Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Noc i Dzień: Tajemnica Dottie Manderson, #1
Noc i Dzień: Tajemnica Dottie Manderson, #1
Noc i Dzień: Tajemnica Dottie Manderson, #1
Ebook291 pages4 hours

Noc i Dzień: Tajemnica Dottie Manderson, #1

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Recenzenci napisali:

"Pięć gwiazdek! Zachwycająco zabawne, bogate postacie, pełne napięcia fabuła, wszystko czarujące. Z niecierpliwością oczekuję na następną książkę!"

"Fascynująca historia rozgrywająca się w Anglii w latach 30-tych. Ta przytulna kryminalna powieść, z tłem rozkwitającego romansu, to naprawdę dobra książka; coś, co idealnie pasuje do płonącego kominka i mrocznych, zimowych wieczorów. Tempo opowieści jest wartkie, a całość trzyma w napięciu. Bardzo satysfakcjonująca lektura..."

"Otrzymałem książkę w piątek i wprost nie mogłam się od niej oderwać – zaplanowana praca domowa musiała poczekać. Byłam tak oczarowana, że skończyłam czytać w sobotę wieczorem."

"Nie spodziewałam się, że ta prosta nowelka ta bardzo wciągnie mnie w swoje fascynujące klimaty. Po raz kolejny autorka nie zawiodła mojego zaufania. Genialne arcydzieło!"

"Dottie Manderson to cudowna postać... Świetna lektura! Nie mogę się doczekać, żeby przeczytać o dalszych losach mojej ulubionej książkowej bohaterki."

Londyn, listopad 1933. Dottie Manderson natyka się na ciało umierającego człowieka na pustej, nocnej ulicy. Czekając na pomoc, trzyma go za rękę i próbuje zmusić go, by powiedział jej, co się stało. On, ostatnim tchnieniem śpiewa do niej kilka linijek popularnego przedstawienia scenicznego. Ta sytuacja daje Dottie dużo do myślenia. Dlaczego miałby do niej śpiewać, zamiast przekazać ostatnie przesłanie do swoich ukochanych? Dlaczego nie nazwał swojego napastnika?

Dottie musi poznać odpowiedzi na te pytania i mimo że pewien szczególny, bardzo irytujący młody policjant prowadzi dochodzenie w tej sprawie, czuje się zmuszona do przeprowadzenia własnego śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci.

Przedstawiamy nową kobiecą lekturę o tajemniczej i mrocznej fabule, osadzoną w latach 30-tych, rozgrywającą się w tradycyjnym, brytyjskim społeczeństwie w Wielkiej Brytanii w okresie międzywojennym, autorstwa Carona Allana, twórcy Criss Cross, Cross Check i Check Mate, morderczej współczesnej trylogii.

Fragment "Noc i dzień: tajemnica Dottie Manderson":

Dźwięk dosięgnął jej ponownie. Trochę głośniejszy, trochę bardziej natarczywy. Brzmiał prawie jak...

Ktoś tam był – mężczyzna – leżący na chodniku. Poczuła, jak delikatnie drży ze strachu.

A może to pijak? Może powinna wejść na ulicę i ostrożnie go obejść, zachowując dystans...

Jego głowa bardzo powoli się poruszyła. Twarz była blada i owalna w przyćmionym świetle latarni. Zauważyła, że jego usta również się poruszyły. To on wydawał ten dziwny dźwięk. A więc to był jednak pijak. Śpiewał do siebie cichym, świszczącym szeptem. Zdołała uchwycić jego przybliżoną melodię i nawet kiedy dostrzegła plamę krwi na przodzie jego koszuli, część niej nadal podpowiadała jej, że zna tę piosenkę.

Zapomniała o strachu i zaraz do niego podbiegła.

— Co się stało? Wszystko w porządku? — zapytała, a zaraz po tym zganiła się za zadawanie tak głupich pytań. Przecież to oczywiste, że nic nie było w porządku. Uklękła obok niego i wyciągnęła rękę, żeby go obadać.

