Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Kochanie, zbudujmy sobie dom
Kochanie, zbudujmy sobie dom
Kochanie, zbudujmy sobie dom
Ebook284 pages1 hour

Kochanie, zbudujmy sobie dom

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Poznaj doświadczenia i emocje jakie towarzyszą budowie domu. Nie jest to suchy zbiór wskazówek i porad dla inwestora ale obraz przeżyć osoby budującej swój dom. Przygoda zaczyna się od wstępu i poszukiwania działki, poprzez wszystkie etapy związane z budową, aż po przeprowadzkę do nowego domu. Każdy z etapów niesie ze sobą niezapomniane przeżycie, czasem smutne, czasem wesołe. Ale zawsze ciekawe. Czytelnik pozna radości i problemy widziane oczami inwestora, który zupełnie nie zna się na przedsięwzięciu jakie sobie wyznaczył. Bohaterami kolejnych rozdziałów są barwne postacie, które obnażają indolencję mocno zakorzenioną w branży budowlanej. Dzięki książce czytelnik będzie mógł wyobrazić sobie jak faktycznie wygląda budowa domu "od kuchni", w systemie gospodarczym, bez wsparcia profesjonalnej firmy deweloperskiej. Jak osoba pracująca na co dzień w krawacie zakasuje rękawy, ubiera gumowe kalosze, bierze łopatę i przekopuje wodnistą ziemię. Jak różne jest postrzeganie i ocena rzeczywistości przez pracownika biurowego, od tego widzianego oczami wykonawcy instalacji. Zderzenie oczekiwań z rzeczywistością, radości i smutków, zmęczenia i nagrody, zaskoczenia i ulgi.

LanguageJęzyk polski
Release dateMar 20, 2017
ISBN9788394718602
Kochanie, zbudujmy sobie dom
Author

Jarosław Dziurman

Kucharz, Informatyk, Handlowiec, Budowlaniec, Pisarz. Człowiek orkiestra ;)

Related to Kochanie, zbudujmy sobie dom

Related ebooks

Reviews for Kochanie, zbudujmy sobie dom

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Kochanie, zbudujmy sobie dom - Jarosław Dziurman

    Nie mam żadnego doświadczenia w budowlance. Jestem pracownikiem biurowym z okazjonalnymi delegacjami i częstymi kontaktami z ludźmi. Kiedyś majsterkowałem i znam podstawy obchodzenia się z młotkiem, śrubokrętem czy kombinerkami. Ale budowa domu… to duże wyzwanie. Większe, niż się spodziewałem. Dużo mnie nauczyło i pozwoliło na zebranie wielu cennych doświadczeń. Chciałbym podzielić się z Tobą moją przygodą. Może uda mi się przedstawić choć częściowy obraz tego jak wygląda budowa domu metodą gospodarczą przez kompletnego laika. Może też uda mi się przekazać Ci kilka cennych uwag i doświadczeń, które uchronią Cię przed niepotrzebnymi problemami i kosztami. Na to liczę. Wszystkie opisane w książce zdarzenia opieram na wspomnieniach, dlatego mogą czasami nieznacznie różnić się od rzeczywistości. Część imion, nazwisk oraz nazw przedsiębiorstw zostały zmienione. Zapraszam do czytania.

    Rozdział 1 - Dzieciństwo i młodość

    Moje pierwsze lata życia spędziłem mieszkając w domu. Miałem to szczęście, że kiedy miałem cztery lata przeprowadziliśmy się do wielkiego, nowo wybudowanego domu na dopiero powstającym osiedlu. Tam spędziłem całe dzieciństwo i wczesną młodość. Dzięki temu, doświadczyłem uroków życia jakie można poznać wyłącznie mieszkając w domu. Miejsca było bardzo dużo, wiele pokoi, korytarze, przedpokoje, piwnica, duży ogród, miejsce do imprez rodzinnych zarówno w domu jak i ogrodzie. Kiedy byłem małym chłopcem jeździłem rowerem dookoła domu, a mama nie musiała się o mnie martwić, bo ogrodzenie było zamknięte i nie mogłem wyjechać gdzieś dalej i uciec z jej oczu na zbyt długo.

