Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Huśtajka: Borderline
Huśtajka: Borderline
Huśtajka: Borderline
Ebook220 pages2 hours

Huśtajka: Borderline

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Diana to dwudziestokilkuletnia dziewczyna, która nie radzi sobie z problemami dnia codziennego. Małżeństwo, praca zawodowa, kontakty z ludźmi są dla niej ogromnym wyzwaniem. Rozchwiane emocje, lęki, rzeczywiste i wyimaginowane przeciwności dezorganizują jej życie sprawiając, że każdy dzień jest walką o lepsze samopoczucie.
Bohaterka nie godzi się z diagnozą lekarską - osobowość z pogranicza (borderline) brzmi jak wyrok. Droga ku normalnemu funkcjonowaniu - bez płaczu, depresji, myśli samobójczych - jest ciężka, ale możliwa do przejścia. Diana, mimo nieustannych wahań nastrojów, wewnętrznej dezintegracji przekonuje się, że jednak warto żyć i nigdy się nie poddawać.
Książka została oparta na faktach.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateAug 22, 2022
ISBN9788381663113
Huśtajka: Borderline

Read more from Anita Klecha

Related to Huśtajka

Related ebooks

Reviews for Huśtajka

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Huśtajka - Anita Klecha

    1.png

    © Copyright by Anita Klecha & e-bookowo

    Korekta i skład: Katarzyna Krzan

    Projekt okładki: Halyna Ustymchuk

    ISBN: 978-83-8166-311-3

    Wydawca: Wydawnictwo internetowe e–bookowo

    www.e–bookowo.pl

    Kontakt: wydawnictwo@e–bookowo.pl

    Wszelkie prawa zastrzeżone.

    Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

    bez zgody wydawcy zabronione

    Wydanie I 2022

    D.

    5000 elementów układanki

    Przygotuj się: kup klej, zmywacz do paznokci, taśmę przezroczystą. Nożyczki przydadzą się do przecinania tej ostatniej. Kompas, latarka i witamina C nie są obowiązkowe. Pomieszczenie nie ma znaczenia; równie dobrze może to być kuchnia, łazienka, co i salon. Ważne, aby znaleźć twardą powierzchnię. Blat stołu, biurko lub podłoga nadadzą się do tego idealnie. Wszystko i tak zależy od szczęścia.

    Trzeba odnaleźć zagubione fragmenty i poskładać z nich nową rzeczywistość. Koniecznie zaszyj się więc w cichym kącie mieszkania i przywołaj miłe wspomnienie. Wyraźne i prawdziwe: pogoń za motylem, wakacje z przyjaciółmi, pocałunek…

    Skup się na tym obrazie. Wniknij w jego głębię. Poczuj smaki i zapachy danej chwili. I uśmiech. Uśmiech karmi duszę czekoladą. Uśmiechnij się koniecznie! Wówczas nożyczki nie podbiegną, nie skaleczą, nie rzucą się na tkanki jak wygłodniałe wilki.

    Złóż ten uśmiech na swych dłoniach. Dotknij dłońmi powiek. Poczuj ich ciepło; wtedy wyjęcie obrazu z oczu nie będzie stanowić większych trudności. Na opuszkach palców ujrzy się jego prawdziwe piękno. Kilka umiejętnych ruchów rękoma, a obraz przekształci się w puzzel; pierwszy element gotów będzie do umieszczenia na nieruchomej powierzchni. Szybkie maźnięcie klejem, a wspomnienie utrwali się w jednym miejscu. Istotne, że w domu. Bo dom to azyl. I miejsce powrotów.

    Ze wspomnień zbuduje się tożsamość. Im więcej prawidłowo połączonych puzzli, tym tożsamość bardziej ugruntowana.

    – Co za głupoty… beee… I tak ci się nie uda! Beee… bo nic ci się nigdy nie udaje.

    – Zamknij się!

