Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Wiersze
Wiersze
Wiersze
Ebook148 pages1 hour

Wiersze

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

„Wiersze” autorstwa Aleksandra Fredry to zbiór pond sześćdziesięciu wspaniałych, zabawnych i mądrych wierszy.
LanguageJęzyk polski
PublisherAvia Artis
Release dateJul 20, 2020
ISBN9788365922939
Wiersze

Read more from Aleksander Fredro

Related to Wiersze

Related ebooks

Related categories

Reviews for Wiersze

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Wiersze - Aleksander Fredro

    Podziękowania

    Stary śpiewak

    Nie drwijcie sobie z méj staréj bandury,

    Że posklejana od dołu do góry,

    Jaki pan, taki kram;

    Nie drwijcie sobie, że mój głos już stary,

    Mało w nim sztuki, ale dużo wiary,

    Śpiewam, co w sercu mam.

    Nie łajcieże mnie wyuczone wieszcze,

    Jeżeli czasem odezwę się jeszcze,

    Wszak ci to cichy śpiew;

    A za dawniejsze, dawniejsze przewiny,

    Żem kiedyś sięgał po wasze wawrzyny,

    Niech zmięknie słuszny gniew.

    Niegdyś młodemu czucie w piersiach grało,

    Że to natchnienie zamarzyłem śmiało,

    Nuż śpiewać tak i siak;

    Aż głos wasz zagrzmiał: O! mistrzowie sztuki

    „Cicho z oklaskiem! Tu barwy, nauki,

    Poezyi całkiem brak".

    Wprawdziem Parnasu nie poznał w obozie,

    Wszystko się działo w wyrazistéj prozie,

    Wzdłuż i wszerz, jak Bóg dał;

    Chcieć więc być wieszczem, bez doktorskiéj czapki,

    Zdroju waszego nie łyknąwszy kapki

    Był to błąd, był to szał.

    Zamilkłem, milczę, uwierzyłem, wierzę,

    Że w niskiéj tylko kręciłem się sferze,

    Za prac moich lichy plon.

    Lecz nigdy, nigdy, to potomność przyzna,

    Zawiści, zemsty i fałszu trucizna,

    Nie tknęły moich stron.

    Jakiebądź były méj myśli natchnienia,

    Zawsze jednakże aż przez dno sumienia

    Czysty ich płynął zdrój;

    Karciłem niemi zuchwałą głupotę,

    Kochałem niemi prawdy świętą cnotę,

    Współbraci i kraj mój.

    Stłukliście lutnię w moim młodym ręku,

    Niechże przynajmniéj bandury pobrzęku

    Nie sięga już wasz gniew;

    Jeśli dziś śpiewam, to tylko pacierze,

    Za wiernych jeszcze ojczyźnie i wierze,

    Łabędzi to mój śpiew.

    Spalić nie spalić

    Nieraz chętka mnie bierze wszystko puścić z dymem,

    Co późniéj napisałem jak prozą tak rymem,

    Bo jeżeli zrozumieć trudno mi przychodzi,

    Co teraz przedstawiają autorowie młodzi,

    To młode pokolenie nowości niesyte

    Nie zechce już pójść za mną w tory raz ubite.

    Może portret prababki z lamusu dobyty

    Był niegdyś i podobnym, lecz dziś pyłem skryty,

    Stracił już świeżość a z nią połysk życia razem

    I stał się tylko zimnym i martwym obrazem.

    Odmieniają się czasy, i my także z niemi,

    Prawda, prawda, bo wszystko kręci się na ziemi.

    Byle wzruszyć, zadziwić, w dzikiem jakiem dziele,

    O prawdę i o dążność nie troszczą się wiele.

    Niech i tak będzie, ale najrozsądniéj zatém

    Nie chcieć uplatać wieńców przywiędłym już kwiatem.

    Z drugiéj zaś strony biorąc, cóż to szkodzić może,

    Jak się już pod murawą wygodnie ułożę,

    Że gdzieś, na jakiéjś scenie na lodzie osiędę;

    Złym poetą nie pierwszym, nie ostatnim będę

    I jak klaskać lub gwizdać będą w mojéj sztuce

    W grobie się nie ucieszę, ani się zasmucę.

