Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Hamish Macbeth i śmierć obcego
Hamish Macbeth i śmierć obcego
Hamish Macbeth i śmierć obcego
Ebook193 pages2 hours

Hamish Macbeth i śmierć obcego

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Najbardziej znienawidzony mieszkaniec najbardziej ponurego miasta Szkocji pływa brzuchem do góry w zbiorniku pełnym skorupiaków. Gdy wszyscy martwią się, żeby na stoły najznakomitszych brytyjskich restauracji trafiły wyłącznie towarzyszące mu homary, na talerzu Hamisha Macbetha ląduje szyta grubymi nićmi afera. Tym razem będzie musiał uporać się z naczelnym inspektorem, który chce zatuszować sprawę morderstwa, z piękną dziewczyną, która usiłuje go uwieść, oraz z mordercą, który już szykuje kolejną ucztę.
LanguageJęzyk polski
PublisherSkinnbok
Release dateApr 12, 2023
ISBN9789979645016

Related to Hamish Macbeth i śmierć obcego

Titles in the series (10)

View More

Related ebooks

Related categories

Reviews for Hamish Macbeth i śmierć obcego

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Hamish Macbeth i śmierć obcego - M.C. Beaton

    PL-Death-of-an-Outsider_ebook

    Hamish Macbeth i śmierć obcego

    Hamish Macbeth i śmierć obcego

    © M.C. Beaton 1988

    © Copyright to the Polish Edition: Jentas ehf 2022

    Tytuł oryginału: Death of an Outsider

    ISBN: 978-9979-64-501-6

    W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się:

    Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

    Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

    Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

    Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

    Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

    Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć bufona

    Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

    Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

    Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

    Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

    Dla ekipy strażackiej wolontariuszy z Lairg...

    Niech Bóg ich błogosławi.

    Podoficer John Corbett

    Starszy strażak Archie Fraser

    Starszy strażak Willie McKay

    Strażak William Ross

    Strażak Michael Corbett

    Strażak Duncan Matheson

    ROZDZIAŁ PIERWSZY

    Widzisz, szczęśliwy głupcze,

    Nic go to nie obchodzi,

    Tyle bym dał, by być głupcem,

    Mój Boże! A może nim jestem!

    Anonim

    Posterunkowy Hamish Macbeth siedział w małym wiejskim autobusie, który wywoził go daleko od mieściny Lochdubh — daleko od zachodniego wybrzeża Sutherland i daleko od macierzystego posterunku policji. Jego pies Towser, wielki żółtawy kundel, położył dużą łapę na kolanie swego pana, ale policjant nawet tego nie zauważył. Psisko westchnęło, zajęło siedzenie obok niego i także zaczęło wyglądać przez okno.

    Kierowca autobusu był nowy.

    — Żadnych psów na siedzeniach — burknął znad ramienia. Był zdecydowany nie dać się zastraszyć mundurowi Hamisha.

    Posterunkowy w odpowiedzi posłał mu puste i głupkowate spojrzenie. Kierowca, Szkot z nizin, który uważał wszystkich mieszkańców gór za głupszych z natury, stwierdził, że nie ma sensu drążyć tematu.

    Co sprawiło, że Hamish Macbeth wyglądał na otępiałego? Nieszczęście. Wydawało się, że zaledwie chwilę temu siedział szczęśliwy i spokojny na swoim posterunku policji w Lochdubh, aż tu nagle przyszedł rozkaz, by zastąpić sierżanta MacGregora w miasteczku Cnothan, skupisku małych gospodarstw w krainie Sutherland. Na próżno Hamish na poczekaniu wymyślił falę przestępstw w Lochdubh. Odpowiedziano mu, że ochrona okazjonalnie tłuczonych żon oraz aresztowanie pijaczka raz na dwa miesiące nie podnoszą jeszcze poziomu przestępczości. Miał po prostu zamknąć swój posterunek i pojechać do Cnothan autobusem, jako że sierżant MacGregor ponoć zostawił tam dla niego samochód w dobrym stanie.

    Hamish nienawidził zmian tak samo, jak nie cierpiał pracy. W Lochdubh, tuż obok posterunku policji, dzierżawił niewielkie gospodarstwo, gdzie trzymał stadko owiec, którym teraz musiał zaopiekować się sąsiad. Macbeth dorabiał na boku całkiem dobrze — z racji swojej małej hodowli, kłusownictwa i nagród pieniężnych, które wygrywał latem na górskich zawodach biegaczy. Wszystko, co zdołał zaoszczędzić, wysyłał do swoich krewnych: matki, ojca, braci i sióstr w Cromarty. W Cnothan posterunkowy nie spodziewał się żadnego łatwego zarobku.

