Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2
Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2
Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2
Ebook488 pages6 hours

Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Aleksander wrócił do domu, tymczasem dwóch z jego przyjaciół wyrusza ku początkowo nieokreślonemu celowi podróży. Zaczną wędrówkę od poszukiwań w pałacu Ralo, a te wyznaczą dalszy etap, kierując ich do Ravino Serpento. Zabłądziwszy w labiryncie tuneli, natrafią na podziemną rzekę. Z nurtem dotrą na tereny będące pod pieczą niepospolitej opiekunki. Otrzymawszy cenną pomoc, przemierzą pustkowie, a potem Bezrzecze. Parokrotnie wpadną w tarapaty, przy czym ratunek i wsparcie dostaną z najmniej oczekiwanej strony. Spotkają osoby niezwykłe i życzliwe, niebezpieczne oraz nieco zagadkowe, a nawet taką, o której myśleli, że należy do zamierzchłej przeszłości. Wyprawa będzie próbą przyjaźni i lojalności, nie tylko wobec siebie, ale i wszystkich sprzymierzeńców. Pozwoli zwiadowcom odkryć po części zamiary wroga. Jakkolwiek zaczynali podróż samotnie, zakończą ją w zdumiewającym towarzystwie. W innych okolicznościach takiej kompani nigdy nie powierzyliby swojego życia, a przyszło im nie tylko z nią wędrować, ale i zaufać. W ten sposób, chcąc nie chcąc, przeczuwając czekającą groźbę, zmierzają tam, gdzie woleliby nie trafić. Dotarłszy na miejsce, ujrzą wznowienie przerażającego dzieła sprzed stuleci.

LanguageJęzyk polski
Release dateMay 19, 2016
ISBN9788394290832
Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2

Read more from Ariana Bogajczyk

Related to Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2

Titles in the series (3)

View More

Related ebooks

Reviews for Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac t.2 - Ariana Bogajczyk

    Spis treści

    Rozdział 1. Nocna narada

    Rozdział 2. Pałac

    Rozdział 3. Zagadki kartograficzne

    Rozdział 4. Raport

    Rozdział 5. Plotki i pogłoski

    Rozdział 6. Mdławe opary

    Rozdział 7. Wielkość i pokora

    Rozdział 8. Trzewia Ravino Serpento

    Rozdział 9. Podziemna rzeka

    Rozdział 10. Wodnica

    Rozdział 11. Prawa i obowiązki

    Rozdział 12. Powiernik i przyjaciel

    Rozdział 13. Pożegnalna biesiada

    Rozdział 14. Tunel

    Rozdział 15. W czeluściach zimnej jaskini

    Rozdział 16. Dzień zaczął się źle i zmierza do złego końca

    Rozdział 17. Nie ma gdzie uciec

    Rozdział 18. Targi o brodę

    Rozdział 19. Sprawa taboru

    Rozdział 20. Przesłuchanie

    Rozdział 21. Saghulo i jego pacjenci

    Rozdział 22. Łowy

    Rozdział 23. Gniazdo

    Rozdział 24. Błędy w ocenie

    Rozdział 25. Pustkowie

    Rozdział 26. Spotkanie całkiem niespodziewane

    Rozdział 27. Więzy krwi

    Rozdział 28. Czego nie widzą oczy, ujrzy serce

    Rozdział 29. Chór

    Rozdział 30. Sztuka gotowania

    Rozdział 31. Na skraju zagajnika

    Rozdział 32. Korzenie czasu

    Rozdział 33. Kwestia zaufania

    Rozdział 34. Utarczki słowne

    Rozdział 35. Jak z jajkiem

    Rozdział 36. Bezrzecze

    Rozdział 37. Co gnom jada na kolację

    Rozdział 38. Ziemny pan

    Rozdział 39. Wzgórze

    Przypisy

    Rozdział 1.

    Nocna narada

    Chmury brzemienne grzmotami i piorunami zasnuły nocne niebo. Wlekły ciężkie, wzdęte brzuchy nisko nad koronami drzew. Poniżej kłębowiska płynęły mniejsze, zrodzone z szarych oparów. Jedne nadążały karnie, inne marudziły, zostając nieco w tyle, a para dezerterów brnęła pod prąd. Uciekinierzy, prawie niewidoczni na tle burych olbrzymów, ledwie utrzymywali się na falach zawieruchy. W niepojęty sposób unikali podniebnych wirów, pokonując z mozołem przestrzeń pod ogromnym stalowo-szarym tumanem.

    Ktoś obdarzony sokolim wzrokiem, wypatrzywszy dwa ciemne, postrzępione obłoki, mógł w ich kształcie zobaczyć sylwetki lecących pegazów. Zagorzały obserwator, uznawszy, że nie zwodzi go bystre oko, zadałby sobie pytanie: co skłoniło skrzydlate rumaki do podniebnej wędrówki w czas takiej niepogody? Bo chociaż wścibskie i wszędobylskie, nie należały do odważnych. Jednak w taką noc badacze nieboskłonu woleli przebywać w ciepłych, przytulnych miejscach. Najlepiej takich, gdzie trzaskał ogień na palenisku, przy którym mogli zasiąść z dzbankiem grzanego wina.

    Na tę okoliczność liczyli jeźdźcy skuleni na grzbietach koni. Wczepiwszy palce w grzywy, nie tęsknili do kominka i gorącego oddechu płomieni, nie marzyli o kuflu złotego medo*, którego jeden łyk rozgrzewa zziębnięte ciało. Pragnęli tylko poczuć twardą ziemię pod stopami, niechby i najbardziej mokrą.

    A jeszcze wczoraj mieli nadzieję na podróż w bardziej sprzyjających warunkach i w zupełnie innym kierunku. Po naradzie w domostwie kirko* musieli zmienić plany.

