Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Złota ćma
Złota ćma
Złota ćma
Ebook189 pages2 hours

Złota ćma

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Na tle bawiącego się miasta, pełnego beztroskich turystów toczy się bezlitosna walka o gigantyczne dochody. Głęboko ukryte i anonimowe firmy, które chcą zagarnąć gigantyczne zasoby i zniszczyć przyszłość mieszkańców, zastawiły pułapkę. Na przynętę dają się złapać oszuści chciwi i pazerni, udający życzliwość i bezinteresowność. W ciemności poluje bezlitosny morderca, który nie oszczędzi nikogo. Toczy się walka o władzę, o stanowiska i wpływy. Wielkie namiętności popychają do bezwzględnych czynów. Dobro nie pozostanie bez nagrody, zło bez kary, każdy otrzyma stosowną zapłatę.

LanguageJęzyk polski
PublisherEmma Popik
Release dateApr 4, 2016
ISBN9788394469702
Author

Emma Popik

Emma Popik – ukończyłam filologię polską, napisałam pracę magisterską u pani prof. Marii Janion. Pani profesor zaproponowała mi temat rozprawy doktorskiej.Otrzymawszy nakaz pracy, uczyłam w szkole podstawowej, a po roku w średniej. Zaproponowano mi stanowisko asystentki w Wyższej Szkole Nauczycielskiej w Bydgoszczy. Porzucałam te zajęcia, poniechałam również studiów doktoranckich. Pracowałam jako redaktor w Wydawnictwie Instytutu Morskiego. Zaczęłam się interesować fenomenem UFO, szukając wewnętrznych reguł i ukrytych praw rządzących rzeczywistością.Zamieszczałam artykuły na ten temat w czasopismach poświęconym temu zjawisku USA i w Wielkiej Brytanii, w rezultacie zaproszono mnie do amerykańskiego stowarzyszenia „Mutual UFO Network”. Moje artykuły zostały przetłumaczone i zamieszczone w wielu krajach - w Finlandii, Anglii i nawet w Chinach, co stało się bez moich starań. Porzuciłam te zainteresowania, uznawszy, że stoją za nimi ziemskie firmy lotnicze wielkich mocarstw, starające się ukryć doświadczenia naukowe z dziedziny przemysłu wojennego.Pisałam wiersze i poświęcono stronę na ich zaprezentowanie w gdańskim czasopiśmie literackim "Litery". Redagował je Antek Fac, który pokazywał twórczość gdańskich pisarzy i zasłużył się w kulturze. Wkrótce wydawnictwo "Iskry" wydało "Almanach literacki młodych", zamieszczając w nim również moje wiersze.Pisałam wiele opowiadań fantastycznych, zbierając je w tom i przygotowując do druku. Pierwsze moje opowiadanie wydrukowałam pod nazwiskiem Emma Popiss na łamach „Fantastyki” w 1983 roku w numerze 3. Nosiło tytuł „Mistrz”. Zaliczono je do stu najlepszych polskich opowiadań.Pierwszy tom opowiadań ukazał się w roku 1986 pod tytułem "Tylko Ziemia". Moje opowiadania zamieszczano również w czasopismach, na przykład w „Przeglądzie Technicznym”. W latach osiemdziesiątych ukazywało się wiele książek z gatunku sf, toteż moje nazwisko się w nich pojawiało. Odnotowano je również w "Oxford Dictionary of Contemporary World Literature" i to w dwóch kolejnych latach.Po roku 1989 wpadły w kłopoty duże wydawnictwa państwowe, jak "Iskry" i "Czytelnik". Wszystko się zmieniało, szukano funduszy na książki. Maciek Parowski, redaktor naczelny "Fantastyki" zdołał zdobyć fundusze na wydanie almanachu "Co większe muchy". Jako honorarium sprezentował autorom egzemplarze książki, dziękujemy mu za to bardzo. Były to trudne lata, polscy pisarze byli w niełasce, czytelnicy odczuwali ogromne zainteresowanie autorami kultury zachodniej, do której nareszcie otrzymali szeroki dostęp. W roku 1989 wyjechałam do Londynu, zaproszona przez towarzystwo "Mutual UFO Network" na zjazd ufologiczny. Wysokie honoraria autorskie za dwie książki, wydane tuż przed wyjazdem, zapewniły swobodny tam pobyt, bez konieczności podejmowania pracy przez czas jakiś. Powróciłam do kraju w 1995 roku. Związałam się z pewnym wydawnictwem, tłumaczyłam i wydawałam książki. Od roku 2000 byłam redaktor naczelną miesięcznika "Nowy Kurier Nadbałtycki". Wydawcą był Wydział Edukacji Urzędu Miejskiego w Gdańsku. Wydawca zamknął czasopismo 31 grudna roku 2011. Byłam redaktor prowadzącą periodyku "Gazeta WPiA UG". Pisałam do dzielnicowej "Twojej Gazety".

