Kocham ryzyko
()
About this ebook
Read more from Małgorzata Todd
Opowiadania przewrotne Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRok 2038 Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRezydencja Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsNumerator Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKrawędzie czasu Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsSpór o czarownice Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsMój pierwszy milion Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsLekcja pokera Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsOstatnia romantyczna przygoda Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsGoście pani Agaty Rating: 0 out of 5 stars0 ratings
Related to Kocham ryzyko
Related ebooks
Razem ze słonkiem. Zima Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRazem ze słonkiem. Złota jesień Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKwartet Detektywistyczny i tajemnica psiej kupy Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRazem ze słonkiem. Przedwiośnie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRazem ze słonkiem. Lato Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRazem ze słonkiem. Wiosna Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRazem ze słonkiem. Szaruga jesienna Rating: 0 out of 5 stars0 ratings
Reviews for Kocham ryzyko
0 ratings0 reviews
Book preview
Kocham ryzyko - Małgorzata Todd
Kocham ryzyko
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 1986, 2022 Małgorzata Todd i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728400593
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
1.
Lekko zamglone późnowiosenne słońce dawało miłe ciepło. Spokojny szum fal potęgował ciszę, nie przerywaną nawet krzykiem mew. Plaża była zupełnie pusta, tylko kilka puszek po konserwach i trochę pożółkłych, zeszłorocznych papierów przypominało o cywilizacji. Miejscowość położona z dala od szlaków turystycznych, z kiepską drogą dojazdową, żyła swoim sennym życiem. Obcych widywało się tu rzadko.
W oddali, na brzegu morza pojawiła się jakaś postać. Dłuższy czas stała nieruchomo, wreszcie ruszyła wolnym krokiem wzdłuż brzegu w kierunku starej latarni morskiej. Powiewna niebieska sukienka, w którą ubrana była młoda kobieta, przypominała barwą daleki horyzont i podkreślała miękkość ruchów jej właścicielki, nieco zbyt szczupłej i zbyt wysokiej. Krystyna szła jak zwykle przygarbiona i ze spuszczoną głową. Przez ramię przewieszoną miała dużą torbę. Jej krótko przystrzyżone, ciemne włosy okalały szczupłą, bladą twarz, w której piękne były jedynie oczy. Wielkie, szaroniebieskie, z wyrazem zadumy i jakiejś nieobecności.
Zupełnie niespodziewanie od strony morza powiał silny wiatr. Po chwili ukazały się grzywiaste fale, a niebo zaciągnęło się chmurami. Spadły pierwsze krople deszczu. Krystyna rozejrzała się bezradnie. W zasięgu jej wzroku nie było żadnego drzewa ani domu. Jedyną ochroną przed deszczem mogła być opuszczona latarnia morska, do której wiodła ścieżka z brzegu w morze, z roku na rok poszerzana przez piasek nanoszony falami.
Krystyna przyśpieszyła kroku. Udało jej się wbiec do pomieszczenia przed ulewą. We wnętrzu panował półmrok. Jedynym źródłem światła był otwór wejściowy, pozostałość po nie istniejących już drzwiach – teraz zasłaniany przez nią samą. Stanęła z boku. Już po chwili w półmroku mogła odróżnić kształty. Okrągłe pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek sprzętów. Pośrodku znajdowały się schody prowadzące na wyższą kondygnację. Nikły odblask światła na poręczy pozwalał domyślać się jakiegoś okienka na górze. Było tu ciszej niż można by się spodziewać. Szum fal i kropli deszczu zdawał się bardzo odległy.
Krystynie wydało się, że słyszy jakieś ciche stuknięcie, a potem jakby szept tam, na górze. Zaczęła nasłuchiwać, ale teraz niczego prócz szumu deszczu i fal nie słyszała. „Zdawało mi się" – pomyślała i sięgnęła do torebki, żeby wyjąć chustkę do nosa. W półmroku nie zauważyła, że razem z chusteczką wyciągnęła grzebień. Spadając na ziemię uderzył o blachę, na której stała. Puste mury spotęgowały brzęk.
– Tam ktoś jest – usłyszała wyraźny szept, a w chwilę później czyjeś ostrożne kroki na schodach. – Zostań. Nie rób głupstw – teraz głos sprawiał wrażenie przestraszonego.
Krystyna stała jak sparaliżowana. Nie wiedziała, czego ma się obawiać, ale strach przykuł ją do miejsca. Stała przodem do otworu wejściowego i bała się odwrócić w kierunku schodów. Po sekundach, które wydały się jej wiecznością, usłyszała suchy trzask. Chwilowy paraliż ustąpił. Wybiegła. Usłyszała za sobą „stój", a potem huk. Była pewna, że słyszała wystrzał. Biegła jak oszalała. Kiedy wreszcie dotarła do drogi, uświadomiła sobie, że deszcz przerodził się w gwałtowną burzę. Pociemniałe niebo co chwila rozświetlały błyskawice, którym towarzyszyły potężne grzmoty.
