Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Integracja
Integracja
Integracja
Ebook524 pages6 hours

Integracja

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Elitarni i najbardziej zabójczy przedstawiciele zwaśnionych społeczności wilkołaków i wampirów wyruszają na wspólną, niebezpieczną misję do Afryki.
Cel misji: rekreacyjne safari i zażegnanie sporów!
Po latach wzajemnej nienawiści na przyjaźń raczej trudno będzie liczyć, ale może chociaż na... uprzejmość?
Dzikie zwierzęta, grobowe klątwy, wzajemna niechęć i konspiracja, a na koniec kłopotliwy sekret ukryty głęboko pod prastarymi egipskimi ruinami...
Oto z czym muszą się zmierzyć DZIECI NOCY, podejmując prawdopodobnie najtrudniejsze z dotychczasowych wyzwań: próbę INTEGRACJI.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateAug 30, 2022
ISBN9788393464869
Integracja

Read more from Halina Bajorska

Related to Integracja

Related ebooks

Related categories

Reviews for Integracja

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Integracja - Halina Bajorska

    ROZDZIAŁ 1

    Ogromny, 5-piętrowy parking w supermarkecie w Monachium był niemal całkowicie wypełniony samochodami. W znacznej większości przyjechali nimi kinomaniacy na nocny maraton filmowy. Jak zawsze Multikino zapraszało na najnowsze projekcje w ośmiu salach. Ceny biletów były dziś wyjątkowo niskie, toteż wytrwałych i zawziętych pasjonatów srebrnego ekranu, którzy mieliby przesiedzieć w fotelach całą noc, było naprawdę dużo. Maraton rozpoczynał się o godzinie 22.00 filmem katastroficznym „Koniec świata. Następna w kolejce była komedia kryminalna „Gdzie jest trup?!, a po niej wyświetlano horror „Pazur wilkołaka". Ciemny hol z rzędem kas oświetlony był tajemniczym światłem dającym niebiesko-żółty półmrok. Krzykliwych neonowych reklam i zmieniających się plakatów filmowych na ściennych elektronicznych panelach nie dało się nie zauważyć. Pojedynczy klienci gapili się w nie i zastanawiali, czy warto zobaczyć reklamowany film. Spora masa rozgadanych ludzi pozbijana w małe grupki stała, rozmawiając wesoło, i czekała na otwarcie sal. Część ustawiła się w kolejce do kas, część po popcorn, który sypał się do wielkich kolorowych toreb, a coca cola lała do półlitrowych kubków ze słomkami. Torebki czipsów szeleściły w rękach, a same czipsy chrupały w zębach.

    Zbliżała się 22.00. Bileterzy ubrani w służbowe białe koszule z logo firmy na kieszonkach i granatowe spodnie poprawili czarne krawaty, przybierając zadowolone miny. Ukrywając znudzenie i zmęczenie, czekali tylko na sygnał od obsługi, że sale po poprzednich widzach zostały posprzątane i wywietrzone, i można już wpuszczać następnych klientów. Kiedy ów sygnał wreszcie padł, ludzie zafalowali podekscytowani i ochoczo ruszyli do bramek, pokazując bilety obsłudze.

    Tylko do jednej sali o numerze 5, spora grupa kinomaniaków weszła, nie pokazując nikomu biletów. Byli to kolorowo ubrani ludzie, cicho rozmawiający między sobą i spokojnie idący do wejścia. Żaden z nich nie miał w rękach ani czipsów, ani coca coli, ani nawet popcornu, co w takim miejscu jak kino było nieco dziwne. Wszyscy za to posiadali jedną wspólną niepokojącą cechę. Byli delikatnie bladzi, jakby niedożywieni. Z całą pewnością żaden z nich nie wyróżniłby się w tłumie, gdyby znalazł się w nim sam lub nawet w parze. Tutaj jednak, ich grupa mogła zwracać na siebie uwagę tych, którzy byli jako tako spostrzegawczy i potrafili wyciągać odpowiednie wnioski. Na szczęście takich ludzi było dzisiaj niewielu a swoje spostrzeżenia woleli zachować wyłącznie dla siebie.

    Do nielicznych bystrych obserwatorów, nie wiadomo, czy z powodu złośliwego zrządzenia losu, dziedziczną przypadłość czy też zwykłą zawodową gorliwość, należał młody bileter przy bramce do sali numer 5. W swoim życiu przyglądnął się już tysiącu twarzom, toteż dobrze wiedział, co powinien zauważyć, a co pominąć milczeniem. Właśnie dlatego nie zamierzał dociekać, czy wchodzący na salę klienci to wycieczka anemików, Skandynawów, maniaków komputerowych, czy też... (bileter zadrżał nagle)... I tak nikt w to nie uwierzy. I dobrze. Może ten bezpieczny sposób myślenia uratował mu właśnie życie. Nieco zaniepokojony uśmiechał się do wszystkich jednakowo nerwowym grymasem.

    Właściwie był tu niepotrzebny. Stał sztywno, udając uprzejmość, odruchowo zaciskając zęby. Cały czas czuł bowiem dziwny chłód, który w niezrozumiały sposób osiadł mu na karku czy raczej szyi i niczym lodowaty okład trzymał się uporczywie skóry. Bileter nie śmiał nawet pomyśleć, by obejrzeć się za siebie a co dopiero, by rozmasować gęsią skórkę. Marzył jedynie o ucieczce do ciepłego i bezpiecznego domu. Spłoszonym wzrokiem strzelał na boki, czując się denerwująco obserwowanym.

    Nie mylił się w swoich podejrzeniach. Tuż za jego plecami stał spokojnie niezbyt wysoki, szczupły mężczyzna i uważnie przyglądał się każdemu wchodzącemu. Miał w tym swój interes. Otóż to on, w swej hojności, wykupił na dzisiejszy seans wszystkie miejscówki w sali numer 5 i nie chciał, by ktoś niezaproszony dostał się tam przez przypadek. Właśnie z zadowoleniem zaobserwował, jak bileter uprzejmie odesłał jakąś grupkę roztrzepanych nastolatków, którzy pomylili sale kinowe i ze śmiechem przeszli do bramki obok.