    Sprzymierzeńcy, pożegnawszy Aleksandra, wkrótce zasiedli do kolacji. Borzona* skubnęła kilka kęsów i opuściła zgromadzonych, poproszona o pomoc przy chorym domowniku Mateja. W milczeniu rozważano wiadomości. Niektóre pewne, inne wysnute z domysłów. A wszystkie przeplatano nadziejami związanymi z młodym sojusznikiem. Myśli zaprzątały plany, jakie należało poczynić w najbliższym czasie.

    – Horda saghulo* wylazła przez tunele w Ravino Serpento*. Skąd o nich wiedziała, skoro okoliczni mieszkańcy nie mieli o nich pojęcia? Dlaczego korytarze wyglądają na robotę trolli, ponoć nigdy nie zapuścili się w te strony? – wymruczał Rufus.

    Wstał, dorzucił do paleniska grubą szczapę, potem spojrzał badawczo na Mędrka.

    – A może to jakoweś krasnale? Może ktoś z was tam czegoś szukał? Wy lubicie kopać, gdzie tylko można. Jak tylko napotkacie dziurę w ziemi albo grotę, już w niej gmeracie. Co prawda nie macie zwyczaju wchodzić na cudzy teren, ale... – zawiesił głos, oczekując odpowiedzi.

    Podróżnik zignorował zaczepny ton. Burknął coś oschle pod nosem, patrząc na skrzata z politowaniem.

    Ralo*, usłyszawszy koboldo*, wynurzył się z wody.

    – Trzeba zajrzeć do mojej siedziby. Przypominam sobie, że przeglądając mapy w poszukiwaniu źródeł Rzeki, na jednej z nich dostrzegłem zapis o Ravino Serpento. Nie wiem, dlaczego go tam umieszczono. Wyglądał na bardzo stary i z pewnością nie zrobił go mój ojciec. Ani ojciec ojca jego ojca. Prawdę mówiąc, odczytałem tylko nazwę, a i to z trudem. Każdy ciek wodny w Krainie, jakikolwiek i kiedykolwiek płynął, został oznaczony. Zgaduję, że dlatego znalazłem ów zapis, bo być może są tam pradawne koryta. Jeśli niektóre z nich mają odpowiednią szerokość, można nimi przejść, unikając ciekawskich oczu. – Milczał chwilę, wyraźnie zatroskany. – Od dawna nie miałem listów z pałacu. Oficjalnie jestem w podróży i wizytuję źródła rzek. To zajmuje zwykle kilka miesięcy i zaleciłem składanie raportów. Od ostatniego minęło już kilka tygodni, więcej niż dziesięć. Jestem niespokojny w dwójnasób, bo Erom mógł wykorzystać owe zapomniane łożyska. Ta myśl bardzo mnie martwi. Wiedzę na ich temat mógł zdobyć w dwóch miejscach. Jakkolwiek pałac doznał uszczerbku, wodne damy powinny zająć się już jego naprawą. Niepokoi mnie, dlaczego ich tam nie ma. Z własnej woli nie opuściły sidejo*. Koniecznie trzeba zbadać czy archiwum nie zostało naruszone.

    – A nie możesz wysłać jakiejś nimfy? – podsunął Podróżnik.

    – Mapy trzymam w prywatnych akwenach. Żadna wodnica nie ma prawa do nich wchodzić – odrzekł urażony Ralo.

    – Ach tak, nie wiedziałem.

    – O ile mi wiadomo, bardzo dobrze pływasz, a i Mędrek radzi sobie niezgorzej. – Gabriel spojrzał wymownie na krasnali.

    – Nie tylko ja sobie radzę, inni także, inni także – mruknął rudzielec, nieskory do powrotu w dopiero co opuszczone okolice.

    – Elfów nie można tam posłać, za bardzo przyciągają uwagę. Natomiast fosisto*, często wędrują, to tu to tam, szukając minerałów. Tak więc nikogo nie zdziwi wasza obecność w pobliżu pałacu czy wąwozu. Bądźcie czujni w obu miejscach, musicie wszystko dokładnie obejrzeć. Zastanawiam się, czy nie posłać Rufusa. Nie umniejszam waszej spostrzegawczości, ale koboldo wypatrzy więcej niż…

    – Jeśli widzisz taką potrzebę, jestem gotów – wtrącił żywo skrzat z błyskiem w oku i udawaną obojętnością.

    –…jest widoczne – dokończył Gabriel, spoglądając na niego z ukosa. – Słyszałem, jak ktoś tu ostatnio mówił, że płetw nie posiada, tylko nogi, dowodząc z uporem, że służą do chodzenia po ziemi. Twierdził również, że nie zamierza topić się na własne życzenie i choć potrafi trzymać głowę nad wodą, wyzywać losu nie będzie. – W miarę, jak mówił, mina koboldo rzedła. – To chyba twoje słowa Rufusie? Poza tym twój udział będzie kłopotliwy. Któż sobie daruje wieści od koboldo? Krasnali nikt natarczywie wypytywać nie będzie, nie kwapią się do pogaduszek przy piwie. Tak więc postanowione, idziecie obaj. Pod żadnym pozorem się nie rozdzielajcie, musicie polegać tylko na sobie. Kiedy możecie ruszać? – Nie zawracał sobie głowy pytaniem o zgodę.

    – Natychmiast, natychmiast – odrzekł Mędrek, głaszcząc brodę z namysłem. – Najlepiej doczekać świtu za bagnami, potem w najbliższej karczmie konie wynająć, wynająć.

    – Hm. Może pegazy nam pomogą? – zaproponował Podróżnik.

