnie. Doszło do tego, że młodzi komuniści zorganizowali protest przed budynkiem teatru, czego rezultatem było pięciu hospitalizowanych policjantów i głośno wyrażona dezaprobata członka rodziny królewskiej. Następnego dnia nazwisko Henry’ego zdobiło nagłówki wszystkich najważniejszych gazet.

    Priscilla jako asystentka redaktora działu mody zajmowała się przede wszystkim układaniem zdjęć, przesiadywaniem w studiach fotograficznych, przebieraniem modelek podczas pokazów oraz użeraniem się z nimi. Stylizowała je to na średniowiecznego pazia, to na japońską robotnicę i wciąż zastanawiała się, czy ta błękitnokrwista dama, dla której pracowała, kiedykolwiek pozwoli jej cokolwiek napisać. Wreszcie została wysłana, aby przygotować reportaż na temat kostiumów, które wykorzystywane były w sztuce „Kochana Księżna". Za kulisami została przedstawiona Henry’emu, który nie ociągał się zbyt długo z zaproszeniem jej na kolację. Tydzień później się oświadczył. Teraz, kolejny tydzień po tym zdarzeniu, oboje byli w drodze do domu Priscilli w Szkocji, w odpowiedzi na natychmiastowe i entuzjastyczne zaproszenie rozanielonych rodziców, którzy na cześć nowego narzeczonego córki organizowali przyjęcie. W wieku 23 lat Priscilla nadal była dziewicą, Henry pocałował ją łącznie pięć razy i — jak na razie — był to jedyny efekt jego zalotów. Dziewczyna wiedziała, jak on wygląda w krótkich spodenkach, ponieważ na potrzeby jakiegoś magazynu kiedyś został sfotografowany w stroju do tenisa. Jednak osobiście nigdy nie widziała go ubranego inaczej niż w tym momencie. To było dziwne, że ktoś z jego pochodzeniem zawsze musiał wyglądać, jakby właśnie szedł do kościoła. Priscilla jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że taki strój był jego kolejnym kostiumem, dostosowanym do nowych wymogów, jakie stawiało przed nim bycie ulubieńcem publiczności.

    Henry siedział obok niej milcząc, wsłuchany w odgłosy własnego żołądka. Co prawda zatrzymali się w przydrożnej jadłodajni, żeby zjeść jakiś podejrzanie wyglądający posiłek. Było to jednak wieki temu i Henry miał już ochotę na kolację. Chciał również, żeby ta koszmarna podróż wreszcie dobiegła końca.

    Priscilla zwolniła i zatrzymała się. Henry poderwał się, nerwowo rozglądając wokół.

    Naprzeciwko nich szedł pasterz, prowadząc stado owiec przez środek drogi. Poruszał się niespiesznie, nie zwracając uwagi na samochód. Mrucząc z niezadowolenia, Henry przechylił się i zatrąbił głośno.

    Owce wpadły w panikę i się rozbiegły.

    — Co ty wyprawiasz — syknęła Priscilla. Opuściła szybę: — Bardzo pana przepraszam, panie Mackay!

    — zawołała. — To był wypadek.

    Pasterz podszedł i zajrzał do środka.

    — Panienka Halburton-Smythe, we własnej osobie — powiedział. — Powinna panienka najlepiej wiedzieć, że nie płoszy się owiec.

    — Przepraszam — powtórzyła Priscilla. — Jak noga pani Mackay?

    — Lepiej, tak przynajmniej twierdzi. Mamy nowego lekarza, doktora Brodiego. Przepisał jej jakąś zieloną miksturę. Podobno jest diablo dobra.

    — Zamierzamy spędzić tu resztę dnia? — warknął Henry.

    Pasterz spojrzał na niego lekko zaskoczony.

    — Mój towarzysz jest zmęczony — próbowała go tłumaczyć Priscilla. — Musimy ruszać. Proszę przekazać pańskiej żonie, że niedługo do niej zadzwonię.