    Gospodarze lub farmerzy z nizin zawsze potrzebowali dodatkowego zajęcia. Ich gospodarstwa rolne lub dzierżawione pola były zazwyczaj zbyt małe, by zapewnić im pełne utrzymanie. Rolnicy byli więc zarazem listonoszami, leśniczymi, sklepikarzami i w rzadkich przypadkach — takich jak Hamisha Macbetha — policjantami.

    Nastał już koniec stycznia, a północ Szkocji wciąż spowita była niekończącą się nocą. Słońce wschodziło krótko po dziewiątej, chmurzyło się na horyzoncie przez kilka godzin i zachodziło około drugiej po południu. Pola były brązowe i postrzępione, wrzosowiska posępne, a przemoczone deszczem pustkowia i upiorne kłęby mgły otaczały zbocza wysokich gór.

    Autobusem jechała zaledwie garstka pasażerów. Siostry Currie, Jessie i Nessie, dwie stare panny, mieszkanki Lochdubh, rozmawiały wysokimi, piskliwymi głosami.

    — Czy nie mówię ci właśnie o tym, Nessie? — niósł się głos Jessie. — W zeszłym tygodniu poszłam do Towarzystwa Królewskiego Zapobiegania Okrucieństwom wobec Zwierząt w Strathbane i powiedziałam temu człowiekowi:

    — Potrzebuję humanitarnej pułapki, żeby złapać tchórzofretkę, która atakuje nasze kaczki.

    On daje mi ją i mówi:

    — Weź tę humanitarną pułapkę i humanitarnie złap swoją tchórzofretkę, a potem, jeśli chcesz znać moje zdanie, humanitarnie zatłucz tego małego drania na śmierć.

    — Co to się wyrabia! I to on powinien być przeciw okrucieństwu. Napisałam do naszego posła parlamentu z wyrazami największej skargi.

    — Opowiadałaś mi to już ze sto razy — narzekała Nessie. — Może on miał rację. Jedyne, co złapało się do tej humanitarnej pułapki, to kot pastora. Czemu nie opowiesz o tym panu Macbethowi?

    — Jemu?! — zaskrzeczała Jessie. — Posterunkowy sam jest kłusownikiem i zapewne ta tchórzofretka należała do niego.

    Autobus gwałtownie stanął i wciąż kłócące się siostry wysiadły.

    Trzy miesiące w Cnothan ~ rozmyślał Hamish, bezmyślnie drapiąc Towsera za uchem. Mówi się, że Lochdubh jest spokojne, ale w Cnothan to już w ogóle nic nigdy się nie dzieje i dziać nie będzie. A czy przypadkiem właśnie w Lochdubh nie miałem niedawno dwóch morderstw?

    Pomyślał o zabójstwie, które zdarzyło się ostatniego lata. Jak się okazało, zbliżyło go to do miłości jego życia — Priscilli Halburton-Smythe, córki miejscowego posiadacza ziemskiego. Potem jednak, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Priscilla wyjechała do Londynu, by tam znaleźć pracę. Ale przecież nigdy nie przebywała poza Lochdubh zbyt długo. Być może właśnie teraz jedzie na północ, by wrócić i dowiedzieć się, że on akurat wyjechał.

    — I pewnie nie przejmie się tym ani trochę! — powiedział nagle na głos Hamish.

    Kierowca autobusu pogratulował sobie decyzji, by zostawić tego szalonego gliniarza w spokoju.

    Posterunkowy znał miasteczko Cnothan i uważał, że musi to być najnudniejsze miejsce na świecie. Chociaż posiadało status miasta, było rozmiarów malutkiej angielskiej wioski. Pamiętał, że jego mieszkańcy stanowili zamkniętą w sobie, nieufną i religijną gromadę, która uważała wszystkich z zewnątrz za intruzów.

    W końcu został jedynym pasażerem autobusu. Pojazd trząsł się i trzeszczał na ostrych zakrętach. Wreszcie opuścił cień rzucany przez wysokie wieże gór, by wjechać w dolinę, gdzie leżało Cnothan.

    Hamish ociężale zebrał swoje rzeczy, które zmieścił w chlebaku oraz starej skórzanej walizce, i wysiadł. Autobus odjechał z rykiem, a policjant wcisnął swoją czapkę z daszkiem na ogniste włosy i rozejrzał się dookoła.

    — W samo południe w Cnothan — wymamrotał.