    – Tak. Ale tylko do granic Sombra Arbaro* – wtrącił Merior. – Nie wiemy, czy Erom nie ma wystawionych szpiegów. Mogli zauważyć wasze konie idące samopas. Wywołacie ich podejrzenia, pojawiając się na pegazach. Zaczną dociekać, dlaczego odesłaliście wierzchowce. Nawet elfom jest znane powiedzenie: mały ogier i mały mężczyzna, czynią wiernego jeźdźca. Nie jest zwyczajem waszego plemienia rozstawać się z kucykami, kiedyście w drodze.

    – Prawda, prawda. – Mędrek pokiwał głową. – Zawsze możemy powiedzieć, że zmieniliśmy plany.

    – Albo że nam uciekły – dorzucił Podróżnik.

    – Nie, lepiej nie łgać. Zmiana planów będzie bardziej wiarygodna, lepiej mówić prawdę. No cóż, któż mógł przewidzieć taki obrót sytuacji? Szkoda, szkoda – westchnął, bo miał nadzieję na powrót do rodzinnej groty.

    – Idźcie odpocząć, pegazy nie przylecą wcześniej, niż po brzasku. Wyruszycie jutro, a właściwie dziś, wieczorem – zakończył Gabriel.

    Z wody wyłoniła się Nikso*.

    – Należy sprawdzić księgozbiór Naczelnego Saghulo. Nie wiemy, jak długo krasnale będą w drodze. Trzeba jak najszybciej rozwiać wątpliwości czy ktoś, kiedyś, dawno lub całkiem niedawno, szperał w pałacu. Tylko w tych dwóch bibliotekach przechowywane są informacje o istniejących, kiedyś i obecnie, źródłach Krainy.

    – Jak to? – zaoponował Rufus. – Czyż Ralo nie musiał udać się do Wielkiego Adepta, żeby sprawdzić bieg Rzeki?

    – Dlatego mówię o konieczności przeszukania obu zbiorów. Jestem niemal pewna, że nie znajdziecie żadnej notatki o wężowym jarze u saghulo. Co do Rzeki, wiedz jedno. Każdy Wodnik co jakiś czas aktualizuje stan terytorium, ale Rzeką nie zajmowano się od pokoleń. Od wielu, wielu pokoleń. Ralo jest skrupulatny i postanowił sprawdzić, czy przez takie zaniedbanie przypadkiem czegoś nie przeoczono. – Włosy nimfy szybko traciły wilgoć, zaczęły przypominać suche wodorosty, zauważywszy zmianę, zanurkowała.

    – Dobry pomysł. Rufusie, udasz się z Mironem do Wielkiego Adepta – zarządził Gabriel. – Wyślę wcześniej do niego wiadomość, niech zacznie już przeglądać księgi. Erom spędził dużo czasu w bibliotece Naczelnego Saghulo, jest cień nadziei, że pałac nie przyszedł mu na myśl. Mam obawy, czy nie posiadł wiedzy z obu miejsc. Tak czy inaczej, ma znaczną przewagę, bo my ją dopiero uzupełniamy. Musimy wiedzieć, o ile nas wyprzedza.

    – W takim razie potrzebujemy przewodnika przez moczary. Musimy niezwłocznie powiadomić o wszystkim Seriozę*. – oznajmił Mirror.

    Matej, zerwawszy się, wybiegł wołać pobratymca. Wrócił z wysokim i chudym mężczyzną. Elfowie, skłoniwszy się, pospieszyli za kirko, znikając w mroku.

    – Chmury pęcznieją, pożerają mniejsze obłoki i wysączają dymne smugi z trzęsawisk. Burza zbiera siły do skoku – powiedział zatroskany Matej. – Nie, jeszcze nie teraz, nadciągnie pod wieczór. Kto chce jeszcze wyruszać, niech to zrobi do południa, później radzę przeczekać. Każę przygotować pokoje dla pozostałych.

    – Jeśli chodzi o nas, odejdziemy o świcie – odparł Cordelius. – Zastanawiam się, jak Erom mógł przedostać się do tamtego świata i zabawić w nim cały miesiąc? I w jaki sposób w tym krótkim czasie dowiedział się aż tyle, by uczynić tak wiele zła? – Pochylił się lekko w stronę Gabriela.

    – Nasz miesiąc – odrzekł przeciągle i chmurnie. – Tam minął ponad rok, miał dość czasu. Muszę mu to oddać, dawno nie narodziła się w Krainie osoba o tak chłonnym umyśle. Nadal nie wiem, jak się tam przedostał.

    – Czyżby Erom utworzył nowe przejście? Czy miał ku temu sposobność? Czy w ogóle istnieje taka możliwość? – zapytał złowieszczo Cordelius.

    – Tego też nie wiem. Do tej pory myślałem, że nie, ale... Być może jest takie, o którym wieść zaginęła, a on je odnalazł. Próbuję odkryć, czy jakimś sposobem przeniknął przez źle zabezpieczone przejście, choć nie wydaje się to możliwe. Prawdę mówiąc, przychodzi mi na myśl Serafont. Tamtejsze drzwi nigdy nie były używane. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek zna ich lokalizację. Erom, zdeterminowany, mógł się odważyć z nich skorzystać. Oczywiście pod warunkiem zdobycia wiedzy, gdzie je znaleźć. Czy zmusił zabitego pegaza do przekroczenia granic tego królestwa? – Z posępnym obliczem, rozważał głośno niewypowiedziane pytania, które ciężko zawisły w komnacie. – Jednak nie, to stało się przecież dużo później, w świecie chłopca był już wcześniej. Nie. Stanowczo wykluczam to królestwo. Nie sądzę, aby jakikolwiek śmiertelnik, nawet pałający ogromną żądzą władzy, znalazłby śmiałość, aby wkroczyć do Serafontu. Nawet ja tam nie bywam. Zresztą, nie przysłano wiadomości o naruszeniu granic.