Był dosyć młody, ale na pewno starszy niż jej dziewiętnaście lat. Z pewnością jednak nie miał więcej niż trzydzieści parę lat. Jego włosy były całkiem jasne, delikatnie przerzedzone, ale ciemne od deszczu. Miał małego wąsa, który był teraz ostatnim krzykiem mody. Błękitne oczy, tak błękitne jak u dziecka, a on sam wyglądał na zdziwionego. Po jego wytwornym stroju wieczorowym wywnioskowała, że był dobrze sytuowany, ale nie była w stanie go rozpoznać. Ale ta krew, ach, tyle krwi...

 

LanguageJęzyk polski
PublisherCaron Allan
Release dateNov 7, 2020
ISBN9781393322344
Noc i Dzień: Tajemnica Dottie Manderson, #1
Author

Caron Allan

Caron Allan pisze powieści kryminalne zarówno współczesne, jak i osadzone w latach 30. XX wieku. Caron żyje w Derby, w Anglii, razem ze swoim mężem oraz nieustannie zmieniającą się liczbą kotów i wróbli. Caron Allan można znaleźć na poniższych mediach społecznościowych i będzie jej bardzo miło Cię tam spotkać: Facebook: https://www.facebook.com/pages/Caron-Allan/476029805792096?fref=ts Twitter: https://twitter.com/caron_allan Ponadto, jeśli jesteś zainteresowany wiadomościami, fragmentami twórczości, dziwnym ekscentrycznym podejściem do życia Caron lub po prostu chcesz być na bieżąco z zapowiedziami, pojawiającymi się na stronie, poniżej znajduje się link do blogu Caron: caronallanfiction.com/

Related to Noc i Dzień

Titles in the series (3)

View More

Related ebooks

Reviews for Noc i Dzień

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Noc i Dzień - Caron Allan

    Dedykacja

    Dla Alana

    O Autorze

    Caron Allan pisze powieści kryminalne zarówno współczesne, jak i osadzone w latach 30. XX wieku. Caron żyje w Derby, w Anglii, razem ze swoim mężem oraz nieustannie zmieniającą się liczbą kotów i wróbli.

    Caron Allan można znaleźć na poniższych mediach społecznościowych i będzie jej bardzo miło Cię tam spotkać:

    Twitter: caron_allan

    Instagram: caronsbooks

    Ponadto, jeśli jesteś zainteresowany wiadomościami, fragmentami twórczości, dziwnym ekscentrycznym podejściem do życia Caron lub po prostu chcesz być na bieżąco z zapowiedziami, pojawiającymi się na stronie, poniżej znajduje się link do blogu Caron:

    ––––––––

    caronallanfiction.com/

    Inne powieści Caron Allan:

    Criss Cross – tom pierwszy trylogii Przyjaźń może być morderstwem

    Cross Check – tom drugi trylogii Przyjaźń może być morderstwem

    Check Mate – tom trzeci trylogii Przyjaźń może być morderstwem

    Szata Boga: Tajemnica Dottie Manderson tom drugi

    Szkocka Mgła: Tajemnica Dottie Manderson tom trzeci: nowela

    Ostatnie Idealne Lato Richarda Dawlisha: Tajemnica Dottie Manderson tom czwarty

    Kradzież w St Martins: Tajemnica Dottie Manderson tom piąty

    Easy Living: historia życia po śmierci, po śmierci, po śmierci.

    Wkrótce:

    Szpieg: Tajemnica Dottie Manderson tom szósty

    Podziękowania

    Wielkie podziękowania dla tych wszystkich osób, które pełne życzliwości posuwały się z trudem przez wszystkie edycje tej książki i wciąż się do mnie szczerze uśmiechały, oraz dla tych, którzy nadal odbierają ode mnie telefon.

    Dziękuję również Pixabay oraz Artsy Bee za ogromną gamę przepięknych fotografii, spośród których jedna stała się okładką tej książki, oraz w której się zupełnie zakochałam.

