Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Iqbal Farooq i czarny Pierrot
Iqbal Farooq i czarny Pierrot
Iqbal Farooq i czarny Pierrot
Ebook176 pages2 hours

Iqbal Farooq i czarny Pierrot

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

"Widzicie to co ja? To przecież ci terroryści z telewizji!" – woła Sjoko z 9 klasy, gdy na podwórku szkolnym widzi Iqbala i jego młodszego brata Tariqa dokładnie dzień po wybuchu, od którego zatrzęsła się ziemia w kopenhaskiej dzielnicy Nørrebro. Iqbal nigdy nie był orłem z fizyki, ale dzięki Tariqowi, używając starej gumki do mazania, kleju kontaktowego i garści świerkowych igieł, zamienił zwyczajne doświadczenie z fizyki w ogromną eksplozję, o której informowano nawet w telewizji. Życie członków rodziny Farooq, zamieszkałych na ulicy Blågårdsgade, biegło dotąd normalnym rytmem i nikt by się nie spodziewał, że czyhają na nich ciemne moce, zainteresowane zdobyciem rzekomo potajemnej receptury wywołującej eksplozję. Niedługo po wybuchu Iqbal i jego rodzina wybierają się do Jutlandii na kemping, dokąd jadą swoją starą mazdą, ciągnącą przyczepę zapakowaną namiotem cyrkowym. Nie przeczuwają, jak wielkim niebezpieczeństwom będą musieli wkrótce stawić czoło. -
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateMar 17, 2023
ISBN9788728273425
Iqbal Farooq i czarny Pierrot

Related to Iqbal Farooq i czarny Pierrot

Titles in the series (7)

View More

Related ebooks

Reviews for Iqbal Farooq i czarny Pierrot

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Iqbal Farooq i czarny Pierrot - Manu Sareen

    Rozdział 1

    Choinka

    – Iqbalu! Fatimo! Chodźcie wreszcie! Tariq czeka już na dole!

    Tata mył zęby, podskakując w zielonych kalesonach w pokoju gościnnym, tak że z ust wylatywała mu spieniona pasta.

    – Musimy mieć najładniejszą i największą choinkę w całej klatce schodowej. Ba, w całej dzielnicy Nørrebro!

    – Ależ tato! Możesz przecież kupić ją sam na placu Blågårdsplads – powiedziała Fatima, naciągając na głowę ciepłą kołdrę.

    – Nie kupimy choinki na placu – oznajmił tata. – Tam jest za drogo. Rozmawiałem z Rafigiem, który wie, gdzie można zdobyć tanie drzewka. Jeden z jego kolegów ze studiów mieszka na wsi, gdzie kosztują jedyne pięćdziesiąt koron. Trzeba tylko przyjechać z własną piłą.

    Fatima natychmiast się obudziła.

    – Tato, nie! Proszę cię! – zawołała, wbiegając do pokoju gościnnego. – Tylko nie wujek Rafig. Wystarczy wypowiedzieć jego imię, a już coś się knoci!

    – Fatimo, daj spokój, skarbie – uspokoił ją tata, po czym zatańczył wokół niej indyjski taniec i zaśpiewał pieśń pochodzącą z jego ojczyzny. – Musimy mieć najładniejszą choinkę w całej Danii!

    Fatima jest najodważniejszą starszą siostrą, jaką można sobie wyobrazić. Mówi do rodziców rzeczy, które całej reszcie nawet nie przeszłyby przez usta ze strachu. Z pewnością nie jest to więc przypadek, że chce zostać policjantką, kiedy dorośnie. Poza tym chodzi na karate i nosi czarny pas. Tata sądzi, że to nie przystoi, ale i tak jest z niej dumny. Fatima chodzi do pierwszej klasy Liceum Metropolitalnego. Wszyscy uważają ją za śliczną dziewczynę, a koledzy nawet się w niej kochają.