    I. Październik

    Diana lubi zmniejszać się do rozmiarów Tomcia Palucha. Taki wzrost jest w sam raz, gdy ktoś nie chce być zauważony, zjeżdżając po rynnie z pierwszego piętra. Ona oddaje się tej czynności regularnie – co trzeci dzień, bez względu na porę roku czy samopoczucie. I nikt jej nie wmówi, że to niebezpieczne: szczerze powiedziawszy, ma gdzieś jakiekolwiek „skutki uboczne" ewentualnego upadku. Ale by nie sprawić mamie kolejnego zawodu, wykupiła polisę ubezpieczeniową od nieszczęśliwych zdarzeń. To tak na wszelki wypadek; Diana woli zadbać o spokój swego sumienia, niż doprowadzić do niepotrzebnego poczucia winy. A że nie zwierza się najbliższym ze swych posunięć, nie dopowiedziała im tego, co następuje: Rynna jak rynna, każda taka sama, a kilka zadrapań na ciele o niczym jeszcze nie świadczy. Bo w tym wszystkim Dianie nie chodzi o nic innego, jak o wspinanie się po drabinie do samego Księżyca. Kiedyś myślała nawet, by ustawić drabinę na balkonie. Uznała jednak, że wścibskość sąsiadów mogłaby przerosnąć jej oczekiwania. A co to? A po co? A dlaczego?

    Wynalazła więc świetny sposób na zmniejszanie się – zaszywa się w najciemniejszym kącie mieszkania, kuca na podłodze z głową ukrytą między kolanami i myśli: jaką to przykrość wyrządziła bliskiej osobie, czego znowu nie udało jej się dokonać, za którą to gafę z kolei będzie musiała siebie ukarać.

    Im więcej szczegółów sobie przypomina, tym poczucie jej wartości szybciej obniża się do zera; proporcjonalnie do niego kurczy się także wzrost – jest prawie niedostrzegalna.

    Wówczas Diana wyskakuje na parapet, zjeżdża po rynnie do ogródka sąsiada i biegnie, ile sił w nogach na pobliskie łąki. Czary – mary – czary – mary… i z kieszeni jej dżinsów drewniana drabina wyrasta niczym grzyb po deszczu. Diana wchodzi po niej szczebelek po szczebelku, by czym prędzej ucałować Księżyc.

    A z góry wszystko wygląda inaczej: Ziemia przypomina małą piłeczkę, którą kopnąć można w najodleglejszy kraniec wszechświata. Planety krążące wokół niej to otoczone białym pyłem jajka w nadpękniętych skorupkach. Rakiety zaś i promy kosmiczne nie wyglądają inaczej jak plastikowe zabawki.

    Diana patrzy i patrzy, nadziwić się nie może, że tych ciał niebieskich wokół niej krąży tak wiele i tylko ona jedna z całej Ziemi siedzi na Księżycu, wesoło machając nogami.

    Diana nareszcie czuje się jak prawdziwa królowa. Wzdycha zadowolona i przywołuje do siebie okoliczne gwiazdki. I ach! – jak jej dobrze – Radość rozpiera ją na widok srebrzystych kropek, które dotyka, całuje, przytula, ba! – trzyma w dłoniach.

    – No i kto mi teraz podskoczy? Kto? No kto?! – krzyczy na całe gardło, aż niebo ogarnia potężne drżenie. I tak bezpiecznie, i błogo jest w tym księżycowym uścisku, że Diana nie zauważa, jak dookoła jaśnieje; Słońce w otoczeniu orszaku porannych chmur szykuje natarcie na Króla Nocy.

    – Szybko, wracaj na Ziemię – szepce Księżyc i strąca ją z siebie, nim Słońce poraża go promieniem.

    Diana leci w dół. Uderza o komety, meteoryty, to znów o drabinę. W połowie drogi wściubia nogę między bilion dwudziesty pierwszy a bilion dwudziesty drugi szczebelek; chwieje się. Serce podchodzi jej do gardła.

    – Nienawidzę cię, NIENAWIDZĘ…! – wyje, aż po chwili zaczyna brakować jej tchu. – Zawsze się mnie pozbywasz, ty księżycowy faryzeuszu! Już nigdy cię nie odwiedzę, nigdy, nigdy! – zbiega po drabinie, ale jej łaskawość jest ograniczona. – Ty też jesteś przeciwko mnie?! Jak śmiesz mnie zrzuuucaaać… – Spada głową w dół wprost pod okno sąsiada.