    Trafił akurat na porę lunchu, co oznaczało, że wszystkie sklepy były zamknięte, a ulice wyludnione. Dął silny wiatr, ale nawet świstek papieru nie fruwał w powietrzu. Miasteczko miało jałowy, szary i sterylny wygląd.

    Cnothan położone było na skraju sztucznego jeziora utworzonego przy jednej z najbrzydszych hydroelektrowni, jakie Hamish kiedykolwiek widział. Nie było tu uroczych uliczek czy zakrętów. Jedyna główna ulica biegła w dół do jeziora. Znajdowały się przy niej cztery sklepy spożywcze, które oferowały mniej więcej taki sam towar, sklep z narzędziami i artykułami dla rzemieślników, hotel, budka serwująca rybę z frytkami, sklep mięsny, pub oraz ogromny kościół. Dotowane przez rząd mieszkania komunalne wybudowano po drugiej stronie jeziora. Były oddzielone od prywatnych domów własnościowych, które jednak — małe, szare i nijakie — wyglądały dokładnie tak samo, jak te rządowe.

    Miasto było do tego stopnia jałowe i puste, że przypominało Hamishowi sceny z filmu science fiction, który kiedyś oglądał.

    A jednak posterunkowy wciąż miał świadomość obserwujących go spojrzeń. Oczu ukrytych za szczelnie zasłoniętymi koronkowymi zasłonami...

    Otworzył furtkę do ogrodu najbliższego parterowego domu, nazwanego Zielone Pastwiska. Podszedł i uderzył w mosiężny dzwon okrętowy, który wisiał nad drzwiami. Cisza. Gipsowy krasnal stojący w ogrodzie wpatrywał się w niego, a wiatr zawodził niemiłosiernie.

    Katalog zamawiany pocztą sterczał z kosza na śmieci stojącego przy drzwiach. Hamish obrócił głowę i przeczytał nazwisko. Pani A. MacNeill. W końcu usłyszał zbliżające się kroki. Drzwi uchyliły się na szerokość kilkucalowego łańcucha i twarz kobiety wyjrzała przez szczelinę. Było to oblicze w tym żółtawym, hiszpańskim typie, który napotkać można w górach Szkocji.

    — Kto tam? — zażądała odpowiedzi.

    W tym momencie Hamish zorientował się, że ta kobieta dokładnie wie, kim był. Zachowywała się bowiem zbyt spokojnie.

    W stosunkowo wolnej od przestępstw okolicy, pojawienie się przed wejściem policjanta zazwyczaj wywoływało przerażenie, ponieważ oznaczało wiadomość o zgonie lub wypadku.

    — Posterunkowy Macbeth — powiedział miło Hamish. — Przyjechałem, by zastąpić pana MacGregora, który wyjeżdża na wakacje. Gdzie znajduje się posterunek policji?

    — Sama nie wiem — powiedziała kobieta. — Może na wzgórzu.

    — Na końcu głównej ulicy? — dopytywał.

    Miał świadomość, że kobieta doskonale wie, gdzie jest policyjny posterunek, ale Hamish był przybyszem, a w Cnothan nigdy nie mówi się obcym niczego, co mogłoby im pomóc.

    — Być może, ale lepiej spytaj kogoś innego — powiedziała twarz ukryta za drzwiami.

    Hamish oparł się o framugę i przyjrzał niebu.

    — Tak, ale zawierucha — powiedział swoim miękkim, góralskim głosem, który stawał się bardziej świszczący, kiedy jego posiadacz robił się zły lub zaniepokojony. — Pan MacGregor rusza na Florydę, by odwiedzić swojego brata Roya. O tej porze roku będzie tam bardzo gorąco.

    — O tak, będzie — potwierdziła kobieta.

    — Przyszło mi właśnie do głowy, że ma siostrę w Kanadzie.

    Łańcuch spadł, a drzwi otworzyły się na kolejnych kilka cali.

    — To Bessie — wyjaśniła gospodyni. — Mieszka w Albercie.

    — Racja — zgodził się Hamish. — A pani musi być panią MacNeill?

    — A ty skąd to wiesz? — spytała, otwierając drzwi na oścież.

    — Och, czyż wszyscy nie słyszeli o pani MacNeill? — uśmiechnął się. — Dlatego właśnie tu zadzwoniłem. Ludzie niechętnie wskazują drogę, ale powiedziałem sobie, że pani MacNeill, będąc osobą tak obytą w świecie, na pewno mi pomoże, jeśli tylko będzie mogła.

    Kobieta wykrzywiła twarz w okropnym uśmiechu.