    Krasnale i Matej popatrzyli na Gabriela zaintrygowani, Rufus zaś wykrzyknął podekscytowany:

    – Nie bywasz? Czyli co? Bywałeś? Wiadomości! Czyżbyś miał kontakty z tym królestwem?! Nie może to być! Dalej, zdradź nam coś więcej o Serafoncie!

    – Kontakty? Bywanie? Nie moi przyjaciele, to za dużo powiedziane. Jeśli ktoś niebacznie tam zabłądzi, dostaniemy wiadomość. Od bardzo dawna nic podobnego się nie zdarzyło. Loghantaro* wystrzegają się tamtych okolic – odparł mętnie Gabriel.

    – To prawda, wszak nawet nie rozmawiamy o tym miejscu. Zupełnie jakby nie istniało, nie istniało – przytaknął Mędrek. – To jedyny niepisany zakaz, którego nikt nie łamie. Nawet koboldo, co jest dość niezwykłe, niezwykłe.

    – Może jako pierwszy to uczynisz? Przekonamy się, co z tego wyniknie. Krasnale słyną ze swojej zdolności przewidywania nieszczęścia, co was predestynuje do takiego wypadu – rzucił zaczepnie Rufus, z iskierkami zafascynowania w oczach, rozpalonymi wzmianką o tajemniczym kraju.

    – Pod warunkiem, że pójdziesz ze mną i będziesz moimi oczami, oczami. Widzisz ponoć więcej niż inni. Ostrzeżesz nas wcześniej i nie będę musiał ujawniać moich przeczuć, moich przeczuć – odciął się kąśliwie.

    – Nikt nie wie, kto zamieszkuje Serafont. Być może, zaraz po Bitwie o tym wiedziano, lecz pamięć o tym przepadła. Żaden terlogha* nie zaryzykuje własnym życiem, aby się o tym przekonać. Ale, jak się zdaje, wy jesteście gotowi. To kiedy ruszacie? Najpierw trzeba wam przejść przez moczary. Chętnie posłużę za przewodnika – zaproponował kostycznie Matej.

    – Zdaje się, że Rufus zazdrości krasnalom wizyty w pałacu – zauważył z lekką kpiną Gabriel. – Ciekawość aż ci wyziera z oczu. Pozostanie niezaspokojona, a później wszystko zależy od Ralo, może cię zaprosi. Nie żałuj, wszak posłałem cię z równie ekscytującą wizytą. Spodziewam się, że przyślesz wiadomości szybciej niż krasnale. Spraw się dobrze, bo wiele zależy od tych informacji. Słowa Mędrka przyjmij, jako wyraz uznania. Czyś sam nie mówił, że koboldo można spotkać wszędzie? Wróćmy jednak do sedna sprawy.

    – Czyli przejście musi być w Krainie – powiedział wolno faun swoim dziwnie chrapliwym głosem. – Czy brałeś pod uwagę, że ktoś z tamtej strony nawiązał z nim kontakt?

    – Wydaje się to mało prawdopodobne. Przez tyle wieków nikt nie próbował – odparł Gabriel. – Poza tym ten ktoś musiałby założyć istnienie Krainy, co wydaje się niemożliwe. Loghantaro z tamtej strony są zbyt zajęci sobą, aby wpadli na taki pomysł. Owszem, poszukują innych światów. Dysponując olbrzymią wiedzą, nie potrafią wznieść się ponad własną naukę. Ograniczają swoje poznanie tylko do tego, co potrafią udowodnić, wywieść z logicznego myślenia. Wszystko, co temu zaprzecza, wymagałoby od nich wiary, z której nie potrafią korzystać. Mają oczy skierowane na dłonie. Nigdy nie odkryją Krainy.

    – Co to znaczy? – Skrzat przestał się dąsać, wrodzona ciekawość przeważyła.

    – Z pewnością słuchałeś opowieści o rzeczach niezwykłych, może ktoś powtarzał zasłyszaną historię, albo sam brał w niej udział. Co sobie wtedy myślałeś?

    – Wierzyłem każdemu słowu!– zapewnił gorąco Rufus.

    – Okazałeś mówiącemu ufność, co wiarą nie jest, a często zakrawa na naiwność – odparł z przekąsem faun. – Jeśli naprawdę chcesz doświadczyć wiary, zamknij oczy, chwyć, czego nie widzisz i nie poczujesz.

    – Przecież to niemożliwe!

    – Owszem, możliwe, tylko wymaga wiary – odparł poważnie, Cordelius. – Mówiliście o Serafoncie. Dlaczego tam nie bywacie?

    – No jak to? To zakazane królestwo.

    – To skąd wiesz, że ono w ogóle istnieje?

    – Od dziecka o nim słyszymy.

    – I cóż z tego?

    – No, dobra, chyba złapałeś mnie w pułapkę – roześmiał się koboldo beztrosko. – Niech będzie, chyba wierzę, że jest i wiem, że nie wolno tam chodzić.

    – Raczej nauczono cię, abyś tak myślał. Ani to wiara, ani nawet wiedza. Wiara to coś więcej. Nie czas o tym dywagować, mamy ważne kwestie do omówienia, choć poznaję, że wy, którzy tu jesteście, już trochę przymknęliście powieki – zakończył niezrozumiale.

    Skrzat westchnął rozczarowany i zarazem zadowolony. Reganto Arbaro* mieli zwyczaj wyrażać się niejasno, jednak domyśliwszy się pochwały, umilkł zadziwiony z otwartą buzią.

    – A jeśli Erom nawiązał z kimś z tamtej strony? Może stworzył wizję. Zasugerował, podpowiedział, jak otworzyć pordeto* w Krainie? – rzucił poważnie Cordelius.

