Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Zachowaj to dla siebie
Zachowaj to dla siebie
Zachowaj to dla siebie
Ebook421 pages4 hours

Zachowaj to dla siebie

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Do czego można się posunąć, aby zataić prawdę przed najbliższymi, i jak wiele poświęcić, by nigdy jej nie odkryli?

Porywająca powieść domestic noir o najgłębszych tajemnicach rodzinnych.

Trzydziestoletnia Ewa Dębska jest singielką zaangażowaną w prowadzenie odnoszącego sukcesy studia projektowania wnętrz. Swój wolny czas spędza głównie w towarzystwie rodziny – brata bliźniaka Adama. Rodzeństwo łączy nie tylko szczególna więź, ale także coś, o czym oboje chcieliby zapomnieć. Gdy Adam otrzymuje maila od nieznanego nadawcy, jego uporządkowane życie wywraca się do góry nogami. Z obawy przed konsekwencjami szuka wyjaśnień na własną rękę. Krok po kroku udaje mu się odsłonić skrywaną od lat tajemnicę, jednak płaci za to wysoką cenę.

LanguageJęzyk polski
Release dateOct 8, 2021
ISBN9788366815841
Zachowaj to dla siebie

Related to Zachowaj to dla siebie

Related ebooks

Related categories

Reviews for Zachowaj to dla siebie

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Zachowaj to dla siebie - Monika Dworak

    CZĘŚĆ I

    1

    Teraz

    Ostatni łyk kawy pozostawił na białym kubku czerwony ślad szminki. Wysoka brunetka bezwiednie starła go palcem, po czym wstała z westchnieniem od stołu i pozbierała brudne naczynia, żeby przed wyjściem włożyć je do zlewu. Zawahała się przy nim chwilę, ale rzut oka na zegarek upewnił ją, że ma jeszcze dość czasu na zmywanie. Nie będzie musiała niczego wycierać, bo kilka godzin na suszarce wystarczy, żeby mogła schować wszystko do szafki.

    Odwróciła się od zlewu, oparła o blat i rozejrzała po mieszkaniu. Widok wciąż był dla niej świeży, mimo że przez tak długi czas oglądała go oczami wyobraźni. Remont przeciągał się niemiłosiernie i nie posiadała się z radości, kiedy wreszcie się zakończył. To ukróciło złośliwe komentarze kierowane pod jej adresem przez niektórych członków rodziny. Szewc bez butów chodzi, a ona cztery lata nie potrafiła się zdecydować na przekształcenie nieustawnego mieszkania po dziadkach w swoje wymarzone cztery kąty, choć na co dzień zajmowała się tym zawodowo.

    Myśl o pracy przywróciła ją do rzeczywistości, więc szybko zaczęła zbierać porozkładane po całym pokoju rzeczy i wrzucać je do obszernej torebki bez zachowania porządku. Niemal gotowa do wyjścia stanęła przed lustrem w korytarzu i szybko skontrolowała wygląd. Zwykle nie miała czasu na żmudne przygotowywanie codziennych stylizacji, czego zazdrościła popularnym youtuberkom, więc ciemne dżinsy, jasna koszula i szary żakiet przekształciły się w jej uniform do tego stopnia, że trzymała w szafie kilka kompletów takich samych ubrań. W sumie nie pamiętała już, kiedy ostatni raz udała się do galerii handlowej po coś poza bielizną lub brakującym elementem stałego zestawu. Pokrzepiała ją myśl, że miała okazję nacieszyć się modą w czasach studenckich.

    Zadowolona z tego, co zobaczyła w lustrze, poprawiła krótko obcięte włosy i chwyciła o wiele w tej chwili za dużą i za ciężką torebkę, w której prawie nigdy nie udawało jej się nic znaleźć. Po raz ostatni pobieżnie skontrolowała jej zawartość, grzebiąc na oślep i próbując wyczuć, czy komórka, portfel i klucze są w środku. O resztę niespecjalnie dbała, w razie potrzeby zawsze mogła dokupić brakujące rzeczy. Gdy stwierdziła obecność wspomnianej trójcy, zatrzasnęła za sobą drzwi i pośpiesznie zbiegła po schodach z siódmego piętra na parter budynku. Tylko na tyle aktywności fizycznej mogła sobie pozwolić, a obawiając się wrodzonej skłonności do nadmiernych kilogramów, która mogła szybko wymusić konieczność zmiany garderoby, starała się omijać windy i ruchome schody.

    Po chwili wycofywała już swoją toyotę aygo z ciasnego miejsca parkingowego, utwierdzając się w przekonaniu, że zamiłowanie do pojazdów niewielkich rozmiarów ma swoje zalety. Chętnie zamieniłaby cztery koła na fikuśny miejski rower, ale słabo rozwinięta infrastruktura i kompletny brak kolarskiej kultury na polskich drogach trzymały ją z daleka od zrealizowania tego pomysłu. Nie chciała się stać ofiarą zniecierpliwienia kierowców, którzy nie akceptowali niezmotoryzowanych użytkowników jezdni.

