Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?
Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?
Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?
Ebook263 pages3 hours

Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

„Złote pióro – anioł czy oprawca?“, pierwszy tom serii „Serce Żabki“ autorstwa Gheorge Vîrtosu, wprowadza nas w świat dzieciństwa, przyjaźni i kształtujących silny charakter życiowych lekcji. Ta przeznaczona tak dla młodszych, jak i dla starszych czytelników opowieść, rozpoczyna się od niecodziennej przygody małej bohaterki, która w akcie ogromnej odwagi rusza na poszukiwania swojej zagubionej w świecie rodziny. Na podstawie pierwszego tom serii „Serce Żabki“ powstał także komiks oraz film animowany.

LanguageJęzyk polski
PublisherAdenium
Release dateJun 14, 2016
ISBN9789738097032
Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?

Related to Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?

Titles in the series (31)

View More

Related ebooks

Reviews for Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca?

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Serce zabki. Tom I. Złote pióro - anioł czy oprawca? - Vîrtosu George

    Jassy

    Wiezienna opowiesc I

    Piszę tę opowieść ku pamięci pewnego starego Szczura…

    Cała przygoda zaczęła się w roku 2004. Był to rok, w którym nieszczęście uwięziło mnie w swych szponach, wsadzając do więzienia na południu Francji. W zamierzchłych czasach w granicach tego kraju, pani gilotyna siała strach w sercach wszystkich jego mieszkańców. Spod jej zabójczego, owładniętego przez zło ostrza, spadały głowy całej rodziny królewskiej, osadzonej na tronie przy udziale i błogosławieństwie Boga, jak również głowy wszystkich, którzy wierzyli w swoje ideały, w możliwość stworzenia nowego świata.

    I tak, pewnego wiosennego dnia wspomnianego roku, słońce pieściło czule całą naturę: budziło do życia wiele gorzkich korzeni, rozkoszowało się surową zielenią młodych pąków…

    Tkwiłem z zamkniętymi oczami w mrocznej i zimnej celi. Mogłem tylko próbować wyobrażać sobie niezrównane piękno tej pory roku. Usiłowałem uciąć sobie poobiednią drzemkę w betonowych ścianach celi, obłożonej szkieletem krat, w których wzdychanie wsłuchiwałem się każdej nocy. Cierpiała widząc, że powoli, powolutku, zjada ją rdza, zaspokajając przyjemności wilgoci, jednej z wiernych towarzyszek cierpienia. Skądinąd wszystko, co nas tam otaczało, sprawiało wrażenie chcącego przypodobać się cierpieniu, które na swych zsiniałych ustach niosło tragiczne losy wszystkich, którzy znaleźli się kiedyś w takim samym przeklętym miejscu.

    Był to rodzaj zajęczego snu, w którym myśli zatapiały umysł na wszelkie sposoby: łatwo mi było na przykład wyobrażać sobie martwych leżących w trumnach, bo moja cela - zimna i niegościnna, przypominała grób.

    Nagle, jakiś hałas dobiegający z bliska sprawił, że się poderwałem. Otworzyłem oczy oszołomione myślami, które mnie dopadły. Rozglądałem się dookoła próbując się zorientować, co to było: przypominałem dzikiego sępa, desperacko krążącego nad swoją ofiarą.

    I wiecie, co było mi dane zobaczyć? Szczura! Zaplątany w białą, jedwabną nić, padający z głodu, z postrzępionymi, pokrytymi wieloma bliznami uszami – siedział na stole, niemal przy moim łóżku. Rozpaczliwie skubał skórkę suchego chleba, zostawioną w kącie stołu. Nie zareagowałem w żaden sposób. Wydał mi się niezwykle bezczelny, bowiem zupełnie nie przejmował się moją obecnością. Nie ruszałem się, obserwując go na stronie; zastanawiałem się – skąd on się tu wziął? Trzymał chleb w łapkach pospiesznie go chrupiąc. To z pewnością głód dodawał mu tej szalonej odwagi. My zachowujemy się dokładnie tak samo, gdy mamy pusty żołądek: potrzeba zaspokojenia głodu sprawia, że chcemy go zaspokoić za wszelką cenę. Tak można wyjaśnić szalone ryzyko, które podejmujemy, nie myśląc o konsekwencjach popełnianych przez nas niegodnych czynów…