    Kiedy nareszcie wszyscy widzowie we wszystkich salach zajęli swoje miejsca, punktualnie o 22.00 pogasły światła i rozpoczął się nudny blok reklamowy.

    Jednakże, jeśli chodzi o salę kinową numer 5, to sprawa wyglądała nieco inaczej. Operator filmowy, po krótkiej rozmowie z tajemniczym szczupłym mężczyzną, którego nigdy już sobie nie przypomni, został kulturalnie wyproszony z boksu. Z ulgą położył klucze na szczupłych dłoniach nieznajomego i ku swojej uciesze poszedł do domu. Poczuł się bowiem nagle dziwnie osłabiony i marzył już tylko o ciepłym łóżku. Dopiero w domu, stojąc przed lustrem w łazience, odkryje na szyi świeży plaster opatrunkowy a pod nim dwie czerwone dziurki. Na szczęście ów niepozorny drobiazg nie wzbudzi w operatorze żadnego zainteresowania. Przylatujące skądś niepokojące myśli pokłębią się krótko w umyśle i niezatrzymywane bezpiecznie odlecą w niebyt. Mistrzowska robota hipnotyzera.

    Tymczasem przy głównym wejściu na salę kinową numer 5 stanął w pozornie nonszalanckiej pozycji człowiek o nieprzeniknionym wyrazie twarzy i niewzruszonej postawie wielkoluda. Oparł się bokiem o futrynę i niby obojętnie zaczął obserwować otoczenie spod lekko opuszczonych powiek.

    Widzowie w piątej sali zajęli zaledwie kilka najniższych rzędów, ponieważ na razie nie zamierzano oglądać żadnych filmów. Przed wielkim białym ekranem ustawiono rzędem sześć zwykłych składanych krzeseł, które teraz czekały na swych właścicieli.

    W pewnym momencie przed ekran lekko jak piórko wbiegła dziewczyna w błękitnej koszulce, dżinsach i trampkach. Trzymała profesjonalną kamerę, którą od razu skierowała na publikę, dokumentując spotkanie. Kobiety odruchowo poprawiły włosy i garderobę, a mężczyźni wyprostowali się godnie, serwując swe najlepsze profile i uśmiechy. Niektórzy, kiedy tylko spoczął na nich obiektyw kamery, machali wesoło na powitanie albo nawet posyłali całusy.

    Nagle przed wielkim ekranem pojawiły się nie wiadomo skąd, jakby z niebytu trzy elegancko ubrane kobiety w średnim wieku o zimnym spojrzeniu i dwaj mężczyźni uważnie lustrujący salę.

    Wszyscy widzowie umilkli nagle i zerwali się na nogi, z szacunkiem pochylając głowy. Nowoprzybyli z lekka tylko jakby od niechcenia odwzajemnili gest powitania, po czym zajęli miejsca na przygotowanych wcześniej krzesłach. Szóstą osobą, która wyszła zza kurtyny i podeszła do ostatniego wolnego krzesła, okazał się być nasz szczodry darczyńca, który wykupił wszystkie miejscówki w sali.

    Dziennikarka natychmiast skierowała kamerę na najważniejszą obecnie postać.

    Wyglądał na około trzydzieści pięć lat. Idealnie przystrzyżone ciemne włosy świetnie pasowały do przyjemnej, aczkolwiek poważnej twarzy o charakterystycznym greckim profilu mędrca-filozofa. Wesołe brązowe oczy z radością i przenikliwą uwagą patrzyły na świat, co u większości już na wstępie wzbudziło lekki niepokój. Trudno bowiem było się zorientować, czy ten człowiek właśnie cieszy się z licznej frekwencji, czy też wyraża ubolewanie z jakiegoś tajemniczego powodu, który na razie pozostaje tylko w domysłach, budząc podskórny dreszczyk emocji.

    Ubrany był w jasne brązowe spodnie i jasną beżową marynarkę, bynajmniej nie jakąś specjalnie elegancką. Spod niej wystawała biała koszula rozpięta pod szyją. Krawat był tą częścią garderoby, której nasz darczyńca unikał jak diabeł święconej wody.

    Mężczyzna trzymał w dłoni mały mikrofon. Postukał go szczupłymi palcami, które prawdopodobnie nigdy nie trzymały czegoś takiego jak miotła czy ścierka, a już broń boże, młotek czy lewarek. Po sali rozbiegło się głośne „puk, puk" i mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust. Zbliżył mikrofon do ust.

    – Usiądźcie, proszę.

    Wszyscy zajęli miejsca. Zapanowała cisza pełna wyczekiwania.

    – Witajcie Prezydenci Rady Pięciu – mężczyzna ukłonił się w stronę osób siedzących na krzesłach za jego plecami. – Witajcie ambasadorowie ze wszystkich regionów na naszym globie. Z niektórymi z was widuję się dość często, zatem witam szczególnie gorąco pozostałych.

    Rozległy się pojedyncze, nieco nieśmiałe brawa, które jednak natychmiast ucichły, kiedy mężczyzna znieruchomiał i spojrzał ponuro spode łba. Nie przyjechał tu przecież, by występować przed publicznością jako jakiś artysta.

    – Sytuacja, jaka obecnie zaistniała, zmusiła nas, abyśmy spotkali się nieco wcześniej niż zazwyczaj. Tym razem to ja wybrałem miejsce spotkania, czyli to kino, gdyż jak niektórzy wiedzą, jestem wielkim fanem kinomatografii.

    Mężczyzna zaśmiał się lekko, co zakończyło się krótkim spięciem mikrofonu. Świdrujący pisk przeciął powietrze. Skrzywili się, ale wytrwali na stanowiskach, nie odważając się nawet kulić czy zakrywać uszu. Mężczyzna zaklął cichutko: „jasny świt!", co poszybowało na salę.

    – Coś z tym mikrofonem...  – postukał w sitko.

    Puk, puk - zadudniło zdrowym silnym dźwiękiem.

