Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Drzewa kwitną w czasach zarazy
Drzewa kwitną w czasach zarazy
Drzewa kwitną w czasach zarazy
Ebook161 pages2 hours

Drzewa kwitną w czasach zarazy

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Krótka rejestracja tego, co działo się w warszawskiej rodzinie w okresie pandemii SARS COV 2. Autorką relacji jest nauczycielka podwarszawskiej szkoły, która opisuje zachowania uczniów, rodziców, innych nauczycieli oraz członków własnej rodziny w trudnych sytuacjach wywołanych przez pandemię.

LanguageJęzyk polski
PublisherAurelia Es
Release dateMar 5, 2022
ISBN9781005247454
Drzewa kwitną w czasach zarazy
Author

Aurelia Es

Laureatka kilku ogólnopolskich konkursów literackich na małą formę prozatorską. Autorka miniatur literackich, opowiadań, wierszy, tekstów piosenek, bajek dla dorosłych (wydanych w formie audiobooka), scenariuszy teatralnych oraz 3. powieści obyczajowych: Kochanek malutki (2010), Miłość? Bardzo proszę (2012), Radocha blues (2018).

Read more from Aurelia Es

Related to Drzewa kwitną w czasach zarazy

Related ebooks

Reviews for Drzewa kwitną w czasach zarazy

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Drzewa kwitną w czasach zarazy - Aurelia Es

    Drzewa kwitną w czasach zarazy

    Aurelia Es

    Cover photo author – Łukasz Godlewski

    Copyright 2022 by Aurelia Es

    Smashwords Edition

    marzec 2020

    Na pierwszej lekcji wszystko przebiega normalnie. Lista obecności, temat, otwórzcie książki, otwórzcie zeszyty, uważajcie…

    Na drugiej lekcji wszystkie klasy zbierają się w sali gimnastycznej, żeby nauczycielka muzyki mogła przeprowadzić próbę śpiewu hymnu państwowego. Jest około sześciuset uczniów siedzących obok siebie, ramię przy ramieniu, pośladek przy pośladku, oddech przy oddechu. Niektórzy ukradkiem popijają napoje, dzielą się zaślinioną butelką z sąsiadami, wespół w zespół, grupowo i po koleżeńsku. Inni śpiewają, gadają, śmieją się, poszturchują. Nauczycielka bierze mikrofon do ręki, krzyczy, wszędobylski głos niesie się w każdy zakamarek sali, odbija się od sufitu, pikuje, dociera do każdej pary uszu, do każdego żołądka, jest nieznośny.

    O co chodzi! Nie potraficie śpiewać hymnu!? Godnie i z szacunkiem!? Co z was za Polacy!

    Uczniowie milkną. Za chwilę jednak wszystko wraca do normy. W skrywanym śmiechu, szeptaniu, wygłupianiu się i szarpaniu.

    – Mówią, żeby się nie gromadzić, bo podobno ten wirus...

    Ktoś oponuje szeptem i nieśmiało, mówić przecież głośno o wirusie nie wypada, zwłaszcza, że jeszcze jest nieoficjalny i zwłaszcza że teraz ważniejsze sprawy są na głowie: szkoła będzie brała udział w patriotycznym konkursie na najpiękniejsze wykonanie Mazurka Dąbrowskiego.

    – Jaki wirus! Co za wirus! - wicedyrektorka przywołuje nauczycieli do porządku. - Chińskie strachy na lachy i nic więcej.

    Kobieta wzrusza ramionami na znak, że żaden wirus jej nie straszny, widział kto jakiegoś wirusa? Nikt nie widział. A następnie podkreśla, że wzięcie udziału w konkursie jest działaniem prestiżowym, służy kształtowaniu postaw patriotycznych, a cóż może być ważniejszego od wychowania młodzieży w duchu narodowym. No cóż, prawda?

    Uspokojeni, wracamy do zajęć. Rutyna. Lista obecności, temat, otwórzcie książki, otwórzcie zeszyty, kartkóweczka… Nie rozmawiajcie, czytajcie, notujcie, omawiajcie. Czas biegnie leniwie, zegar pokazuje wreszcie dziesiątą trzydzieści pięć, czas na przerwę. Biegniemy do pokoju nauczycielskiego, pijemy pośpieszną kawę, herbatę, połykamy kanapkę dużymi kęsami i do roboty.

