Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Anioły nie płaczą
Anioły nie płaczą
Anioły nie płaczą
Ebook104 pages53 minutes

Anioły nie płaczą

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wzruszające i niekiedy humorystyczne opowiadanie o dzieciach w szpitalu na oddziale chirurgii dziecięcej. Pierwszoplanową postacią jest dziesięcioletni chłopiec, którego cierpienie doprowadza do granic wytrzymałości. Jego przeżycia są tłem do stawiania pytań o sens cierpienia, szczególnie cierpienia dzieci. Kto jest odpowiedzialny za ten bezmiar cierpienia na ziemi?... Czy jest na to odpowiedź?...
Narracja jest wielopłaszczyznowa. Jedną warstwę stanowi konwencja realistyczna – szpital, dzieci, personel, a drugą odrealniony świat symbolicznych postaci – anioła i diabła, których dyskusje wkraczają w dziedzinę interpretacji zagadnień dotykających tematu religijno – filozoficznego na styku dobra i zła.

LanguageJęzyk polski
Release dateDec 21, 2011
ISBN9781465964427
Anioły nie płaczą
Author

Stanislaw Kwiatkowski

Stanisław Kwiatkowski, absolwent Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (SGH) w Warszawie i Szkoły Filmowej w Łodzi. Od 1978 roku mieszka w USA. Wieloletni redaktor naczelny miesięcznika kulturalnego Forum, wydawanego przez Polsko Amerykańskie Centrum Kultury w Cleveland. Autor szeregu opowiadań oraz powieści "Niedokończony lot" (Wydawnictwo "Nowy Świat", Warszawa 2009) i "Anioły nie płaczą" (Wydawnictwo "Nowy Świat", Warszawa 2010).

Related to Anioły nie płaczą

Related ebooks

Reviews for Anioły nie płaczą

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Anioły nie płaczą - Stanislaw Kwiatkowski

    ANIOŁY NIE PŁACZĄ

    Stanisław Kwiatkowski

    Copyright 2011 for ebook edition Stanisław Kwiatkowski

    Smashwords Edition

    Książka jest dostępna w formie drukowanej w większości księgarń internetowych w Polsce

    Smashwords Edition, License Notes

    Zgodnie z licencją książka ta przeznaczona jest wyłącznie do osobistego użytku Państwa i nie może być sprzedana lub przekazywana innym osobom. Jeśli zechcą Państwo podzielić się tą książka z innymi osobami, prosimy o zakupienie dodatkowych kopii . Jeśli czytasz tę książkę, a nie zakupiłeś jej, lub ktoś inny nie zakupił jej dla Ciebie, prosimy o wejście na stronę Smashwords.com i zakupienie swojej własnej kopi. Dziękujemy bardzo za uszanowanie ciężkiej pracy autora.

    ***

    ANIOŁY NIE PŁACZĄ

    Był  w tunelu wznoszącym się łagodnie. Płynął, a właściwie unosił  się w tej przestrzeni i przesuwał. Nic nie ważył, nie było go, nie istniał, tylko widział. A na końcu było światło. Nic, jasność jak w kinie, gdy zerwie się taśma. Nie światło oślepiające, niby blask słońca w bezchmurny letni dzień. Jasność była łagodna, kojąca, jak gdyby znalazł się w obłoku, oparach gęstej mgły.