    Teraz Diana jest wściekła, że już któraś z kolei wyprawa na Księżyc kończy się twardym lądowaniem. Gwiazdy, gwiazdeczki, planety i planetki okazują się jedną wielką bzdurą.

    Po rynnie wdrapuje się zniechęcona, przybita i tak przemęczona, że już na kuchennym parapecie zapada w głęboki sen.

    – Przecież Księżyc chciał dobrze! Jak mogłam tak paskudnie o nim pomyśleć… – Budzi się z okropnym poczuciem winy. – A może on naprawdę miał zamiar mnie ratować? I dlatego popchnął w dół? Słońce strzela przecież promieniami jak z karabinu maszynowego… – Gnębią ją wyrzuty sumienia; odechciewa jej się śniadania, zaparza jedynie kawę i zrozpaczona wlepia nos w okno.

    Nie może darować sobie własnej głupoty i podejrzliwości. Z jednej strony chciałaby wierzyć Księżycowi w jego szczere zamiary, a z drugiej nieufność tak mocno jest w niej zakorzeniona, że za nic nie potrafi się jej wyzbyć.

    – Przecież nie pierwszy raz mnie z siebie zepchnął! – lamentuje, pokazuje język w nadziei, iż jakimś cudem Księżyc go dojrzy. – O, nie! Więcej nie będzie ani drabiny, ani gwiazd, a tym bardziej JEGO.

    Diana wychodzi na dwór. W powietrzu czuć jesień. Ta pora to płacz i spanie. I apatia. I skrzętnie ukrywane narzekanie, którego się brzydzi. I ten ciągły strach, że Czarna Dziura powróci...

    Ciągle to samo, w kółko to samo… Boże!

    – A było tak dobrze! – zadręcza się, bo wyobraźnia po raz tysięczny sprawia jej zawód i okazuje się ucieczką donikąd.

    Diana tłumaczy swemu mózgowi, że to chwilowy kryzys, że jutro, a nawet nie jutro, bo za godzinę czy kilka minut będzie lepiej i szala emocji przechyli się na tę właściwą stronę, ale perswazje spełzają na niczym. Nie umie wpływać na cokolwiek.

    – Niech się dzieje, co się ma dziać… – Opuszca ręce i wbija wzrok w kępkę pożółkłej trawy. Diana usycha wraz z nią, tyle że o stokroć szybciej. Wszystko wydaje się tak marne, że aż łzy napływają jej do oczu. Brzydzi się sobą za tę słabość: przejmuje się trawą, rozmawia ze sztućcami, klnie na niepoukładane książki, które śmieją się z jej bezradności.

    Spogląda na zegarek: dochodzi siedemnasta.

    – Robert już dawno powinien był wrócić z kina! Pewnie znowu polazł do KFC… – Diana wałkuje swojej głowie, by w końcu zrozumiała, że Robert nie kłamie; to o n a doszukuje się dziury w całym, to o n a podważa wiarygodność jego słów, to o n a nigdy mu nie wierzy.

    Próbuje zapanować nad dopowiadaniem i mnożeniem bytów, choć intuicję ma przecież „doskonałą"!

    – Idź na łąki. Cisza cię uspokoi. A bażanty rozśmieszą… – wydaje sobie rozkaz. Nic z tego.

    Szarzeje. Liście są blade jak śmierć. Powietrze staje się chłodniejsze. Dianie robi się cholernie przykro. Czuje, jakby zanurzała się w cuchnącym bagnie pełnym nieszczęść. I nie myli się: z lepkiej mazi wystają zakrwawione głowy, poucinane dłonie, martwe oczy.

    – To tylko wyobrażenie… – Otrząsa się i idzie dalej ścieżką ku zarośniętej rzeczce. Jej nurt jest wartki, lecz żałośnie zanieczyszczona woda wyzwala niemiłe wspomnienia.

    Diana siada na obskurnym mostku i widzi, jak wtedy jechała busem wzdłuż Nilu. Nie trwało to długo: niecałe pół godziny.

