Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Lalka bez głowy
Lalka bez głowy
Lalka bez głowy
Ebook235 pages2 hours

Lalka bez głowy

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

„Lalka bez głowy” to przeplecione ze sobą cztery historie, które toczą się w Lizbonie oraz Sesimbrze. To wciągający i zaskakujący kryminał sensacyjny. Spotykamy w nim Carolinę, próbującą kawałek po kawałku swe rozmazane wspomnienia ułożyć w jedną, przerażającą całość. Mamy też upadłego glinę, który w swoim grubiaństwie ma niezwykły dar „czytania w ludziach” oraz jego wydziałową koleżankę – młodą, gniewną idealistkę. Jest również tajemnicza i uwodzicielska Serbka, Anja Spasojević, kobieta, której pewność siebie nie znika nigdy z twarzy, a miecz w jej dłoni jest groźniejszy niż karabin. Pojawia się nie wiadomo skąd i jest szybka jak myśl.
Brutalność niektórych scen przeplata się z wielką namiętnością i miłością, która często przejmuje kontrolę nad bohaterami.
W tle całej książki przewija się ocean. Czasami spokojny, innym razem wzburzony. Niekiedy też, gdy jest bardzo cicho, słychać, jak szepta przerażające rzeczy.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateOct 12, 2020
ISBN9788381661546
Lalka bez głowy

Read more from Piotr Jakub Karcz

Related to Lalka bez głowy

Related ebooks

Related categories

Reviews for Lalka bez głowy

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Lalka bez głowy - Piotr Jakub Karcz

    stróżem

    Rozdział pierwszy

    strach przegrywa z ciekawością * nocny koszmar * krew na asfalcie * wiatr, który szeptał * bezsenna noc * lotnisko w Belgradzie

    Pięciolatka obudziła się sama w pokoju wypełnionym mrokiem. Wątła smuga światła wpadała przez półprzezroczystą, niedużą szybę w zamkniętych drzwiach. Otaczające ją meble oraz znajdujące się na nich zabawki rzucały na podłogę i ściany zdeformowane, demoniczne cienie.

    Dziewczynka powoli dotknęła klamki i otworzyła wydające nienaturalny dźwięk drzwi. Poczuła intensywny, uderzający prosto w twarz powiew stęchłego powietrza. Minęła kołyszącą się żarówkę, po czym ruszyła w mrok wzdłuż wąskiego korytarza. Podłoga przeraźliwie skrzypiała pod każdym jej krokiem, ale strach przegrywał z ciekawością.

    Po kilkudziesięciu szybkich uderzeniach serca, ciszę nocy przeszył przeraźliwy krzyk.

    *

    Sesimbra, 06.07.2021 r.

    Carolina obudziła się w środku nocy zlana potem. Ten koszmar powtarzał się od dzieciństwa. Ze wszystkich wspomnień właśnie tamto najbardziej utkwiło jej w pamięci. Uczucie strachu, zwielokrotnione powracającym koszmarem, nie opuszczało jej przez całe trzydziestopięcioletnie życie.

    Niebawem zasnęła ponownie, tym razem bez przygód. Zbudziły ją dopiero ostre promienie słońca przenikające przez szczeliny zewnętrznych żaluzji.

    Po kilku przeciągnięciach zniknęła w łazience. Stanęła przed lustrem, poprawiając czerwone, kręcone włosy. Przyjrzała się swoim oczom. Tym samym, które kiedyś lśniły radością. Dzisiaj nie dostrzegała w nich nic prócz obojętności.

    Zaparzyła espresso i wyszła na taras. Ocean witał ją błękitem, a usytuowane na zboczu klifu apartamenty oślepiały bielą murów. Ostre słońce Sesimbry pozwoliło jej zapomnieć o nocnym koszmarze. Pociągłą, piegowatą twarz Caroliny owiewał ciepły wiatr. W oddali czaił się jednak strach. Dostrzegała mrowie plażowiczów. Wiedziała, że nie jest jeszcze w stanie przezwyciężyć lęków i dołączyć do tłumu.

    *

    Sonia jechała samochodem zatłoczoną aleją Kombatantów. Już była spóźniona, a do pracy miała co najmniej kolejne pięć minut jazdy. Wpadający przez uchylone okno ciepły wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy.

    Na chwilę oderwała wzrok od przedniej szyby, czytając wiadomość od męża.