    Po piątej lekcji dyrektorka wpada do pokoju nauczycielskiego, włosy ma rozwiane bardziej niż wczoraj i przedwczoraj, co dobitnie świadczy o wadze problemu, coś się stało! W ręku trzyma jakiś papier zapisany maczkiem. Rzuca papier na stół, a on jakby nigdy nic spokojnie płynie, faluje, w końcu dostojnie opada na blat.

    – Co się stało? - pyta ten i ów.

    – To się stało!

    Dyrektorka oskarżycielskim palcem wskazuje dokument. Chwila ciszy. Następnie informuje obecnych, że oto świat się kończy.

    – Jak to? Który świat? I dlaczego się kończy?

    – Rozporządzenie ministra o stanie epidemii w Polsce - mówi. - Jedenastego marca Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię. Od dwunastego marca zawieszone zostają zajęcia dydaktyczne we wszystkich placówkach oświatowych. Nie będzie zajęć, moi drodzy, zamykamy szkołę.

    ***

    Na wieść o zarazie matematyk burczy coś pod nosem, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Plastyczka mówi, że albo rybki, albo akwarium i nikt nie wie, co to znaczy. Nauczyciel od wychowania technicznego szepcze, że coś jest tu szyte grubymi nićmi i ktoś za to odpowie. Katechetka zaś wzdycha do świętego Sebastiana, który jest obrońcą przed zarazą, a skoro jest obrońcą, niech pomoże, w końcu katolicy od wieków się do niego modlą i proszą o ochronę przed plagami. A poza tym tu i ówdzie daje się słyszeć coraz głośniejsze: Armagedon!

    – Co to za wirus i jak się przenosi? - pyta ktoś.

    Dyrektorka bierze do ręki dokument, który wydaje się ciężki jakby kamień, wyciera pot z czoła, zakłada okulary, czyta. Że Covid-19 jest przenoszony drogą kropelkową podczas kichania, kasłania, wydychania powietrza.

    – A podczas seksu? - słychać czyjś zupełnie nie na miejscu szept.

    – Dosyć głupot!

    Dyrektorka krzyczy, patrzy złowrogo po zebranych i wyjaśnia. Że każdy przypadek choroby ma przebieg indywidualny, że to choroba groźna i trzeba uważać. Że najczęściej występujące objawy to: gorączka, kaszel, zmęczenie, trudności w oddychaniu.

    – Taka grypa? - pyta nauczycielka wychowania fizycznego.

    – Żadna grypa - odpowiada historyk. - To SARS-COV-2. Nie powinni pozwolić wyjeżdżać na ferie za granicę. Ale oczywiście pozwolili, no to mamy.

    ***

    Uczniowie dowiadują się o decyzji zamknięcia szkoły w ciągu kilku sekund, co daje się słyszeć w klasach, na korytarzach, w toaletach oraz w składziku na narzędzia, używanego przez starszą młodzież do raczenia się tytoniem. Wszędzie grzmią okrzyki radości, nieumiarkowana wesołość rozlewa się wartkim strumieniem po budynku, dochodzi do uszu ciała kierowniczego, dydaktycznego, administracyjnego, sprzątającego, szatniarskiego, kucharskiego.

    – Co się dzieje!

    – Nie ma lekcji! Nie ma lekcji! Nie ma lekcji! – rozlega się chóralnie i rytmicznie.

    Krzyk ten przypomina afrykański impet gry na bębnach.

    – A jak długo?

    Nie wiadomo, pewnie długo, oby długo!

    –Może tydzień? Może dwa? A może pięć? Zostań w domu, jak masz chęć, jak masz chęć!

    Nauczyciele kiwają głowami z dezaprobatą. Co za młodzież! Nie potrafią wyczuć powagi sytuacji, nie rozumieją, co to jest pandemia, wygłupiać się tylko potrafią, osły jedne!