    Spis treści

    O Autorze

    Inne powieści Caron Allan:

    Wkrótce:

    Podziękowania

    Rozdział Pierwszy

    Rozdział Drugi

    Rozdział Trzeci

    Rozdział Czwarty

    Rozdział Piąty

    Rozdział Szósty

    Rozdział Siódmy

    Rozdział Ósmy

    Rozdział Dziewiąty

    Rozdział Dziesiąty

    Rozdział Jedenasty

    Rozdział Dwunasty

    Rozdział Trzynasty

    Rozdział Czternasty

    Rozdział Piętnasty

    Rozdział Szesnasty

    Rozdział Siedemnasty

    Rozdział Osiemnasty

    Rozdział Dziewiętnasty

    Rozdział Dwudziesty

    Rozdział Dwudziesty Pierwszy

    Rozdział Dwudziesty Drugi

    Rozdział Dwudziesty Trzeci

    Rozdział Pierwszy

    Dottie Manderson planowała przejść się kawałek do domu siostry, ale jak tylko wyszła z ciepłego teatru na ulicę, zdała sobie sprawę, że pada. Podciągnąwszy swój biały szyfon i atłas powłóczystej sukni, podniosła ramię, by przywołać jedną z taksówek. Było ich kilkanaście w kolejce, stojących w oczekiwaniu na zmokniętych przechodniów, którzy wyszli w ten nędzny, późny, listopadowy dzień, na londyński West End. Jedna z nich usłużnie się zatrzymała. Dottie z głęboką ulgą wsiadła do środka.

    — Proszę na Mortlake Gardens 327 — powiedziała i oparła się na skórzanym siedzeniu.

    Mimo że chwilę wcześniej było jej za gorąco w teatrze, teraz czuła się dobrze, będąc z dala od tej deszczowej pogody. Deszcz jednak lał jak z cebra i pomimo jej stylowego, malutkiego kapelusza, z jej włosów już zaczęło kapać. Dobrze było też w końcu usiąść. Rozciągnęła trochę nogę i spojrzała na swoją zgrabną kostkę z mieszanką satysfakcji i niepokoju. Bycie na nogach cały dzień może być dobre dla figury, ale za to sieje spustoszenie w kostkach. Jeśli byłaby nieostrożna, do trzydziestki skończyłaby z grubymi, wydętymi kostkami jak Pani Carmichael, a wtedy jedyne modele, jakie stara smoczyca pozwoliłaby jej nosić i przedstawiać klientom, byłyby długimi, najbardziej zakrywającymi sukniami i rozciągniętymi piżamami o długości aż do podłogi.

    Wyjrzała na deszczową ulicę. Zanim dotrze na miejsce, zrobi się już późno, ale przecież uprzedziła o tym Florę. Zresztą, Flora nigdy nie przejmowała się takimi sprawami, najwcześniej wyprosiłaby kogoś o północy, a znacznie później, jeśli było dużo zabawy.

    Pomimo pogody — lub właśnie dzięki niej — zwykle ciche ulice mieszkaniowe były tak zatłoczone jak o szóstej wieczorem. Spoglądała przez okno na lśniący, nocny Londyn, jednak jej myśli były gdzieś indziej, bo przypominała sobie sztukę oraz osobę, z którą na niej była. Miała nadzieję, że znowu zobaczy Petera. To przecież taki miły chłopak, a do tego znakomicie tańczy. Ponadto, był on jedynym facetem, którego znała, który nie palił cygar. Dottie wręcz nienawidziła zapachu cygar.

    Jednak trudno było pozbyć się Petera, kiedy chciał ją odprowadzić do domu. Myślała, żeby go zapytać, czy nie chciałby pójść z nią do Flory, ale ostatecznie zdecydowała, że lepiej nie: nie chciała zrobić z tego czegoś więcej niż to, czym rzeczywiście było, a oprócz tego Flora to ostatnia osoba, której przedstawiłaby młodego mężczyznę — no, chyba że nie miałaby nic przeciwko Florze zamawiającej od razu kwiat pomarańczy i biały atłas. Tylko dlatego, że była mężatką, uważała, że wszyscy inni również powinni być w związku małżeńskim. Mimo wszystko, mama byłaby wściekła, gdyby wiedziała, że Dottie szwęda się sama po Londynie w środku nocy. Według Dottie przemieszczanie się od drzwi do drzwi taksówką nie zaliczało się do samotnego szwędania. Przecież taki miły taksówkarz nigdy nie pozwoliłby, żeby cokolwiek się jej stało, była o tym przekonana.