    – Patrz! – krzyknęła zszokowana. – Oni kąpią się w tym brudzie i piorą w nim swą odzież! I jeszcze łowią ryby… – wgapiała się w innych ludzi, inne rośliny, inne budynki. – A ty co o tym sądzisz? – zwróciła się do Roberta.

    – Ale o czym? – zapytał.

    – O Kairze, o tej biedocie, no ogólnie… – odparła podenerwowana, że to chyba oczywiste, o czym ma „sądzić’.

    – Jestem zadowolony z wycieczki.

    – Ja też, ale jakie są twoje wrażenia?

    – Pozytywne – Uśmiechnął się.

    – Pozytywne? – Zacisnęła zęby. – Bieda z nędzą, dzieci żebrzące na ulicach, a ty mówisz, że wrażenia są pozytywne? A chciałbyś tak osobiście pożebrać?

    – Jasne, że nie, ale nic na to nie poradzę. Niesprawiedliwość jest wszędzie. Nie mamy na nią żadnego wpływu. Dianka, na jakim ty świecie żyjesz?

    Diana poczuła skurcz w żołądku.

    – Niesprawiedliwość jest wszędzie, jak mówisz, i mamy nic z nią nie robić, tak? TAK właśnie uważasz?

    – Nie, ale istnieje coś takiego jak bezsilność. Wiedziałaś o tym?

    – Nie, NIE wiedziałam! Gdyby któreś z tych wynędzniałych dzieci było bite na ulicy, oczywiście nie zareagowałbyś, prawda? – Była już pewna, że z Robertem jest coś nie tak.

    – Dianka, mógłbym oberwać, ty też przy okazji za kłapanie jęzorem…

    – Jeśli maltretowano by dzieciaka, starszą kobietę czy kogokolwiek innego, nic byś nie zrobił?! – myślała, że oszaleje.

    – A co niby miałbym zrobić?

    – Jak to, co? – warknęła z obrzydzeniem. – Zadzwonić po policję, straż miejską, cokolwiek!

    – Nawet nie zdążyłbym, Dianka… – Robert wzruszył ramionami.

    – Ty świnio! Samolubna świnio! – Diana krzyknęła na cały bus. – A gdyby mnie coś się stało, też byś się tylko gapił?! Kto cię nauczył takiego egoizmu? Twoja MATKA? Żeby dbać wyłącznie o własny tyłek?! Jeśli każdy myślałby tak jak ty, dochodziłoby do samych nieszczęść! Boże, za kogo ja wyszłam za mąż! Brzydzę się tobą, brzydzę, BRZYDZĘ!

    Diana uszczypnęła Roberta w rękę. Poprosiła kierowcę, by się zatrzymał.

    – Dianka, co robisz?! – Robert zawołał.

    – To, co wcześniej powinnam była uczynić, ale ślepota mnie omamiła. ŻEGNAJ. – Szumiało jej w głowie. – I znajdź sobie panienkę równie egoistyczną, co ty sam. Dobrana z was będzie para!

    Diana wybiegła z busa. Robert krzyczał, by zatrzymała się i porozmawiała; nie posłuchała. Miała tyle sił, by roznieść w drobny pył wszystkie piramidy w Gizie.

    – Odwal się, odwal! – krzyczała. Zaczęła biec przed siebie jak oszalała.

    Byli niedaleko Memfis, gaj palmowy imponująco rozciągał się przed nimi.

    – Tyle zieleni jak nigdzie w Kairze… – Diana przyspieszyła bieg.

    – Stój! Natychmiast zatrzymaj się! – Robert darł się na całe gardło.

    – Zostaw mnie, durniu! Wracaj do Polki i grzej tyłek w bezpiecznym domku! Nie będę żyć z egoistą, nie będę!

    Diana trafiła w jakąś aleję. Liście migały jej przed oczami. Tworzyły zielonkawą puszczę, w której błądziła jak w gęstwinie. Drzew pojawiało się więcej i więcej, a krzyk Roberta dochodził do uszu coraz ciszej. W końcu ustał.