    Po prawdzie było w tym trochę racji, gdyż wąskie i dziurawe polskie drogi mogły prowadzić nieostrożnego rowerzystę prosto do miejsca, z którego nie było powrotu. Chociaż w ostatnich latach sytuacja zdawała się poprawiać i pojawiło się sporo nowych odcinków ścieżek, to jednak nie tworzyły one spójnej sieci komunikacyjnej jak te znane jej z dużych zagranicznych miast. Szkoda, bo jazda rowerem zabrałaby jej chyba mniej czasu, jeśli wziąć pod uwagę gigantyczne poranne i popołudniowe korki.

    W żółwim tempie dowlekła się do zastawionego samochodami parkingu w centrum Katowic. Niedawne podwyżki opłat parkingowych nikogo niestety nie zniechęciły i codziennie czekało ją polowanie na kawałek wolnej przestrzeni dla swojego samochodu. Gdyby prowadziła SUV-a, mogłaby o tym zapomnieć i od razu jechać na parking pod galerią. Szczęście jednak znowu jej dopisało i po manewrze grożącym urwaniem obu lusterek z ulgą wyłączyła silnik. Uważając, żeby nie zarysować auta stojącego obok i samej nie pobrudzić się od zakurzonych karoserii obu pojazdów, niemal na wdechu wysunęła się zza kierownicy. O ponownym zanurkowaniu po torebkę nie było mowy, więc czekało ją wykonanie podobnego manewru od strony pasażera.

    Upewniwszy się, że samochód jest zamknięty, a bilet parkingowy leży w widocznym miejscu, popędziła prosto do swojego biura. Już po kilku krokach znalazła się w cieniu górującego nad katowickim centrum wieżowca, którego trzydzieści pięter, rozciągniętych na stu dwudziestu pięciu metrach wysokości, robiło imponujące wrażenie. Kobieta uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie czasów, kiedy odwiedzała ten budynek tylko ze względu na seans kinowy.

    Teraz wynajmowała tu niewielkie biuro na jednym z najwyższych pięter, choć już po kilku dniach zrezygnowała z wbiegania na nie. Windy w Altusie były jedynymi, z których obecnie korzystała. Spocona i dysząca po wspinaczce szefowa nie robi dobrego wrażenia ani na podwładnych, ani tym bardziej na klientach, choć wielokrotnie przemknęło jej przez głowę, że odpowiada za to jednak jej lenistwo, a nie profesjonalizm, bo do pracy i tak przychodzi pierwsza. Jej mały, ale prężny zespół zjawiał się zawsze kilka chwil po niej. Czasem zastanawiała się nawet, czy jej współpracownicy nie czają się za zakrętem korytarza i popijając kawę z bordowych kubków Costy, dają jej szansę na podbudowywanie autorytetu. Również tym razem usłyszała ich podekscytowane głosy, gdy tylko z hukiem postawiła na blacie biurka wielką torbę.

    Dwóch chłopaków i trzy dziewczyny raźnym krokiem weszli do biura i zajęli miejsca przed wielkimi monitorami, przygotowując się do nowego tygodnia pracy, a pięć tekturowych kubków Costy niemal jednocześnie wylądowało na blatach. Decyzja o zatrudnieniu tych młodych ludzi była najlepszą z możliwych, choć wielu rekruterów by się z nią nie zgodziło. Jednak każdy ze świeżo upieczonych absolwentów, którym kobieta dała szansę, z zapałem odpracowywał kredyt zaufania, jakim go obdarzyła. Ci pracowici młodzi ludzie, niezwiązani jeszcze stosunkami rodzinnymi i pełni pomysłów tłumionych przez kilka lat wykonywania zadań pod okiem skostniałych profesorów, byli dla niej gotowi na każde poświęcenie. A tych na wczesnym etapie rozwoju jej działalności nie brakowało, zwłaszcza że ona sama mogła się pochwalić jedynie kilkuletnim doświadczeniem zawodowym. Jednak wspólna pasja, pomysłowość i zaangażowanie pozwoliły im rozwinąć raczkujące studio projektowe. Nie bez znaczenia był też spory zastrzyk gotówki, choć zważywszy na okoliczności wolałaby go nigdy nie dostać. Mimo że spadek po rodzicach pomógł jej stanąć na nogi, to wiadomość o ich odejściu powaliła ją jak cios.

    – Chcesz kawę, Ewa? – rzuciła przez ramię drobna blondynka, idąc chwiejnie na szpilkach w kierunku ekspresu. Nawet w niebotycznych obcasach nie mogła dorównać wzrostem swojej szefowej.