    Próbowałem odgadnąć wiek Szczura. Jego blizny mówiły wszystko: dokąd chadzał, ile przecierpiał… Z pewnością posiadał duże doświadczenie życiowe; wystarczająco duże, by tego wiosennego dnia mógł poczuć się wolny i przyjść w poszukiwaniu jedzenia do więziennej celi. Obserwowałem go zafascynowany, kiedy nagle do moich uszu dobiegł inny, tym razem znajomy, hałas: na framudze okna mojej celi wylądowały dwa gołębie. Przypatrywały mi się uważnie, łypiąc na mnie to jednym, to drugim okiem. Cichutko pod nosem, tak jakby chciały mnie delikatnie obudzić, nuciły swoją piosenkę, na którą, pomimo jej niemelodyjności, czekałem każdego ranka. Przynosiły mi wieść, że już są i czekają aż powrócę z mego niespokojnego snu, w którym przechadzałem się codziennie w oszołomieniu, szukając nad ciemną przepaścią snu przyjemnego, który byłby kiedyś wobec mnie lojalny. Bo jak na razie wszystkie uciekały z powodu okropnego miejsca, w którym się znajdowałem. Szukałem snu, który w momencie przebudzenia, dałby mi nadzieję na pójście naprzód. Który wyszeptałby mi, że gdzieś tam czeka na mnie niczym nieograniczona wolność. Który odrodziłby wszystkie moje wyblakłe od braku słonecznych pieszczot uczucia.

    Gołębie były moimi starymi przyjaciółmi, które przylatywały codziennie po moim przebudzeniu, abym nakarmił je okruszkami chleba. Często je pytałem:

    — Jakiego koloru jest teraz wolność, tam, na zewnątrz?

    Gołębie rozpościerały szeroko skrzydła. Pokazywały mi brudne, ciemnoszare plamy. Chciały mi powiedzieć, że to jest właśnie kolor wolności…

    — Ale co się dzieje? - pytałem zdziwiony. - Na ziemi zabrakło wody?

    Składały skrzydła i kręciły przecząco głową. Później szeptały mi ze smutkiem w głosie:

    — Nie, nie zabrakło. Ale my nie mamy już dostępu do przejrzystej i czystej wody. Ogromne sępy chronione prawem (są przecież zagrożone wyginięciem), objęły wodę w swoje władanie. Dają ją tylko temu, komu chcą, w zamian za delikatne i świeże mięso – czyje? – gołębie, oczywiście. - Mówiłeś coś o wolności? - pytały, kręcąc z przestrachem łebkami. - Myślisz, że co nas do ciebie sprowadza? – pytały retorycznie.

    Same odpowiadały sobie na to pytanie:

    — Paradoksalnie tutaj, na terytorium więzienia czujemy się bardziej wolne, niż na tej „Wolności" zza krat… Tutaj jesteśmy chciane, szanowane… Podczas gdy na zewnątrz jesteśmy stale obserwowane przez oko wroga. Wcale byśmy się nie zdziwiły, gdybyśmy się dowiedziały, że inni zazdroszczą nam dostępu do tego miejsca… Jest takie powiedzenie, które odnosi się do wszystkich, którzy nie mają wielu możliwości w życiu: mówi się, że jest dobrze tam, dokąd nie możesz dotrzeć!

    Powinienem był wstać, żeby nakarmić gołębie. Zwlekałem z tym jednak, aby nie przestraszyć mojego nowego gościa.