Zawsze bała się burzy. Biegła, usiłując nie myśleć o niczym, tylko o tym, aby jak najprędzej wrócić do domu.
– Ależ pani zmokła! – przywitała ją gospodyni. – Zaraz zagrzeję wody.
Krystyna nie odpowiedziała. Weszła do swojego pokoju. Wzięła ręcznik i usiadła przed toaletką z zamiarem wytarcia mokrych włosów. W tym momencie ujrzała w lustrze twarz mężczyzny stojącego za nią. Krzyknęła rozdzierająco. Po czym schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
– Co się stało? Nie przypuszczałem, że cię przestraszę. – Mężczyzna podszedł i położył ręce na jej ramionach. Jego zielone oczy pełne były niepokoju. Pochylił się troskliwie nad płaczącą kobietą. Opalona, przystojna twarz kontrastująca z jasnymi, krótko przystrzyżonymi włosami wyglądała młodo. Trudno byłoby zgadnąć, że Zygmunt Nawratowski dobiega już pięćdziesiątki. – Wiem, że nie spodziewałaś się mnie, ale żeby aż tak...
Do pokoju wbiegła gospodyni zaalarmowana krzykiem lokatorki.
– Co się stało? Dlaczego pani płacze?
– Nic, nic. Przepraszam za to zamieszanie. Poniosły mnie nerwy – Krystyna wycierała twarz ręcznikiem.
– Ten pan powiedział, że jest pani znajomym, dlatego go wpuściłam. Bardzo przepraszam, jeżeli...
– Już dobrze. Pani trochę źle się czuje – wyjaśnił Zygmunt, podchodząc do gospodyni i dając delikatnie do zrozumienia, że jej obecność w tej chwili jest tu zbędna.
Po wyjściu kobiety Krystyna zaczęła wycierać włosy leżącym na toaletce ręcznikiem.
– No, po tej scenie nikt nie mógłby mieć wątpliwości, że kuracja psychiatryczna potrzebna jest mi naprawdę – powiedziała głosem, któremu starała się nadać rzeczowy ton.
– Właśnie – podchwycił. – Dowiedziałem się, że miałaś kłopoty.
– Dobrze oboje wiemy, z czego się wzięły, i proszę cię, nie wracajmy do tego. Ten temat krępuje mnie. Miałam nadzieję, że nie będziesz mnie tu szukał.
– Uciekając z Warszawy przyjechałaś jednak na nasze wydmy, to by znaczyło... Ale nie o tym chciałem mówić. Widzisz... po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałem pewne sprawy i wydaje mi się, że powinniśmy jeszcze raz spróbować...
– Zygmunt, proszę cię – nie. Postanowiliśmy rozstać się, i nie wracajmy do tego. Twoja litość jest mi niepotrzebna. Załamanie nerwowe może zdarzyć się każdemu, a ty jesteś ostatnim, który mógłby mi pomóc.
– Źle mnie zrozumiałaś. Ja nie chcę wałkować naszych problemów. Przyjechałem powiedzieć ci, że wszystko się zmieni. Rozmawiałem z nią... – zawiesił głos czekając na reakcję Krystyny, ale ona nawet nie podniosła spuszczonej głowy – ...zgadza się na rozwód – dokończył.
Zapadła chwila milczenia, którą Krystyna zdecydowała się wreszcie przerwać.
– Za późno – powiedziała cicho.
– Jak to? Nie cieszysz się?
– Jestem zmęczona. Nie mam siły myśleć. Jedyne uczucie, jakie ma do mnie jeszcze dostęp, to strach.
– Zauważyłem – mruknął Zygmunt – ale chyba nie masz jakiegoś specjalnego powodu do obaw?
– Nie wiem – odpowiedziała z wahaniem. – Chciałabym położyć się i odpocząć.
– Przyjadę po ciebie wieczorem. Pojedziemy na kolację do miasta.
– To daleko. Ale jeżeli koniecznie chcesz...
Krystyna obudziła się nagle i nie bez zdziwienia stwierdziła, że widocznie udało jej się wreszcie usnąć. Spojrzała na zegarek, dochodziła szósta. Chylące się ku zachodowi słońce świeciło teraz ostro. Powietrze oczyszczone deszczem było świeże.
Usiadła przed toaletką i zaczęła się malować. Znowu miała dla kogo być ładna. Wiedziała, że należy do tego typu kobiet, które przy najlżejszym zaniedbaniu trudno nazwać atrakcyjnymi. Ostatnio nie miała głowy do takich głupstw, prawdę mówiąc nie miała jej do niczego. Rozstanie z Zygmuntem przeżyła znacznie silniej niż przypuszczała. Nigdy nie należała do kobiet tłumnie przez mężczyzn obleganych, a z każdym rokiem szanse jej malały... Ale po co teraz o tym myśleć, teraz, kiedy znowu będą razem!