    — Mortlake Gardens 327, panienko — powiedział taksówkarz, kiedy zatrzymali się przed wysoką, elegancką willą. — Proszę uważać wychodząc, chodnik teraz przypomina bardziej rzekę.

    Wyszedł z taksówki i podszedł do tylnich drzwi, żeby pomóc jej wyjść. Dottie wręczyła mu zapłatę i skromny napiwek. Zaraz po tym dokładnie rozejrzała się dookoła. To nie tutaj. Taksówkarz zatrzasnął drzwi, a Dottie od razu uświadomiła sobie, co się właśnie stało.

    — O matko, czy ja powiedziałam 327? Co za idiotka ze mnie – miałam na myśli 237. To już drugi raz w tym tygodniu, kiedy to zrobiłam. Chyba naprawdę nie powinnam przebywać sama poza domem.

    — Możemy spokojnie zawrócić, panienko. To żaden problem...

    — Nie, proszę się nie martwić. Przestało padać, a to niedaleko  – ciągle mylę numer domu mojej siostry z domem mojej cioci. Naprawdę muszę jakoś to zapamiętać.

    — Jest panienka pewna?

    — Tak, jestem pewna, dziękuję. Dobranoc.

    — Dobranoc, panienko.

    Dottie stała tam przez krótką chwilę, a potem zawróciła wzdłuż ulicy. Chociaż nie było bardzo późno, ulica wydawała się opustoszała i dosyć nieprzyjazna. Lampa, która znajdowała się kilka jardów od niej, nie działała, a dystans pomiędzy nią a lampą, która stała za nią, wydawał się zionąć czernią przed jej oczyma. Przygryzła wargę i powiedziała sobie w duchu, że nie może wyjść na ciamajdę. Korona dużego drzewa jeszcze bardziej dodała mroku. Czując się wystarczająco zdeterminowana, skupiła swój wzrok na domu Flory, który znajdował się niedaleko od niej. Cały dom był oświetlony i nawet stąd dało się usłyszeć głosy, śmiech i muzykę roznoszącą się w tym nocnym powietrzu.

    Gdyby się pospieszyła, na pewno nie byłaby tak zmoczona. Niestety, była rozpaczliwie optymistyczna, kiedy powiedziała taksówkarzowi, że już przestało padać. Nie przestało. Dottie jeszcze ciaśniej owinęła się swoim futrzanym płaszczem i złapała się za kapelusz, który teraz był już tylko wiotką koronką ze wstążką. Jej następny krok zaprowadził ją do głębokiej na cal kałuży, a szok sprawił, że nie mogła się powstrzymać od okrzyku – tak zimna była woda.

    —Cholera! — mruknęła i, opierając się o słupek bramki znajdującej się obok, wytrząsnęła kałużę wody ze swoich srebrnych sandałów. Prawie nowe – pomyślała żałośnie – a już praktycznie zniszczone. Przynajmniej jej suknia nie najgorzej to przeszła. Podciągnęła sukienkę trochę wyżej i kontynuowała swoją krótką, acz burzliwą, przygodę.

    W tle dudnienia deszczu i odległego ruchu ulicznego do jej uszu doszedł jakiś dźwięk. Delikatny odgłos, jakby uciszania, ale do tego całkiem przyjemny dla ucha. Zatrzymała się na chwilę. Wsłuchiwała się. Jej przyzwyczajone już do ciemności źrenice, powiększając się, dostrzegły jakiś kształt na chodniku, niecałe dziesięć jardów z przodu. Jej serce dziwnie zamarło, jakby jakaś lodowata dłoń właśnie je ścisnęła.

    — Idiotka — wymamrotała do siebie i zmusiła się do dalszej wędrówki. Chyba rzeczywiście nie powinna czytać gotyckich powieści po nocach, zawsze robiła się przez nie nerwowa. Niewątpliwie jedyne, co by widziała przed sobą, to rozniesione przez wiatr gazety, które tuż za nią, tworząc cienie w świetle ulicznej latarni, wyglądałyby w jej oczach zdecydowanie niepokojąco.

    Jednak dźwięk dosięgnął jej ponownie. Trochę głośniejszy, trochę bardziej natarczywy. Brzmiał prawie jak...