    – Działa. Wracając do rzeczy. Jestem wielkim fanem kinematografii. Śledzę jej rozwój od samego początku a nawet udało mi się zagrać jakąś drugoplanową rolę filmie, który złośliwcy uważają za mało ważny. Niezapomniane przeżycie... Taak... (rozmarzył się na chwilę, po czym odchrząknął i przywołał się do porządku) Tak. Oczywiście po skończonej naradzie zapraszam na film. Nasz operator A+, (mlasnął językiem i sala z grzeczności zachichotała cicho) zostawił mi klucze. Pośmiejemy się trochę z wyobrażeń ludzi na temat życia wilkołaków (pomruczeli wszyscy zadowoleni).

    Przewodniczący przemaszerował tam i z powrotem parę kroków.

    – Taa... Zanim jednak przejdziemy do meritum sprawy, musimy wyjaśnić sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, uczcijmy minutą ciszy naszego drogiego Seniora Patilusa, który po przeżyciu 5181 lat został brutalnie zamordowany przez tajne służby policji. Wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się to stało, więc nie będę tego opisywał. Fakt jest faktem. Nasz drogi Patilus był ostatnio nieco roztargniony i nie docenił sprytu dzisiejszych tropicieli, którzy niestety od czasu do czasu wpadają na nasz ślad. Tak więc teraz mnie, jako jednemu z najstarszych na naszym globie, 6142 lata... ech, jak ten czas szybko leci... Tak więc, teraz mnie przypadł zaszczyt objęcia stanowiska Seniora i przewodzenia naszej zżytej gromadzie. Chyba wszyscy wiedzą, że nazywam się Edonus Kazakiros i pochodzę z Grecji. To tak dla przypomnienia. Zostałem powołany na to stanowisko jednomyślnie, za co jeszcze raz dziękuję Radzie Pięciu – tu ukłonił się lekko siedzącym za nim dostojnikom. – Przyjąłem tę funkcję z pokorą i obiecuję, że zrobię wszystko, abyśmy żyli w spokoju przez następne tysiące lat. Jednakże!... – zawiesił dramatycznie głos, na co wszyscy na sali znieruchomieli gwałtownie. – Nie zamierzam, wzorem Patilusa żyć z dala od codzienności! Jak wiecie, jestem fascynatem ludzkości jako takiej i z wielką uwagą śledzę jej rozwój. Dlatego też będę zawsze obserwował wszystko i wszystkich z bliska i będę intensywnie uczestniczył w naszym wspólnym życiu!

    Senior zlustrował lodowatym wzrokiem całą publiczność. Zgromadzeni poruszyli się niespokojnie, przeczuwając, że nadchodzą nieco trudniejsze czasy. Przyzwyczajeni do swobodnego działania za rządów Patilusa teraz będą musieli skrupulatniej i uważniej analizować swoje poczynania.

    – Tak... proszę teraz państwa o powstanie i minutę zadumy nad naszym drogim, nieobecnym już przyjacielem Patilusem.

    Wampiry wstały i z godnością pochyliły głowy. Przez jakieś dziesięć sekund stali w ciszy, która jednak szybko zaczęła denerwować Seniora toteż odchrząknął i szepnął do mikrofonu:

    – Dziękuję.

    Usiedli.

    – Druga sprawa... – Senior zrobił efektowną pauzę po czym niemal huknął wściekle do mikrofonu. – HANS GESSNER!

    Szczupły wampir o wymienionym nazwisku zerwał się z miejsca i niemal w histerycznym odruchu zatrzymał udawany proces oddychania, stojąc sztywno wyprostowany, nie śmiąc nawet kiwnąć palcem w eleganckim czarnym bucie. Przełknął desperacko ślinę i spuścił wzrok, jakby czekał na ostateczny wyrok.

    – To ty układałeś listę zaproszeń i ty wysłałeś zawiadomienie o zebraniu do... do... wiadomo kogo! – wykrztusił wściekle Senior. – Ten ktoś jest teraz wśród nas na tej sali i wcale nie jesteśmy z tego zadowoleni, czy tak?!

    Wszyscy zgodnie i nieco automatycznie przytaknęli w skupieniu. Z napiętą uwagą wpatrywali się w winowajcę. Łącznie z tajemniczą osobą, której nie powinno tu być.

    Hans Gessner nerwowo poprawił szykowny stalowy krawat w delikatny deseń i obciągnął granatową marynarkę.

    – Tak – prawie szepnął.

    – Wytłumacz się!

    – Echm... Zleciłem wysłanie zaproszeń mojej sekretarce, która jest nowa w naszej społeczności i zapomniałem powiedzieć jej do kogo nie wysyłać, a kiedy zauważyłem swój błąd było już za późno.

    – A więc... Niech pomyślę… – Senior złośliwie zmrużył oczy do szparek i skubnął wargę. – Zleciłeś nowicjuszce tak poważną rzecz jak układanie listy nazwisk najstarszych wampirów na Ziemi, ambasadorów największych regionów i w ten sposób umożliwiłeś jej poznanie nas wszystkich... hm... CO, DO JASNEJ CHOLERY, STRZELIŁO CI DO TEGO ZAKUTEGO ŁBA!!! – ryknął z furią do mikrofonu.

    Jego oczy zapłonęły jaskrawą czerwienią. Zdawać by się mogło, że niczym laser rzucają strumienie światła na publikę.

    Zaskoczone siłą wściekłości jaką emanował nowy Senior wampiry znieruchomiały prostując się w fotelach jakby połknęły kije. Zapanowała nienormalnie ponura cisza.

    – NIKOMU! – krzyknął Senior. – Powtarzam, NIKOMU! NIE WOLNO UFAĆ!!! Zwłaszcza w dzisiejszych czasach! Porozmawiam z tobą po spotkaniu. Kara cię nie minie, a co do twojej sekretarki nowicjuszki... zajmę się nią osobiście! Widzę, że muszę przyjrzeć się bardzo dokładnie wielu sprawom.

    Biegun Północny byłby teraz gorącym miejscem w porównaniu z temperaturą, jaka zionęła z błyszczących czerwienią oczu Seniora, która to czerwień przewiercała na wylot niemal zamienionego w sopel lodu Hansa Gessnera.

    Tak, swobodne i beztroskie czasy Patilusa odeszły w niepamięć.

