Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Nie będzie jutra
Nie będzie jutra
Nie będzie jutra
Ebook363 pages4 hours

Nie będzie jutra

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Meryl Hall ma 41 lat. Jest transplantologiem ezoterycznym. Oznacza to, że potrafi wyciągnąć z człowieka nerkę, nie otwierając jego ciała albo podtrzymać przy życiu pacjenta z wyciągniętym sercem nawet przez kilka dni. Mimo to Meryl uważa się za przegraną. Zawiodła ją rzeczywistość, w której ani świat, ani ludzie nie spełnili jej oczekiwań. Nie ma już marzeń i wyzbyła się złudzeń, a w żadnej pracy nie zagrzewa miejsca na długo.
Kipiąca w niej gorycz znajduje ujście po ostatniej utracie pracy i wkroczeniu w świat przestępczy. Meryl wplątuje się w handel organami. Robota jak robota, tylko pacjenci mniej szablonowi. Wszystko to pod jadowitym okiem niespełna rozumu szefa, Pana Organka, który wypowiedział wojnę złu większemu od samego siebie.
Ciemnymi uliczkami Harenhall co noc przemyka potwór. Nie ma twarzy ani imienia, ale z daleka przysiągłbyś, że to Organek.
Wplątana w pajęczynę intryg socjopatycznego pracodawcy, Meryl Hall musi przewartościować swój kręgosłup moralny i stawić czoła grozie, która nocami włóczy się po Harenhall. W ciemnych zaułkach miasta trudno odróżnić dobro od zła i łatwo zgubić swoje człowieczeństwo. Jeszcze trudniej wybrać między tym, co wygodne, a tym, co należy.
Decyzje dużo łatwiej podjąć, gdy cień się rozprasza i świat staje w świetle, lecz to już dawno opuściło Harenhall.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateOct 8, 2020
ISBN9788381661379
Nie będzie jutra

Related to Nie będzie jutra

Related ebooks

Reviews for Nie będzie jutra

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Nie będzie jutra - Agata Gójska

    codziennie

    Prolog

    Nie wiem, jak to się dzieje i trudno to wytłumaczyć. Kiedy człowiek szuka kontaktu z kimś, na kim mu zależy, na przykład z własną siostrą, i chciałaby przypadkiem spotkać ją na ulicy lub w kawiarni, jest to absolutnie niemożliwie. Jednak wystarczy tylko, żeby w życiu człowieka przydarzyło się coś, o czym nie chce mówić, a wieści rozprzestrzeniają się po mieście szybciej niż zaraza.

    – Wywalili cię z roboty. Nie wpuścisz mnie?

    – Nie.

    Nie otwierałam drzwi, tylko opierałam się o nie, zastanawiając nad tym, jak wielki bałagan mam w mieszkaniu. Obiektywnie stwierdziłam, że było ono w stanie do przyjmowania najbliższych przyjaciół lub kochanków, którym okoliczności zbliżenia są zupełnie obojętne.

    – Nie jestem twoim wrogiem. Przyszłam ci pomóc – naciskała, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę, na czym ta pomoc ma polegać.

    Dla niektórych nie jest to bowiem nic innego, jak prawienie kazań, wyżywanie się na drugiej osobie i podkreślanie, że im w życiu poszło lepiej.

    – Nie żebym nie miała ochoty na pogawędkę. – Zamiast otwierać drzwi, powoli je zamykałam. – Ale mam straszny bałagan. Nie chciałabyś tu przebywać.

    – Więc będziesz mnie trzymać na klatce schodowej?

    – Zawsze możesz wrócić do domu.

    – Meryl. – Naparła na drzwi, które właśnie chciałam zamknąć.

    Zdziwiona odskoczyłam do wnętrza mieszkania, a ona wpadła do wąskiego przedpokoju, niczym patrol żandarmerii robiący nalot na melinę. Oburzona poprawiłam włosy oraz zielony szlafrok w białe grochy, który na sobie miałam. Ona rozejrzała się z odrazą, a stawiając kolejne kroki, potrąciła puste, szklane butelki.

    – Miałam je wyrzucić – mruknęłam na usprawiedliwienie, co Diana skwitowała przewróceniem oczami.

    – Nic z tego nie rozumiem. – Westchnęła moja starsza siostra, podpierając się pod bokami. Jak zawsze wyglądała dobrze. – Masz świetny zawód, jesteś lekarzem, masz możliwości, wiedzę… Dyplomu z Akademii Medycyny Mistycznej w Kathell może pozazdrościć ci niejeden profesor z wieloletnim stażem, a ty?