    W dużej piwnicy miałem do dyspozycji wielki stół z imadłem i narzędziami. To tam nauczyłem się majsterkować, naprawiałem swój rower, a później pierwszy motorower. Tam rozmontowywałem stalowe łożyska, żeby wydobyć z nich kulki i tuleje do zabawy. I to tam odbywały się widowiskowe eksperymenty pirotechniczne, których nie pokazywano wówczas na lekcjach chemii czy fizyki. Mam z tym prostym warsztatem wiele miłych wspomnień.

    Często zapraszałem kolegów do mojego domu, bawiliśmy się w moim pokoju, myszkowaliśmy po piwnicy i ogrodzie. Ja również ich odwiedzałem, bo większość mieszkała w podobnych domach. Mieliśmy masę świetnych pomysłów na wspólną zabawę i spędzanie czasu.

    Dzieciństwo i młodość w domu są dużo lepsze niż w bloku.

    W pierwszych latach dzieciństwa moja mama prowadziła własny ogródek warzywny. Mieliśmy świeże marchewki, pietruszki, seler, koper i inne warzywa. Wszystko ekologiczne i z własnej uprawy. Późną jesienią zbieraliśmy je i zakopywaliśmy w piwnicy w pryzmach ziemi tak, aby jak najdłużej były zdatne do jedzenia. Później na ogrodzie zostały krzewy i drzewa, owocowe i ozdobne. Grządki z warzywami zastąpił duży kobierzec zielonego trawnika. Wspaniała gęsta trawa muskała moje stopy, kiedy latem wstawałem i zaczynałem dzień od spaceru po ogrodzie. Kiedy byłem już nastolatkiem, uwielbiałem pić poranną kawę na świeżym powietrzu w naszym zagajniku pod czereśnią.

    W piwnicy naszego domu był specjalny pokój na przetwory i zapasy. Za każdym razem, kiedy miałem ochotę na przetwory, wystarczyło wejść tam, wybrać jakiś słoik i cieszyć się zawartością. Moja mama dbała o to, aby półki były pełne.

    Na ogół było spokojnie, jeżeli pojawiał się jakiś hałas to najczęściej ten, który sami robiliśmy. Życie tętniło w rytmie jaki sami ustalaliśmy. Był czas na urodziny, prywatki, spotkania ze znajomymi i sąsiadami. Był też czas na porządki, sprzątania i remonty. To były cudowne lata.

    Każdy wolałby mieszkać w domu, tylko nie każdy o tym wie.

    Tak sielsko było do czasu studiów i mojej wyprowadzki do większego miasta. Po ukończeniu studiów inżynierskich, magisterkę robiłem już zaocznie i jednocześnie pracowałem. Aby nie dojeżdżać codziennie do odległego miasta, musiałem wynająć sobie jakiś kąt do mieszkania. Wynajęta stancja nie była nawet samodzielnym mieszkaniem. Był to pokój z dostępem do wspólnej łazienki, użytkowanej przez innych lokatorów. Takich pokoi jak mój było kilka, a w każdym mieszkała jakaś obca mi osoba. Moje nowe lokum znacznie różniło się od domu rodzinnego, ale wtedy mi to nie przeszkadzało. Mój czas był wypełniony nauką, pracą i spotkaniami ze znajomymi. Na stancji ważne dla mnie było miejsce do spania, jakiś kąt na komputer i skromna łazienka. Nie miałem za dużych wymagań. Po kilku miesiącach zamieniłem to miejsce na dwupokojowe mieszkanie w wieżowcu, wynajmowane z grupą znajomych. Wtedy też w mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli, że mieszkanie w bloku jest lepsze niż w domu. Człowiek nie musiał martwić się o ogrzewanie, malowanie ogrodzenia, naprawianie rynien, koszenie trawnika i całą gamą innych obowiązków. W bloku były tylko rachunki i beztroska. Przez kilka lat zmieniałem miejsca swojego pobytu, przenosząc się do kolejnych mieszkań. W żadnym z nich nie zaznałem niedogodności, które pozwoliłyby mi przypuszczać, że mieszkanie w bloku może nie być komfortowe. Jeżeli ktoś hałasował, to zazwyczaj byłem to ja albo moi goście. Jeżeli były jakieś problemy techniczne to wzywałem fachowca, który rozprawiał się z usterką za niewielką opłatą. Wszędzie było blisko i można było bez problemu dostać się pieszo lub autobusem, a czasami taksówką. Wydawało mi się, że nie ma lepszego miejsca do zamieszania niż własne lokum w bloku czy kamienicy.