    — Pytałeś o posterunek policji. Tak jak mówiłam, jest na końcu głównej drogi, po lewej stronie. Oni tam są już spakowani i gotowi do drogi.

    — Dziękuję. — Hamish musnął swoją czapkę i powoli odszedł.

    — Stara, kłótliwa jędza — wymamrotał do Towsera — ale nie ma sensu pytać kogoś innego, jako że — jak przypuszczam — oni wszyscy są tacy sami.

    Na końcu głównej ulicy stał podłużny, niski, szary budynek z niebieskim policyjnym kogutem nad dobudówką z boku. Mały, wściekły sierżant biegał w górę i w dół.

    — Co cię tak długo zatrzymało? — warknął.

    A potem, zanim Hamish zdążył otworzyć usta, ciągnął:

    — Wejdź. Wejdź. Ale zostaw psa na zewnątrz. Na tyłach jest stara buda. Może tam spać. Żadnych psów w domu.

    Hamish kazał Towserowi zostać i podążył za sierżantem do domu. Mężczyzna prowadził go w kierunku dobudówki.

    — Tu jest biurko, tylko nie zrób bałaganu w moich papierach. A tu jest klucz do celi. Będziesz mieć kłopoty z pewnym bohaterem sobotniego meczu. Załatw ten koszmar szybko i sprawnie.

    — Jeśli gość ma majaki alkoholowe, to może lepiej będzie zawieźć go do szpitala? — spytał Hamish łagodnie.

    — Strata publicznych funduszy. Po prostu przywiąż go do łóżka i niech sobie majaczy do rana. Wejdź do środka, poznaj moją żonę.

    Hamish pobiegł za energicznym policjantem.

    — Jest w salonie — powiedział sierżant MacGregor. Pani MacGregor wstała, by wyjść im naprzeciw.

    Była smukłą, szczupłą kobietą z jasnymi oczami i wielkimi czerwonymi dłońmi. Przerwała wymianę uprzejmości.

    — Lubię utrzymywać to miejsce w porządku — powiedziała. — Nie chcę wrócić z Florydy i zobaczyć, że jest jak w chlewie.

    Hamish stał z czapką, którą trzymał pod pachą, a jego orzechowe oczy rozszerzały się ze zdziwienia. Duży pokój, który przez państwa MacGregorów został podniesiony do rangi salonu, był podłużnym, niskim pomieszczeniem z różowymi, poszarpanymi zasłonami w oknach. Łososiowy zestaw składający się z kanapy i dwóch foteli, który wyglądał, jakby został dostarczony tego samego dnia, odwzajemniał spojrzenie Hamisha całym swoim nadmiarem nylonowego obicia. Ściany ozdobione były jaskrawymi, kolorowymi religijnymi obrazami. Niebieskooki i blondwłosy Jezus zachęcał, by przyszły do niego małe dzieci, wszystkie ubrane w stylu lat trzydziestych i wszystkie o nadzwyczaj anglosaskim wyglądzie. Dywan, zrobiony z jednego z bardziej rażących szkockich tartanów, wołał z podłogi o pomstę do nieba. Przed sofą stał szklany stolik kawowy z nogami z kutego żelaza, a w rogu znajdował się szklany barek również z elementami kutego żelaza Jego półki podświetlały od spodu różowe jarzeniowe świetlówki. W równych rządkach ustawiono tam — jak się wydawało — wszystkie zabawnie wyglądające butelki, które kiedykolwiek wymyślono. Grzejnik elektryczny wraz ze sztucznymi kłodami ulokowano w miejscu kominka. We wnękach pomieszczenia znajdowały się szklane półki mieszczące zaskakujący przekrój ozdób z porcelany. Stały tam wściekle zielone dzbanki w kształcie ryby, małe figurki dziewcząt w pastelowych sukniach, których rąbek trzymały uniesiony ku górze, porcelanowe miski w kształcie owoców, kotów i psów z uśmiechami rodem z Disneya na ich mocno szklistych pyskach. Były tam też rzędy miniaturowych przedmiotów rzeźbionych w szkle, z rodzaju tych, które zobaczyć można w wesołym miasteczku. Na stoliku leżała duża wiktoriańska Biblia, otwarta na stronie, gdzie znajdował się miedzioryt przedstawiający zniewieściałego anioła ze skrzydłami z łusek, strącającego zrozpaczonych ludzi — odzianych tylko w przepaski na biodra — do ognistych czeluści.

    Następnie pani MacGregor poprowadziła Hamisha z jednej nadmiernie zdobnie umeblowanej sypialni do drugiej. Dom mógł

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1