    – Nie. Wiem, o czym myślisz, ale nie. Żeby nawiązać więź w trakcie snu, trzeba tam być. Jak wiesz, na odległość to nie zadziała. Saghulo, przy całej sile umysłu, nie ma mocy przekroczyć bariery czasu. To wyklucza takie działanie.

    – Przypominam sobie, że ktoś wpadł ci w ręce. Któż zacz?

    – Goblin, jakże inaczej, wszak poza skrzatami tylko oni zaglądają, gdzie ich nie proszą. Prawie już jedną nogę przełożył...

    – Gdzie? – przerwał niecierpliwie faun.

    – Nad Bursztynową Taflą. Pewnie zobaczył mnie wchodzącego do drz... – urwał, odkaszlnął i dokończył: – Do drzwi.

    Skrzat łypnął na niego bystro, chrząknięcie uznał za podejrzane.

    – Zaintrygowało go, co tam robię. Chciał pójść w moje ślady, ale ja zajrzałem tylko na chwilę. Nie spodziewał się tego, osłupiał, gdy zaraz wróciłem.

    – Jesteś pewny, że on chciał tam wejść? Skąd wiesz, czy również nie wracał?

    – Co sugerujesz? Że przyłapałem posłańca Eroma? – Zamyślił się, nagle poważniejąc, wspominając przygodę, rozpogodził czoło. – Miał naprawdę przerażoną minę. Nie miał niczego przy sobie. Sprawdziłem.

    – Może Erom nie korzysta z naszych pordeto. Jeśli ma własne, mógł ich nie zabezpieczać kluczami. Sprawdziliśmy zamki, żaden nie jest uszkodzony. Wszystkie artefakty potrzebne do otwarcia pozostają dobrze ukryte. Jednak istnieje kilka chwil, wiesz wszakże o tym doskonale, które można wykorzystać. Wystarczyła jedna sposobność, przy dobrze skoordynowanym czasie, i mogłeś nie zauważyć towarzysza podróży. Ty lub ktoś inny. Erom, tak zakładam, w ten sposób przeszedł przez pordeto po raz pierwszy. Nie mam złudzeń, już wówczas miał u nas wspólnika. Potem, przy jego pomocy, utworzył własne przejście. Nie musiał później szukać dogodnej okazji, posiadał swobodny dostęp do obu światów – powiedział złowieszczo Cordelius. – Kto tam ostatnio przebywał za twoją wiedzą?

    – Anaro* skrzatów. Naprawiali tamtejsze sidejo, już po pożogach na Rubieżach. Jeszcze wcześniej też tylko charpentisto*. Nie oddalali się poza teren siedziby. Nie wierzę, że był wśród nich zdrajca. Nie wykluczam wykorzystania naszych drzwi w sposób jednorazowy, jak sugerujesz. Wyjaśnia to kwestię domniemanego sprzymierzeńca, bo musiał takiego mieć, jeśli planował stworzyć nowe drzwi. Lecz taka okoliczność musiałaby wydarzyć się dużo wcześniej, niż zakładaliśmy. O wiele wcześniej.

    – I przydybany goblin wracał, a nie dopiero wchodził – podsumował Rufus słuchający wszystkiego z wielką uwagą.

    – Mógł, nie przeczę, jeśli ten domysł jest słuszny. Daje to nikłą nadzieję, że z jakiegoś powodu saghulo nie ma już dostępu do swojego pordeto – odparł Gabriel. – Jednakowoż śmiem wątpić, że Erom potrafił utworzyć nowe przejście. Owszem, posiada ogromną wiedzę, jednak dużo mu brakuje do twórcy Malhonesta*. Myślę, że korzystał z zapomnianych drzwi.

    – To chyba jedyne pomyślne przypuszczenie dzisiejszego wieczoru – westchnął niewesoło Matej.

    Rozdział 2.

    Pałac

    Pegazy wylądowały przed chatą o świcie i niechętnie wysłuchały prośby o nocną podróż. Wolały szybować w ciągu dnia i podglądać, co dzieje się na ziemi. Dopiero Cordelius, widząc bezskuteczność nalegań krasnali, przekonał ogiery, wyjaśniając cierpliwie:

    – Pegaz waszego stada został zabity, pomóżcie schwytać winnego jego śmierci.

    – Śmierci. Zabity. Co to znaczy? – zapytały zdziwione.

    – Nigdy nie wzbije się w niebo, nie popatrzy z góry na ziemię, nie pobiegnie po zielonych łąkach.

    – Chory jest?

    – Nie jest chory. Już go nie spotkacie w stadzie.

    – Nie ma go? Nie ma go – powtarzały, najpierw lekko zaskoczone, a później zaniepokojone. – Nie ma go. Nie ma go. Nie ma go. My jesteśmy? Jego nie ma. My jesteśmy. Jesteśmy! Nie ma go!

    Nareszcie, zrozumiawszy straszną nowinę, dwa najstarsze rumaki zgodziły się dostarczyć obu krasnali w pobliże pałacu Ralo. W kilka godzin później, pomimo czyhającej wśród chmur burzy, wzleciały cicho w noc. Delikatny szum skrzydeł ginął w pogwizdywaniu wiatru.

    Równocześnie z głuchymi pomrukami gotującej się do ataku nawałnicy ciałami koni wstrząsały dreszcze. Na kilka sekund wstrzymywały miarowy ruch skrzydeł, powodując gwałtowne opadanie. Nie miało to dla nich większego znaczenia, nie zdawały sobie sprawy z turbulencji, które w pasażerach wywoływały czarne myśli o gwałtownym końcu podróży. Pierwsze ciężkie, początkowo ciepłe krople deszczu, wyprzedziły nagły zryw wiatru. W ciągu minuty niebo pojaśniało od błyskawic, za którymi podążały z kilkusekundowym opóźnieniem grzmoty. Czas naglił, jednak w takich okolicznościach nie mogli kontynuować lotu. Musieli lądować i dopiero następnej nocy stanąć u drzwi pałacu. Pegazy, zapowiadając powrót o zmierzchu, umknęły do lasu.