    * * *

    Rozdział 2 - Mieszkanie w bloku

    Tuż po studiach poznałem moją obecną żonę, Justynę. Najpierw pomieszkiwaliśmy osobno, ona w akademiku, a ja w wynajmowanych mieszkaniach. Później zamieszkaliśmy razem w moim służbowym pokoju, które dostałem na pewien czas od firmy w której byłem zatrudniony. Pokój sąsiadował z innymi pokojami, które zajmowali moi koledzy z pracy. Kuchnia i łazienka, były symboliczne i nie pozostawiały miejsca na wygodę. Nie były to wymarzone warunki do mieszkania dla nas, młodej pary. Mimo świetnej atmosfery, brakowało nam swobody, niezależności, własnego kąta. Zaczęliśmy rozważać zakup mieszkania. Oczywiście na kredyt, ceny rynkowe były poza zakresem naszych dotychczasowych oszczędności. A w zasadzie tylko moich oszczędności, bo Justyna była jeszcze na studiach i jej dorywcze zajęcia pokrywały tylko jej bieżące potrzeby. Przeglądaliśmy w internecie i w gazetach ogłoszenia sprzedaży mieszkań. W przypadku ciekawszych ofert umawialiśmy się na oględziny i obejrzeliśmy kilka mieszkań. W końcu zdecydowaliśmy się na jedno z mieszkań. Zakup w pełni został sfinansowany przez kredyt, a oszczędności pozwoliły na wyposażenie i umeblowanie.

    Przez pierwszych kilka lat byliśmy wniebowzięci. Mieliśmy własne mieszkanie, spełniające wszystkie nasze oczekiwania i potrzeby. Mieliśmy dużo czasu dla siebie i w bardzo mało obowiązków. Gruntowne posprzątanie całego mieszkania nie zajmowało nam dłużej niż dwie godziny. W bliskim sąsiedztwie mieliśmy park, las, sklepy, przystanek autobusowy. Cieszyliśmy się życiem, było nam bardzo wygodnie.

    Mieszkanie w bloku to konieczność, a nie wybór.

    Po pierwszym roku mieszkanie zaczęło obnażać swoje wady. Nie chodziło o metraż czy ilość pokoi we dwoje nie potrzebowaliśmy więcej miejsca. Problemem okazała się bliskość sąsiedztwa z obcymi ludźmi. Ludźmi, którzy po roku byli tak samo obcy jak w dniu kiedy się wprowadzaliśmy. Kiedy mieszkałem w domu rodzinnym, sąsiedzi byli życzliwi, pozytywnie nastawieni, wszyscy byliśmy częścią zgranej lokalnej społeczności. Tutaj było zupełnie inaczej. Na początku w oczy rzucało się to, że często sąsiedzi nie odpowiadali na powitanie. Moje „dzień dobry" z uśmiechem na ustach najczęściej pozostawało bez odpowiedzi, czasem tylko ktoś odburknął na szybko. Myślałem, że jestem tu nowy, nie znają mnie i stąd taki chłód z ich strony. Ale to nie zmieniło się nawet po kilku latach. Szczególnie smutna była sytuacja, kiedy w jakiś sposób pomagałem sąsiadom, na przykład w dorobieniu klucza do śmietnika czy wniesieniu ciężkich toreb, a na drugi dzień byłem dla nich zupełnie obcym człowiekiem. Więc przestałem się kłaniać, pozostawiając ten gest tylko dla kilku wybranych sąsiadów, którzy odpowiadali na moje powitanie.

    Żona chciała mieć kwiatki na balkonie. Takie małe rabatki w kuwetach wieszanych na balustradzie. Cieszyła się swoimi kwiatkami, dopóki nie odwiedziła nas sąsiadka z dołu. Zadzwoniła do naszych drzwi, a kiedy je otworzyłem przywitał mnie wrzask przepełniony wulgarnymi epitetami pod moim i małżonki adresem. Z prędkością karabinu wypluwała z siebie obelgi i groźby. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, kiedy ta wrzeszcząca pani po uwolnieniu swojej chmury jadu odwróciła się na pięcie i odeszła. Zatkało mnie. Okazało się, że kilka płatków spadło na balkon sąsiadki z dołu. Później żona bała się, że jakieś listki spadną na poniższy balkon i będzie miała nieprzyjemności. Następnej wiosny żona już nie chciała już mieć żadnych kwiatków. Było jej bardzo smutno ale wolała uniknąć konfliktu.