    Była to zdecydowanie zbyt długa chwila. Nie pomogło gwałtowne hamowanie, którego dźwięk słychać było w niemal całej Sesimbrze. Na masce jej srebrnej toyoty wylądował przechodzień. Nie zauważyła nawet, kiedy odpięła pasy i znalazła się na zewnątrz.

    – Nic się panu nie stało? Czy pan żyje? – wykrzyknęła wystraszona, podchodząc do leżącego na ziemi masywnego mężczyzny.

    Poszkodowany był nieprzytomny, a Sonia czuła na swym ciele gorące spojrzenia. W kilka sekund wokół miejsca zdarzenia uformowała się grupa gapiów oraz kierowców zatrzymanych samochodów. Co gorsza, niektórzy z nich zamiast podejść z pomocą, wyciągali smartfony i fotografowali lub filmowali rozgrywającą się tragedię.

    Spojrzenia oraz bezczynność ciekawskich ludzi piętnowały ją niczym rozżarzone żelazo, a w jej głowie tysiące głosów zaczęło krzyczeć: „Zabiłaś go!".

    *

    Carolina dopijała swoje espresso, gdy pisk gwałtownego hamowania odwrócił jej uwagę od mieniących się w słońcu fal oceanu.

    Kilkadziesiąt metrów od wynajmowanego miniapartamentu zobaczyła człowieka leżącego na jezdni, nad którym pochylała się drobna kobieta o długich, czarnych włosach.

    Nagle cały spokój runął niczym domek z kart. Zaczęła się trząść. Filiżanka wypadła z jej dłoni i roztrzaskała się o posadzkę tarasu. Drżącymi rękami, z niemałym trudem, otworzyła plastikowe pudełko zawierające białe pastylki. Wyjęła dwie i przełknęła szybko. Odczekała chwilę, jakby łudząc się, że zadziałają natychmiast. Próbowała zatkać uszy, ale nie przynosiło to zamierzonego rezultatu. Słyszała wpadający przez otwarte okno wiatr. Wiatr, który szeptał.

    *

    W pogrążonym w czeluściach nocy domku w portowej dzielnicy Belgradu – Zemun, Marko Mikulić kładł się spać. Wiedział, że czeka go wiele bezsennych godzin. Zawsze stresował się przed podróżą samolotem.

    – Znowu lecisz z tą kurwą – powiedziała na wpół przytomna żona, widząc, jak Marko przewraca się z boku na bok z otwartymi oczami.

    – Nie mów tak o niej – odparł flegmatycznie. Miał nieco ponad trzydzieści lat. Był szczupły, odrobinę aż nadto. Włosy ciemne, niemal czarne i zdecydowanie zbyt długie. W dodatku miał dziwną, niepasującą do niczego grzywkę. Całość dopełniał cienki, lekko zadarty ku górze wąs, kreujący Serba na kogoś, kto wyglądem przypominał skrzyżowanie Salvadora Dali z Zorro.

    – A właśnie, że będę mówić, co zechcę! Kurwa, kurwa, kurwa!

    – Dobrze, to zostanę jutro w domu, a ty zarób na kredyt. Spłać dom i swojego chevroleta.

    Po tych słowach Andjela zamilkła. Zagryzła wargi i obrażona odwróciła się do ściany.

    *

    Marko wysiadł z taksówki i wyciągnął z bagażnika czarną walizkę. Po chwili wysunął z niej aluminiową rączkę i ciągnąc za sobą, zniknął we wnętrzu szarego, szklanego terminalu belgradzkiego lotniska im. Nikoli Tesli.

    W hali odlotów nie zabawił długo. Kupił w pobliskim saloniku prasowym napój energetyczny i wypił go pospiesznie niemal duszkiem. Przyłożył telefon do czytnika i ruszył w stronę bramek kontroli bezpieczeństwa. Po kilku minutach oczekiwania w kolejce wziął kuwetę i wyłożył na niej słuchawki, tablet, smartfon oraz gruby i ciężki niczym szafa osiemnastocalowy laptop.

    – Niezły antyk! – zażartowała z uśmiechem na ustach pracowniczka kontroli, gdy bagaż Marko wyjechał po drugiej stronie tunelu.

    – Pamiątka po tacie – odparł, jakby spodziewał się tego typu reakcji. Nie odwzajemnił uśmiechu.