    – Niestety – kontynuował zjadliwie Senior – wiemy, jak wiadoma osoba jest uparta i nie dało się jej zostawić w hotelu. Jeśli ją teraz wyproszę, może się zorientować, że o niej mówimy, a tego byśmy nie chcieli, prawda?

    Wszyscy zgodnie, krótko i milcząco pokiwali głowami dyskretnie zerkając w jedno tajemnicze miejsce na sali, gdzie siedziała nieproszona osoba. Przerażająco niekomfortowa cisza spowodowała, że niemal słychać było delikatny szum kamery, którą dziewczyna-operator skierowała precyzyjnie i profesjonalnie we właściwe miejsce.

    – O kim jest mowa?

    Te słowa przecięły ciszę niczym bicz. Wampiry podskoczyły na krzesłach a ich wzrok, który od jakiegoś czasu odruchowo utkwiony był na nieproszonej postaci błyskawicznie rozbiegł się po sali, jakby nigdy nic się nie stało. Co niektórzy szybko odchrząknęli, inni udali napad kaszlu, kobiety zaczęły nerwowo szukać czegoś w torebkach.

    Mężczyzna, który zadał to niespodziewane pytanie, wstał gwałtownie i rozglądnął się uważnie. Dziwna rzecz, ale przez krótką chwilę odniósł wrażenie, że wszyscy wpatrywali się właśnie w niego. Szybko jednak stwierdził, że to raczej niemożliwe, gdyż każdy przecież zerkał w inną stronę, a kobiety w większości poprawiały sobie makijaże. Na pewno był to ktoś obok niego lub za nim. Obejrzał się i zaskoczony napotkał ponury wzrok kobiety w średnim wieku, z burzą ciemnych włosów upiętych na czubku głowy. No tak. Wszystko jasne. To o nią chodziło. Nikt nie czesze się w tak dziwaczny sposób. Wampir odetchnął z ulgą.

    Był to, krótko mówiąc, duży mężczyzna. Nie dość, że imponował wzrostem, to na dodatek jego brzuch świadczył o zamiłowaniu do ogromnej ilości piwa, jakie mógł kiedyś wypić w swoim poprzednim życiu. Dobroduszna, misiowata twarz o pełnych policzkach i stale rozchylonych ustach wyrażała wieczne zaskoczenie. Z całą pewnością nie było ono podyktowane posiadaniem i używaniem skomplikowanej siatki połączeń nerwowych w mózgu. Pusty wzrok przenikał wszystkich na wskroś i ginął gdzieś, nie spoczywając ostatecznie na niczym. Rzadkie blond brwi dość często zbiegały się pośrodku czoła, sugerując zdradliwie, że ich właściciel mocno się nad czymś zastanawia. Nic bardziej mylnego, ale przecież nie każdy musiał o tym wiedzieć. Od czasu do czasu mężczyzna przygładzał dłońmi siwawe włosy na skroniach, bezskutecznie starając się przyklepać je do skóry.

    – Usiądź Sekrusie – powiedział łagodnie Senior.

    – Ale chcę wiedzieć o kogo chodzi.

    – Usiądź!

    Nie było to już łagodne słowo, lecz rozkaz. Wielki wampir odchrząknął niepewnie, podciągnął workowate spodnie o nieokreślonym kolorze, poprawił czarne szelki, rozpiął kołnierzyk kraciastej koszuli i wreszcie usiadł w fotelu, wpatrując się w swego mentora niczym w obrazek.

    – Więc o kogo chodzi? – nie ustępował Sekrus.

    Senior wywrócił oczami i syknął pozornie spokojnie wprost do mikrofonu:

    – Hans?

    Zgromadzeni ponownie z ciekawością i skrywaną złośliwą satysfakcją skierowali wzrok w winowajcę, który poderwał się na równe nogi i wyprężył niczym struna.

    – Tak?

    – Zechcesz odpowiedzieć Sekrusowi na to intrygujące pytanie? O kim jest mowa? – Senior z satysfakcją sadysty  przyjął postawę wyczekującą.

    – Eeee...

    – Słuchamy cię. O kim mówimy, Hans?

    Sekrus pochylił się do przodu i z ciekawością wpatrzył się w Niemca.

    – Eee... Jak myślisz, Sekrus? Czy powinienem ci powiedzieć o kogo chodzi?

    – Taaak? – zasugerował wampir.

    – No więc, wiesz, to nie do końca jest takie proste... – podjął ciężkie wyzwanie Hans. – Bo przecież nie będzie to tajemnica, jeśli ci powiem. Rozumiesz? Jak ci powiem, to tajemnica przestanie być tajemnicą i wszyscy będą wiedzieć, o kogo chodzi, a chodzi przecież o to, żeby nie wiedzieć, o kogo chodzi. Każda tajemnica ma swoje prawa i jeśli ją zdradzę, to tajemnica przestanie nią być. Uff… Co to ja chciałem… A! No wiesz, sens istnienia tajemnicy jest oczywisty i wszyscy wiedzą, do czego jest potrzebna. No, bo jest potrzebna. Tak. Poza tym, jak zapewne wiesz, zdradzenie tajemnicy jest bardzo niebezpieczne i zagraża życiu, więc nie jestem pewny, czy powinieneś ją znać. Nikt z nas do końca nie wie, o czym tu teraz mówię, nawet ja sam już się w tym gubię i to jest właściwe podejście do tajemnicy i jej sensu. Tak więc...

    – Dość! – przerwał zniecierpliwiony i rozeźlony Senior.

    – Czyli... o kogo chodzi? – nie ustępował wampir.

    – Rany.... – jęknął zrozpaczony Hans i przejechał dłonią po twarzy. – Wytłumaczę ci jeszcze raz...

    – Koniec z tym! – syknął do mikrofonu Senior. – Nie mamy czasu na głupoty.

    – Ale...

    – Powiedziałem, koniec z tym, Sekrusie!

    – Daj spokój. Później o tym porozmawiamy – drobna dziewczyna siedząca obok dość mocno szarpnęła za rękaw kraciastej koszuli wampira. Spojrzał na towarzyszkę i zmarszczył brwi, myśląc nad czymś intensywnie. Po chwili jego twarz wypogodziła się i Sekrus uśmiechnął się do siebie, jakby wszelkie rzeczy utrzymujące świat w jako takim porządku wróciły na swoje miejsce.