    – Tak, zrób cały dzbanek, Dora! W poniedziałek kofeina przyda się wszystkim – odkrzyknęła, wysypując na biurko zawartość torby.

    – Kiedy przychodzi Bierski? – spytał przysadzisty chłopak w okularach, niebezpiecznie odchylając się na krześle.

    – Dopiero pojutrze, mamy więc dwa dni, żeby dopiąć ofertę na ostatni guzik. Musi być perfekcyjna, ale dość elastyczna, bo nie jestem pewna, czego facet od nas oczekuje – przyznała szczerze. – Pamiętajcie: liczę na was.

    – Cokolwiek by to było, i tak sprowadzimy go na drogę Jedynego Dobrego Dizajnu! – zaśmiała się Dora, stawiając przed nią parujący kubek.

    Ewa Dębska miała właśnie podziękować asystentce za kawę, kiedy z przepastnych wnętrzności jej torebki rozległ się głośny dzwonek telefonu, którego jakimś cudem nie udało jej się wyrzucić na blat wraz z całą resztą przedmiotów.

    2

    Wcześniej

    Na pierwszy rzut oka wiadomość mailowa nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale we wpatrującym się w jej zawartość adresacie wzbudziła istny huragan emocji. Imię i nazwisko nadawcy nie figurowało ani na jego liście, ani w pamięci mężczyzny, a sama treść była bardzo lakoniczna i postronny obserwator uznałby ją za zwykłą prośbę o nawiązanie kontaktu. Ten sam obserwator uznałby też, że załączony do maila plik JPG to zwykła fotografia, jakich pełno w rodzinnych albumach sprzed ery cyfrowej, bo słaba jakość zdjęcia świadczyła o tym, że do komputera trafiło ono po zeskanowaniu odbitki. Nadawca prawdopodobnie nie miał cyfrowej wersji obrazu. Biorąc to wszystko pod uwagę, mail nie byłby dla nikogo niczym wyjątkowym. Dla nikogo poza mężczyzną, który go otrzymał.

    Kilkoma kliknięciami myszki Adam Dębski uruchomił podłączoną do komputera drukarkę i już po chwili urządzenie wypluło na podajnik kolorowy wydruk zdjęcia. Powiększona fotografia ujawniła nieco więcej szczegółów, ale i tak nie odpowiedziała na pytanie, które zrodził mail. Stało się jednak jasne, że najważniejsze w tej chwili to upewnić się, że nadawca wiadomości to realna osoba, oraz potwierdzić, że to on właśnie widnieje na załączonym zdjęciu. Jeśli obraz powstał wyłącznie przy użyciu spustu migawki, a nie magii Photoshopa, życie wielu osób mogło się drastycznie zmienić, poczynając od samego Adama.

    Mężczyzna rozważał chwilę, jak zweryfikować otrzymane informacje. Z pliku JPG nie dało się wiele odczytać, bo został utworzony w momencie skanowania, a nie wykonywania zdjęcia. Wpisanie imienia i nazwiska w wyszukiwarkę i Facebooka dało zbyt wiele wyników, przy czym większość kont i odnośników nie zawierała żadnych zdjęć. Adam westchnął ciężko, żałując, że nie ma smykałki do rozwiązywania zagadek i najwyraźniej żaden z niego materiał na detektywa.

    Ta myśl podsunęła mu pewien pomysł.

    Tym razem wyszukiwarka również nie ułatwiła mu zadania, bo liczba ofert dawała do zrozumienia, że polskie społeczeństwo kompletnie sobie nie ufa. Po przewinięciu całej litanii nazwisk i numerów telefonu Adam uzupełnił okno wyszukiwania o słowo „ranking. Ku jego zdumieniu pierwsze trafienie przeniosło go na odpowiednik portalu „ZnanyLekarz.pl, z tym że opiniodawcami nie byli tu mniej lub bardziej wdzięczni pacjenci, a zdradzane żony i zrozpaczeni krewni zaginionych. Krótkie przeszukanie strony dało obiecujący wynik, więc Adam skorzystał z formularza kontaktowego i umówił się na konsultację z pewnym emerytowanym policjantem. Jeśli wierzyć opiniom pozostawionym na jego profilu, facet wiedział, jak szybko i sprawnie wypełniać zlecone mu zadania, w czym prawdopodobnie pomagały przysługi, jakie wyświadczał innym przez lata policyjnej służby.