Skończyła malowanie. Podeszła do szafy i zdecydowanym ruchem wyjęła sukienkę, którą Zygmunt ostatnio przywiózł jej z Paryża. Jeszcze kropla perfum i była gotowa. Dochodziła siódma. Powinien już tu być. Znała jego punktualność, zaczęła się więc niepokoić. Pomyślała nawet, że wydarzenia dzisiejszego dnia po prostu jej się przyśniły. Nie była w żadnej latarni morskiej, a Zygmunt wcale na nią tu nie czekał. Tak bardzo chciała znowu być z nim razem, że po prostu wymyśliła to sobie. Była już prawie zdecydowana wrócić do łóżka, kiedy usłyszała pukanie. Na progu pokoju stał Zygmunt. Minę miał zatroskaną.
– Czy coś się stało? – podeszła i dotknęła jego ramienia, żeby upewnić się, że jest przy niej.
– Jesteś piękna – powiedział z uśmiechem, odpędzając jakieś niemiłe myśli.
– Ale chyba nie to cię martwi? – komplement dodał Krystynie humoru.
– Zepsuł się samochód i musiałem wysłać kierowcę do warsztatu. Czy możemy pojechać twoim maluchem?
– Oczywiście, chodźmy – powiedziała z ożywieniem.
Była zadowolona z możliwości zademonstrowania swoich umiejętności kierowcy. Prowadzenie samochodu dodawało jej pewności siebie, której nigdy nie miała za wiele. Po ostatnim załamaniu nerwowym była jej ona potrzebna tym bardziej.
Kiedy wyjechali na szosę, Zygmunt powiedział:
– Chcę cię uprzedzić, że na kolacji nie będziemy sami – urwał i popatrzył na Krystynę, ale ona milczała. – Eleonora wyjeżdża jutro rano do Szwecji i zamierza pozostać tam dłużej.
– Może więc ja jestem zbyteczna?
– Proszę cię, Krysiu, nie rób scen. Ona nie będzie sama. Ostatnio wszędzie towarzyszy jej pewien goguś młodszy od niej o jakieś dziesięć lat. Zjedzmy we czworo kolację i rozstańmy się z nimi w zgodzie.
– Jak sobie życzysz, ale znasz swoją żonę i wiesz, że zawsze znajdzie sposobność, żeby mi przypiąć jakąś łatkę. Nie umiem się przed nią bronić.
– Sytuacja się zmieniła. Dawniej łączyły mnie z nią więzy formalne, co usiłowała wygrywać przeciwko tobie. Teraz, kiedy wyraziła pisemną zgodę na rozwód, biorąc za to pokaźną sumę, będzie miała chyba tyle przyzwoitości, żeby ci nie dokuczać.
– Miejmy nadzieję – Krystyna próbowała się uśmiechnąć. – To nastąpiło tak nagle. Nie zdążyłam jeszcze przywyknąć do myśli, że naprawdę zdecydowałeś się na ten krok.
– Zrozumiałem, że cię tracę...
To były słowa, które Krystyna chciała usłyszeć od dawna. Teraz, kiedy zostały wypowiedziane, zaczęła mieć wątpliwości, czy były wypowiedziane całkiem szczerze.
„Taka nagła zmiana decyzji zawsze budzi wątpliwości – pocieszała się w myśli. – Jestem zbyt nieufna".
Ruch na drodze był znikomy i pomimo licznych wzniesień oraz zakrętów prowadzenie samochodu sprawiało jej przyjemność. Prawie nie spostrzegła, kiedy byli już na miejscu.
Restauracja „Stylowa" była dokładnym zaprzeczeniem swej nazwy. Ściany pomalowane zostały w różnobarwne wielkie trójkąty, co miało zapewne dowodzić nowoczesności. Umieszczone na ścianach kinkiety ze słabymi żarówkami w kolorach czerwonym i żółtym miały za zadanie stwarzać intymny nastrój i jednocześnie uniemożliwiać gościom dojrzenie tego, co mieli na talerzach. Zakurzone posylwestrowe dekoracje od pięciu miesięcy imitowały nastrój szampańskiej zabawy, odnawiany co wieczór przez miejscową orkiestrę. Składała się ona z czterech młodych, smutnych ludzi w błyszczących koszulach, posługujących się aparaturą nagłośnieniową przeznaczoną chyba dla stutysięcznego stadionu.
Krystyna wybrała stolik możliwie oddalony od orkiestry, co jednak na nic się nie zdało. Głośniki były tak rozmieszczone, że podczas trwania tak zwanej działalności rozrywkowej żadna rozmowa nie była możliwa. Na szczęście orkiestra często wychodziła na „kolację", i wtedy można było porozumieć się tradycyjnie, bez używania gestów.
– W jaki sposób znalazłeś tak zaciszny kącik? – zapytała Krystyna, gdy orkiestra zamilkła.
– Przepraszam cię za ten lokal, ale Eleonora nalegała... przypuszczam, że jest to miejsce, w którym szczególnie dobrze czuje się ten jej amant. O, właśnie! To chyba on.
Krystyna odwróciła głowę i zobaczyła smagłego, krępego młodzieńca w dżinsowym ubraniu, podchodził