Read more from Emma Popik

Related to Złota ćma

Related ebooks

Related categories

Reviews for Złota ćma

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Złota ćma - Emma Popik

    Rozdział I - Noc zapada

    Wisiał na łańcuchach wbitych w mur wewnętrznego dziedzińca Katowni. Ramiona, rozłożone szeroko, zostały wsunięte w żelazne obręcze. Zblokowały je ostre gwoździe, wepchnięte w ich otwory. Łańcuchy, okręcone dwukrotnie na metalowym drążku, skróciły się, podciągając ciało ponad poziom bruku. Brakowało milimetrów, zaledwie paru, by palce wyprężonych stóp wsparły się na kamieniach dziedzińca. Może uratowałby życie, gdyby dał radę się oprzeć choćby przez chwilę, czy raczej odetchnąwszy ostatnim haustem powietrza przedłużył agonię? Czy usiłował pochwycić łańcuchy rękami? Nie żył. Głowa zwisła mu nisko na piersi.

    Zapadała ciemność. Spływając z nieba, wsączała się powoli w studnię dziedzińca i układała coraz gęstszymi warstwami. Zrobiło się cicho w przestrzeni, wypełnionej milczącym powietrzem. Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk, żaden odgłos, zaświadczający o tym, że znajduje się tu jakakolwiek żywa istota.

    Przez zamkniętą na głucho bramę od strony Targu Węglowego nikt by się nie dostał, gdyby w ogóle ktoś chciał tu wejść tak późnym wieczorem. Przypadkowy turysta, wracający z restauracji lub koncertu, zatrzymawszy się z ciekawości przed ponurą budowlą, zdziwiłby się z pewnością, widząc, że brama jest tak solidna, żelazna i gruba. Gdyby przeczytał napis Katownia na tablicy informacyjnej, odgadłby, że w dawnych stuleciach trzymano tu złoczyńców, którym nie szczędzono tortur w piwnicach. Odsunąłby się od bramy, przerażony, i wtedy mógłby dostrzec napis: Muzeum Bursztynu. Zaintrygowany, obszedłby budynek, by dostrzec blask precjozów w gablotach, lecz nie zdołałby zaglądnąć do środka od strony ulicy Długiej. Uniemożliwiała to kratowana brama, równie ciężka jak tamta z przeciwnej strony budowli. Nasłuchiwałby przez chwilę, czy na brukowanym dziedzińcu nie odzywa się stukot kroków strażnika. Panująca cisza wydałaby mu się niesamowita i bardzo możliwe, że to wrażenie by go pociągało. Zaciekawiony, przyrzekłby sobie, że przyjdzie tu w godzinach zwiedzania.

    Należał z pewnością do tych młodych mężczyzn, którzy na dziedzińcu przyglądali się łańcuchom, zwisającym z żelaznego pręta. Grube, ciężkie i czarne zwoje były nie lada atrakcją dla turystów. Wielu odgadywało, ile spowodowały makabrycznych doznań. Zatrzymywali się przy kamiennych słupkach, ustawionych w równych odstępach przy ścianie. Zamyśleni, opierali się o nie plecami, wpatrując się w obręcze z bolcami. Nie zastanawiali się nad tym, że stoją w miejscu, gdzie kiedyś przykuwano nieszczęsnych więźniów, by czekali, przerażeni i bici, aż zaprowadzą ich do piwnic na tortury.

    Nagły impuls przeszywał ciała młodych mężczyzn, pragnęli doświadczyć na własnej skórze, jak to jest, gdy ręce są unieruchomione, a na plecy mogą spaść bolesne uderzenia. Byliby wtedy niewolnikami, z którymi mogą zrobić, co zechcą. Słyszeli w sobie głos demona, szepczącego: Sprawdź.