    Spojrzałem w stronę Szczura. Nie mogłem sobie wyobrazić, którędy mógł dostać się do celi. Pierwsza myśl podpowiadała mi, że może prześlizgnął się przez żelazną kratę w oknie. Możliwe, że okruszki chleba, które sypałem na framugę okna dla gołębi spadły na zewnątrz, pod mur betonowego bloku. Znalazłszy je Szczur zaryzykowałby wszystko, by znaleźć się na górze: mógł wdrapać się po ścianie, by zaspokoić złowrogi głód. I kto wie, może właśnie stamtąd wpadł do środka?

    Ponownie spojrzałem na przestrzeń, którą oferowało mi otwarte okno. Widziałem drut kolczasty - pewny, ostry, wypełniający swą niewdzięczną misję wyrządzania zła każdemu, kto próbowałby tu wejść, nie mówiąc już o tych, którzy chcieliby się wydostać…

    — A jednak, Szczurowi udało się dotrzeć aż do mojej celi - pomyślałem. - Pomógł mu w tym na pewno jego, wyostrzony do granic, zmysł, o którego istnieniu świadczyły liczne blizny.

    Nie ruszałem się, żeby go nie przestraszyć. Wodziłem tylko wokół oczyma, by móc go lepiej widzieć. Wydawał się tak szczęśliwy, jak gdyby odkrył zaczarowany młyn albo piec, z którego stale wyskakują przepyszne bochenki chleba…

    Gdy już się najadł do syta, mój Szczur oblizał sobie parę razy łapki, mamrocząc pod nosem coś zrozumiałego tylko dla niego i dobrego Boga. Może właśnie się modlił, dziękując Panu za jedzenie, które mu ofiarował.

    Zszedł powolutku ze stołu - jak na prawdziwego starca przystało - i schronił się pod łóżkiem, gdzieś w prawym rogu celi. I został tam, decydując się na dzielenie ze mną celi. Na kilka dni zostawiłem go w spokoju. Musiał przyzwyczaić się do swego nowego schronienia. W następnym tygodniu, po długich staraniach i dzięki ogromnym pokładom cierpliwości, udało mi się przyzwyczaić go do karmienia z ręki. Stał się moim przyjacielem. Po dwóch tygodniach, Szczur pozwolił mi brać się na ręce. Szczęśliwy z powodu okazanego zaufania, odplątałem go z jedwabnej nici, przez którą utykał i ciężko mu było się poruszać. Ba, zrobiłem mu nawet gorącą kąpiel. Umyłem go porządnie moim mydłem do prania, innego nie miałem. Ogromne ilości pcheł uciekły w popłochu z jego popielatej sierści…

    I tak mieszkaliśmy razem przez rok i dziewięć miesięcy, dzieliliśmy tę ciasną celę, do której nie dochodziły promienie słońca; dzieliliśmy się jedzeniem, wspólnie przeżywaliśmy złe chwile… Nauczyłem się nawet języka szczurów!

    Jego towarzystwo dobrze na mnie wpływało. Byłem szczęśliwy, że mam go stale przy sobie. Ale nie myślcie sobie, że więziłem go ze strachu przez samotnością! Skądże! Wręcz przeciwnie, wiele razy było mi go żal. Wydawało mi się niesprawiedliwe, że musi odbywać tę karę ze mną. Nie raz sadzałem go na framudze okna, żeby zrozumiał, że, jeśli chce, może uciec na wolność. By mógł cieszyć się tym, co mu oferuje Natura. Jednym słowem – by mógł cieszyć się wolnością…

    Do tej pory widzę, jak wystawia na zewnątrz swój nosek, wdychając świeże powietrze. Potem wracał, podnosił się na tylnych łapkach, przednie wyciągając w moim kierunku, żebym wziął go w ramiona.

