Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Dzień Weterana, część I: Wojna: Dzień Weterana, #1
Dzień Weterana, część I: Wojna: Dzień Weterana, #1
Dzień Weterana, część I: Wojna: Dzień Weterana, #1
Ebook94 pages1 hour

Dzień Weterana, część I: Wojna: Dzień Weterana, #1

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wątek wiodący jest melodramatyczny, opowiadany przez oficera wywiadu wojskowego. Jurek Benger cierpi na zespół stresu pourazowego i opowiada nam historię miłości, którą przeżył w czasie wojny. To jednocześnie miłość mężczyzny do kobiety, mordercy do ofiary, miłość człowieka do robota. Jest się z czego pośmiać i nad czym zastanowić - taki właśnie ton ma "Dzień Weterana" - tragi-komiczny. W tle emocjonalnych uniesień i sensacyjnych wydarzeń zachodzą nowe procesy i przemiany społeczne, co sytuuje "Dzień Weterana" w gatunku SF.

LanguageJęzyk polski
Release dateNov 13, 2018
ISBN9781386924517
Dzień Weterana, część I: Wojna: Dzień Weterana, #1
Author

Marcin Grabowski

Marcin Grabowski (Warszawa, 1980) jest absolwentem INP UW, studiował na Europäische Universität Viadrina, w Laboratorium Reportażu i w Studium Scenariuszowym PWSFTViT. W Laboratorium Dramatu – scena „Przodownik“ - pracował jako inspicjent i asystent reżysera. Pracę scenarzysty rozpoczął w 2005 roku. Tworzy scenariusze filmowe i telewizyjne, zajmuje się konsultacją scenariuszową. Prowadzi konwersatorium i warsztaty scenariopisarskie w Krakowskiej Szkole Filmowej im. Wojciecha Jerzego Hasa. Należy do Koła Scenarzystów SFP, Gildii Scenarzystów i do Polskiego Związku Działkowców.

Related to Dzień Weterana, część I

Titles in the series (1)

View More

Related ebooks

Related categories

Reviews for Dzień Weterana, część I

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Dzień Weterana, część I - Marcin Grabowski

    Spis treści

    Dzień Weterana, część I: Wojna

    About the Author

    Marcin Grabowski

    ––––––––

    „DZIEŃ WETERANA"

    ––––––––

    PROLOG

    ––––––––

    Mężczyzna w galowym mundurze z dystynkcjami majora przystanął przed ścianą kwitnących jabłoni. Myśli mężczyzny kłębiły się wokół spraw wagi ciężkiej i ciemnej: Doktor Aleksander powiedział, żebym znalazł miejsce, które by ci się spodobało. Co tydzień mam pisać do ciebie. Mam pisać to, co czuję.

    Mężczyzna powiódł spojrzeniem po białym sadzie i niebieskim niebie, wziął głęboki wdech, sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru i wyjął kartkę zapisaną odręcznie. List. Patrząc na równe rzędy wersów i wycyzelowane akapity poczuł nagle, że wszystko, co w sobie mieszczą, jest kłamstwem. Słowa zawsze przychodziły mu z łatwością, z powodu słów nie miał wyrzutów sumienia, poczucia winy albo wstydu; bez mrugnięcia okiem wykorzystywał ludzki głód na dobre słowo i potoczyste przypochlebstwa. Przecież to tylko słowa, usprawiedliwiał się potem przed sobą. Zgniótł kartkę w dłoniach, podrzucił ją i kopnął jak piłkę, sięgnął do kieszeni spodni, wyjął opakowanie Helioxu i zażył proszek.

    Lek uderzył szybko i celnie. Biel sadu stała się jeszcze bardziej biała, a niebo — jeszcze bardziej niebieskie. Myśli majora wysubtelniały, nabrały tonu tkliwego i złożyły się do lotu ku uczuciu ekstatycznej tęsknoty za miłością. Major znowu wyobrażał sobie, że do niej mówi: Pamiętasz naszą huśtawkę i tamto wietrzne popołudnie nad rzeką? Ostatnio inaczej spojrzałem na czas, który dane mi było z tobą przeżyć. Teraz pamiętam jak było naprawdę. Ludność wielkiego królestwa powracała ze święta obfitości do swych lukrowanych kamieniczek, dobroduszny strażnik z halabardą rozdawał dzieciom migdały i figi, żuczek piął się po łupinie orzecha. I tylko zielony kot, zasłuchany w złowróżbną melodię ulicznych szansonistów, leniwie mrużył oczy przekonując się o bezcelowości tej całej fasady. Jak dobrze pamiętasz, niebawem w królestwie nastał czas wojny i wielkiego głodu. Ludzie zjedli swoje domy, a zbuntowani małoletni urządzali orgiastyczne defilady, obnosząc po miastach najwspanialsze trofeum — głowę strażnika osadzoną na halabardzie. Łupina przygniotła żuczka i cały świat roztrzaskał się o pustkę. Ale my mieliśmy nasz azyl — naszą huśtawkę nad rzeką. Na niej jedliśmy migdały i figi pełnymi garściami, bez strachu, że kiedyś ich zabraknie. Pamiętam dobrze, tamtego wietrznego popołudnia nad rzeką uderzył w nas radosny krzyk dzieci, a fala śmiechu wyrzuciła ciebie, droga Lester, i mnie na brzeg ulotnego szczęścia. Spaceruje po nim zielony kot i prawi, co znaczy fruwać, marzyć i kochać. Ostatnie słowo wymówił półgłosem. Mocno zacisnął powieki, by ujrzeć Lester: ubrana w zamszowy płaszcz w kroju trzy czwarte; jej śmieszne kolana i długie nogi, jej sarnie oczy, za którymi szatan podpala całe kraje... Heliox właśnie tak działa: odłącza, rozładowuje, przynosi trzeźwy osąd i wpycha do najgorszego z więzień - w przeszłość. Major zapomniał o liście i zaleceniu doktora Aleksandra. Patrzył na kwitnący sad ponownie doświadczając cudu życia, który zawsze był na wyciągnięcie ręki, leżał w kieszeni w pomarańczowym opakowaniu z napisem Heliox.