    Tata był w siódmym niebie na myśl, że w wigilijny wieczór znajdzie się w centrum uwagi mieszkańców naszej klatki schodowej. Dlatego bardzo szybko byliśmy w drodze do miejsca, które zna wujek Rafig. Fatima siedziała z przodu obok taty, a Tariq i ja z tyłu. Tariq jest bez wątpienia najmądrzejszym członkiem naszej rodziny. Chodzi do piątej klasy, ale bez problemu potrafiłby odrobić lekcje Fatimy. Jest tak megabystry, że w rekordowym czasie rozwiązuje testy badające iloraz inteligencji. Tata zawsze podkreśla z dumą, że Tariq odziedziczył mądrość po jego rodzinie. Mama natomiast uważa, że po jej przodkach. W jednej kwestii są jednak zgodni. Otóż według nich nie ma w życiu ważniejszej rzeczy od tego, by Tariq został lekarzem. Szkopuł jednak w tym, że po pierwsze on mdleje na widok krwi, a po drugie marzy jedynie o zostaniu fizykiem.

    – Co za osioł z tego Rafiga! Jak mógł narysować mi plan jazdy na otłuszczonej serwetce! – wykrzyknął tata, kiedy po raz sto dwudziesty pomyliliśmy drogę.

    Na szczęście w głośnikach dudniła nagrana na kasecie muzyka Bollywood, dzięki której tata nigdy nie wpada w zły humor. W końcu znaleźliśmy wskazane miejsce, które położone było w lesie daleko od autostrady. Gdy wjechaliśmy na podwórze jakiegoś gospodarstwa, tata wyłączył muzykę i nerwowo rozejrzał się wokoło.

    – Myślicie, że są tu psy? – zapytał.

    Tata okropnie boi się psów. Sam jednak twierdzi, że się nie boi, lecz jest po prostu ostrożny, bo w Indiach psy są tak wielkie jak lwy. Kiedy ostatnio byliśmy w Indiach, rozglądaliśmy się za dużymi psami, ale nigdzie takich nie napotkaliśmy, chociaż tata wciąż nas zapewniał, że one istnieją.

    – Iqbalu, wysiądź i sprawdź, czy są tu psy!

    Wysiadłem z samochodu i się rozejrzałem. Nie widziałem ani jednego.

    – Śmiało można wychodzić – oświadczyłem.

    Ale kiedy tata zaczął wysiadać, nie mogłem się powstrzymać i zacząłem krzyczeć:

    – O nie! Pies! Ratuj się kto może!

    – Rany boskie! Wiedziałem! – wrzasnął tata i z powrotem wskoczył do auta.

    W pośpiechu nacisnął głową klakson, który zawył tak głośno, że wystraszyłby każdego psa, zmuszając go do ucieczki. Gdy jego głowa znów się wyłoniła, skierował wzrok na Tariqa, który leżał na ziemi i zwijał się ze śmiechu, tak że po policzkach leciały mu łzy.

    – To był lew, tato, prawdziwy lew! – mówił głosem łamiącym się od śmiechu.

    – Bardzo zabawne, Iqbalu, niezły żart – powiedział tata, starając się wysiąść z samochodu tak, jakby nic się nie stało. – A ty, Tariqu? Myślałeś już o znalezieniu sobie jakiejś szkoły z internatem w Kalkucie?

    Rozejrzeliśmy się dookoła. Popatrzyliśmy na wielki dom z trawą na dachu, który wyglądał jak te, które można obejrzeć na pocztówkach ze Szwecji albo z Bornholmu. Za nim znajdowało się coś, co wyglądało na zewnętrzny wychodek, a obok stała stara szopa.

    Tata zapukał do drzwi domu, ale nikt nie otworzył, więc przykląkł i zajrzał przez szparkę na listy, po czym zbliżył do niej usta i wrzasnął:

    – HALLOOO...!

    Nikt się nie odezwał, a zatem nie pozostawało nic innego, jak znaleźć drzewko i migiem wracać do domu w Nørrebro. Nagle tata zauważył siekierę i dużą pomarańczową kurtkę, która wisiała obok drzwi.