    –Muzykalne dzieci, nie ma co. Potrafią grać na nerwach jak w orkiestrze.

    –Żeby tak potrafiły grać na dzwonkach chromatycznych - krzywi się nauczycielka od fletów i trójkątów.

    – Jutro mam zaplanowaną klasówkę z gramatyki i co teraz?–zastanawia się nauczycielka od polskiego.

    –A ja przygotowałam projekt o współczesnych obliczach demokracji - mówi nauczycielka wiedzy o społeczeństwie.

    –Komu go pokażę? No komu?! Do cholery!

    –Oj, przestańcie. Na razie zamknięto szkoły tylko do dwudziestego piątego marca. Jakoś to przeżyjemy - woła wuefista.

    –Przeżyjemy? - oburza się nauczyciel języka niemieckiego.

    –A realizacja podstawy programowej!? Ktoś pomyślał!?

    Ksiądz tymczasem nawołuje do wspólnej modlitwy, którą ma zamiar poprowadzić na dziedzińcu szkolnym pod popiersiem świętego Jana Pawła. Popiersie, nota bene, jest autorstwa naszego szatniarza Romana Pereryszki, którego wszyscy nazywają Romutkiem. albo naszym Romutkiem, bo Romutek naprawdę jest nasz i tak trzymać. A więc pod popiersiem świętego papieża ksiądz katecheta prosi Ojca niebieskiego, aby ten co rychlej opanował epidemię i zwrócił zdrowie zakażonym oraz nie dopuścił do zakażenia zdrowych. Jakoś zresztą, oprócz katechetki i nauczycielki muzyki, nikt do księżowskiej modlitwy nie dołącza. Widocznie czas nie ten, miejsce nie to i nastrój taki sobie. Wszyscy zbierają się w pośpiechu do wyjścia. Rodzice wpadają do szkoły jak po ogień i zabierają swoje pociechy do domu. Zacne grono pedagogiczne ładuje do plecaków i reklamówek stosy klasówek, kartkówek, wypracowań, zeszytów ćwiczeń, co tam jeszcze… Widocznie nauczyciele to taka grupa, która bez sprawdzania, poprawiania, podkreślania na czerwono i oceniania nie wyżyje. Zespół sprzątający tymczasem pryska, wyciera, zamiata, chucha, dmucha i dezynfekuje to, co tylko może. Ale najbardziej nieszczęśliwy jest zespół kucharzący, który klnie na czym świat stoi, talerze pakuje do szafek, chowa sztućce, garnki pełne tłuczonych ziemniaków, kotletów mielonych i marchewki z groszkiem pakuje z powrotem na wózki i biadoli. Bo obiadów nikt dzisiaj nie jadł, straty będą.

    I tak to się dzieje.

    Tak więc w ciągu niespełna pół godziny placówka oświatowa stoi pusta. Wiatr po niej hula. Zawieruszone słowa milkną. Niedługo ciemność się przywlecze. Jak zaraza.

    ***

    Pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem w Polsce potwierdzono czwartego marca. Pacjent, hospitalizowany w Zielonej Górze, przyjechał autokarem z Niemiec.

    –No właśnie, wszystko co najgorsze zawsze z Niemiec – narzeka ktoś.

    –Pewnie chcą nas wykończyć, szkopy jedne - dodaje ktoś.

    –Ale podobno do Niemiec zawlókł ktoś to świństwo ze Szwajcarii - informuje ktoś.

    Kolejny przypadek zdiagnozowanego zarażenia przypadł na dzień siódmego marca. Z Wielkiej Brytanii przyjechał zarażony Covid-em19 facet, którego przewieziono do szpitala we Wrocławiu.

    – No proszę, teraz i Angole przeciwko nam - narzeka ktoś.

    – Cały świat niedługo wytoczy nam wojnę - dodaje ktoś.

    – Czarna dupa - informuje ktoś. - To nie jest w porządku.