    Adam postanowił zrezygnować z przerwy śniadaniowej i wyjść wcześniej z pracy, dzięki czemu być może zdąży szybko załatwić sprawę i wrócić do domu o normalnej porze. Sam się zdziwił swoim podejściem, bo niezwykle rzadko miewał jakiekolwiek sekrety, zwłaszcza przed najbliższymi, ale tym razem uznał, że udzielił mu się nastrój tajemnicy otaczającej nadawcę maila. Próbował na powrót skupić się na czekającej go pracy, ale bez skutku – myślami był już zupełnie gdzie indziej. Czas zdawał się płynąć wstecz i kiedy w końcu Adam mógł z czystym sumieniem odejść od komputera, poczuł się, jakby przepracował tydzień w pocie czoła. Zanim wyszedł, wydrukował jeszcze treść maila wraz z adresem nadawcy i ruszył na spotkanie z detektywem. Według map Google miał tam tylko kilka minut spacerem.

    Biuro okazało się wydzieloną częścią prywatnego mieszkania detektywa. On sam zasadniczo odbiegał od stereotypu wysokiego angielskiego dżentelmena w kraciastym płaszczu z nieodłączną fajką w dłoni, bo Stanisław Mazurek nie był ani przesadnie wysoki, ani wysportowany. Trzymał się jednak prosto jak struna i roztaczał wokół siebie aurę autorytetu.

    Powitał nowego klienta mocnym uściskiem dłoni i bez zbędnych formalności przeszedł do sedna. Adam szybko zrelacjonował mu sytuację i wręczył wydrukowane kopie maila oraz załącznika. Mazurek zadał mu kilka pytań i zapewnił, że niezwłocznie zabierze się do ustalenia faktów. Po niecałej półgodzinie Dębski znalazł się z powrotem przy swoim samochodzie zaparkowanym pod miejscem pracy. Sprawdziwszy godzinę na wyświetlaczu telefonu, z ulgą stwierdził, że nie będzie musiał tłumaczyć się żonie z dłuższego niż zwykle powrotu. Ledwo ta myśl przemknęła mu przez głowę, poczuł, jak urządzenie nastawione na tryb cichy wibruje w jego dłoni. Zanim przystawił je do ucha, na ekranie mignęła mu uśmiechnięta twarz pięknej kobiety.

    – Kochanie, gdzie cię wcięło? – Niepokój w jej głosie był wyraźny pomimo rozlegających się w tle głośnych protestów niemowlaka. – Baśka mi powiedziała, że wyszedłeś wcześniej. Coś się stało?

    – Cześć, skarbie! – przywitał się z nią beztrosko, jednocześnie myśląc, że przed tą niezależną siecią kobiecej wymiany informacji nic się nie ukryje. – Nic się nie stało, po prostu stoję w korku. Chciałem być wcześniej w domu, ale wiesz, jak wyglądają teraz Katowice. – Zdziwiło go, z jaką łatwością kłamstwo przeszło mu przez gardło. – Chciałem ci zrobić niespodziankę, a nie cię zmartwić, przepraszam! – dodał, usprawiedliwiając się w duchu, że to niewinne kłamstewko służy tylko poprawieniu humoru jego żonie i nie ma w nim niczego złego.

    – Dobrze, tylko następnym razem daj znać, co się dzieje. Wystarczy SMS, nie musisz dzwonić, jeśli to problem. – Głos Heleny zdawał się spokojniejszy niż przed chwilą, czego niestety nie można było powiedzieć o naglących krzykach rozbrzmiewających w tle.

    Niewiarygodne, ile energii mogło zmagazynować ciałko ich półrocznej córeczki. Adam był świadom, że opieka nad dzieckiem przerosła oczekiwania i obawy Heleny, przytłoczyła ją nowymi obowiązkami, a kołowrót następujących po sobie pór karmienia, zmiany pieluch, kąpieli i spania wyssał z jego żony wszystkie siły. W dodatku wyczekiwana przez dziewięć miesięcy Julia nie ułatwiała świeżo upieczonej matce żadnego z tych zadań. Szybki powrót Adama z pracy zawsze oznaczał dla jego żony wypatrywany z niecierpliwością wieczorny odpoczynek.

    – Skoro jesteś jeszcze w drodze, może wstąpisz do sklepu po coś na kolację? Dziś nie miałam siły nic przygotować – dodała przepraszająco, wywołując w nim poczucie winy.

    – Naprawdę cię przepraszam, następnym razem zadzwonię. I nie martw się, kupię coś w dużym Lidlu po drodze. Do zobaczenia w domu, kocham was!

    – Dzięki, my ciebie też!

    Spojrzał na wygasający wyświetlacz, na którym w poprzek zdjęcia Heleny pojawił się napis „połączenie zakończone". Zanim schował komórkę do kieszeni, upewnił się, że dzwonki są włączone, po czym odblokował drzwi samochodu, wsiadł i włożył kluczyk do stacyjki. Gdy uruchomił silnik, telefon ponownie ożył w jego kieszeni. Z uśmiechem podniósł urządzenie do ucha, nawet nie sprawdzając, kto próbuje się z nim skontaktować. Był pewien, że żona chce uzupełnić listę zakupów.