    – Ja sobie nie zazdroszczę – odparłam obrończym tonem, a ona zbliżyła się do mnie, jak grzechotnik, który szykuje się do ataku.

    – Za co tym razem? – Jej zielone, kocie oczy nie pozostawiły mi drogi ucieczki.

    Stałam wciśnięta w ścianę, zastanawiając się, czy kłamać, czy mówić prawdę.

    – Za własne zdanie.

    – Błagam, nie.

    Nie chciała mnie dalej słuchać, tylko zaczęła się miotać jak lew w klatce. Przeszła z przedpokoju do kuchni po prawej stronie od drzwi wejściowych.

    Zamiotła podłogę spódnicą eleganckiej, liliowej sukni, po czym minęła mnie i zaczęła się przechadzać po sypialni z lewej. Czułam, jak narasta we mnie irytacja.

    – Nie chcę wiedzieć więcej – mówiła do mnie, chodząc w tę i z powrotem. – Sama doskonale wiem, co musiało się stać. Meryl, jej niewyparzona gęba i walka o wszystkich uciemiężonych. Zastanawiam się tylko, na jaki błyskotliwy tekst musiałaś zdobyć się tym razem, że byli zmuszeni od razu zwolnić specjalistę twojego kalibru.

    – W tym przypadku słowa były zbędne. – Wzruszyłam ramionami, a Diana zatrzymała się jak zaczarowana i obrzuciła mnie pełnym paniki spojrzeniem.

    – Jak to?

    Zamiast cokolwiek mówić, odgarnęłam włosy z lewej strony twarzy, aby siostra mogła zobaczyć cały mój profil. Niczym najprawdziwsza dama, jaką zresztą była, zakryła usta dłonią w jedwabnej, srebrnej rękawiczce, kiedy zobaczyła moje limo.

    – Pobiłaś się w szpitalu?! – ryknęła na mnie tak, że zadrżały wszystkie okna w kamienicy. – Z kim? Mam nadzieję, że nie z pacjentem.

    – Z lekarzem – syknęłam urażona. – Z ordynatorem Gecelem gwoli ścisłości.

    – Meryl, do jasnej cholery! To już przesada.

    – Nie zapytasz dlaczego?

    – Nic mnie to nie obchodzi.

    – A powinno. – Splotłam ręce na piersi. Swoją butność przypłaciłam uderzeniem w twarz. Nawet nie wiem, kiedy Diana zdjęła rękawiczkę.

    – Jeszcze raz stracisz pracę, a klnę się na wszystkich bogów, więcej nie zobaczysz córki.

    Mierzyła mnie pełnym nienawiści wzrokiem, a jej palec wskazujący zawisł przed moim nosem. Atmosfera zrobiła się więcej niż ciężka.

    – Przestań robić sceny – skwitowałam urządzane przez siostrę przedstawienie, co jedynie ją sprowokowało.

    – Ja robię sceny?! Ja robię sceny?! O nie, moja droga – pogroziła mi. – Sceny dopiero mogę zrobić. A jak już zacznę, to nie będziesz miała czego szukać w Harenhall! Masz ostatnią szansę, żeby tym razem niczego nie spieprzyć albo zapomnij, że w ogóle masz jakąś rodzinę!

    Trzasnęła drzwiami wyjściowymi tak, że omal nie wyleciały z framugi. Wreszcie zostałam sama, chociaż wizyta Diany nie trwała dłużej niż dziesięć minut. Odczułam to jednak zupełnie inaczej. Byłam autentycznie zmęczona tym najściem, jakbym dyskutowała z kobietą dwa dni i dwie noce.

    Najdziwniejsza była dla mnie chwila, w której zdałam sobie sprawę, że słowa Diany nie są bolesne i mi nie zależy.

    Znając jednak funkcjonowanie społeczeństwa i rozumiejąc to, jak powinnam się zachować, zdecydowałam się stanąć w szranki. Podjąć ostatnią walkę, którą zamierzałam przegrać.

    Nie będzie jutra

    Masz czasem takie uczucie, które mówi Ci, że do niczego się nie nadajesz? Patrzysz na dyplom z uczelni, podpis rektora, płomienne gratulacje oraz tytuł, jaki zdobyłeś i właściwie nie wiesz, co dalej. Mimo tego, że moje studia rzekomo dają mnóstwo możliwości, już po pierwszym dniu w pracy wiedziałam, jaki będzie finał.