    Wszyscy odetchnęli z ulgą. Na krótko.

    Sekrus poderwał się z miejsca i zawołał z przekonaniem godnym szacunku.

    – Ale przecież, jeśli ta osoba tu jest, to powinno się ją wyprowadzić!

    – Hans? – Senior ponownie zbliżył mikrofon do ust. – Wytłumacz naszemu przyjacielowi, co powinniśmy teraz zrobić i dlaczego zaczynam się denerwować! 

    – Eee... Sekrus, obawiam się, że zakłócasz w tej chwili porządek spotkania i nie powinieneś więcej zabierać głosu.

    – Unikasz odpowiedzi i robisz ze mnie idiotę! To chyba raczej nie jest w porządku, prawda? Żądam wyjaśnień!

    Wampiry jęknęły z lekka zniecierpliwione.

    – Gratuluję i dziękuję ci Hans! – powiedział złośliwie przez zęby Senior. – W ten oto sposób nasze tak ważne spotkanie powoli zamienia się w szopkę, w której główną rolę odgrywa... odgrywa... pewna osoba, czego wcale nie chcieliśmy, prawda?

    – Przepraszam – ukorzył się Hans, spuszczając wzrok.

    – Partacz! – zawołał z przekonaniem Sekrus, patrząc na Hansa złym spojrzeniem spode łba.

    Senior zakrył dłonią oczy i zmiażdżył jakieś przekleństwo między zębami. Pozostali odchrząknęli niepewnie.

    – Mogę wyprowadzić Se... – jęknął Hans do siebie. 

    W tej samej sekundzie cała sala zgodnie, jak jedna wielka żywa istota zaczęła w sposób wybitnie znaczący kasłać, klaskać, chrząkać i tupać ostrzegając Hansa, by nie zdołał wypowiedzieć drugiej część imienia.

    – Se... se... – wampir w samą porę zająknął się. – Se...maaa...for. Tak. Chciałem powiedzieć semafor. Więc... ee... mogę wyłączyć ... semafor. O rany...

    – Semafor? – zdziwił się Sekrus i rozejrzał zaciekawiony dookoła. – O co ci chodzi?! Najbliższe tory są na dworcu kolejowym. Przyjechaliśmy taksówką.

    – Sekrusie, przyjacielu! – jęknął do mikrofonu zniechęcony Senior. – Doprawdy, chyba nikt z nas nie jest w stanie pojąć, jakim cudem udało ci się przeżyć aż 1768 lat!

    – I ile trzeba było się nad tym napracować! – dodała jakaś wampirzyca, wzbudzając prawie eksplozję śmiechu.

    – No dobrze – powiedział po chwili dość łagodnie Senior. – Pośmialiśmy się trochę, a teraz proszę o spokój. Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Na razie Semafor może stać tam, gdzie stoi, tylko poproszę obsługę, by go nie włączała, rozumiemy się?

    Skromnie ubrana dziewczyna siedząca przy Sekrusie dyskretnie kiwnęła głową i z pokorą spuściła wzrok.

    – Sekrusie, skup się teraz. Będziemy mówić o ważnych rzeczach – powiedział ktoś siedzący obok.

    Sekrus spoważniał natychmiast, wciskając się w fotel.

    – Prosiłbym o nieprzerywanie mi więcej i zachowanie powagi – dość chłodno powiedział Senior.

    Zapanowała pełna napięcia cisza. Zdaje się, że żarty skończyły się ostatecznie.

    – Dziękuję – Senior przybrał kamienny wyraz twarzy. – Moi drodzy przyjaciele. Najstarsi z najstarszych. Każdy z nas tu zgromadzonych ma ponad 1500 lat i przez te wszystkie lata naszego długiego życia, w ciągu całej naszej historii, nigdy nie wydarzyło się coś tak dziwnego jak ostatnio. Zebraliśmy się tu wcześniej niż zwykle, by omówić zaistniałą sytuację. Żeby wszystko było jasne, po prostu przeczytam list, jaki do mnie dotarł.

    Przewodniczący wyciągnął z kieszeni marynarki kopertę a z niej list. Mikrofon wzmocnił szelest rozkładanej kartki. Senior odchrząknął.

    – Napisał go Naczelnik wilkołaków, pan Lokis Materhof.

    Przez salę przebiegła fala zaskoczenia wyrażona cichym szeptem.

    – No właśnie. Oto treść.

    Wielce Szanowny Seniorze Patilusie ... – cóż, autor jeszcze nie wiedział, że nasz przyjaciel zakończył już wędrówkę po ziemi... tak...

    Szanowny Seniorze. Od zawsze nasze dwa gatunki zmuszone są egzystować obok siebie. Od zawsze nienawidzą się szczerze, co jest niekorzystnym stanem dla obu ras. Nasz wspólny wróg - człowiek, od pokoleń tropi nas i morduje w sposób jednakowo bezwzględny. Czasy, w jakich obecnie żyjemy, stworzyły ku temu dodatkowe możliwości i stało się jasne, że ukrywanie się zaczyna wymagać od nas coraz większego zaangażowania, sprytu i pomysłów. Oba nasze gatunki muszą w jednakowym stopniu wykazywać się tymi cechami, by przetrwać. Tak więc w dobie, kiedy informacja przebiega świat w parę sekund ani nasz lud, ani Wasz nie może pozwolić sobie na prowadzenie wyniszczających wojen. Ich echa prędzej czy później zawsze trafiają do tajnych agencji policji czy wojska. Demaskuje to nas w sposób niedopuszczalny. W związku z tym mamy propozycję, którą starannie przedyskutowaliśmy w naszym gronie. Mam nadzieję, że Wy również przedyskutujecie ją dokładnie w Waszym. Propozycja ta pozwoli pojednać się naszym dwóm gatunkom, a także pomoże ochraniać się nawzajem. Jej nazwa jest krótka, ale wymowna. To integracja. Wspólna praca, zabawa, zwyczajne życie.