    Chwilę później czekał pod swoją bramką wpatrzony w płytę lotniska.

    – Bezsenna noc, Wąsik? – usłyszał melodyjny, odrobinę kpiący kobiecy głos z tak bliska, jakby zabrzmiał we wnętrzu jego głowy.

    Marko odwrócił się i spostrzegł uśmiechniętą kobietę, od której emanował spokój oraz pewność siebie. Szczupła, drobna szatynka o pełnych, wydatnych ustach, zdecydowanie zbyt ładna i zgrabna, aby żona nie była zazdrosna.

    – Nie było tak źle – skłamał, choć w rzeczywistości nie był pewien, czy zmrużył oczy na dłużej niż kwadrans.

    – Andjela znowu nie chciała cię puścić? – kontynuowała ironicznie, nie schodząc z drwiącego tonu. Odsłoniła rząd białych zębów z lekko wystającymi górnymi jedynkami. Od uśmiechu jej policzki robiły się jeszcze bardziej okrągłe. Miała na sobie jasnoniebieskie, obcisłe dżinsy, szarą koszulę opiętą kremowym paskiem i jasne tenisówki.

    – Dzwoniłaś do spedytora? – zmienił temat Marko, który najwyraźniej nie miał ochoty ani na zwierzenia, ani na żarty.

    – Wysłałam SMS-a. Przed chwilą napisał, że samochód jeszcze nie dotarł, ale jutro na sto procent będzie na miejscu.

    – Oby.

    Gdy otwarto bramkę z napisem Lizbona, Marko wraz ze swoją towarzyszką podeszli do kolejki dla klasy executive. Kontrola jego paszportu trwała kilka sekund, natomiast w przypadku kobiety nie poszło już tak szybko.

    – „Anja Spasojević" – przeczytał pod nosem pracownik obsługi. Był dwudziestokilkuletnim szatynem o błękitnych oczach.

    – Tak? – spytała z miną, jakby usłyszała jakiś komplement.

    – Skądś panią znam – powiedział, uśmiechając się zalotnie.

    – To bardzo możliwe, bo jestem dość popularna.

    – Aktorka?

    – Nie. Oszukuję ludzi i mi za to płacą. Też jest fajnie!

    Lekko zmieszany pracownik obsługi wahał się, aby spytać, czy może znaleźć ją pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem na Facebooku. Trwało to odrobinę za długo, bo Anja zniknęła w tunelu, nie zwracając uwagi na wciąż spoglądającego na nią błękitnookiego szatyna.

    Rozdział drugi

    Cabo Espichel * najdłuższe sekundy w życiu * psychoanaliza * Lizbona z lotu ptaka * spotkanie w restauracji * niewyraźny szept

    – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy! – powiedziała nastolatka, trzymając w ręku drewniany kij. Słyszała swój głos z oddali, jak gdyby nie należał do niej. Czuła jakby wszystko, co wydarzyło się przed chwilą, zrobił ktoś inny.

    – Nie zasługiwałaś na takie życie – odpowiedział chłopak, patrząc w dół. Miał delikatne rysy twarzy i źle dobrane, zbyt duże okulary.

    Stali na krawędzi stromego klifu przylądka Cabo Espichel. Pionowo w dół rozciągała się tylko goła 130-metrowa skała, na dnie której spoczywało otoczone błękitną tonią oceanu ciało ojca rudowłosej dziewczynki.

    Carolina przezwyciężyła strach. Podeszła do brzegu, uklękła i wychyliła się. To, co zobaczyła, całkowicie ją sparaliżowało. Głowa jej ojca zmasakrowana przez upadek rozpadła się na dziesiątki kawałków. Czerwień krwi tworzyła w niebieskiej wodzie makabryczną aureolę śmierci.

    Nastolatka gwałtownie odsunęła się od krawędzi urwiska. Poruszała się nienaturalnie niczym opętana. W jej oczach malował się obłęd. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, zastępując niemal całkowicie błękitną tęczówkę głęboką czernią. Zaczęła dostrzegać więcej, jakby była pod wpływem narkotyku, który wyostrzył jej zmysły. Natychmiast zauważyła poruszającą się w oddali czarną postać, która ukryła się za małą, jasną kaplicą Ermida da Memória.