    Krótkie męskie przywitanie było dla niego sporym zaskoczeniem, podobnie jak informacja, że detektyw Mazurek ma już dla niego konkretne informacje. Po treściwej wymianie zdań i umówieniu się na spotkanie następnego dnia Adam zakończył rozmowę, po czym włączył się do ruchu. Cały czas myślał o nadawcy maila oraz zdjęciu, które ten przysłał w załączniku. Po kilku minutach płynnej jazdy jego audi Q7 utknęło w rzeczywistym korku. Usprawiedliwiając potem przed żoną swoje spóźnienie, Adam opisywał tę sytuację jako kompletny paraliż komunikacyjny stolicy Górnego Śląska.

    3

    Teraz

    Ewa zamknęła oczy i z poczuciem ulgi opadła na oparcie biurowego fotela. Stojący przed nią komputer szumiał coraz ciszej, aż w końcu wszystkie lampki kontrolne zgasły i pokój pogrążył się w ciszy. Miała wrażenie, że jest w biurowcu kompletnie sama. To uczucie potęgowała otaczająca budynek ciemność styczniowej nocy, która opadła na miasto jak ciemna kotara. Ewa wyszła zza biurka i zgasiła wszystkie światła w pomieszczeniu. Sama nie zamierzała jeszcze wychodzić, choć pozostali projektanci już dawno znaleźli się w swoich domach, a przynajmniej do nich zmierzali, jeśli wziąć pod uwagę wieczorny ruch w mieście. Podeszła do przeszklonej ściany i ogarnęła wzrokiem rozciągającą się pod nią przestrzeń. Widok na miasto z szesnastego piętra zapierał dech i jak zawsze pomagał jej się wyciszyć po całym dniu wpatrywania się w ekran komputera. Lubiła obserwować dziesiątki maleńkich światełek poruszających się we wszystkich kierunkach i patrzeć na podświetlony katowicki Spodek, który zdawał się szykować do odlotu. Uwielbiała ten obiekt, jego wyjątkowa forma i wielozadaniowość nieustannie wprawiały ją w podziw i uświadamiały jej, że ograniczeniem dla projektanta jest wyłącznie jego własna wyobraźnia.

    Nagle mrok za jej plecami rozbłysnął pulsującym światłem, a wibrująca komórka przesunęła się niebezpiecznie w kierunku skraju blatu. Ewa chwyciła ją w ostatniej chwili i uciekając wzrokiem od zbyt jasnego wyświetlacza, przesunęła palcem po ekranie. Domyślała się, że tylko jedna osoba może dzwonić do niej o tej porze i tylko w jednym celu.

    – Czołem, siostro! – rzuciła wesoło, zgarniając jedną ręką swoje rzeczy do torebki. – Dzisiaj smoking czy liberia?

    – Smoking, zawsze znajdzie się jakaś liberia! – odparła jej rozmówczyni, nawiązując do jednego z ich ulubionych brytyjskich seriali. – Chociaż bardziej przydałoby mi się dziś lasso prawdy.

    – Kto nabroił tym razem? Czekaj, sama wydedukuję. Skoro jeden z podejrzanych nie potrzebuje zbytniej zachęty, żeby wydać z siebie głos, to mam tylko jednego kandydata.

    – W sumie jeszcze nic nie nabroił, ale chce się wpakować w kłopoty i utrudnić nam życie. – Z tonu głosu wynikało jasno, że wspomniane kłopoty mają moc bomby atomowej.

    – Nie panikuj, na pewno nie jest tak źle – pocieszyła ją, przeczuwając, do czego ostatecznie zmierza ta rozmowa. – Nie tłumacz mi teraz, o co biega, bo będę u was za pół godziny.

    – Dobra, zdążę to zrobić, zanim on wróci z pracy. Mała powinna jeszcze spać, więc pogadamy chwilę w spokoju. Do zobaczenia!

    – Na razie. – Ewa wrzuciła telefon do torebki i szybkim krokiem udała się do windy.

    Widząc, że kabina znajduje się na parterze, natychmiast zrezygnowała z czekania, postanawiając tym razem skorzystać ze schodów. Lekko zdyszana dopadła samochodu stojącego samotnie na parkingu i już po chwili znalazła się na alei Korfantego prowadzącej w kierunku Siemianowic. Po drodze rozmyślała o sytuacji, która czekała na nią tego wieczoru. Choć scenariusz zazwyczaj zakładał, że obie kobiety staną po jednej stronie, to ze względu na ich powiązania rodzinne nie było to takie oczywiste. Więź, która łączyła Ewę z mężem Heleny, powstała, jeszcze zanim oboje przyszli na świat, a lojalność mogła tym razem wziąć górę nad logicznymi argumentami.