    Ktoś tam był – mężczyzna – leżący na chodniku. Poczuła, jak delikatnie drży ze strachu. A może to pijak? Może powinna wejść na ulicę i ostrożnie go obejść, zachowując dystans...

    Jego głowa bardzo powoli się poruszyła. Twarz była blada i owalna w przyćmionym świetle latarni. Zauważyła, że jego usta również się poruszyły. To on wydawał ten dziwny dźwięk. A więc to był jednak pijak. Śpiewał do siebie cichym, świszczącym szeptem. Zdołała uchwycić jego przybliżoną melodię i nawet kiedy dostrzegła plamę krwi na przodzie jego koszuli, część niej nadal podpowiadała jej, że zna tę piosenkę.

    Zapomniała o strachu i zaraz do niego podbiegła.

    — Co się stało? Wszystko w porządku? — zapytała, a zaraz po tym zganiła się za zadawanie tak głupich pytań. Przecież to oczywiste, że nic nie było w porządku. Uklękła obok niego i wyciągnęła rękę, żeby go obadać.

    Był dosyć młody, ale na pewno starszy niż jej dziewiętnaście lat. Z pewnością jednak nie miał więcej niż trzydzieści parę lat. Jego włosy były całkiem jasne, delikatnie przerzedzone, ale ciemne od deszczu. Miał małego wąsa, który był teraz ostatnim krzykiem mody. Błękitne oczy, tak błękitne jak u dziecka, a on sam wyglądał na zdziwionego. Po jego wytwornym stroju wieczorowym wywnioskowała, że był dobrze sytuowany, ale nie była w stanie go rozpoznać. Ale ta krew, ach, tyle krwi...

    — C-co się stało? — powtórzyła, ale on praktycznie w ogóle nie pojmował, co ona do niego mówiła. Z niezmierną delikatnością położyła jego głowę na ziemi, a dłoń przeniosła w poprzek klatki piersiowej i, podnosząc swoją suknię, popędziła resztę drogi do domu Flory, zaczęła tłuc dłońmi o drzwi, wołając o pomoc. Nie czekała na odpowiedź, tylko pospieszyła z powrotem do mężczyzny, uklękła w kałuży i złapała jego rękę. W tym momencie wpadła na pomysł, dlatego puściła rękę mężczyzny i otworzyła swoją wieczorową torebkę. Wyciągnęła maleńką, batystową chusteczkę i przycisnęła ją do jego klatki piersiowej, jednak on ciągle próbował się jej uchwycić. Krew ciekła i ciekła po jego koszuli i płaszczu, aż na ziemię.

    — Ktoś przyjdzie — obiecała jemu, a sobie jeszcze bardziej. — Będą tu za chwilę, wytrzymaj jeszcze moment. J-jak się nazywasz?

    Drzwi się otworzyły, a zza nich wyłonił się George. Dzięki Bogu to George.

    — Ach, George! — krzyknęła. — Pomocy! To był jakiś okropny... on potrzebuje lekarza. Ja n-nie mogę zatrzymać krwawienia.

    Dzięki Bogu, George pojawił się w najgorszym momencie kryzysu.

    — W porządku, stara — powiedział głosem noszonym przez nocne powietrze i znów zniknął za drzwiami. Już prawie słyszała, jak chodzi po domu, próbując znaleźć Kogoś Użytecznego. Niewątpliwie, wśród jego kolegów był jakiś lekarz. George nie był po prostu dobrą osobą, on był rozsądnym mężczyzną i Dottie doskonale rozumiała, dlaczego Flora za niego wyszła.

    Ulica wydawała się bardzo cicha. Wszystkie domy miały na sobie płaszcz ciemności — ani jednego światła, ani szelestu. Budynki wzdłuż tej ulicy mogły być równie dobrze puste. Muzyka i śmiech z imprezy Flory i George’a wydawały się znajdować poza światem tej ulicy rozświetlonej latarniami, a tutaj, w tej małej oazie cienia, nic nie mogło ruszyć ani Dottie, ani mężczyzny leżącego na ziemi. Dottie słyszała dźwięk jego ciężkiego oddechu i sapania, tak jakby złapał zbyt mało powietrza, by odetchnąć. A jednak nadal śpiewał tę swoją piosenkę w dziwnym, osobliwym szepcie.