    Zdajemy sobie sprawę, że samo hasło nie wystarczy i na pełną integrację potrzeba lat, nie mniej jednak od czegoś trzeba zacząć. Początki zapewne będą trudne. Wieki antagonizmów wyćwiczyły w nas określone zachowania. Mimo to proponujemy zacząć wspólne życie od sympatycznej zabawy, która mam nadzieję, zapoczątkuje jeśli nie przyjaźń, to przynajmniej zasieje ziarno tolerancji.

    Nasza propozycja to integracyjne safari w Afryce połączone ze zwiedzaniem historycznie ciekawych miejsc. Uczestnicy wyprawy cieszyć się będą różnymi rodzajami atrakcji, jakie mam nadzieję, wspólnie zorganizujemy. Odnajdą podobieństwa między naszymi gatunkami oraz będą się starać wyeliminować to, co dzieli. Tylko wspólna egzystencja pozwoli nam wszystkim urosnąć w siłę i żyć w spokoju. Jeśli Wasze szanowne grono podejmie się trudu współpracy i ma inny pomysł na integracyjną zabawę, prosimy o informacje. Jesteśmy otwarci na każdą propozycję.

    Pozostając w szacunku dla Waszej społeczności, czekamy na odpowiedź. Mam nadzieję, że będzie pozytywna.

    Naczelnik Lokis Materhof

    Na sali zapanowała pełna napięcia idealna cisza. Wampiry rozmyślały pośpiesznie, błądząc nerwowo oczami wokół, szukając odpowiedzi na niespodziewane pytanie. Dziennikarka wędrowała obiektywem kamery po skupionych twarzach. Powoli narastał szmer gwaru.

    – Ale… nie rozumiem, o co im chodzi? – odezwał się wreszcie ktoś kompletnie zdziwiony.

    – Nie słuchałeś? O integrację!

    – Z psami?

    – Wilkołakami, jeśli można – poprawił Senior.

    – To jakiś... żart? – spytał ktoś inny.

    – Myśmy się niedawno integrowali z bandą psów, przepraszam - wilkołaków. Jednego ubiliśmy!

    Zaśmiali się wszyscy nerwowo, ktoś zaklaskał w dłonie.

    – No dobrze, ale porozmawiajmy poważnie – powiedział Senior. – Psy... to znaczy wilkołaki, oczywiście, naprawdę chcą się z nami integrować. Może warto spróbować.

    – Ja myślę, że to jakiś podstęp. Te kundle zawsze coś knują!

    – I ryją w ziemi! Kiedyś wciągnęli do tuneli moją przyjaciółkę i ledwo ją uratowaliśmy!

    – A u nas, przyszli do jaskini ze sprzętem grającym i puścili death metal na cały regulator. Wszystkie żywe i martwe nietoperze zwiały. Tylko ja zostałem, bo akurat lubię ten rodzaj muzyki. A jaka była akustyka!

    Roześmiali się.

    – Chwileczkę! – zawołał do mikrofonu Senior. – Nie będziemy się teraz nakręcać nawzajem i wytykać, co kto komu zrobił. My też nie jesteśmy lepsi. Mamy się zastanowić, czy chcemy tej integracji, czy nie. Przedyskutowaliśmy ten temat na spotkaniu Rady Pięciu (tu wykonał lekki ukłon w stronę pięciorga przedwiecznych wampirów siedzących za nim na scenie) i uznaliśmy, że jest całkiem niezły. Chcemy jednak poznać waszą opinię, żeby nic nikomu nie narzucać. Pomyślcie! Dzięki temu możemy poznać słabe punkty naszego wroga... znaczy, naszego nowego sprzymierzeńca, chciałem powiedzieć. To powinien być najważniejszy cel całego przedsięwzięcia. Przemyślcie to! Daję wam pół godziny na dyskusję między sobą a potem będziemy zastanawiać się na forum. I niech to będzie konstruktywna dyskusja.

    Wampiry spojrzały po sobie i nie trudno było się zorientować, że pytanie, jakie zadał Senior, brzmiało nie; „czy chcemy integracji, ale „JAK ją zorganizować.

    Rozlała się lawina pomysłów. Wampiry, które w swoim długim życiu widziały już właściwie wszystko, rzucały propozycjami bardziej pod kątem wilkołaków, które żyły krótko i niekoniecznie miały czas, by zwiedzać świat. Ktoś zaproponował wycieczkę do Chin, ktoś inny niebezpieczny wyjazd do Korei Północnej, by postraszyć przywódców partyjnych. Roześmieszyło to serdecznie zgromadzonych po czym nagle zaczęto na poważnie zastanawiać się nad tym pomysłem. Padła propozycja, by zorganizować wspinaczkę górską na szczyt Everestu a pomysłodawca trwał z uporem maniaka przy swoim pomyśle. Omal nie pokłócił się z sąsiadami. Padł projekt, by pojechać do Egiptu, na co wszyscy jęknęli z niechęcią, ileż można patrzeć na piramidy. Tylko na chwilę zaciekawiła wampiry informacja, że podobno pod Sfinksem jest jakiś nieodkryty labirynt i może warto go odnaleźć.

    Sfinks! To było właśnie to słowo, które nagle zainteresowało Sekrusa. Ożywił się i z zadowoleniem, w sposób absolutnie beztroski, oświadczył wszem i wobec, że właśnie coś sobie przypomniał. Otóż kilka a może kilkadziesiąt lat temu, nie potrafił dokładnie określić kiedy, stał się przypadkowym świadkiem, gdy jakiś osobnik z zarzuconą na bark ofiarą, wspiął się po Sfinksie na samą górę i tam zniknął bez śladu. Ofiara miała worek na głowie a z pleców sterczał jej wielki kołek. Sprawca jakimś cudem musiał dostać się do środka posągu i tam prawdopodobnie porzucił biedaka. Możliwe, że do tej pory ów nieszczęśnik się tam znajduje, tym bardziej, że jeszcze nieodkryty przez ludzi labirynt jaki podobno rozciąga się pod Sfinksem, to doskonałe miejsce, by ukryć swą zbrodnię.

    Tylko przez chwilę wampiry milczały, w szoku kontemplując nad nową, niespodziewaną informacją. Potem wybuchła kolejna gorąca dyskusja, którą ktoś przytomnie spuentował.