    — Na wsi nie wolno przyspieszać pewnych rzeczy — ostro powiedziała Priscilla, kiedy już ruszyli. — Pan Mackay mógł się śmiertelnie obrazić.

    — Czy to ważne, co myśli chłopstwo?

    — To nie jest chłopstwo — odrzekła Priscilla. — Naprawdę, Henry, zaskoczyłeś mnie.

    — Cóż, skoro obiecałaś odwiedzić panią Mackay i jej chorą nogę, to zakładam, że nasza podróż dobiega końca?

    — Jeszcze tylko jakieś pięćdziesiąt kilometrów.

    Henry jęknął.

    * * *

    Państwo Helmsdale zajęli tylne siedzenia swojego antycznego rolls-royce’a, krzycząc na siebie nawzajem, co — w ich przypadku — było naturalnym sposobem konwersacji.

    — Gdyby nie chodziło o tego pisarza, to z pewnością nie przyjąłbym zaproszenia Mary Halburton-Smythe — stwierdził lord Helmsdale.

    Lord Helmsdale był małym i okrągłym mężczyzną z rzadkimi siwymi włosami, które starannie zaczesywał pasmami tak, aby jak najdokładniej pokrywały ubytki w czuprynie. Jego żona była kobietą pokaźnych rozmiarów, mierzącą ponad metr osiemdziesiąt, o kanciastych rysach. Miała na sobie starą tweedową garsonkę i zapiętą pod samą szyję koszulę. Całość jej osoby wieńczył kapelusz w niebieskie i białe kropki z dużym, odchylonym do tyłu rondem. Do złudzenia przypominał nakrycie głowy, które miała na sobie Jej Królewska Wysokość podczas swojej ostatniej wizyty w Ameryce, a lord Helmsdale znacznie opóźnił wyjście z domu, pytając żonę, czy znów grzebała w śmieciach pod Pałacem Buckingham. Kłótnia, która nastąpiła po tym pytaniu, była jak z piekła rodem. Nie ma jednak nic bardziej cementującego niż wspólna, małżeńska uraza, a państwo Helmsdale od pewnego czasu wspólnie nienawidzili jednego z gości Halburtonów-Smythe’ów.

    Obiektem ich nienawiści stał się kapitan Peter Bartlett ze szkockiego batalionu piechoty.

    — Dlaczego, do diaska, Mary musiała go zaprosić? — Lord Helmsdale zażądał wyjaśnień.

    — Jeśli masz na myśli Bartletta, to Bóg jeden raczy wiedzieć — syknęła jego żona — Ale ja wiem czemu on tam się zjawi. Chce coś upolować. — Lady Helmsdale prowadziła długie rozmowy telefoniczne z panią Halburton-Smythe, nie zdając sobie sprawy, jak tamta ich nie znosi.

    — Nie wydaje mi się, że będziemy polować na głuszce — zauważył lord. — Ich populacja szybko maleje i Halburton-Smythe sam mi powiedział, żeby nie przywozić broni.

    Poprzedni sezon łowiecki, który zaczął się w Wielkiej Brytanii 12 sierpnia, a znany był pod nazwą „Wspaniałej Dwunastki, zakończył się 10 grudnia, a jego rezultatem było to, czego lękali się wszyscy szkoccy posiadacze ziemscy: głuszców było znacznie mniej. To mogło oznaczać, że wkrótce warty 150 milionów funtów rocznie szkocki „biznes głuszcowy dobiegnie końca.

    — Moich ptaków też jest coraz mniej — mruknął lord Helmsdale. — Myślę, że ci obrońcy praw zwierząt sami je trują, żeby uprzykrzyć mi życie.

    — Wszystkim ginie ptactwo — zauważyła rozsądnie jego żona. — Państwowa Straż Łowiectwa wystosowała petycję o zebranie 300 tysięcy funtów na sfinansowanie badań. Zwracają się do wszystkich posiadaczy ziemskich o wsparcie. Nie dostałeś listu?

    — Nie przypominam sobie — powiedział lord Helmsdale.

    — Szejk Hamdan Al Maktoum już dał im sto tysięcy.