    Dopiero teraz doszło do niej, co to było. Jeszcze tydzień temu była na spektaklu w teatrze razem z Florą, Georgem i paroma innymi znajomymi. Gay Divorce. Cudowny Fred Astaire i Claire Luce w jej niesamowitych, powłóczystych sukniach z szyfonu i koronki oraz tafty i lamy, które pani Carmichael już kopiowała dla swoich najlepszych klientów.

    Dottie spojrzała w jego szeroko otwarte, niebieskie oczy.

    — Jak się nazywasz? Powiesz cokolwiek? Kto ci to zrobił? Co... — Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i stukoczące na mokrym chodniku buty. — Zaraz przyjdzie pomoc, wytrzymaj jeszcze trochę — powiedziała.

    Złapał jej rękę w ciasny, bolesny uścisk i spróbował delikatnie podnieść głowę. Myślała, że chciał coś powiedzieć, ale on znowu zaczął jej śpiewać. Jego ciało trudziło się, próbując złapać oddech, by sformułować słowa, które w jego ustach okazywały się być pojedyńczymi lub podwójnymi zrywami. Przyłapała się na wstrzymywaniu oddechu, chcąc ułatwić mu wypowiedzenie każdego następnego słowa, a mimo to, w jej głowie nadal brzmiał głos Freda Astaire’a z jego wirującymi połami płaszcza podczas tańca.

    — Proszę, oszczędzaj siły — błagała mężczyznę.

    George i parę innych osób znalazło się nagle u jej boku. Zatroskana Flora znów otworzyła drzwi i wyszła, stanęła na stopniach, a za nią tłoczyła się grupa gości, którzy chcieli zobaczyć, co się stało.

    Mężczyzna kontynuował śpiewanie kolejnych wersów piosenki. Dottie czuła się zmieszana. Gdyby tylko powiedział jej, kim jest, gdzie mieszka. Dlaczego tak do niej śpiewał?

    W ogóle nie przestawał śpiewać, nie chciał puścić jej dłoni, nawet kiedy lekarz próbował go z powrotem odciągnąć na ziemię, żeby zobaczyć jego rany. Zadawano jej pytania, ale ona nie była w stanie przyswoić tego, co do niej mówili. Krople deszczu spływały po jej twarzy, uszach i nosie, aż do brody. George trzymał jej łokieć, starając się ją podnieść i odprowadzić, ale mężczyzna trzymał się jej tak kurczowo, że jego palce wbijały się w jej ramię, nie pozwalając jej się uwolnić. Widziała to w jego oczach, tę determinację, by trzymać ją jak najmocniej. On po prostu musiał powiedzieć jej coś bardzo ważnego.

    Jego głos nie był już nawet szeptem, schyliła się, żeby uchwycić choć najcichszy dźwięk, mimo że myśli przypominały jej słowa piosenki. W połowie ostatniego wersu refrenu jego oczy jakby straciły ostrość i zaczęły się szklić.

    Umarł, nie skończywszy ostatniego wersu. Nieznaczne drgawki szarpnęły jego ciałem i rzuciły go z powrotem na ziemię, a ona znowu usiadła na piętach, zakrywając swoje usta. George szarpnął jej ramieniem i uwolnił je od uścisku mężczyzny, podniósł ją i odsunął od jego ciała. Ściągnąwszy marynarkę, okrył ją nią i otoczył swoim ciepłym ramieniem.

    — Ach — wyjąknęła i zaraz poczuła się głupio przez mówienie tak bezsensownych rzeczy. George machnął do Flory, a ta, westchnąwszy na widok mężczyzny, od razu do nich pospieszyła. Kałuża krwi w miejscu, w którym leżał, była ogromna. Dottie dopiero teraz dostrzegła jej wielkość. Krew rozlała się poza szerokość chodnika, spływała w dół, aż do ścieków, a deszczówka roznosiła ją jeszcze bardziej — tę długą, czerwoną strugę, rozciągającą się na parę jardów. Lekarz i jakiś inny mężczyzna byli tam dalej z nim. Było tam też dwóch kumpli George’a, znała ich przecież tak dobrze, a mimo to w tej chwili ich imiona były dla niej zupełną zagadką. Ach, tak, Alistair i...