    Daléj więc na tandytę moje stare graty,

    Może kto i oceni, co było przed laty.

    Łyskawice

    Jak łyskawice mija rok po roku

    Po łyskawicy ciemniéj przed oczyma

    A kiedy w życiu już się ma do zmroku

    Tych co kochałem już ich przy mnie niema.

    Kiedy modlitwę za zmarłych powtórzę

    Rodzeństwa długi, długi poczet mieszczę

    A zaś kolegów? O, mój miły Boże!

    Łatwiéj policzyć tych co widzę jeszcze.

    Co mi z pamięci, którą się nie dzielę,

    Która jak martwa powieść gdzieś zaszumi

    I w duszy mojéj, co było tak wiele,

    Może kto wzgardzi, albo nie zrozumie.

    Niech drudzy kleją pamiętników karty,

    Gdzie celem chluba a bajka ozdobą,

    Ja moich wspomnień zawitek rozdarty

    Pod czarne wieko zabiorę ze sobą.

    Do Dominika

    Nie przelewki to Panie Dominiku

    Stojem obydwa na trzecim krzyżyku,

    Czas przestać zamki budować na lodzie,

    Czas o istotnéj pomyśléć swobodzie.

    Pomyśléć łatwo i myśléć nie wadzi

    Lecz gdzież jest droga, co do niéj prowadzi?

    Ja powiem szczérze, że w szaréj godzinie,

    Gdy z lulką w ręku siędę przy kominie

    I moją przyszłość chcąc roztrząsnąć ściśle,

    Tak mocno ważę, tak głęboko myślę,

    Zadaję, zbijam, bronię zdania własne,

    Aż się zapomnę i nareszcie zasnę....

    A gdy żar pryśnie, lub kłoda się stoczy

    I ja się zerwę przecierając oczy,

    Znów daléj myślę i myślę i myślę

    A gdy świat cały obiegnę, określę,

    Czy z sobą w zgodzie, czy się z sobą kłócę

    Zkąd wyruszyłem, tam na końcu wrócę,

    To jest, że co złe, to trzeba odmienić,

    Wierz mi, dalibóg trzeba nam się żenić.

    Prawda to wielka wszystko ma dwie strony,

    Bywa i kłopot obok lubéj żony;

    Dziś sam co robię, to dla siebie robię,

    Zdaję rachunek lecz samemu sobie

    I acz w mych dziełach będzie błędów wiele,

    To się tak wyśpię jak sobie pościelę;

    Ale gdy żona, gdy dziatki obsiędą:

    „Tato pieniędzy!" przebąkiwać będą,

    A Tato goły kręci się i wzdycha.....

    Ach Dominiku! Fe! To źle u licha!

    No, między nami, i to nie są plotki,

    Że mamy wszyscy na czole łaskotki,

    Gdzie czasem nie chcąc, gdy się człek podrapie,

    Zkąd i jak nie wié za wyrostek złapie.

    Boże mnie chowaj bym miał tym wyrazem

    Ściągnąć uwagę nad jakim obrazem,

    Bym na płeć piękną zwalał całą winę....

    Jeślim to myślał, niechaj zaraz zginę;

    Kto więcéj winien, Bóg to sądzić będzie,

    Ale tymczasem rożki widać wszędzie;

    Trudno świat jednak ze złego wyplenić,

    A nam dalibóg potrzeba się żenić.

    I jak miarkuję przyjemnie mi będzie,

    Kiedy starego rodzina obsiędzie,

    A ja na środku na lasce oparty,

    Po raz zapewne już dwudziesty czwarty,

    Ruszę pod Moskwę, na walną wyprawę,

    Daléj pod Dreznem stoczę boje krwawe,

    A gdy pod Lipskiem hukną działa nasze,

    Razem i dzieci i żonę przestraszę.

    Lecz żart na stronę, kiedy polot myśli

    Obraz nam szczęścia czasami zakreśli,

    I zdobi błahe lecz lube utwory,

    W kwiatów marzenia najczystsze kolory,

    Cóż ściąga światło, w całym blasku stawa,

    Jeśli nie

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1