    Krasnale opatuleni pelerynami znaleźli schronienie pod rozłożystym drzewem.

    – Wcale nie jestem przekonany, czy to był dobry pomysł – wymruczał z powątpiewaniem Podróżnik. – Może lepiej było od razu pójść do tuneli i sprawdzić, co tam jest. Po co nam szukać jakiejś mapy? Na dodatek Ralo nie pamięta dokładnie, czego dotyczył zapis. Może to nic ważnego?

    – No nie wiem, nie wiem. – Głos Mędrka dochodził przytłumiony spod opończy. – Jeśli tym sposobem poznamy to samo, co wie Erom, to warto tam zajrzeć.

    – Ciekawe, jak poszczęści się Rufusowi? Czy znajdzie coś w bibliotece?

    – Jeśli nie, to Nikso miała słuszność, a Erom jest bardzo pewny siebie, bo skąd wiedział, na jak długo Ralo wyjechał? Borzona przypuszcza, że saghulo opuścił już Samotną Skałę. Chyba ma rację, bo z każdej strony dochodzą niepomyślne wieści, bardzo niepomyślne.

    – To, że mają obóz w Krainie, jest więcej niż pewne. Tamta horda pojawiła się nagle. Byli w wąwozie i zaraz potem przepadli bez śladu. Teraz myślę, że trzeba było nam iść za nimi, a nie uciekać na płaskowyż – westchnął ponuro Podróżnik.

    – Inny cel nam przyświecał – przypomniał Mędrek, darując sobie wypominanie młodemu krasnalowi, że odwodził go od tego pomysłu. – Miejmy nadzieję, że wkrótce zagadki się wyjaśnią, wyjaśnią.

    – Szkoda, że nie ma z nami elfów. Dziwnie mi będzie wchodzić do królewskich komnat. Im bardziej się godzi.

    – Czy słyszałeś, żeby ktoś wizytował apartamenty Wodnika? Mamy ku temu niezwykłą okazję i jestem z niej zadowolony, bardzo zadowolony.

    – A mnie wcale się nie uśmiechają te odwiedziny. Z drugiej strony deszcz pada taki, że można już poćwiczyć nurkowanie. Ależ z nas szpiedzy! Nogi mi rozmiękły, czuję coś dziwnego między palcami... Chyba rosną mi błony – stękał Podróżnik. – A ni chybi, już jestem batraka*! Czy już rechoczę?

    – I kto tak narzeka? Śpij i nie marudź – prychnął Mędrek, dorzucając z kąśliwie: – Miłośnik wędrówek i snu pod gołym niebem! Też coś. I nie waż się ani rechotać, ani chrapać, ani chrapać.

    Burza ucichła nad ranem. Zostawiła po sobie powietrze nasycone ozonem i nasiąknięty deszczem mech. Podmokła łąka, na której wylądowali, zamieniła się w płytkie bajoro. Podróżnik, ucieszony słonecznym porankiem, odzyskał humor. Przemoknięty do suchej nitki, przekornie dołączył do chóru żab, naśladując z wprawą melodyjne kumkanie.

    Nie musieli długo szukać wyżej położonego terenu. Zdjęli mokrą odzież, rozwiesili w przewiewnym, niewidocznym miejscu. Spokojnie czekali wieczora, wylegując się na trawie, zajęci liczeniem zabitych komarów. Równo z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wróciły pegazy i tej nocy, już bez przeszkód, dotarli do pałacu.

    Przejeżdżając tędy kilka dni wcześniej, widzieli z daleka zniszczenia, ale dopiero teraz, stojąc na tarasie, mogli ocenić rozmiar spustoszenia dokonanego w środku.

    – Dziwne, co tu się działo? Wiatr hulał, to pewne, wszystko powywracane. Ale to? – Podróżnik przyglądał się obszernemu pomieszczeniu.

    Piękna sala zajmowała niemal cały parter. Najgorszy stan przedstawiały szerokie schody prowadzące na piętro, górna część leżała u ich podstawy.

    – Nowa zagadka, wszak schodów huragan nie potrzaskał. To celowe działanie, ale czyje? Jak nic sfora Eroma tu buszowała. Zniszczyli wszystko. I po cóż, po cóż? – Mędrek rozglądał się dookoła, przepatrując bacznie ruinę. – Kiedy była ta nawałnica? Ze dwa miesiące temu? Ralo o niej nie wspominał, wyjechał wcześniej. Wodnice go nie zawiadomiły. Dlaczego? Wieść jeszcze do niego nie dotarła, czy... czy nie zdążyły, nie zdążyły?

    – Ciekawe, gdzie się one podziały, mam złe przeczucia.

    – Ja także, ja także – przytaknął posępnie Mędrek. – Jak nic czegoś tu szukano. Czyżby naprawdę map? Widać Erom wiedział, że odkryje na nich coś użytecznego, czego nie znalazł u Wielkiego Adepta. Czy dzięki temu tamci przeszli przez Ravino Serpento? Zobacz, część schodów jest nadpalona. Przecież nie od pioruna. Coś okropnego tu się działo, coś okropnego.

    – Podobno takiej wichury, jak wtedy, jeszcze nie widzieli – odparł Podróżnik. – A ta burza, cośmy ją przeczekali w gospodzie też dziwna była. Pamiętasz jak leżały drzewa na skraju lasu? Teraz zaczynam myśleć, że naprawdę zaczęła się dokładnie tam.

    – Tak, prawda, dziwnie to wyglądało. Zabierajmy się za poszukiwania. Uważajmy na wszystko, może znajdziemy coś, czego być nie powinno, nie powinno.