    – Sfinks! No, to już wiemy, co należy zaproponować naszym nowym przyjaciołom!

    Jakieś dwa tygodnie później, niedaleko Paryża, stara opuszczona fabryka garniturów, z której już dawno zniknęły wszelkie ślady pracy, maszyn i życia, stała się świadkiem dziwnych i niecodziennych zdarzeń.

    Trzydzieści lat temu spory zakład pracy zakończył swą działalność w iście spektakularny sposób - wielkim pożarem, który pochłonął wszystko. Teraz ruinę otoczał wdzierający się na jej teren las, bezpiecznie skrywając przed światem i ludzką ciekawością osmolone szczątki dawnej świetności.

    Wszędobylska trawa, mech i czepliwe pnącza pokryły zielenią niemal całą podłogę i ściany. Z czarnych kątów straszyła plątanina gałęzi krzaków, które jakimś cudem, z siłą młota pneumatycznego zdołały skruszyć beton i zapuścić korzenie. Woda kapała przez dziurawy dach, z którego właściwie pozostała tylko konstrukcja krzyżujących się rdzewiejących metalowych wsporników. Niebo swobodnie zaglądało do środka, odbijając w połyskujących kałużach szare skłębione chmury. Niedawne deszcze sprawiły, że zagruzowana podłoga niemal ożyła drgającymi plamami wody. Wilgoć osiadła na odrapanych, osmolonych dymem ścianach, które ktoś kiedyś pracowicie ozdobił sprejem, tworząc wielkie kolorowe wulgarne rysunki i napisy.

    Porzucone omszałe torsy manekinów na metalowych zardzewiałych stojakach walały się na stosie gdzieś pod ścianą. Nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności uniknęły ognia i teraz gniły narażone na wilgoć i pleśń.

    Parę lat temu jakiś dowcipniś do jednego z burych torsów przyczepił głowę zrobioną ze zwiniętych w kulę szmat i postawił kukłę na samym środku pustej hali. Samotna, gotowa na przyjęcie poważnego wyzwania stała się wkrótce obiektem zainteresowania pomieszkujcych tu żuli, bezdomnych i wszelkiej maści pijaków.

    Ktoś przewiązał talię manekina starym, brudnym jak nieszczęście ręcznikiem, imitując spódnicę. Ktoś inny wbił patyk w miejsce nosa i doczepił usta z pustej rolki po niciach, jakie walały się po katach. Później ta rolka została niechlujnie maźnięta czerwonym sprejem, stwarzając ponury obraz szeroko od ucha do ucha uśmiechniętego błazna. Kolejni dowcipnisie podjęli zabawę i co jakiś czas na manekinie pojawiała się następna część garderoby wraz z rękami z gałęzi, na których powieszono niezliczoną ilość bransoletek zrobionych ze wszystkiego, co było pod ręką.

    Wreszcie, to musiało się kiedyś stać, ktoś nadał kukle prawdziwe imię. Wypisał je flamastrem na tekturce, którą powiesił na konopnym sznurku na szyi. Napis brzmiał: „Pan Szmata". Tak oto, chroniona przez nieznane siły kukła-upiór ożyła ostatecznie. Spojrzała na świat oczami z zakrętek od butelek po alkoholu. Stała się panem  ponurego, opuszczonego przybytku, strażnikiem dawnej świetności, bez której cała seria wyprodukowanych tu ubrań poszłaby w zapomnienie.

    Każdy zaskoczony przybyły, widząc samotnie stojącą postać na jednej chudej nodze z pręta na środku opuszczonej hali, oświetlonej jedynie przez skąpe światło białego księżyca, odruchowo wstrzymywał oddech, zamierając w bezruchu. Niektórzy od razu uciekali, gdzie pieprz rośnie. Inni, bardziej odważni i ciekawscy, rozgladając się uważnie, podejmowali ryzyko i niczym na zwolnionym filmie ruszali, by przywitać się z nieznanym lokatorem. A nóż pozwoli zdrzemnąć się w jakimś ciemnym kącie, by rano móc spokojnie ruszyć dalej w poszukiwaniu jedzenia, przydatnych rzeczy, wódki a może pracy.

    Wilkołaki znały Pana Szmatę. Właściwie to oni w większości ozdabiali kukłę. Teraz też kręcili się wokół niej, zastanawiając się, co tu możnaby dodać.

    Dzisiejszej magicznej nocy kukła została przesunięta bliżej małego przyniesionego generatora prądu. Od niego pociągnięto kabel z żarówką, która położona na podłodze oświetlała Pana Szmatę od dołu. Czarne, upiorne, poszarpane cienie zatańczyły drgawkami na wysokich obskurnych ścianach. Był to znakomity powód do żartów i popisów przed przyjaciółmi. Głośne wybuchy śmiechu wirowały echem, odbijając się radośnie od ścian, przenikając najmniejsze kąty.

    Wilkołaki właśnie próbowały przymocować nogę zrobioną z grubego sękatego patyka. Beztroska, jaka temu towarzyszyła, była tak swobodna, że niemal nikt nie zauważył wielkiej postawnej postaci, jaka niepostrzeżenie wyłoniła się z ciemności. Niczym czarny duch wpłynęła na drewnianą skrzynię i znieruchomiała w lekkim rozkroku.

    Był to Naczelnik Lokis Materhof.

    Potężny mężczyzna o szerokich barach i masywnym ciele założył ręce do tyłu, dzięki czemu jego szeroki umięśniony tors wyprężył się, o mało nie rozrywając białej koszulki. Bezsprzecznie znakomicie wyrzeźbione mięśnie ramion w sposób widoczny napinały rękawy czarnej skórzanej kurtki. Klasyczne dżinsy były modnie przetarte na, niczym z kamienia wyrzeźbionych, udach. Lecz najważniejszy był nos. Z wyglądu prosty i zgrabny stanowił niesłychanie wyczulony na wszelkie możliwe zapachy organ. Trudno więc się dziwić, że to właśnie Naczelnik charyzmatyczny i jeden z najlepszych wąchaczy został przywódcą.