    Nie chciał odejść. Nasza „przyjaźń" stawała się coraz mocniejsza. Myślałem sobie, że może biedny szczur nie ma dokąd pójść? Tak jak wielu z nas - ludzi. Lub przeciwnie - jak mówi przysłowie starych ludzi: nie wracaj nigdy tam, gdzie było ci dobrze, żebyś się nie rozczarował tym, co zastaniesz. Brzydota teraźniejszości zniszczyłaby wszystkie piękne wspomnienia, które kiedyś uszczęśliwiały twoją duszę. Byłoby szkoda, gdybyś wpadł w gorzką pułapkę żalu…

    Tak czy inaczej, z każdym dniem coraz lepiej rozumiałem moje małe zwierzątko, tak wiernie mi towarzyszące. Dowiedziałem się nawet, jaka misja została powierzona życiu szczurów na tym ziemskim padole, jednakże o tym napiszę więcej w opowieści, do której lektury w kolejnych tomach z radością Was zapraszam.

    Dni mijały jeden po drugim, jednak jak wszystko to, co piękne, również spokój, który dawał mi Szczur, nie mógł trwać w nieskończoność. Pewnego zimowego dnia, o poranku, bez wcześniejszego powiadomienia - jak to zwykle się postępuje z więźniami - w więzieniu wydarzyło się coś nieprzewidywalnego. Zostałem siłą ściagnięty z pryczy, którą dopiero co udało mi się ogrzać. W zimnych kajdanach na rękach i nogach, zostałem wyrzucony na zewnątrz betonowego bloku, zaszczuty niczym pies, złapany z kurą w pysku. Jeśli mielibyśmy trzymać się litery prawa, to nie tak powinno się postępować z zatrzymanymi. W żaden sposób nie naruszyłem przecież regulaminu aresztu…

    Wyszedłem na więzienne podwórze; tam spotkałem setki innych więźniów, podobnie jak ja niepocieszonych. Czekaliśmy wszyscy w tym zimnie przez cały dzień, bez żadnych wyjaśnień.

    Był mróz. Padał śnieg. Spoglądałem na imponującej wielkości płatki śniegu i wyobrażałem sobie, że to Bóg przesiewa nam je na głowy przez ogromne sito nieba, zsyłając w ten sposób czystą duszę.

    Pod wieczór dowiedzieliśmy się, co się stało: w więzieniu miała miejsce niespodziewana kontrola. Władze dowiedziały się, że więźniowie trzymają w celach rzeczy zabronione przez regulamin. Niczym psy myśliwskie, które węszą za ofiarą, tak strażnicy więzienni wszystko przeszukiwali: pełni podejrzeń szperali po wszystkich kątach. Wydawało im się, że nawet w pozamykanych ubikacjach mogą się narodzić doskonale wyewoluowane gatunki robaków i bali się, że gdy wyjdą na wolność zaadaptują się do każdego środowiska, każdej sytuacji i podejmą dowolne ryzyko. Obawiali się, że zdołają zwołać miliony „bakterii" (tak jak się dzieje w naszym społeczeństwie kontrolowanym przez przebiegłych złodziei, chronionych przez prawo przez nich samych stworzone).

    Zdrętwiałem z zimna. Nie wiedziałem już jak długo stoję na mrozie. Myślałem o moim przyjacielu Szczurze. Ze zniecierpliwieniem czekałem na to, żeby zobaczyć, co robi, żeby podzielić się z nim wszystkimi przeżyciami tamtego dnia, którego nie spędziliśmy wspólnie. Później, kiedy pozwolono nam wejść, w mojej - zajętej siłą - celi zastałem bałagan nie do opisania. Tak jakby przeszło przez nią tysiące rozgniewanych piorunów. Przewrócone łóżko leżało pod ścianą. W kącie, w którym mieszkał Szczur, odkryłem kałużę krwi. Mnóstwo przepełnionych smutkiem kropel spływało spomiędzy ułożonych w stosik źdźbeł słomy, które wciąż jeszcze utrzymywały ciepło zwierzątka.