    – Chodźmy już – wykrzyknął nastolatek, chwytając Carolinę za rękę. – Cokolwiek się tutaj wydarzyło, na zawsze zostanie między nami. Pamiętaj też, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy, możesz na mnie liczyć. Niezależnie od tego, gdzie będziesz i cokolwiek się wydarzy. O każdej porze dnia i nocy. Przysięgam ci to na swoje życie, ja – Gabriel Ribeiro Mendes!

    Dziewczyna jednak nie słyszała jego słów. Zagłuszał je wiatr. Wiatr, który szeptał.

    *

    Kilkanaście sekund, w których leżący na chodniku mężczyzna nie wykazywał oznak życia, były najdłuższymi w trzydziestudwuletnim życiu Soni. Ten krótki czas wystarczył również, aby cała aleja Kombatantów zdążyła się zakorkować.

    Potrącony przechodzień po chwili otworzył oczy. Cicho jęknął. Rozejrzał się i chwycił sprawczynię wypadku za rękę.

    – O Boże, pan żyje? Nic panu nie jest? – dopytywała gorączkowo Sonia, w której strach mieszał się z radością.

    – Chyba nie – odparł mężczyzna po chwili wahania. Był śniadej karnacji wysokim brunetem, o atletycznej budowie ciała. Miał ostre rysy twarzy i mocno wystającą, kwadratową szczękę. Przypominał przerysowanego Supermana z niedbale naszkicowanego komiksu.

    – Zaraz zawiozę pana na pogotowie.

    – To nie będzie konieczne. Poza tym, żaden „pan". Jestem David – oznajmił, patrząc w jej brązowe oczy.

    – Miło mi, Sonia – odparła, podając mu dłoń, która nadal się trzęsła. – Sonia Almeida da Silva.

    *

    W gabinecie panowała taka cisza, że słychać było każde przesunięcie sekundnika wiszącego na ścianie dużego, szarego zegara. W półmroku majaczył tylko kształt biurka oraz wielki, sięgający do sufitu kwiat z dorodnymi, okrągłymi liśćmi. Pomieszczenie wypełniał przyjemny, waniliowy zapach.

    Czerwonowłosa dziewczyna leżała zrelaksowana na wygodnej kanapie. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty. W okolicach jej bosych stóp na skórzanym fotelu siedziała doktor Maria Ferreira-Costa, która złożywszy dłonie w kształt wieżyczki, hipnotyzującym głosem zadawała pytania.

    – Carolino, czy czujesz się bezpiecznie i komfortowo?

    – Tak, Mario.

    – Cudownie. Opisz mi, proszę, dzisiejszy dzień. Zwróć szczególną uwagę na to, co cię ucieszyło, a co zmartwiło.

    – Obudził mnie powtarzający się od lat koszmar. Znowu miałam w nim pięć lat i wyszłam ze swojego pokoju w środku nocy. Zobaczyłam lalkę, która wyglądała jak prawdziwe dziecko, ale nie miała głowy, a z szyi z każdym uderzeniem serca wypływała krew.

    – Skąd wiesz, że to lalka, a nie jakieś niemowlę?

    – Po prostu to wiem. Brrr… jak o tym myślę, to paraliżuje mnie strach – powiedziała Carolina, a na jej owalnej twarzy odruchowo pojawił się grymas przerażenia. Podniosła się i podała rękę lekarce. Dłoń była zimna jak lód.

    Maria odczekała dłuższą chwilę z następnym pytaniem, dając ochłonąć rozmówczyni.

    – Czy sen był taki sam jak zawsze? Czy znalazłaś w nim jakiś element wyróżniający?

    – Hm… – zastanowiła się Carolina. – Tym razem był nieco krótszy. Najczęściej podbiega mama, przytula i uspokaja mnie. Tym razem jednak krzyknęłam i obudziłam się od razu.

    – Rozumiem. Czy możesz opisać wygląd mamy?

    Nastała dłuższa chwila milczenia.

    – Carolino, czy usłyszałaś pytanie?

    – Tak, ale… kompletnie nie pamiętam.

    – Rozumiem. Sny mają to do siebie, że pamiętamy schemat i od razu przyjmujemy, że tak jest, a detale nam po prostu umykają. Czy w tym śnie twoja mama wygląda tak jak zapamiętałaś ją jako pięciolatka?

    – Właśnie nie…

    – Dlaczego?

    – Bo… bo… nieważne.