    Ewa traktowała Helenę jak siostrę, od kiedy się poznały, a po ślubie jej najlepszej przyjaciółki i brata bliźniaka wreszcie stały się prawdziwą rodziną. Od zawsze o wiele bardziej podobało im się angielskie określenie ich relacji, dlatego też tak siebie nazywały. Formalnie i emocjonalnie były przecież siostrami.

    Dojazd do celu zajął jej mniej czasu, niż przewidywała. Zatrzymawszy się pod przedostatnim z domków, zastanawiała się, jak oznajmić Helenie swoje przybycie, nie używając dzwonka, który mógłby obudzić półroczną Julię. Chrześnica Ewy codziennie dawała matce mocny wycisk, więc każda chwila spokoju była na wagę złota. Na szczęście Helena musiała wypatrywać jej toyoty z kuchennego okna, bo już po chwili otwarły się frontowe drzwi i zalały prowadzącą do domu ścieżkę żółtym światłem.

    Kobiety przywitały się serdecznie i zachowując ciszę, weszły po schodach do pokoju dziennego na piętrze. Helena na migi zaproponowała kawę, ale Ewa wlała już dzisiaj w siebie tyle kofeiny, że obawiała się problemów z zaśnięciem, więc zdecydowanie pokręciła głową. Gdy na stoliku wylądowały dwie szklanki soku pomarańczowego i miseczka pistacji, mogła się w końcu dowiedzieć, co to za nagląca sprawa była powodem jej wezwania.

    – Jestem gotowa na przyjęcie reklamacji, możesz zaczynać. – Ewa konspiracyjnie puściła oko do Heleny i rozsiadła się wygodnie.

    – Opowiadałam ci o tej delegacji do Szczecina? – Przyjaciółka uniosła pytająco brwi.

    – Tej listopadowej? Tak, pamiętam.

    – Adam pojechał potem jeszcze raz po kilku tygodniach, tym razem do Koszalina. A wczoraj oznajmił, że jutro znowu wyjeżdża tam w interesach na trzy dni. – Helena z nieszczęśliwą miną opadła na miękką sofę.

    – Chce dołączyć do klubu morsów? – zakpiła Ewa, walcząc z wyjątkowo oporną pistacją, którą ostatecznie pokonała, przygryzając łupinkę. – Nie musi jechać tak daleko, morsy kąpią się pewnie na Chechle.

    – Chciałabym. – Szwagierka spojrzała na nią z wyrzutem i również sięgnęła po pistację. – Sęk w tym, że już poprzednio to nie miało związku z żadną delegacją, tylko z jakąś przysługą. W najlepszym razie nie mówi mi całej prawdy, w najgorszym mnie okłamuje.

    – Adam? – zdziwiła się Ewa. – Niemożliwe, skąd taki pomysł?

    – Zaczęło się w sumie niewinnie: zauważyłam, że nie podzielił się ze mną prawie żadnymi informacjami z tych wyjazdów, a przecież wiesz, jaki zwykle jest wylewny. Przeważnie opowiadał mi nawet najdrobniejsze szczegóły, mimo że o niektórych wolałabym nawet nie wiedzieć. – Z oczu Heleny ziała autentyczna rozpacz. – Potem uderzyło mnie to, że się zmienił, po powrocie jest jakiś zamyślony. Kilka razy zauważyłam, że nagle złapał za telefon, jakby musiał zaraz wezwać karetkę, ale równie szybko odłożył go na miejsce i nawet nie spojrzał na ekran. Zupełne jakby nie mógł się z kimś skontaktować, gdy jest w domu, ale mimo to czuł tak przemożną potrzebę, że sięga po ten telefon całkowicie bezwiednie. A dziś Baśka z firmy zadzwoniła do mnie, żeby potwierdzić jego trzydniowy urlop, więc to niemożliwe, by wyjeżdżał w jakiejś zawodowej sprawie.

    – Brzmi tajemniczo i niepokojąco, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że mówimy o Adamie, ale chyba zbytnio dramatyzujesz. – Ewa uśmiechnęła się do niej pocieszająco. – Może szykuje coś specjalnego i nie chce, żeby się przedwcześnie wydało? Może po prostu… Ale poczekaj, chyba nie myślisz, że on… – Spojrzała na rozmówczynię z niedowierzaniem, po czym zerwała się z sofy i kręcąc głową, podeszła do kominka. Obrzuciła wzrokiem ustawioną na półeczce galerię rodzinnych fotografii i odwróciła się do Heleny. Nie mogła uwierzyć w to, co przyjaciółka chciała jej przekazać. – To, co insynuujesz, jest niewątpliwą bzdurą i masz natychmiast wybić sobie z głowy podobne myśl! Jeśli ktoś może powiedzieć o kimkolwiek, że dobrze go zna, to właśnie ja o Adamie. I zapewniam cię, że nie dzieje się nic, co stałoby w sprzeczności z waszą przysięgą. Ogarnij się, głuptasie! – ofuknęła szwagierkę.