    – Albo nie odnajdziemy tego, co być powinno.

    – Właśnie. Pod tymi schodami powinno być wejście, o którym mówił Ralo. Gotowy na żabi skok, żabi skok?

    – Jestem mokry, więc chyba gotowy – stęknął zrezygnowany.

    Trochę czasu zajęło im oczyszczenie rumowiska, lecz po kilku minutach pod zawalonymi stopniami znaleźli wielką klapę. Wierzch zdobiła mosiężna ważka. Odnóża wsparła na koronie, będącej zarazem kołem, ułatwiającym otwarcie. Wieko nosiło ślady brutalnego wyrywania klejnotów, zostały po nich okaleczone oprawy. Kilka porzuconych kamieni tkwiło jeszcze w całości tylko dzięki obsadzie.

    – Ciekawe, kto to zrobił? Czy ten, kto buszował w pałacu, czy może inny rabuś wykorzystał nadarzającą się okazję? – Podróżnik, chwyciwszy koronę, napiął mięśnie i z trudem odsłonił otwór.

    Usłyszeli przeraźliwy jazgot i tupot setek drobnych stóp. Krasnal odrzucił klapę, odskakując gwałtownie do tyłu. Z wnętrza wybiegły szczury. Piszczący legion rozbiegł się po całym pomieszczeniu, szukając zakamarków. Niektóre próbowały atakować, odpędzali je, starając się nie rozdrażnić ich bardziej.

    Po kilku minutach zapadła kompletna cisza. Mężczyźni popatrzyli na siebie niepewnie i ostrożnie podeszli do wylotu. Nasłuchiwali przez chwilę, czy nie dochodzi stamtąd jakiś niepokojący dźwięk. Mędrek podszedł do drzwi. We framugach tkwiły jeszcze resztki szyb, ostrożnie otworzył szeroko skrzydła, wpuszczając do środka świeży powiew, wymiatający ostry zapach piżma zostawiony przez gryzonie.

    Podróżnik, zatrzymawszy się u wejścia do tunelu, zaglądał do wnętrza. Na niższych stopniach leżały wyrwane z korzeniami niewysokie drzewka. Tak mu się w pierwszej chwili zdawało, szybko jednak zrozumiał straszliwą prawdę – patrzył na nimfy. Wyschnięte, zbite w dziwaczne kłęby włosy wziął początkowo za korzenie, a rozciągnięte na boki ręce i nogi za gałęzie.

    – Co się stało? – zapytał Mędrek, widząc jego nagle pobladłą twarz.

    – Tam, tam... – wyjąkał ze zgrozą. – Tam są... tam są zabite wodnice. Jest ich cztery, nie, pięć. Nie wejdę. Nie mogę.

    – Weź się w garść. – Krasnal chwycił energicznie Podróżnika za ramię i mocno potrząsnął. – Nie możemy pozwolić sobie na słabość. Nie pierwszy raz widzisz zmarłego… – umilkł, spojrzawszy w dół.

    Otrząsnął się po kilku minutach. Poklepał łagodnie przyjaciela po plecach, odciągnął od schodów i cicho powiedział:

    – Musimy je wynieść i pochować.

    Zszedł na dół. Przystanął przy nimfach i znieruchomiał. W końcu zebrał się w sobie, westchnąwszy głęboko, pochylił się i po kolei rozcinał więzy, uwalniając ręce i nogi przywiązane do wbitych w stopnie kołków. Unosił ciała, lecz prawie nie czuł ciężaru i podawał Podróżnikowi, który ostrożnie układał je na podłodze. Potem gdy już wszystkie leżały obok siebie, młody mężczyzna zerwał ze ścian miękkie tkaniny, a on owijał wodnice w całuny. Nigdy w życiu nie robił nic delikatniej, ciągle miał wrażenie, że wystarczy jeden nieostrożny, niezgrabny ruch, a pod palcami zostanie jedynie proch. Mimo że były dziwnie skurczone i pociemniałe, a skóra pergaminowa i pomarszczona, dostrzegł liczne rany. Zginęły jednak nie z powodu obrażeń, ale dlatego, że pozbawione zostały wody. W myślach poprzysiągł zemstę oprawcom, którzy zgotowali tak okrutną śmierć, łagodnym, zawsze skorym do śmiechu i żartów, wodnym damom. Pogrzebali szczątki w zagajniku na tyłach rezydencji. Przez cały czas pochówku nie wyrzekli jednego słowa, zbyt poruszeni, aby przerwać ciszę.

    Nie mając pewności, co zastaną dalej z wielkim niepokojem weszli w czeluść korytarza. Opadał ostro w dół ku podziemnej przystani ze stanowiskami dla kilku jednoosobowych łódek. Odwiązali dwie i dopłynęli do wielkiej groty, będącej królewską salą audiencyjną. Urządzono ją z przepychem. Niegdyś piękne wodotryski i kaskady zostały potrzaskane i zniszczone, podobnie jak poprzewracane sofy, szezlongi, fotele i stoły.

    Wszystko wskazywało na to, że właśnie tutaj dzielne wodnice stoczyły walkę z napastnikami. W wielu miejscach znajdowali brunatne plamy zaschniętej krwi. Ściany i meble nosiły ślady uderzeń niejednego ostrza.

    W niewielkiej sadzawce stały zanurzone dwa złote siedziska, umieszczone na marmurowych postumentach. Mędrek zanurkował i z uwagą oglądał podstawy.

    – Sądząc po uszkodzeniach, próbowano wyciągnąć trony. Chyba myśleli, że są zrobione ze złota, ale to kamień pokryty cienkimi blaszkami. Tak czy inaczej, ogołocili fotele z kosztowności, ale część zniszczyli, rąbali mieczami jak kilofem, darowali sobie ostrożną dłubaninę. To jacyś barbaro*, barbaro.