    – No proszę! – wykrzyknął. – To na pewno kolega Rafiga zostawił dla mnie kurtkę, żebym się nie pobrudził przy ciężkiej, męskiej robocie.

    Gdy założył ją na siebie, wyglądał naprawdę dziwacznie. Była chyba o dziesięć rozmiarów za duża, bo wisiała mu aż do kolan. Wyglądał jak orangutan, ale był dumny jak generał. Uzbrojony w siekierę i ubrany w pomarańczową kurtkę, ruszył dziarsko w kierunku drzew. Fatima, Tariq i ja staraliśmy się dotrzymać mu kroku, co wcale nie było takie łatwe.

    Tata dość szybko zabłądził w chaszczach, jednak po chwili usłyszeliśmy jego okrzyk:

    – Jest!

    Poszliśmy w kierunku miejsca, skąd dobiegał wrzask, i znaleźliśmy go klęczącego pod drzewem, które przypominało Tanweera Stanfielda, czyli jego ulubionego aktora

    Illustration

    Bollywood. Tata nie znalazł oczywiście zwyczajnej choinki. Było to z pewnością największe drzewo w promieniu kilku kilometrów, tak potężne, że mogłoby stanąć przed kopenhaskim ratuszem. W żadnym stopniu nie przeszkadzało to jednak Nazemowi Farooqowi, synowi Jaspala Farooqa.

    – Tu chodzi o mój honor – wyjaśnił. – Pochodzę z Indii i w żadnym wypadku nie mogę zadowolić się małym, zwykłym drzewkiem.

    – Tata oszalał – wyszeptał Tariq. – Chyba powinniśmy zadzwonić na policję, żeby go unieszkodliwili. To nie jest normalne, że ojciec rodziny zachowuje się jak małpa, która na polu ornym zobaczyła indyjskiego aktora Bollywood.

    – Ale tato! – powiedziałem. – To drzewko nie zmieści się w naszym mieszkaniu...

    – ... bo ma chyba z sześć metrów – dokończyła Fatima.

    – Tak, co najmniej sześć metrów – potwierdziłem.

    – Ależ moje drogie dzieci, trochę je przytniemy i będzie pasować.

    Z niemałym trudem zdołaliśmy wreszcie przymocować choinkę na dachu mazdy 626 z 1986 roku. Ale gdy mieliśmy już wsiadać do środka, usłyszeliśmy głos dobiegający z wychodka czerwonego jak skrzynka pocztowa:

    – Co wy tu, do ciężkiej cholery, robicie?

    Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy gigantycznych rozmiarów mężczyznę, ubranego w koszulę drwala z rękawami podwiniętymi aż za łokcie, który szybko się do nas zbliżał. Na jego rękach widać było pełno tatuaży przedstawiających statki, jednak ja zastanawiałem się jedynie nad tym, jak ten wielkolud zdołał wejść, a potem wyjść z tak małego kibelka.

    – Jesteście głusi czy potrzebujecie planszy komunikacyjnej? – zapytał złowrogo. – A może zwialiście z jakiegoś obozu dla uchodźców?

    – Yyy... – zaczął się jąkać Tariq, ale tata mu przerwał.

    – Witaj, dobra człowieku! – przywitał się.

    – Tato, nie mówi się „dobra człowieku" – wyszeptała Fatima.

    – Będziemy obchodzić święta i kupiliśmy duńską choinkę od mojego brata, który jest pańskim starym znajomym ze studiów. Chcemy właśnie wrócić do domu...

    – Stul dziób, Mustafa! – przerwał mu drwal. – Nie chodziłem do szkoły ani z tobą, ani z twoim bratem.

    – Nie nazywam się Mustafa, tylko Nazem – poprawił go uprzejmie tata.

    Drwal rzucił okiem na samochód z zapakowaną na dachu olbrzymią choinką.