    W oczach Heleny zobaczyła wstyd, który nie miał nic wspólnego z warstewką kurzu pokrywającą stojące na kominku ramki. Słowiańska natura i niemieckie wychowanie ukształtowały jej bardzo złożony charakter, bo do bólu pedantyczna i zasadnicza Helena potrafiła posypać się jak domek z kart, jeśli tylko coś nie szło po jej myśli. Najlepszym tego przykładem była wspomniana półka nad kominkiem – przed urodzeniem Julii dom Heleny i Adama był w każdym momencie gotowy na test białej rękawiczki. Uświadomiwszy to sobie, Ewa postanowiła złagodzić nieco ton i pocieszyć przyjaciółkę.

    – Jesteś przemęczona i zestresowana, bo siedzisz cały dzień sama w domu, zajmując się wyjątkowo niegrzecznym bobasem. Rozumiem, że człowiek może zacząć od tego wariować – dodała ciszej, ciesząc się, że jej rozemocjonowanie nie uaktywniło rzeczonego bobasa. – I cieszę się, że się do mnie zwróciłaś, bo masz szansę na ominięcie niepotrzebnej sprzeczki małżeńskiej. Pogadam sobie z braciszkiem i dowiem się, w czym rzecz, a ty lepiej wprowadź się w stan zen czy innego wisznu.

    Helena zdławiła śmiech i wyraźnie się rozluźniła, a Ewa z powrotem przysiadła na kanapie, w myślach wzdychając z ulgą. Przez kilka chwil obie siedziały w ciszy przerywanej jedynie dźwiękiem pogryzanych pistacji.

    – Mniejsza z tym, co sobie pomyślałam, ale naprawdę martwi mnie jego wyjazd – odezwała się w końcu Helena. – Pomijając to, że nie mówi mi prawdy, to wciąż jest styczeń, panuje zima, drogi są oblodzone i brakuje światła dziennego, a tam się jedzie przecież cały dzień! Pytałam go, czy ktoś z nim jeszcze będzie, może drugi kierowca na zmianę albo chociaż ktoś, kto przypilnuje, żeby nie zasnął za kierownicą… A on tylko rzucił beztrosko, że jest dorosły i może sam prowadzić samochód.

    – Ty przecież z nim nie pojedziesz.

    – Właśnie! – Potwierdziła skinieniem. – Julka jest za mała na takie wyprawy, a nie mam jej z kim zostawić. W dodatku w sobotę macie urodziny i mieliśmy organizować przyjęcie, tak jak co roku. Jeśli on wróci dopiero w czwartkowy wieczór, to nie zdążymy nic zrobić i będzie kicha.

    – Przyjęciem się nie martw, możemy to ogarnąć we dwie. Co do jazdy masz rację, ale ja też nie mogę się z nim zabrać, mam ważny tydzień w pracy.

    – Boję się, że może zasnąć za kierownicą i zjechać z drogi, a nikt nie zauważy, co się stało, i nie wezwie pomocy – jęknęła Helena.

    – To wasz samochód nie może sam zgłosić wypadku? – zdziwiła się Ewa, przekonana, że jej brat jako entuzjasta motoryzacyjnych nowinek technicznych na pewno skusił się na najnowszy model z wszystkimi dostępnymi opcjami. – Może chociaż jest tam jakiś lokalizator, żebyś mogła sprawdzić, czy dojechał na miejsce? Masz dane techniczne tej kolubryny, którą niedawno kupił?

    – Nie pomyślałam o tym, ale chyba masz rację. Poczekaj, sprawdzę w gabinecie! – Helena poderwała się z sofy, o mały włos nie wywracając stolika kawowego.

    Jej entuzjazm rozbawił Ewę. Wprawdzie obie znały się na samochodach i komputerach jak krowa na jajku, ale była pewna, że wujek Google jak zawsze chętnie posłuży im pomocą.

    Głęboki męski głos wyrwał ją z zamyślenia.

    – Cześć, Ewka!

    Spojrzała w identyczne jak swoje oczy brata i uśmiechem zakamuflowała niepokojącą myśl, że żadna z nich nie usłyszała, kiedy trzasnęły frontowe drzwi.