    — Chodź, kochana – mówił George, a potem razem z Florą zaprowadzili ją do domu na oczach wpatrujących się gości.

    — Ja po prostu, j-ja go znalazłam... — czuła, że musi to wytłumaczyć. — Chciałam go wyminąć, myślałam, że to zwyczajny pijak, ale potem...

    — Chodź na górę, Dottie, złotko — mówiła Flora — musimy zdjąć z ciebie te mokre rzeczy.

    Dottie spojrzała w dół na swoją sukienkę ze zdziwieniem. Rzeczywiście zupełnie przemokła, a wcześniej wcale tego nie zauważyła.

    *

    Rozdział Drugi

    Jakaż to była ulga usiąść w fotelu w sypialni Flory, trzymając pomiędzy palcami kubek ciepłego grogu.

    Flora próbowała przekonać Dottie, żeby ta ściągnęła z siebie mokre rzeczy i położyła się do łóżka, ale Dottie już zdecydowała, że pójdzie do domu. Ciepły napój był bardzo przyjemny i pomógł uspokoić zarówno jej nerwy, jak i sam żołądek.

    Na dole, w holu, George telefonował do ojca Dottie i Flory, tłumacząc mu, co się stało, i prosząc go, żeby podjechał i wziął Dottie. Podczas jego rozmowy, na zewnątrz rozbrzmiał dzwonek ambulansu i jeszcze bardziej rozterkotał nerwy Dottie. Flora pocierała ramię Dottie, siedząc na jednym ramieniu fotela i nadskakując swojej młodszej siostrze niczym nadopiekuńcza matka.

    — Biedny Archie Dunne – powiedziała Flora. – Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    — Kto? Z-zaraz, to ty go znasz? To było jego imię?

    — Cóż, nie zdołałam sprawdzić tego sama, rzecz jasna, ale George mówi, że tak się właśnie nazywał.

    Dottie milczała, myśląc. Z jakiegoś powodu to, że znali tego mężczyznę, wydawało się jej jeszcze gorsze. Flora wzięła od niej pustą szklankę, po grogu nic nie zostało. Zazwyczaj tego typu napoje sprawiały, że czuła się nieco podpita — pomyślała Dottie — ale nie dziś. Nadal czuła wewętrzny chłód. Ten biedny mężczyzna...

    George wszedł do pokoju.

    — Flossie kochana, jak myślisz, powinniśmy już wyprosić gości? Nie wydaje mi się, żeby to był...

    — Masz rację – Westchnęła Flora. — Całkiem o nich zapomniałam.

    Klepnąwszy Dottie po plecach po raz ostatni, wstała i powiedziała przez ramię:

    — Ja pozbędę się gości, a ty zadzwonisz na policję, dobrze? Właściwie, to Charles i Alistair pewnie już zamarzli z zimna i są już zupełnie zmoczeni. Zamówię więcej gorących grogów – dodała.

    Pospieszyli do drzwi.

    — O panie, tak, policja – rzucił, a chwilę później Dottie usłyszała Florę, która, odchrząknąwszy, powiedziała głośnym, czystym głosem:

    — Bardzo was wszystkich przepraszam, ale w świetle tego, co się właśnie stało...

    Dottie już więcej nie słuchała. Słyszała szepty i dźwięki ruchu na parterze. Niespokojna, wstała na nogi i podeszła do okna naprzeciwko niej. Około dwadzieścia jardów dalej widziała palących papierosy Charles’a i Alistaira, zaraz obok ciała mężczyzny, którego Flora nazwała Archiem Dunnem. Ktoś zakrył jego twarz czymś białym, pewnie jakąś chustą, a Dottie czuła się za to wdzięczna. Nie podobała jej się wizja rozchlapującego się na nim deszczu. Nie żeby lało jak z cebra, teraz to była już tylko mżawka, ale to nie miało większego znaczenia.