    – Carolino, czy ufasz mi i chcesz, abym ci pomogła?

    – Tak, Mario.

    – Powiedz zatem, dlaczego nie powiesz mi, jak wygląda twoja mama?

    – Bo nie pamiętam, jak wyglądała ani we śnie, ani w rzeczywistości!

    *

    Sonia nie była w stanie skupić się na pracy. Przez cały czas myślała o porannym wypadku, obawiając się jego konsekwencji.

    Gdy zawibrował leżący na biurku telefon, prawie podskoczyła ze strachu. Chwyciła go drżącymi rękoma i z ulgą przeczytała wiadomość: „Już po badaniach. Jestem trochę poobijany, ale lekarz powiedział, że będę żyć. Czy w ramach zadośćuczynienia zjesz jutro ze mną lunch? David".

    *

    Przez cały trzyipółgodzinny lot Marko obudził się tylko na chwilę, aby zjeść posiłek, po czym jak zaprogramowany wrócił w objęcia Morfeusza. Anja z nudów przeczytała prawie połowę portugalskiego wydania „UP Magazine i kilka rozdziałów kupionego na lotnisku kryminału serbskiego debiutanta, który okazał się prozą nie najwyższych lotów. Pomimo częstych podróży wolała zdecydowanie czytać klasyczne, papierowe wydania niż e-booki. Gdy jej szczupły towarzysz zaczynał chrapać, uderzała go łokciem tak długo, aż przebudzał się i przynajmniej na chwilę zasypiał w ciszy. Gdy stewardesa zaczęła wypowiadać beznamiętnym tonem portugalską sentencję „Senhores passageiros, Anja wiedziała, że samolot zbliża się do Lizbony.

    Zapięła pasy i oglądała przez okno samolotu tak dobrze jej znaną, ale zawsze zaskakującą zatokę z charakterystyczną białą zabudową. Cieszył ją widok monumentalnego posągu Chrystusa Króla czy wiszącego Mostu 25 Kwietnia łączącego Lizbonę z miejscowościami po drugiej stronie Tagu.

    – Zabawa niedługo się zacznie, Wąsik – powiedziała z uśmiechem do przeciągającego się Marko.

    *

    Restauracja Cantinho da Regina tego popołudnia nie była szczególnie zatłoczona. Z łatwością można było znaleźć pusty stolik. Nawet na zazwyczaj mocno okupowanym przez klientów tarasie widokowym pozostało kilka wolnych miejsc.

    Filipe da Silva Pires zdążył już skonsumować lazanię, podczas gdy jego małżonka skosztowała zaledwie dwa małe kawałki.

    – Coś się stało, Soniu? – spytał, odkładając sztućce na blat marmurowego, okrągłego stolika. Mężczyzna miał podłużną głowę i haczykowaty nos.

    Kobieta nic nie odpowiedziała, jakby nie usłyszała pytania. Naprawdę chciała powiedzieć mężowi o porannym wypadku, ale po tym, jak zawsze krytykował jej styl prowadzenia samochodu, nie znalazła w sobie tyle odwagi.

    – Nic – odparła ze sztucznym uśmiechem. – Zamyśliłam się.

    *

    Tego wieczoru Carolina była wyjątkowo spokojna. Terapia, której poddawała ją Maria Ferreira-Costa, przynosiła oczekiwane rezultaty i z pewnością była warta poświęcanych pieniędzy. Dzięki długim, szczerym rozmowom, jej lęki się zmniejszały.

    Wyciągnęła szczotkę na długim kiju i szufelkę. W kilka minut dokładnie zamiotła pokrytą dużymi wzorzystymi kaflami podłogę wynajętej kawalerki. Szczęśliwa odstawiła narzędzia pracy do luki pomiędzy meblami w aneksie kuchennym. Porządek zawsze ją uspokajał.

    Rozebrała się i wzięła długi prysznic, delektując się ciepłą wodą. Umyła swoje czerwone, kręcone włosy i owinęła je w ręcznik. Gdy tylko wyszła z łazienki, zadrżała. Zobaczyła na środku pokoju stojącą na sztorc miotłę, którą kilkanaście minut temu zostawiła w kuchennej wnęce. Odruchowo podeszła do okien. Wszystkie były zamknięte i miały opuszczone rolety antywłamaniowe. Zamek drzwi tarasowych

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1