    – Zobacz, znalazłem sztylety wojowniczek. Wygląda na to, że zaskoczyły plądrujących, a potem stawiały opór aż do wylotu tunelu. – Podróżnik, przykucnąwszy, badał tropy. – Uciekły na stopnie w nadziei wydostania się z pałacu. Widać część napastników pilnowała górnych komnat, to oni zwalili schody, blokując otwór i dostali wodnice w swoje łapy.

    Mędrek opłynąwszy sadzawkę dookoła, spostrzegł w ścianie dość szerokie pęknięcie. Wyszedł na brzeg i przecisnął przez szczelinę. Odkrył drugą podwodną komorę ukrytą za wyłomem skalnym. Od razu natknął się na trzy wielkie szkielety leżące na ziemi. Chwilę później ujrzał jeszcze dwa następne. Unosiły się na wodzie, sine i spuchnięte, z wyraźnymi śladami zębów gryzoni.

    – Dzielne wodnice! Zginęły, ale nie same, nie same – zakrzyknął triumfalnie.

    – Szczury miały ucztowanie – rzucił z obrzydzeniem Podróżnik, podchodząc bliżej. – Dziwne, nie tknęły żadnej nimfy.

    – Wszakże one troszczą się o wodny świat, a szczury, jakby nie patrzeć, po części do niego przynależą, przynależą – zgadywał Mędrek. – Nie tknęły opiekunek. Mają więcej wdzięczności niż kto rozumny niż rozumny.

    – Brr. Czy tych tam, też chcesz wyciągać? Ale to już beze mnie. Nie zmusisz mnie do tego.

    – A po co? Zresztą nie ma na to czasu, nie ma czasu. Trzeba odnaleźć drzwi w ścianie. Mamy przekręcić wystający odłamek. Ciekawe, jaki? Pełno ich tutaj. Ralo zapomniał powiedzieć, który to będzie. – Przesuwał ręką po chropowatej powierzchni. – O, chyba mam. Tak, znalazłem, znalazłem! – Przekręcił i kamienne skrzydło przesunęło się z cichym szmerem, ukazując następny korytarz.

    Słabe światło połyskiwało, nadając ścianom bladoniebieskie lśnienie. Parę metrów dalej woda sięgała sufitu, wzięli kilka głębokich oddechów i zanurkowali. Tunel kilka razy zakręcał. Mędrek dokładnie zapamiętał drogę, prowadził pewnie, omijając boczne rozgałęzienia. Płynęli długo, Podróżnik czuł, że płuca odmawiają mu posłuszeństwa. Nareszcie znaleźli w załomie skały, tuż przy sklepieniu pustkę, gdzie mogli wystawić głowy i swobodnie odetchnąć. Przez długą chwilę łapczywie chwytali powietrze. Dopiero po kilku głębokich wdechach, Mędrek, dysząc ciężko, powiedział:

    – Teraz będzie krótki odcinek, ale następny jest o wiele dłuższy. Nie mam pojęcia, co robić, ledwie dobrnąłem tutaj. Większej odległości nie pokonam, nie pokonam.

    – Płyniemy. Będę teraz sprawdzał odnogi, Wodnik nic o nich nie mówił, a jest ich tu sporo. Może nie wszystkie są całkowicie zalane. Nie wierzę, aby Ralo nie uwzględnił naszych ograniczonych możliwości, a nawet jeśli on o tym nie pomyślał, to Nikso z pewnością. Ona jest bardzo rozważna, a zawsze myślałem o nimfach, jako o trzpiotkach, beztroskich i wesołych, skorych tylko do zabawy. Chyba byłem w błędzie, nie doceniałem ich. Wiedzą jak robić użytek z broni i ugodzić sztyletem przeciwnika, w dodatku dwa razy większego.

    – Nie tylko ty popełniłeś omyłkę, nie tylko ty. Będę teraz miał przed nimi respekt – przytaknął Mędrek. – Jeśli chcesz sprawdzać odnogi, szukaj idących w górę, tam możesz liczyć na niższy poziom wody. Obyś coś takiego znalazł, bo będzie z nami krucho, będzie krucho.

    Zanurkowali. Podróżnik badał odgałęzienia. Tracił już nadzieję, gdy nareszcie odnalazł dwa, gdzie tafla wody nie wypełniała całej przestrzeni. Korytarz kończyły stopnie prowadzące do jaskini. Przed zdewastowaniem musiała zachwycać przepychem brokatowych tkanin, ocieplających skalne wnętrze i pięknymi inkrustowanymi meblami. Poza stołem i krzesłami, pod ścianą stał mały bufet i otwarta witryna z resztkami kosztownej zastawy. Ze ścian zwisały resztki zdartej materii, cały sprzęt leżał roztrzaskany, przemieszany z pobitymi naczyniami.

    – Z lewej wszystkie kanały idą w dół i nie ma szans na oddech. Odkryłem odpowiednie miejsca na odpoczynek tylko po prawej stronie, ale naliczyłem ich raptem dwa, jeden w połowie i pod koniec. Mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie, trzeba nam zawierzyć szczęściu – oznajmił markotnie Podróżnik, podchodząc do wylotu ostatniego tunelu.

    Mędrek wsunął się pod wodę jako pierwszy. Po kilku zakrętach wpłynął do fałszywego rozwidlenia, ale dopiero w następnym znaleźli tuż przy sklepieniu niszę ze zbawczym tlenem. Jeszcze dwa razy uzupełniali powietrze, zanim trafili do prywatnych komnat Wodnika.

    Rozdział 3.

    Zagadki kartograficzne

    Wynurzyli się w olbrzymiej pieczarze. Osadzone w

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1