    Dziewiątego marca potwierdzono już siedemnaście przypadków zarażenia. I tak dalej… Czy można tragedie ludzkie skwitować takim zwykłym I tak dalej…? Sześćdziesięciolatek podróżujący z Włoch, trzydziestolatek, który nigdzie nie podróżował, więc jak się zaraził? Młoda kobieta, która właśnie wróciła ze Szwajcarii, była tam na nartach, siedmioletnie dziecko… Jedenastego marca potwierdzono dziewięć nowych przypadków koronawirusa, a dwunastego kolejnych trzynaście.

    Dwunastego marca nastąpił pierwszy zgon osoby zarażonej.

    – Proszę państwa - informuje dziennikarka telewizyjna. - Epidemię wywołał wirus SARS-CoV-2, który po raz pierwszy pojawił się w chińskim mieście Wuhan, w prowincji Hubei. Jedenastego marca 2020 epidemia została uznana przez Światową Organizację Zdrowia za pandemię.

    – Słyszałaś? - dzwoni do mnie dyrygentka chóru, do którego należę.

    – Tak, słyszałam - odpowiadam.

    – Trzeba będzie zawiesić próby chóru.

    – Trzeba będzie.

    – Ciekawe na jak długo. Może miesiąc, może dwa, a może i pół roku? A co z naszym występem? Chyba nic nie wyjdzie.

    Kolejny dziennikarz informuje, że w drugiej połowie lutego ogniska zakażeń wybuchły w Korei Południowej. W tej chwili w centrum pandemii stała się Europa…

    – Słyszałaś? - dzwoni do mnie koleżanka anglistka.

    – Co ty na to? Wierzysz?

    – Wierzę.

    – Ja nie wierzę. No co ty! W dwudziestym pierwszym wieku?! Myślę, że to jakaś ściema.

    Ściema, która sprowadza się do ograniczeń podróżowania, wprowadzenia kwarantann i godzin policyjnych, odroczenia wydarzeń sportowych, religijnych i kulturalnych. Część państw zamknęła granice, na lotniskach i dworcach kolejowych mierzy się pasażerom temperaturę. Od dwudziestego dziewiątego marca światowe statystyki odnotują ponad sto dwadzieścia osiem milionów zachorowań. W tej liczbie będzie ponad dwa miliony zmarłych. Po prostu boki zrywać!

    – I co teraz będzie? - pyta kolega gitarzysta.

    – A co ma być, nic nie będzie. Przetrwamy - ktoś mu odpowiada.

    – Przetrwamy? A jeśli nie przetrwamy?

    – Hiszpankę przetrwaliśmy, to i teraz damy radę.

    – Tak uważasz?

    Liczba zakażonych w Polsce oczywiście rośnie. Zaznacza się nowe przypadki zachorowań: dwóch pacjentów ze Szczecina, dwóch pacjentów z Opola, pacjentka z Lublina, pacjentka z Zawiercia, czterech pacjentów z Warszawy, jeden z Podkarpacia. Mapa, na której przyszpila się pinezkami miejsca nowych zakażeń, coraz bardziej przypomina kolaż z martwymi motylami. Poznań, lubelskie, dolnośląskie, Wrocław, Gdańsk, Ostrów, górnośląskie, Nysa… Będzie lockdown, lockdown!? Zapowiedź recesji, braki w zaopatrzeniu, pojawienie się spiskowych teorii dziejów i dezinformacja.

    – Słyszałaś, co się wydarzyło? – koleżanka chórzystka mówi przez telefon szeptem, wiadomo, licho nie śpi, więc trzeba uważać.

    – Co się wydarzyło? - pytam.

    – To Niemcy i Chińczycy wypuścili tę zarazę.

    – Skąd?

    – Z laboratorium.

    – Wypuścili? Po co?

    – Żeby eksperymentować na żywym organizmie.

    – Na jakim żywym organizmie?

    – Na nas, kochana, na nas. Żeby eksperymentować na nas. Amerykanie zdaje się też maczali palce.

    Tymczasem, osiemnastego marca, po dwóch tygodniach hospitalizacji, szpital w Zielonej Górze poinformował opinię publiczną, że pacjent zero został wypisany do domu w stanie dobrym. A więc jednak.

    ***

    Trzeba zrobić

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1