    Wreszcie jeden z nich, uśmiechając się dziwnie, podnosił ramiona i stawał plecami do muru. Pozwalał koledze albo strażnikowi, który zawsze kontrolował sytuację, by wsunął żelazne kołki w otwory na obręczach. Stojąc z rozkrzyżowanymi ramionami, odwracał głowę w lewo, w górę i potem w prawo, by sprawdzić, czy gwoździe nie przebijają mu przegubów. Uśmiech stawał się niepewny. Opierał się jednak mocno stopami na bruku dziedzińca. Przez chwilę tylko trwał z uniesionymi ponad głową i rozłożonymi szeroko ramionami. Nim strażnik doliczył do stu, pokazywał się grymas bólu na jego twarzy, gdyż krew nie dopływała do rąk. Dawał więc znak koledze, kiwając z wysiłkiem głową. Starał się, by uśmiech nie znikał z wykrzywionych warg. Zbędny był gest, bo strażnik już wysuwał kołki z otworów, ręka od razu wyślizgiwała się z obręczy i młody mężczyzna poruszał palcami, by przywrócić krążenie krwi i ocierał ramię o swój bok. Jednocześnie uwalniano jego prawe ramię. Odsuwał się więc od łańcuchów i skinąwszy strażnikowi głową w podziękowaniu, wsuwał mu do ręki monetę, by dołączyć do grupy kolegów, którzy śmiejąc się, poklepywali go po ramionach i cała grupa, zadowolona z przygody, znikała w cieniu przeciwnej bramy, zanim wydostała się na słońce.

    Teraz nie było tu nikogo.

    Mury stały z zaciśniętymi zębami, pamiętając cierpienia skazańców. W strukturze cegieł zapisały się jęki i krzyki. Gdyby turysta sprzed bramy był obdarzony nadwrażliwym słuchem, usłyszałby straszny wrzask bólu. Uciekłby, wciskając pięści w uszy. Pozornie panowała upiorna cisza. Nie było słychać nawet brzęknięcia ogniw łańcucha.

    Kiedy nadeszła noc, ciemność wypełniła dziedziniec aż po zręby dachów. Było parno i duszno. Zbierało się na burzę. Zygzak srebrnej błyskawicy przeleciał przez niebo. I zniknął.

    Noc przetaczała się powoli nad Gdańskiem.

    ***

    Tymczasem w hotelu na Rybackim Pobrzeżu kilku panów zasiadło w sali bankietowej do kolacji, by omówić pewien biznes. Kelner podał im oprawione karty menu i rozwiał się w powietrzu. Od pierwszego spojrzenia odgadł, jaką rangę mają ci goście. Nawet nie musiał się fatygować wypytywaniem pani Joli z recepcji, by zdradziła, w jakiej cenie zarezerwowali apartamenty. W tym hotelu zresztą bywali wyłącznie majętni dżentelmeni, o wysokiej pozycji w świecie. Kelner wmawiał sobie, że potrafi od jednego rzutu oka rozpoznać stanowisko gościa. Uważał to za nadzwyczajny talent, który nieustannie doskonalił. Zerkał dyskretnie, błyskawicznie szacował i stwierdzał z satysfakcją: Dyrektorek na posadce, zgarnia nie mniej niż dwieście tysięcy miesięcznej pensji. Spojrzawszy na wchodzącego zbyt pewnym krokiem, odgadywał: Prywatna firma, kłopoty finansowe, szuka okazji do znalezienia wspólnika. Odczuwał wielką dumę ze swej umiejętności. Mówił sobie, że nie chodzi mu o napiwek, a co tam, był ekspertem, a to się na świecie najbardziej liczyło.

    Tego wieczoru nie mógł jednak rozszyfrować tożsamości czterech panów, siedzących przy kolacji. Poczuł ogromną ekscytację, byli dziwni i może niebezpieczni. Postanowił obserwować ich wnikliwie, aczkolwiek dyskretnie.

    Kiedy więc czterej panowie rozglądając się, stanęli na progu sali, podszedł, by zaproponować im stolik z dala od kilimu i donicy, lecz został odprawiony lekceważącym ruchem ręki. Najwyższy z mężczyzn, o wyrazistej twarzy i czarnych włosach, rzucił na niego ostre spojrzenie, a kelner poczuł dreszcz przerażenia.

    Nie chciałbym stanąć na jego drodze, rozdeptałby, nie zauważywszy. Obce są mu wyrzuty sumienia. Straszny człowiek, pomyślał. I nareszcie sformułował trafny wniosek. Odsunął się na bok, gdy gość szedł dużymi krokami do stolika, nie bacząc na resztę towarzystwa.