    Zrozumiałem, że został zmiażdżony ogromnym butem, który postarał się o to, by zostawić brudny, wymowny ślad na ścianie, nad miejscem, w którym mieszkał Szczur. Nie było jednak żadnego śladu po samym Szczurze. Jego ciało zniknęło. Obracałem się otępiały, szukając go po celi. Chciałem rzucić się na drzwi i krzyczeć, wyć! Wiedziałem jednak, że to wszystko na marne, że nikt mnie nie usłyszy… Zdołałem tylko ujrzeć pogański, szyderczy grymas. Zatrzasnął mi drzwi przed nosem tak mocno, że zadzwoniło mi w uszach od przeraźliwego hałasu. Zwróciłem oczy w stronę miejsca, w którym mieszkał Szczur. Było mi smutno i zamarłem ze wzrokiem utkwionym w pustce. Wyobrażałem sobie, co się stało… A mnie tam nie było, żeby go obronić!

    Nie wiem, ile czasu tak siedziałem. W pewnym momencie poczułem zimny wiatr, wkradający się do środka przez okienne kraty. Miałem wrażenie, że wtykał tu swój ciekawski nos, by odebrać mi resztki ciepła ciała Szczura, które jeszcze pozostawały na zakrwawionych ździebełkach słomy…

    Siedziałem niewzruszony. Nie chciałem zamknąć okna. Pragnąłem, żeby chociaż wiatr był w swoim żywiole, bo ja byłem ogarnięty bezgranicznym smutkiem. Niesprawiedliwe byłoby, gdyby wszyscy cierpieli z powodu mojej osobistej tragedii; Bóg stworzył wagę, której ramiona stale poruszają się to w górę, to w dół, niosąc Dobro i Zło, Światło i Ciemność, Piękno i Brzydotę, Radość i Smutek, Miłość i Nienawiść…

    I jaki miałem pożytek z filozofii skoro nie potrafiłem być już dobry. Wielkie nieszczęście, wielka odraza zagnieździły się w mojej duszy po tym wydarzeniu. Nie jadłem przez tydzień. Nie wychodziłem z celi. Nie chciałem nikogo widzieć. Wszystkich obwiniałem o to, co mi się przydarzyło. Myślałem tylko o Bogu. Pytałem go bezwiednie: „Zapomniałeś o mnie, Panie? Dlaczego znowu zostawiłeś mnie samego w tych przerażających, pozbawionych jakiegokolwiek ciepła ścianach, pełnych żalu, ogrodzonych mrocznymi wdziękami żelaza? Ściany więzienia praktycznie codziennie „posilają się, życiem przetrzymywanych. Ciała więźniów starzeje się przed czasem a oni sami, wymazują z pamięci wszystko, co jeszcze mogłoby przedstawiać jakąkolwiek wartość.

    Myślałem, że Bóg nie słyszy moich narzekań, lecz byłem w błędzie. Ósmego dnia, w nocy, odwiedził mnie mój przyjaciel - stary Szczur. Wdrapał się na stół jak zwykle bez pośpiechu, tak jak nawykł to robić po zawarciu przez nas przyjaźni. Z tym wyjątkiem, że tym razem nie był zainteresowany chlebem. Znowu był zaplątany w białą jedwabną nić – tak, jak w dniu, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy. Może robił to umyślnie, żeby wzbudzić we mnie litość. Porwałem go szybko w ramiona przepełniony radością, w sposób, który robiłem to zawsze przed zaśnięciem, kiedy chciałem, żebyśmy się nawzajem ogrzali i mieli dzięki temu słodsze sny. Zobaczywszy mnie tak smutnego, Szczur wyszeptał:

    „– Co z tobą? Nie poznaję cię! Bądź dzielny, przyjacielu! Nie będziesz tu tkwił przez wieki. Może Bóg wysłał cię tutaj w sobie tylko znanym celu, albo by uchronić cię przed jeszcze większym nieszczęściem, z którym musiałbyś się zmierzyć, gdybyś znajdował się teraz w innym miejscu. Czas upłynie szybciej, niż się obejrzysz; będziesz wolny, powrócisz do swych bliskich. Z czasem pojmiesz, dlaczego dane ci było przejść przez to nieszczęście. Twoją jedyną misją jest podążanie drogą w jak najbardziej oświecony sposób, bez względu na głębię ciemności otaczającej cię nocy. Nie zapominaj, że każda katastrofa pociąga za sobą jakąś zmianę. Może to jakaś ukryta szansa, przebrana w za szerokie szaty, trudno ją rozpoznać na pierwszy rzut oka. Każdy problem, któremu stawiasz czoła, pozostawia jakiś dar. Każde nieszczęście, nieważne jak wielkie by było, można przeobrazić w błogosławieństwo, tak jak błogosławieństwo może zamienić się w przekleństwo, jeśli nie umiesz cieszyć się nim w odpowiedni sposób. Nie wierz tylko temu, co widzisz: zasięg wzroku jest ograniczony. Musisz „rozglądać się" wokół swoim Umysłem, używając wszystkich zdolności, którymi obdarzył cię Bóg w swej nieskończonej dobroci. Tylko Umysł jest prawdziwie wolny. Ukazuje nam, że Dobro nie jest cudem, Miłość nie jest złudzeniem, a Piękno nie jest tylko prostym wyobrażeniem. Przeciwnie: to one przedstawiają prawdziwą rzeczywistość! Umysł otwiera ukryte drzwi, pomaga nam w odnalezieniu drogi, którą można podążać nie znając żadnych granic. Nie pozwól, by grzech ograniczył twoje marzenia. Nie trać zaufania do ideałów, nawet jeśli teraz nie jesteś pewien, czy kiedykolwiek będziesz mógł je wcielić w życie. Pan Bóg obdarzył nas Duszą, Umysłem i Ciałem; jednym słowem – Życiem. Umysł jest mostem pomiędzy Ciałem i Duszą. Utrzymuje pokój i harmonię między nimi. Ciało jest świątynią, która gości Życie, chroniąc je niczym kwiat, który nosi w sobie niewypowiedzianą wrażliwość – Duszę. Umysł otwiera Życiu drogę do nieskończonego Wszechświata, wzbogacając je o wszystkie cuda podarowane przez Boga. Jeśli Ciało nie może wcielić w życie wszystkiego, czego pragnie Dusza, Umysł może pomóc Ci wyobrazić sobie, że masz już wszystko, ucząc cię wiary w twą siłę, dzięki której możesz kroczyć naprzód.

    Tak więc, mój drogi przyjacielu, odrzuć Smutek! Zmieć go bez żalu, bo na niego nie zasługuje, nie pozwól, by kiedykolwiek jeszcze cię ogarnął i zgasił blask wiary w siebie, oświetlający twe oblicze!"

    Słuchałem go nie wykonując żadnego ruchu. Tak bardzo byłem przygnębiony…

    Brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony sprawił, że Szczur westchnął ciężko i poprosił mnie, bym posadził go z powrotem na stole. Spełniłem jego prośbę w milczeniu. Pochylił się powolutku, jak starzec, wziął długopis i mi go podał. Chciałem go zabrać z jego łapki, lecz hałas oddalających się kroków sprawił, że oboje zatrzęśliśmy się ze strachu. To chyba uciekał ktoś, kto przechodząc pod oknem, zatrzymał się, by posłuchać słów mojego przyjaciela. Szczur odwrócił natychmiast głowę w stronę miejsca, z którego dochodził szelest – był przerażony. Ujrzał jedynie smugi cienia, które rozmyły się w świetle Księżyca…

    Szczur z nerwów upuścił długopis. Gdy ten uderzył o ziemię, rozległ się hałas na tyle mocny, że wybudził mnie ze snu.

    — Więc to wszystko było snem! - Powiedziałem sobie pozbawiony wszelkiej nadziei, po tym jak trochę oprzytomniałem. Ale jednak… Szelest, który dochodził ze stołu przykuł moją uwagę. Tak jakby ktoś robił porządki.

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1