    — Mak... kto?

    — Jest członkiem rady ministrów Zjednoczonych Emiratów Arabskich i ma tu, w Szkocji, dużą posiadłość, a ty zadajesz mi to samo pytanie za każdym razem, kiedy wspomnę jego nazwisko.

    — Cóż, więc nie potrzeba im moich pieniędzy, skoro tyle od niego dostali — zauważył z ulgą Helmsdale. — Nie możemy jednak pozwolić na to, żeby ten Bartlett nas niepokoił. Na szczęście ów pisarz Withering ma głowę na karku. Jego sztuka jest najlepsza, jaką widziałem od lat.

    — Chętnie utrę nosa temu Bartlettowi — kontynuowała wątek jego żona. — Tak, to będzie bardzo przyjemne uczucie.

    — Ten człowiek to prawdziwy łajdak.

    Jessica Villiers i Diana Bryce były najlepszymi przyjaciółkami, a był to ten rodzaj przyjaźni, który często zawiązuje się pomiędzy jedną bardzo ładną dziewczyną i drugą, całkowicie pospolitą. Diana w głębi serca z pogardą patrzyła na długą jak u konia twarz Jessiki i jej całkowicie pozbawioną gracji męską sylwetkę. Jessica natomiast zazdrościła Dianie wyjątkowej urody.

    Rodzice obu dziewcząt byli właścicielami posiadłości w hrabstwie Caithness, położonym daleko na północnym wschodzie Szkocji. Diana i Jessica razem wkroczyły na salony podczas londyńskiego balu debiutantek. Teraz obie pracowały w Londynie i jechały na wakacje w tym samym czasie, co raczej nie było spowodowane ich przyjaźnią, lecz faktem, iż sierpień był w Szkocji bardzo popularnym urlopowym miesiącem.

    Szkocka poczta pantoflowa działała wśród ziemiaństwa tak samo sprawnie jak gdziekolwiek indziej. Wydawać by się mogło, że Mary Halburton-Smythe jeszcze dobrze nie pomyślała o wydaniu przyjęcia na cześć Henry’ego Witheringa, a już zaczęła odbierać niezliczoną liczbę telefonów z prośbą o zaproszenie. Wszyscy chcieli przyjść i — choć Mary twardo ograniczyła liczbę gości — to Jessica i Diana znalazły się w szczęśliwej grupie wybrańców. Kiedy Jessica sprawnie wjechała swoim wysłużonym land roverem na jedną z wąskich szkockich dróg, Diana marzyła właśnie o tym, że sprzątnie Priscilli sprzed nosa jej sławnego narzeczonego. Wszyscy wiedzieli, że Priscilla miała w sobie tyle seksapilu, co śnięta ryba. Diana natomiast chwaliła się czarnymi błyszczącymi włosami i nieskazitelną cerą. Fakt, że wszyscy mężczyźni nie padli jej do stóp podczas londyńskiego balu debiutantek, na razie jej nie doskwierał. Nie miała jeszcze okazji, by dotarła do niej pewna brutalna prawda: kobiety, które kochają siebie zbyt mocno, rzadko kiedy są kochane przez kogokolwiek innego. Dziewczyna była już dwa razy zaręczona i za każdym razem to nie ona zrywała zaręczyny.

    Z pewnością rozbawiłby ją fakt, że jej przyjaciółka Jessica myślała w tym momencie dokładnie o tym samym — jak odbić Priscilli pisarza. Jessica była przekonana, że summa summarum każdy mężczyzna i tak woli dziewczynę, z którą można się dobrze bawić, a nie jakąś sztuczną, małą miss, taką jak... Diana — pomyślała, rzucając przyjaciółce zjadliwe spojrzenie. Rzecz jasna trudno nie wspomnieć o jednej nieprzyjemnej sytuacji sprzed dwóch lat — snuła rozmyślania Jessica — kiedy to Diana zaręczyła się z jej chłopakiem. Oczywiście ten związek nie mógł przetrwać, bo który mężczyzna zadowoli się wdziękami

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1