    Wilkołak uśmiechnął się kącikiem kształtnych, dobrze ukrwionych ust. Szarymi wesołymi oczami obserwował zmagania grupki ludzi z Panem Szmatą. Wreszcie ci, którzy zauważyli obecność Naczelnika, zaczęli się wzajemnie szturchać i przywoływać do porządku. Śmiechy szybko ucichły, a wilkołaki przybrały poważne miny i postawy.

    Naczelnik był zadowolony z frekwencji. Zresztą, niechby ktoś śmiał nie przyjść. Nie było takich ryzykantów.

    – Widzę, że szanowny Pan Szmata ma się dobrze. Cieszę się, ale teraz powieście już tę żarówkę wyżej, żebyśmy się wszyscy dobrze widzieli.

    Natychmiast błysnęło jaskrawe światło. Druga żarówka wisiała niemal tuż obok Naczelnika. Z lekkim zaskoczeniem zmrużył szare oczy i uśmiechnął się do siebie kącikiem ust. Oto jego ludzie. Zawsze wiedzieli czego chce, sprytni i przewidujący, dobrze dobrani towarzysze, na właściwym miejscu.

    – Dziękuję.

    Spoważniał. Mięśnie szczęki poruszyły się nieznacznie, kiedy zacisnięte zęby zgrzytnęły. Szerokie ciemne brwi zbiegły się nieco nad oczami. Mężczyzna powiódł spokojnym, przenikliwym wzrokiem po swoich podopiecznych stojacych zbitą gromadą u jego stóp. Dobrze jest widzieć ich wszystkich z góry. Cisza rozlała się po hali i zdawać by się mogło, że nikogo tu niema. Za chwilę przemówi wódz.

    – Witajcie siostry i bracia! Witajcie najlepsi z najlepszych! Witajcie przywódcy największych rodzin na naszym globie!

    Lekki szmerek zadowolenia przemknął wśród zgromadzonych i znowu zapadła cisza.

    – Jak wiecie, dwa tygodnie temu wspólnie uzgodniliśmy, aby wysłać list do pijawek, znaczy, krwiopijców, yyy... chciałem powiedzieć; naszych nowych towarzyszy. Jak zwał, tak zwał. Otóż wampiry przedyskutowały naszą propozycję i cztery dni temu otrzymałem odpowiedź, którą chcę wam teraz przeczytać.

    Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął dość zmiętą kopertę a z niej list i rozłożył go.

    – Oto ona:

    Wielce Szanowny Naczelniku. Na wstępie muszę poinformować Pana, że nasz drogi przyjaciel Patilus, do którego adresowany był list, niestety już nie żyje...

    – Oooo! Jaaaka szkoooda... – prawie pożałował Naczelnik i otarł niewidzialną łzę.

    Wilkołaki zaśmiały się dyskretnie, niezbyt głośno, by nie zakłócać przemowy.

    Wprawdzie nie rozumiem, o jakim życiu jest tu mowa, ale załóżmy, że wampirom chodziło o istnienie. Tak więc...

    – Patilus, został brutalnie zamordowany przez naszego wspólnego wroga i żywiciela jednocześnie, jakim jest człowiek. Obecnie ja, jako jeden z najstarszych, pełnię zaszczytne obowiązki Seniora. Nazywam się Edonus Kazakiros i z przyjemnością poznam Pana osobiście. Sytuacja, w której straciliśmy drogiego nam przyjaciela, utwierdziła nas w przekonaniu, że propozycja Pana jest godna zastanowienia, zatem po dokładnej analizie i dyskusji doszliśmy do wniosku, że integracja jest mądrym posunięciem i należy ją wspierać. Nie mamy nic przeciwko wspólnej zgodnej egzystencji, na którą tak czy inaczej jesteśmy od wieków skazani. Zgadzam się również z propozycją, aby rozpocząć integrację od wspólnej zabawy. Niech nasze obie grupy razem idą ku przyszłości i razem bronią się przed człowiekiem, który staje się coraz bardziej świadomy naszego istnienia. Do listu dołączam kilka propozycji, które mam nadzieję wspólnie omówimy podczas spotkania.

    Z poważaniem

    Senior Edonus Kazakiros

    – Jak widzicie, krótko i zwięźle – zakończył Naczelnik składając w kostkę list i chowając do wewnętrznej kieszeni kurtki.

    Uśmiechnął się zadowolony, pozwalając jednocześnie na lekki szmer dyskusji, jaka zaczęła powoli narastać w szeregach wilkołaków. Odczekał jakąś minutę, po czym od niechcenia podniósł dłoń do góry. Natychmiast umilkli.

    – Wysyłając list z propozycją integracji, jak wiecie, miałem na myśli dwa cele. Pierwszy jest wyjątkowo ważny. Współpraca! Nasze dwa gatunki, chociaż silniejsze od wszechobecnych ludzi, są w mniejszości i jak sądzę, zawsze tak będzie. Nie zależy nam również na wybiciu konkurencji. To jest praktycznie niewykonalne. Zależy nam, powiadam jeszcze raz, na współpracy! To pierwszy cel! Drugi, najważniejszy to poznanie wroga... znaczy, (odchrząknął) sprzymierzeńca. Nasz... sprzymierzeniec jest wyjątkowo sprytny i inteligentny, dlatego musimy poznać go bardzo dobrze i dokładnie. Wiemy o wampirach tylko podstawowe rzeczy; że nie lubią słońca, które je spala, że piją tylko świeżą krew, bo z zimnego trupa im szkodzi i inne głupoty, którymi straszy się ludzkie dzieci, a które to mity są wymyślone przez same wampiry. Jakieś czosnki, woda święcona czy inne bzdury... Nie zamierzam opierać się na bajkach. Chcę o nich wiedzieć wszystko! Wszystko! Tak więc naszym drugim celem jest OBSERWACJA! Dlatego proszę was o wytypowanie do wyjazdu tych spośród was, którzy są najlepsi we wszystkim, także w obronie własnej. Nie chcemy przecież stracić ich, gdyby doszło do jakichś przepychanek. Szczegóły omówimy wspólnie jutro, jak przeanalizujecie propozycje pijaw... Wampirów. Podyskutujemy i zredagujemy odpowiedź. Przygotowałem dla was kserokopie

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1