    O pół kroku za nim dreptał mężczyzna, sięgający mu zaledwie do ramienia. Mimo osiemdziesiątki i dość wydatnego brzucha wyglądał na krzepkiego. Dwaj pozostali, młodzi, szczupli i wysportowani mężczyźni, kroczyli nonszalancko, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Kelner nie miał wątpliwości, że są ochroniarzami bossa o wściekłym wzroku i starszego mężczyzny. I jak zwykle uważał się za genialnego w swych ocenach.

    Znowu wybrali stolik w rogu, gangsterzy, koneserzy, jęknął. Miejsce przysłaniała nieco stojąca na podłodze olbrzymia donica. Z jej środka piął się w górę pień drzewa, od którego odchodziły na boki gałęzie z gęstwiną liści. Wszystko jednak zostało precyzyjnie zrobione ze srebra. Liście pokrywało cienkie żyłkowanie, a kora drzewa miała na sobie pęknięcia. Drzewo lśniło. Gościom się wydawało, że wśród gałęzi zaplątała się delikatna muzyka.

    Na ścianie wisiał gobelin, utkany przez miejscową artystkę. Kelner oglądał to dzieło sztuki codziennie z jednakową niechęcią. Nie potrafił zrozumieć zachwytu i cmokania nad pięknem i oryginalnością wzoru. Czuł się jak głupek i prostak, a przecież znał się na wszystkim.

    Choć tak bystry, jak o sobie mniemał, nie odgadł, że promowano tu sztukę wysoką i rzemiosło artystyczne. Miasto i hotel wspierały swe interesy. Hotel zaspokajał potrzeby majętnych gości, którzy mieli swoje wymagania i kaprysy. Mogli odświeżać się w niewielkim SPA lub pływać w basenie pod oszklonym dachem. Okna apartamentów zwracały się na Motławę, która mołtając swą wodę, płynęła ku Bałtykowi. Zbudowanie hotelu tej rangi dowodziło pozycji miasta w świecie. Zapewniając gościom luksus, przyciągało tych z liczącą się fortuną, chętnych do jej pomnożenia, a Gdańsk otwierał się na wielki biznes.

    Usiedli na krzesłach, a kelner obserwował ich z dystansu, oparty łokciem o bufet, trzymając białą serwetkę końcami palców dłoni, zwieszonej poza metalową ramę kontuaru, czujny, czekający, by jak duch podejść i przyjąć zamówienie.

    Boss zamówił wytworne i nietuczące potrawy, które jadł jakby z łaski i dość szybko. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zaczną omawiać biznes. Gruby marudził z przystawkami, jakby nie mógł się zdecydować, od której zacząć. Dwaj szczupli wybrali dietetyczne dania, by nie obciążyć żołądka. To utwierdziło kelnera w przekonaniu, że są ochroniarzami i nie chcą się poczuć ociężali po posiłku.

    Ku jego wielkiemu zdziwieniu to jeden z młodych mężczyzn zaczął rozmowę. Mówił szybko po angielsku, nie szukając słów. Zadał bossowi wielokrotnie złożone pytanie, ten jednakże wskazał nieznacznym i niedbałym gestem na grubego, który grzebiąc widelcem w sałatce na talerzyku, rozpoczął długie wyjaśnienie. Mówił po niemiecku, wszyscy jednakże rozumieli.

    Marudzenie z jedzeniem przystawek nabrało sensu, gdy gruby rozdzielił oliwki i przesunął je na brzeg talerzyka w stronę każdego z siedzących. Dwaj młodzi dostali po dwie, boss - cztery oliwki. Trzy gruby przysunął do siebie. Na środku talerza pozostała jedna. Widocznie przeznaczył ją dla wspólnika, którego nie było przy stoliku. Pokazał w ten sposób podział zysków. Boss ujął palcami oliwkę i ścisnął ją tak, że spłynęła z niej kropla soku. Dotknął dłonią warg. Zysk został skonsumowany.

    Boss o czarnych oczach rozciągnął wargi w uśmiechu zadowolenia. Gruby pokiwał tylko głową nad zachłannością i sprytem partnera. Młodzi zachowali zimny dystans. Z pewnością widzieli, że nieobecny wspólnik zostanie wyciśnięty do ostatniej kropli. Twarze ich pozostawały nieprzeniknione, nie pokazały oceny biznesu ani podziału zysków.

    Przy kawie czarnowłosy mężczyzna zaczął z zainteresowaniem oglądać kilim wiszący na ścianie. Wszyscy milczeli uprzejmie, aż skończy podziwiać dzieło sztuki. Odwrócił się potem ku swym towarzyszom i wyrażał swoją opinię, wskazując ręką wzory. Nie znalazł jednak potwierdzenia w ich wzroku. Boss okazał się koneserem, ale to gruby decydował o biznesie. Dwaj młodzi pozostali zagadką.