    Obraz się zmienił. Chociaż nie był to obraz, tylko Stefan znalazł się w innym miejscu. Patrzył teraz na biało–niebieskie, zimne kolory sali operacyjnej. Pod niewielkim kątem na dole widział stół operacyjny. Wielka bezcieniowa lampa przysłaniała nieco doktora Sadowskiego, siedzącego na taborecie po prawej stronie. Płócienny prostokącik przysłaniał mu część twarzy, a właściwie to tylko oczy były widoczne między maseczką a czepkiem. Bezkształtne plamy krwi pokrywały fartuch, ostro kontrastując z jego bielą. Ręce w gumowych rękawiczkach naciągniętych na mankiety pracowały szybko i sprawnie. Z pokrytego białym obrusem stolika po prawej stronie lekarz brał jakieś narzędzia i po kilku ruchach wyrzucał je do metalowego pojemnika po lewej stronie. Rozlegał się przy tym brzęk zupełnie taki sam jak wtedy, kiedy ojciec wrzucał narzędzia do swojej metalowej skrzynki. Widział i słyszał gdzieś tam z miejsca, gdzie powinien być sufit. Ale on był samym widzeniem i słyszeniem. To nie był on. To było patrzenie i słuchanie, bez oczu, bez uszu, bez ciała… On leżał tam, na stole…

    U wezgłowia na wysokim taborecie siedziała siostra Renia. Jedną ręką przytrzymywała maseczkę na jego twarzy, w drugiej trzymała niewielką buteleczkę z eterem, z osadzonym na szyjce lejkiem w kształcie wygiętej rurki z błyszczącego metalu. Od czasu do czasu przechylała buteleczkę i na maseczkę spadało kilka kropel płynu. W pewnym momencie odjęła maseczkę i przyjrzała się jego twarzy. Odstawiła butelkę, kilkoma palcami dotknęła szyi. Twarz jej zmieniła się, zbladła…

    – Doktorze! – był to raczej krzyk, w którym brzmiały zaskoczenie, strach i przerażenie. – Doktorze – powtórzyła – straciliśmy puls. 

    ***

    Anioł  na moment oderwał wzrok od chłopca. W dali, na końcu układu słonecznego, dostrzegł maleńki punkcik zbliżający się  z szybkością daleko przekraczającą ziemskie prawa fizyki. Po chwili pojawił się przed nim Diabeł. Stanął elegancko, wysuwając prawą nogę do przodu i zarzucając ogon na przedramię, niby rzymską togę.

    – Witam. A to niespodzianka – Anioł starał się mówić spokojnie, z charakterystycznym dla siebie poczuciem, że musi bardzo uważać na słowa i nie powiedzieć za dużo. – Przybywasz z tak daleka?... Co cię zagnało w tak odległe obszary wszechświata? No i to pojawienie się tutaj, tak raptownie…

    – Nie udawaj niewiniątka. Dobrze wiesz, że to wy spowodowaliście powstanie nowego życia na krańcu galaktyki. Badamy to teraz. Wygląda na to, że rozwinie się tam nowa cywilizacja. Znowu będziemy mieć masę dodatkowych obowiązków. Szef uważa, że jest to celowa robota. Dążycie do rozwalenia naszego, już i tak przeciążonego systemu monitoringu. Ale, ale! Ty mi tu pieprzysz, a kiedy ja jestem zajęty, dobierasz się do tego chłopca – zupełnie bez wymaganych porozumieniami uzgodnień.

    – Ależ mój drogi Diable, przecież to dziecko.

    – Dziecko, nie dziecko, ale sprawdzić trzeba – powiedziawszy to wyciągnął z kieszeni fraka notes i zaczął przerzucać kartki.

    Anioł czekał przez chwilę cierpliwie. – Mógłbyś  się wreszcie unowocześnić. Na świecie ajpody, ajfony, laptopy, a ty ciągle z tym notesem.

    – Za stary już jestem. Nauka nie wchodzi mi do głowy jak przedtem – mruknął Diabeł, nie przerywając kartkowania i nie odrywając wzroku od notesu. – Na tego małego nic nie mam, ale mimo wszystko zdecydowanie protestuję i jeśli go natychmiast nie zostawisz, zapewniam cię, że spowoduję poważny incydent dyplomatyczny na najwyższym szczeblu.

    – Ależ ja wcale nie miałem zamiaru go zabierać. To tylko taki mały test. 