    4

    Wcześniej

    Adam nie mógł usiedzieć w pracy już drugi dzień i wiercił się na obrotowym krześle jak uczeń niecierpliwie wyczekujący dzwonka. Czas znowu zdawał się działać mu na przekór i minuty wlekły się niemiłosiernie, z ledwością przechodząc w kolejne godziny. Bardzo żałował, że nie jest tak opanowany jak siostra, a tym bardziej jak jego żona. Jeśli coś go zaabsorbowało, oddawał się temu bez reszty, często kosztem wszystkich innych spraw, a od wczorajszego popołudnia myśli wypełniała mu wyłącznie tożsamość nadawcy maila. Co gorsza, jego rozkojarzenie nie umknęło uwadze Heleny, a kiedy spróbował wytłumaczyć się przed nią presją i nawałem obowiązków w pracy, uraczyła go rzeczową uwagą, że dla jego życia zawodowego nie ma miejsca za progiem ich wspólnego domu.

    Od wczoraj go zastanawiało, w jaki sposób detektyw mógł tak szybko znaleźć informacje, których potrzebował, i to prawdopodobnie bez konieczności wychodzenia z domu. Choć Adam był świadom, że możliwości inwigilacji są dziś praktycznie nieograniczone, to zawsze żywił nadzieję, że dostęp do tych narzędzi ma tylko garstka wybranych. Pomyślał, że chociaż detektyw był swego czasu w policji, to nie powinien się już do niej zaliczać od momentu przejścia na emeryturę. Okazało się jednak, że w obecnych czasach praktycznie niczego już nie da się ukryć.

    Była to przygnębiająca myśl i przez chwilę Adam czuł się osaczony. Nie chodziło o to, że miał coś do ukrycia, bo był przecież szczerym człowiekiem i uczciwym obywatelem, ale świadomość, że ktoś postronny może dowiedzieć się o nim wszystkiego, była jak wisząca nad nim groźba pozbawienia wolności i niezależności. Z drugiej strony dzięki temu dowie się dzisiaj, czy padł ofiarą żartu, czy też sprawa jest tak poważna, jak się obawiał. W tym drugim wypadku konsekwencje mogły dotknąć wszystkich jego najbliższych i nie dałoby się tego w żaden sposób uniknąć. Ta sprawa miała zachwiać fundamentami rzeczywistości, w której żyli od ponad trzydziestu lat. Dlatego gdy stał pod drzwiami mieszkania Mazurka i naciskał dzwonek, poczuł się, jakby za progiem czekał na niego egzamin, na który nie był przygotowany.

    Czegokolwiek dowiedział się Mazurek, nie dało się tego wyczytać z jego twarzy. Detektyw z iście pokerową miną zaprosił klienta do gabinetu, a sam zniknął na chwilę w przylegającej do niego kuchni, skąd po kilku chwilach rozległ się dźwięk zagotowywanej w elektrycznym czajniku wody. Mazurek wrócił do klienta z dwoma parującymi kubkami i postawił jeden przed Adamem. Dębski nie był pewny, czy sam bezwiednie poprosił o kawę, czy był to wynik zdolności dedukcyjnych gospodarza. Tak czy inaczej kofeina rzeczywiście była tym, czego potrzebował, a w dodatku miał co zrobić z rękami.

    – Pana sprawa bardzo mnie zaciekawiła, dlatego zająłem się nią w pierwszej kolejności – zaczął nieśpiesznie Mazurek, upijając łyk ze swojego kubka. – Zwykle na podobne zlecenia przeznaczam kilka dni.

    – Dziękuję, panie inspektorze, jestem naprawdę wdzięczny za to, jak szybko pan do mnie zadzwonił, ale czy moglibyśmy przejść od razu do sedna? – Wiedział, że zabrzmiało to trochę impertynencko, lecz detektyw jedynie skinął głową ze zrozumieniem.

    – Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę z powodów pańskiej niecierpliwości. Przypuszczam, że wolałby pan, abym opowiedział o zastosowanej metodzie pracy w drugiej kolejności?

    – Tak, bardzo proszę – niemal jęknął Adam i wykonał zachęcający ruch dłonią. Zapomniał o trzymanym w niej kubku gorącej kawy, której spora ilość wylądowała na biurku detektywa. Zdenerwowany pośpiesznie odstawił kubek, spojrzał przepraszająco na rozmówcę i zmusił się do cierpliwości.

    Mazurek zdawał się ignorować to, że o włos uniknął oparzeń, i wyjął cienką tekturową teczkę z leżącego na blacie stosu dokumentów. Rozłożył ją z pietyzmem, starając się uniknąć rozległej plamy kawy, ale nie zaczął czytać znajdującego się w niej raportu, tylko spojrzał klientowi głęboko w oczy.

    – Udało mi się ustalić, że nadawca wczorajszej wiadomości posłużył się danymi osoby fizycznej. Na podstawie informacji, którymi dysponuję, nie jestem niestety w stanie określić, czy rzeczona osoba jest tym samym nadawcą maila, ale biorąc pod uwagę okoliczności, wydaje mi się to

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1