    Kierowcy ambulansu przynieśli dla niego — jego ciała — nosze, a za nimi zebrała się mała grupa widzów, wśród których niektórzy na znak szacunku trzymali swoje nakrycia głowy w rękach. Jednak mężczyźni z ambulansu nie wzięli go — tego — na nosze, po prostu tam stali, rozmawiając ze znajomymi George’a. Z początku nie wiedziała, dlaczego, ale potem sobie przypomniała, że przecież musieli poczekać na policję.

    Potem, na miejsce przyjechał samochód, a z niego wysiadł dżentelmen w szykownym garniturze, trzymając w ręku pękatą, i wyglądającą na ciężką, torbę medyczną. Po krótkiej rozmowie z Charles’em i Alistairem mężczyzna podszedł do ciała, rozłożył na ziemi kawałek gazety, uklęknął i zaczął ostrożnie badać rany zmarłego. Najpierw sprawdził jego puls, a potem ściągnął z jego twarzy chustę. Parę minut później zakrył ją ponownie i dołączył do ratowników i dwóch kumpli George’a, żeby poczekać, aż policja dotrze na miejsce. Po kolejnej krótkiej rozmowie Charles i Alistair uścisnęli sobie z nim dłonie i wrócili do domu.

    Na parterze, zaraz po tym, jak dwoje mężczyzn weszło do środka, drzwi znowu się otworzyły, rozlewając żółte światło po stopniach, a goście zaczęli szykować się do wyjścia. Kiedy wychodzili, szeptali jeszcze do siebie współczująco, a Dottie z tych krótkich wymian zdań uchwyciła parę  osobliwych słów i wyrażeń:

    — Okropne!

    — Po prostu koszmarność!

    Usłyszała odgłos kroków na schodach. Flora wróciła z kolejną parującą szklanką grogu.

    — Jak się trzymasz, kochana?

    Dottie skinęła głową i wzięła od niej szklankę. Nie chciała już pić więcej, ale przyjemnie byłoby ogrzać sobie dłonie. Nie mogła przestać dygotać.

    Kiedy Flora ponownie zniknęła, aby kontynuować żegnanie swoich gości, Dottie rzuciła:

    — Wiesz, czy on był żonaty?

    — Archie? Tak, ożenił się z Susan Moyer zeszłej wiosny. Pamiętasz Susan, prawda? Chodziła z nami do szkoły, nie?

    — Tak, rzeczywiście — Dottie obróciła się w stronę okna. — Biedna Susan.

    Na zewnątrz wyglądało, jakby uliczna impreza coraz bardziej się rozkręcała. Teraz, kiedy wszyscy goście poza Charles’em i Alistairem wyszli, Dottie zeszła do bawialni i pomogła Florze posprzątać wszystkie szklanki, talerze i przepełnione popielniczki — cokolwiek, żeby zająć czymś swoje ręce. Wszystko, co do niej mówili, wcale do niej nie trafiało. W swojej głowie widziała inne obrazy, słyszała inne słowa.

    Była potwornie wyczerpana. Przekonano ją, żeby się przebrała z przemoczonej sukni w wygodną piżamę Flory, ciepły szlafrok George’a i w jego skarpetki, żeby ogrzać trochę stopy. Nadal jednak musiała zaciskać zęby, żeby wytrzymać ich ciągłe trajkotanie. Nie byłabym zbyt użyteczna podczas wielkiej wojny — pomyślała — jeśli tak łatwo jest wyprowadzić mnie z równowagi.

    Jej tata przyjechał i trzeba było mu powiedzieć wszystko od początku do końca. Usiadł razem z nimi, żeby zaczekać na policję.

    Policja przyjechała pół godziny później w przeraźliwie głośny, przyciągający uwagę, sposób. Na dźwięk dzwonków wszystkie światła w domach wzdłuż ulicy nagle się zaświeciły, a ludzie wyglądali przez okna i otwory w drzwiach. Kucharki i służące w papilotach i chustkach na głowach przyglądały się wszystkiemu, stojąc na schodach. Zamożne panny z pięknie wymodelowanymi włosami, w peniuarach, wychylały się z okien na piętrze. Jeden mężczyzna stał na zewnątrz w podkoszulku i spodniach z opuszczonymi szelkami. Kilkoro policjantów w swoich uniformach dotarło na miejsce na pieszo lub

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1