    – Stul dziób, do cholery! Już ósmy raz w tym tygodniu ktoś kradnie mi choinkę. A ty dodatkowo rąbnąłeś moją kurtkę! Co ty sobie wyobrażasz, Mustafa?

    Tata niczego nie rozumiał.

    – Nie nazywam się Mustafa, a mój brat, pański kolega ze studiów, mówił...

    – Mam w nosie twojego brata!

    Drwal ze złości aż poczerwieniał na twarzy.

    – Ścięliście moje najlepsze drzewko, które obiecałem w przyszłym roku dostarczyć do Ratusza! Jakby tego było mało, zwinęliście mi kurtkę, jak siedziałem na kiblu. Zapłacicie mi za to!

    Drwal przestał na chwilę mówić, ale cały czas głośno sapał. Szczerze mówiąc obawiałem się, że autentycznie wybuchnie. Raczej nie wyglądałoby to dobrze na okładkach tabloidów. Fotografia drwala, który eksplodował z wściekłości, a obok mój tata skąpany w jego krwi i wnętrznościach, ubrany w pomarańczową kurtkę, z piłą w ręku. Oj, dobrze, że zrobił sobie przerwę w wydzieraniu się na nas. Chociaż tata wciąż wyglądał na ogromnie wystraszonego.

    – To będzie cię kosztować pięć i pół tysiąca, Mustafa, i nie mówimy tu o talarach, tylko o koronach!

    – Pięć... pięć... pięć i pół tysiąca koron? – zająknął się tata.

    Podczas drogi do domu w aucie panowała absolutna cisza. Słychać było tylko uderzenia tętna taty, które wzrosło do stu osiemdziesięciu. Potem ojciec zaczął mamrotać pod nosem coś o wujku Rafigu i jego szajbniętym rzekomym koledze ze studiów, którego powinno się skrzyżować z osłem albo turecką kozicą górską. Atmosfery nie poprawił też fakt, że odjeżdżając, Tariq wychylił się przez okno i zawołał:

    – Good Beirut, złamasie!

    Podczas jazdy autostradą tata uświadomił sobie, że wciąż miał na sobie pomarańczową kurtkę drwala. Wcisnął hamulce mazdy tak, że aż zapiszczały, i samochód zjechał na bok. Wyskoczył z auta, zdjął kurtkę i rzucił na jezdnię, a potem zaczął po niej skakać, przeklinając tak głośno po pendżabsku, że nie usłyszał syreny policyjnego motocykla, który zajechał obok samochodu. Nie dostrzegł też powiększającego się korka, który utworzył się za nami.

    – Czy pan ma w ogóle prawo jazdy? – zapytał policjant, obrzucając badawczym wzrokiem choinkę na dachu samochodu. – Co pan właściwie robi?

    – Ja... Wszystko przez mojego głupkowatego brata Rafiga, który obiecał mi drzewko za pięćdziesiąt koron, a skończyło się to tak, że musiałem zapłacić pięć i pół tysiąca. Poza tym miałem do czynienia z odrażającym drwalem, a my w tym roku po raz pierwszy będziemy obchodzić wigilię w Danii. Być może pierwszy i ostatni – dodał na koniec skruszony tata, podając funkcjonariuszowi prawo jazdy.

    – Wie pan co, Nazemie – powiedział policjant o imieniu Mikkel – najlepiej będzie, jak będę pana eskortował w drodze do domu. Niech pan jedzie za mną, a ja się postaram, żeby choinka bez uszczerbku dotarła do Nørrebro.

    Tata był wniebowzięty. Natomiast ludzie stojący na ulicy stali jak wryci, przyglądając się jadącemu na niebieskich światłach policjantowi oraz ojcu podążającemu za nim z olbrzymią choinką na dachu auta. Nikogo nie brakowało. Byli właściciel warzywniaka, kioskarz i sąsiedzi. Nawet klienci, robiący zakupy w Netto,

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1