    Rozdział II - Idźcie stąd

    Inspektor Wilecki spieszył do Katowni, wezwany histerycznym i naglącym telefonem z Muzeum Bursztynu. Kiedy zbliżał się do bramy, nie zobaczył oczekującego dyrektora, choć się spodziewał, że pan Fijorek będzie niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, wypatrując policji. Nie zważając na brak powitania, inspektor wszedł i zlustrował wzrokiem dziedziniec. Zobaczył coś dziwnego. Była to postać, opierająca się, jak mu się wydawało, o mur Katowni. Sądząc, że dyrektor tam na niego czeka i zdziwiony jego bezruchem, zbliżał się ostrożnie, raczej niezadowolony niż zaniepokojony. Nagle się zatrzymał. Nie wierzył własnym oczom. Postąpił znowu kilka kroków, idąc coraz wolniej, wreszcie stanął, nie spuszczając wzroku z niesamowitej postaci, którą miał tuż przed sobą. Cofnął się instynktownie.

    Stał na wprost zwłok zawieszonych na łańcuchach. Sprawiały szokujące wrażenie. Zmrużył oczy i znowu się cofnął o krok. Po chwili, opanowawszy się, zlustrował postać wzrokiem policjanta. Najpierw przyjrzał się ramionom wetkniętym w obręcze. Spojrzał w dół: nogi, założone jedna na drugą nie dotykały dolnego gzymsu. Największe wrażenie sprawiała głowa opuszczona tak mocno na piersi, że nie było widać twarzy.

    Skojarzenie z figurą religijną uderzyło go z wielką siłą. Zszokowany, wciąż na nowo skupiał wzrok na szczegółach. Każdy z nich upewniał go, na co patrzy. Zadał sobie nagle pytanie, czy głowa opadła tak w chwili śmierci, czy raczej została przygięta i przytrzymana przez mordercę. Musi o to zapytać policyjnego lekarza, który ma wkrótce nadejść. Rozejrzał się, był wciąż sam. Ta chwila pozwoliła mu znowu wejść w skórę policjanta. Ponownie objął ciało wzrokiem, coś go zaniepokoiło. Wszystkie szczegóły zostały odtworzone z precyzją. Nie miał wątpliwości: zwłoki ktoś upozował, zawiesił i ułożył specjalnie tak, by budziło skojarzenia religijne. Figura miała wyraźnie sugerować: oto ukrzyżowany Syn Boży. Inspektor uznał, że jest to moralne nadużycie.

    Nagle zrozumiał, co go zaniepokoiło. Jest zbyt idealna?

    Morderca musiał mieć określony cel tak zawieszając zwłoki. Jaki? Ukrył jakieś znaczenie w tej inscenizacji. Dlaczego to uczynił, co chciał wyrazić? Jego zadaniem jest odczytać sens ułożenia ciała nieżyjącego człowieka na wzór figury z kościoła. Nie będzie to proste. Ma do czynienia z inteligentnym mordercą, który konstruuje zagadki i nie ma szacunku do nikogo i niczego. Realizował swój zamiar, pytając: Czy zgadniecie?

    Inspektor wiedział jedno: musi się z nim zmierzyć. Zostałem wyzwany na pojedynek, pomyślał. A więc pytanie, co to znaczy?

    Nagle jego uwagę rozproszył odgłos kroków. Były delikatne, ktoś się skradał. Wilecki szybko się obejrzał. Był to tylko policyjny fotograf, podchodzący z aparatem gotowym do zdjęć. Na jego twarzy malował się wyraz powagi i niepewności. Oczy wędrowały od rąk i łańcuchów dół, na opuszczoną głowę i nogi niedotykające gzymsu.

    Fotograf, odczytawszy aluzje religijne, również doświadczył silnych emocji.

    - Zgadza się w każdym szczególe. - Szeptał jak w kościele, uznawszy, że tak należy.

    Spojrzał na inspektora, jakby szukał w nim potwierdzenia własnych podejrzeń. Wilecki zrozumiał jego nieme pytanie i skinął lekko głową. Fotograf na ten uspokajający znak przyłożył aparat do oczu i pochylając się, zrobił serię zdjęć.

    - Niech pan sfotografuje ręce - powiedział inspektor, pochodząc, gdyż budziły jego szczególne zaciekawienie.

    We wnętrzu dłoni denata, u nasady palców

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1