    *** 

    Doktor Sadowski przygarbiony na taborecie wpatrywał się uważnie w miejsce, gdzie grzebał obydwiema rękami, uzbrojonymi w błyszczące narzędzia. Od czasu do czasu odkładał  jeden z trzymanych przyrządów, brał z metalowego pojemnika gazik i wycierał krew z rany. A raczej nie wycierał, tylko przykładał do tego miejsca i czekał chwilę, przykładał do innego, aż gazik stawał się purpurowy i nie absorbował więcej krwi. Wyrzucał go do metalowego pojemnika za sobą. Widocznie często nie trafiał, bo po podłodze walały się kawałki zużytej gazy, czerwieniąc się wyraziście na jasnych kafelkach podłogi.

    Trwało to chwilę, może ułamek sekundy, może sekundę, zanim po słowach siostry ręce doktora znieruchomiały. Podniósł głowę, popatrzył na pielęgniarkę niezbyt przytomnie. Potrzebował czasu na to, żeby ze skupienia na operacji wrócić do realnego świata i analizę znaczenia słów, które do niego dotarły… Zerwał się ze stołka, kładąc jednocześnie narzędzia na prześcieradle przykrywającym ciało. Siostra Renia zsunęła się z taboretu i jednym ruchem ręki odsunęła go na bok. Sama cofnęła się również, robiąc miejsce lekarzowi, który w kilku krokach, omijając stolik z narzędziami znalazł się po drugiej stronie stołu. Przyłożył dwa palce lewej ręki do szyi leżącego, odczekał moment i skrzyżował dłonie na piersi chłopca. Wykonał kilka gwałtownych ruchów, jakby chcąc wgnieść, spłaszczyć klatkę piersiową…

    – Stetoskop – rzucił krótko, jak rozkaz wojskowy.

    Pielęgniarka rozejrzała się bezradnie po sali operacyjnej.

    – Na wieszaku – warknął prawie, nie odwracając głowy i nie przerywając rytmicznego uciskania piersi.

    Siostra Renia rzuciła się w stronę wieszaka przyczepionego do ściany obok drzwi. W kilku szybkich krokach przemierzyła przestrzeń dzielącą ją od lekarza, jedną dłonią trzymając słuchawki, a drugą wygładzając gumowy wężyk. Obejmując doktora od tyłu, prawie jak do uścisku, zawiesiła przyrząd na jego piersi, wtykając oba końce słuchawek do uszu. Lekarz gwałtownym ruchem szarpnął prześcieradło i przystawił końcówkę stetoskopu do odkrytej piersi chłopca. Przesuwał nieznacznie krążek słuchawki po ciele, jakby szukając lepszego miejsca. Nasłuchiwał przez chwilę uważnie.

    – Mamy go! – jeszcze słuchał przez chwilę. – Mamy go – powtórzył.

    Stefan nie pamiętał nic więcej. Przypomniał sobie tylko, że obudził się tak, jak budzi się ze snu. Oczy miał  zasłonięte. Chciał zerwać tę zasłonę, ale nie mógł ruszyć rękami przywiązanymi ściśle po obu stronach ciała. Mógł zaledwie lekko przekręcić dłonie. Chciał się poprawić. Było mu niewygodnie na tej twardej powierzchni, ale całe ciało było unieruchomione. Poczuł kilka pasów dokładnie upiętych w poprzek i przyciskających go do stołu. Zaczął kręcić głową, lecz jakieś dłonie ścisnęły ją mocno po obu stronach. Poczuł tępe uderzenia na udzie, które wstrząsały całym ciałem. Nie były to uderzenia amortyzowane mięśniami. Jakieś narzędzie wbijano mu bezpośrednio w kość. Wstrząsy przenosiły się na całe ciało, jak drgania długiego kawałka metalu uderzonego młotkiem z jednej strony. Chciał krzyknąć, ale coś dławiło go w gardle.

    – On się budzi doktorze – usłyszał przytłumiony czymś głos siostry Reni.

    – Potrzebuję jeszcze około piętnastu minut. Prawie wszystko już wyczyściłem. Niech go pani jeszcze uśpi. Ale na Boga, ostrożnie z eterem.

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1