    – Gdzie ja jestem? Boże, Diana, bierz głębokie wdechy… – próbowała się uspokoić. Upadła pod palmą i zamknęła oczy. W gardle wyschło od krzyku; pojawił się strach. – Co teraz? Jak trafię do hotelu? Robert! Robert! Tu jestem! – drapała się po rękach. – Niech boli, niech boli i zaboli na śmierć! Nienawidzę siebie, nienawidzę! Chcę zdechnąć, zdechnąć… Boże, ratuj… Robert, wróć! Świnio, wróć…

    Chodziła między palmami, przepraszając, to przeklinając Roberta za to, że pozwolił jej wybiec z busa.

    – Dianka, stój! – Robert wyłonił się raptem zza drzewa.

    Siły całkiem ją opuściły. Upadła na kolana.

    – Chodź do mnie, już dobrze, będzie dobrze, zobaczysz…– przytulił ją mocno. Całował po włosach. Zaczął kołysać się razem z nią.

    – Lulaj mnie, lulaj… – Diana błagała przez łzy. – Nie przestawaj...

    Odprężała się; przechodziła w stan nieważkości.

    – Nie ma mnie…– westchnęła. – Uwierzysz? Nie mam ciała. To nie moje ręce, nie moja głowa. To tylko złudzenie… – Spojrzała na Roberta, a jego twarz falowała jak we śnie. – Dziwnie wyglądasz… Jakbyś nie był moim mężem. Nic nie czuję. Nic mnie nie boli. Nic nie dolega. Moje myśli nie są moimi myślami. Tylko obserwuję…

    – Uspokój się, proszę – odparł Robert. – Już w porządku.

    – Twoje słowa – Diana spojrzała na jego zamazane usta. – są wymysłem… Słyszę je z oddali. Nie mówisz do mnie. Rozumiesz? – Ścisnęła go za rękę. – Znowu mam dziury w mózgu… sito… Pusto tu… Patrzę i nie czuję… Nie ma mnie, nie ma… – Objęła go kurczowo. – Ty nic nie rozumiesz. Nic!

    Robert tulił Dianę i nie przestawał jej głaskać. A Dianie zrobiło się ciężko, tak ciężko, że opuściła bezwładnie ręce i zapatrzyła się w kamień; był jasny, prawie że przezroczysty.

    – Ojciec kupił mi wtedy dużą kaczkę – szepnęła. – Miałam sześć lat i nazwałam ją Dodi. Kochałam ją. Nakładałam jej dziecięce ubranka, zrobiłam piętrowe łóżko z kartonów i desek, by miała gdzie leżakować. Ta durna kaczka była moją przyjaciółką! – załkała. – Jedyną, która umiała słuchać. Jak coś przeskrobała, lałam ją w kuper. Potem płakałam razem z nią. Miałam wyrzuty sumienia, że jestem taka wstrętna. Ona nic złego nie robiła, a ja ją karałam. Za nic! Wyobrażałam sobie, że ja to Dodi, a Dodi to ja. Przytulałam ją, uwielbiałam i nienawidziłam. Wsadzałam kaczkę pod kołdrę, obkładałam poduszkami. To było więzienie. Ignorowałam ją, a ona płakała. Chciałam, by ją też bolało.

    – Będzie dobrze… – przerwał Robert i wziął ją za rękę. – Wracajmy do hotelu.

    Teraz Dianie jest zimno. Palce u stóp kostnieją. Wspomnienia bledną, a miejska rzeczka wydaje się tym bardziej paskudna i odpychająca. Diana zmierza w kierunku bloku i rozgląda się po parkingu; czerwona Micra już stoi.

    Diana wbiega po schodach; z impetem wpada do domu.

    – Jesteś! – Rzuca się Robertowi na szyję. – Tak się cieszę. Jak ty ślicznie pachniesz… – Wącha go długo i dokładnie; aromat jego ciała przyjemnie miesza się z perfumami. – Ej…– zerka w oczy – co to właściwie za zapach? Gdzie byłeś?

    – Siedziałem w kinie. Mówiłem ci przecież – Robert odchrząkuje – taki męski film. Ty byś się na nim zanudziła na śmierć.

    Diana odsuwa się od niego.

    – W kinie… – czuje, jak palce zaciskają się

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1