    Prochy i mieszanki lekowe brał różne i od dawna, ponieważ na każdy etap leczenia przypadało po tuzin leków, a major po powrocie z frontu przeszedł przez radykalizację, otwarty konflikt z ludźmi, następnie ze sobą, potem na bardzo długo pochłonęła go izolacja, aż któregoś dnia spadło na niego coś w rodzaju przebudzenia. W obecnej fazie leczenia major jest przekonany, że ten moment przebudzenia cały czas „się staje, inaczej nie umie tego nazwać. Helioxu nie odstawiał, bo najskuteczniej wprawiał go w zachwyt nad słowem „żyć — tylko po Helioxie w pełni doświadczał życia, tylko po nim odczuwał wielką siłę, jaką daje człowiekowi wolna wola. Dziś nie każdy ma ten komfort, ale major należy do szczęściarzy, którzy mogą jeszcze cieszyć się pełnią życia, dzięki przywilejowi leczenia w państwowych placówkach służby zdrowia, a przede wszystkim dzięki dotowanemu państwowo Helioxowi — lekowi bezinwazyjnemu, jak od dekad zapewniała propaganda, lekowi, który pochmurny dzień oddaje dniem strojnym, wlewającym w ziemię dzban światła. On to sprawia, że piekło wewnątrz duszy zostaje zalane narracją prawdy objawionej i zmultiplikowanym pięknem życia, które farmaceuci określają nieskomplikowanym wzorem chemicznym i pod nazwą Helioxu sprzedają Rządowi Najjaśniejszej, a ten dystrybuuje lek między innymi do ludzi takich jak major, żeby im ulżyło, żeby się nie męczyli...

    Farmakologiczne leczenie z wojennej traumy w państwowych placówkach dla weteranów naprawdę przynosiło efekty. Major był już na trzydziestym drugim etapie leczenia i kompletnie go nie interesowało, ile jeszcze etapów przed nim. Dawno temu zrozumiał, że będzie leczony do końca. Wojny nauczyły go bardziej przyglądać się życiu, nie uciekać od niego — tak wmawiał mu doktor Aleksander, ale major wiedział swoje. Wojny zabrały mu wszystko, na co chciał patrzeć, wszystko za czym chciał biec po kres swych dni; wciągnęły w wir śmierci i wypluły go — co prawda żywego, ale ze starą, niewyżętą szmatą w środku. Tym epitetem określał major swoją duszę, co do której istnienia miał niekiedy poważne wątpliwości. Każdy, kto wraca z wojny, wraca kaleki, a jednak bez rąk, nóg, oczu albo połowy głowy można żyć w społecznej masie, na co major posiadał wiele bohaterskich dowodów dawanych przez kolegów weteranów. Ale czy w społeczeństwie można żyć bez duszy? Odarły go ze złudzeń te wojny, obszarpały go jak psy.

    Major postanowił wezwać taksówkę.

    Wysiadł na zadbanym trawiastym lądowisku, z którego otwierał się widok na Aglomerację-Centrum. Błyszcząca i mrukliwa rozlewała się na mazowieckiej równinie. Mur-krata — pomyślał major — podstawowa komórka cielska Sektor-Centrum. Mury, kraty, w dzielnicy rządowej zasieki — solidny fundament, na którym rozrasta się aglomeracyjny liszaj.

    — Jurek!

    — Jurek, przyjechał!

    Odwrócił się za dziecięcymi głosami, ale w drzwiach werandy nikogo już nie było. Wszedł do rozłożystego, parterowego domu otulonego naręczami polnych kwiatów.

    Pani domu kochała unikalne rośliny, dlatego major nie zapomniał o bukiecie soczystych żółtych glorioz, które postawiono pośrodku uroczyście nakrytego stołu — bo u przyjaciół kolacja z okazji Dnia Weterana — takich zaproszeń się nie lekceważy. Towarzystwo byłoby mocno zawiedzione nieobecnością majora, dlatego przyjął zaproszenie, jak mu się wydawało, bez cienia niechęci, chociaż żałował już, że nie odmówił. Nie chciało mu się tu siedzieć. Przyjaciele wprawiali go w nastrój przygnębienia. Ach, ci jego przyjaciele... W skrytościach swoich serduszek aż rozkoszowali się myślami o smutnym i samotnym życiu majora Bengera. Robili z tego legendę na własny użytek, przestrogę dla swoich dzieci. A im większą major wykazywał odporność na ciosy losu, im łatwiej wyplątywał się z sieci czarnych myśli, tym bardziej jego przyjaciele pragnęli, żeby upadł jeszcze niżej. Nie iskrzyli już ci przyjaciele, smutni, przeżarci sklerozą, wypaleni w sposób bezlitosny, przychylni jedynie wobec własnego odbicia w lustrze. Cóż im pozostało? Ambitna hipokryzja, przytulne stanowiska i kontestacja reżimu, ale wyłącznie

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1