    Nie kupuj mieszkania! Wynajmij je i zacznij myśleć o przeprowadzce do domu.

    Później było już tylko gorzej. Dorastający sąsiad za ścianą okazał się miłośnikiem głośnej muzyki. Na początku to znosiliśmy, później prosiliśmy o spokój, a skończyło się rozprawą sądową po której wreszcie nastał spokój. Na jakiś czas, bo wrócił z zagranicy do swojej mamusi wesoły chłopak, który miał trzydziestkę na karku. Mieszkał nad nami, dokładnie nad naszą sypialnią. Wesoły chłopak dorobił się co najmniej kilku tysięcy złotych za granicą, tak że stać go było na dobry sprzęt grający. I zaczął wdrażać swoje plany podbicia osiedla muzyką hiphopową. Kiedyś bardzo lubiłem hip-hop, teraz kojarzy mi się wyłącznie z nieprzespanymi nocami, pobudkami o czwartej w nocy, policyjnymi interwencjami, groźbami gwałtu na mojej żonie i obietnic mojej śmierci. Taki to był ten nasz wesoły chłopak.

    Najgorsza była bezsilność. Mieszkaliśmy w totalnie toksycznym środowisku i nie mogliśmy nic zrobić. Ani prośby, ani próby rozmowy, ani groźby nie działały. Pisaliśmy skargi i prośby wszędzie gdzie to możliwe. Do spółdzielni, na policję, do kuratora. A tak, bo wesoły chłopak miał przyznany sądowy nadzór kuratorski za swoje wcześniejsze zachowanie, jakieś bójki i groźby. I wszyscy byli bezsilni. Kurator, który był naszą ostatnią deską ratunku, rozkładał ręce mówiąc „proszę pisać skargi, dorwiemy go". I na tym się kończyło, na naszych skargach, które trafiały w pustkę.

    Przypadkiem usłyszałem fragment filmu, który już kiedyś oglądałem. Chodzi o modlitwę Polaka z Dnia świra w reżyserii Marka Koterskiego i z jego scenariuszem. I wtedy zrozumiałem, jak bardzo ta modlitwa jest prawdziwa. Jak bardzo oddaje prawdziwy nastrój wielu mieszkańców bloku:

    Gdy wieczorne zgasną zorze,

    zanim głowę do snu złożę,

    modlitwę moją zanoszę,

    Bogu Ojcu i Synowi.

    Dopierdolcie sąsiadowi!

    Dla siebie o nic nie wnoszę,

    tylko mu dosrajcie, proszę!

    Kto ja jestem?

    Polak mały! Mały, zawistny i podły!

    Jaki znak mój? Krwawe gały!

    Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna!

    Zniszczcie tego skurwysyna!

    Mojego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada!

    Żeby mu okradli garaż,

    żeby go zdradzała stara,

    żeby mu spalili sklep,

    żeby dostał cegłą w łeb,

    żeby mu się córka z czarnym

    i w ogóle, żeby miał marnie!

    Żeby miał AIDS-a i raka,

    oto modlitwa Polaka!

    * * *

    Rozdział 3 - Decyzja o budowie domu

    Mieszkaliśmy w bloku. Przez sąsiadów było bardzo nerwowo i straszne myśli zaczęły wkradać się do mojej głowy. Wtedy też zaczęliśmy z żoną rozmowy na temat dziecka. Na początku zastanawialiśmy się jak urządzimy mieszkanie, kiedy Duduś (tak go nazwaliśmy roboczo) przyjdzie na świat.

    Kilka kolejnych incydentów naszego sąsiada, zakończonych aresztem i wyprowadzeniem w kajdankach znacznie wpłynęła na naszą decyzję. Tak dalej być nie może, nie chcemy tu mieszkać, nie chcemy tu żyć, nie chcemy tak żyć, nie chcemy tu wychować naszego dziecka. Czara goryczy się przelała. Zdecydowaliśmy, że za wszelką cenę musimy się wynieść z tego miejsca.

    Nawet najwspanialsze mieszkanie, twój nowy sąsiad może zmienić w koszmar.

    Nie rozważaliśmy nawet zmiany mieszkania na inne. To nie byłoby dobre rozwiązanie. Nawet jeżeli znaleźlibyśmy idealne miejsce, po kilku latach mógłby wprowadzić się obok kolejny wesoły chłopak. Przez chwilę zastanawialiśmy się nad zabudowaniem szeregowym. Bo taniej niż budowa domu. Ale pomysł szybko upadł, bo to niby prawie dom i kawałek ogródka, ale jednak dalej sąsiedzi pod nosem i za ścianą.

    Długo nosiliśmy się z decyzją budowy domu. Po kilka razy robiliśmy kalkulacje, szacunki i plany finansowe na kolejne lata. Przeliczaliśmy nasze oszczędności, badaliśmy zdolność kredytową, zapoznawaliśmy się z cenami działek i kosztami budowy domu. Wyszło nam, że damy radę. Może być ciężko, ale efekt końcowy jest wart podjęcia ryzyka.

    Ostateczna decyzja jeszcze w nas dojrzewała. Sprawy nie ułatwiał nam fakt, że obecne mieszkanie było na kredyt. A dzięki uprzejmości pana franka (*kredytu we frankach), wartość mieszkania była dużo niższa niż wysokość pozostałej spłaty. Tak więc sprzedaż mieszkania odpadała. Zdecydowaliśmy więc, że będziemy wynajmować mieszkanie i spłacać dwa kredyty. To była dla mnie bardzo trudna decyzja. Już pierwszy kredyt był dla mnie symbolicznym założeniem sobie stryczka na szyję. Teraz do tego miało dojść podcięcie sobie żył. Długo biłem się z myślami, długo o tym rozmawialiśmy z żoną. Dzieliliśmy się naszym pomysłem ze wszystkimi bliskimi i w zasadzie wszyscy przekonywali nas o słuszności tej decyzji. A toksyczne warunki życia w mieszkaniu popychały nas jeszcze bardziej. Któregoś dnia, podczas kolejnej analizy zdecydowaliśmy się. Budujemy dom! No matter what!

    * * *

    Rozdział 4 - Poszukiwanie działki

    Decyzja zapadła. To zadziałało na nas jak świeży, głęboki oddech w zatrutym, zadymionym pokoju. Poczuliśmy się lepiej. Teraz już tylko czas dzielił nas od wyniesienia się z tego mieszkania, który kojarzył nam się wyłącznie z problemami.

    Najtrudniejsza jest decyzja, później już tylko kwestią czasu jest kiedy zamieszkasz w domu.

    Zaczęliśmy zastanawiać się, jak teraz wdrożyć w życie naszą decyzję. Mieliśmy oszczędności pozwalające na zakup działki. Jak się okazało, działki sporo oddalonej od naszego miasta. Te znajdujące się blisko centrum były tak drogie, jakby miały co najmniej złoża ropy naftowej. Albo żyłę złota pod warstwą gleby. Ceny nawet małych działek sięgały kilkuset tysięcy złotych.

    Stwierdziliśmy, że dojazd z wioski znajdującej się kilka kilometrów od miasta wcale nie jest dużą przeszkodą. Wielu naszych znajomych tak się właśnie wybudowała i nie żałują. W zasadzie wielu ludzi żyje i pracuje w tym samym mieście, a dojazd do pracy i powrót do domu zajmuje im bardzo dużo czasu. Słyszałem od jednego ze swoich klientów, który mieszka w Warszawie, że zdarza mu się z jednego punktu w mieście jechać do drugiego kilkadziesiąt minut, a nawet godzinę. Dojazd z wioski do miasta powinien zająć 20-30 minut. Było to więc akceptowalne szczególnie, że żona pracuje w innym mieście, oddalonym o ponad 40 kilometrów. Wiec zdecydowaliśmy się szukać działki na obrzeżach tej strony miasta, tak aby skrócić jej dojazd.

    Na pierwszy rzut poszły analizy ofert działek na portalach internetowych. Odsialiśmy wszystkie działki poza naszym budżetem

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1