    Okazało się bowiem, że cierpię na bardzo rzadką i nieuleczalną chorobę, która objawia się niemożnością wykonywania poleceń przełożonych. Gdy tylko ktoś mi coś karze, od razu przybieram pozycję obronną i atakuję, zamiast słuchać. Chyba że ktoś mówi do mnie z sensem. Ale to zdarza się nad wyraz rzadko i stąd moje wszystkie problemy.

    Miesiąc tu, miesiąc tam, a sumarycznie i tak lądowałam na ławce w parku, karmiąc gołębie, z petem w ustach. Moja sława, jako problematycznego pracownika, zaczęła mnie wyprzedzać i we wszystkich placówkach medycznych w mieście tolerowano mnie jedynie jako gościa.

    Myślę, że moja butność wywodzi się z nieumiejętności pogodzenia się z tym, że ludzie są głupi. A z roku na rok robię się coraz mniej tolerancyjna. Chociaż sama nie jestem ideałem, o czym świadczy miejsce, w jakim się aktualnie znajduję, zawsze staram się postępować logicznie.

    Tak więc, gdy w mojej pierwszej poważnej pracy na oddziale transplantologii dziecięcej wykonałam zabieg z asystą jednego lekarza, a nie dwóch, jak było zapisane w regulaminie, rozpoczęłam serię otwartych konfliktów. Mimo, że operacja przebiegła pomyślnie, a dzieciak cieszy się dobrym zdrowiem do dziś, ja wylądowałam na dywaniku, bo postąpiłam źle. Wszystko, co nieregulaminowe jest złe, tak samo jak wykonywanie pracy po swojemu.

    – Pani Hall znów bezrobotna?

    – Się masz, Victor.

    Z myśli wyrwał mnie dzieciak z wielką, skórzaną torbą na ramieniu. Widywaliśmy się w parku dość często w przeciągu ostatnich dwóch lat. To śmieszne, że czternastoletni chłopiec potrafił zachować pracę dłużej ode mnie. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że był bardziej zaradny i odpowiedzialny niż ja.

    – Trafiłem? – dopytał mnie, opierając torbę o ławkę, na której siedziałam.

    Odpowiedziałam mu wzruszeniem ramionami i wyrzuceniem peta gdzieś przed siebie. Jego młoda, gładka twarz wyglądała na szczerze zmartwioną. Wzdychając, poprawił beret na głowie, po czym zabrał się za poprawienie przydużego kożucha.

    – Czy pani jest takim złym lekarzem? – Podparł ręce pod biodrami.

    – Zależy, jak to rozumieć. – Zamyśliłam się. – Wiedzę i umiejętności mam, ale podobno z charakteru jestem paskudna.

    – Nie wierzę. – Zaśmiał się, pokazując swoje duże przednie zęby. – Dla mnie nigdy nie była pani paskudna.

    Spojrzałam na niego spode łba.

    Był uroczym młodzieńcem obsypanym piegami, o wdzięcznym, melodyjnym głosie. Oczami wyobraźni widziałam go jako chórzystę w świątyni albo aktora w teatrze dramatycznym, ale na pewno nie jako kuriera. Victor jednak nie miał kontroli nad swoim życiem i robił to, czego akurat wymagała od niego sytuacja. Gdy potrzebował pieniędzy – pracował, kiedy nie potrzebował, chodził do szkoły. Niestety od dwóch lat bardziej potrzebował środków do życia niż wykształcenia.

    – Dzięki, mały – mruknęłam wreszcie, a on zmarszczył brwi.

    – Jestem prawie mężczyzną, pani Hall. Proszę tak do mnie nie mówić, zwłaszcza gdy będziemy w towarzystwie.

    – Boisz się, że to ci zepsuje reputację? – zakpiłam, a on nadal pozostawał śmiertelnie poważny.

    – Oczywiście. W moim środowisku się to bardzo liczy.

    – W środowisku… kurierskim? – Pokręciłam głową i podniosłam się z ławki z wielkim trudem. Czułam się ciężko, a może po prostu wszystko przez brak energii. Dawno już nie zjadłam czegoś więcej poza bułką z kefirem, kupioną w pobliskim sklepie.

    Stanęłam przed chłopcem, okrywając go swoim cieniem. On wypiął pierś i popatrzył na mnie hardo, przypominając mi tym samym młodego, nieopierzonego koguta.

    – Chciałem pani pomóc, ale teraz zaczynam się zastanawiać. Nie lubię, jak nie traktuje się mnie poważnie.

    – Ja cię nie obrażam ani nie lekceważę, mały. – Pokreśliłam zjadliwie to określenie. – Stwierdzam jedynie fakty. Spójrz. – Przyłożyłam rękę do czubka jego głowy, a drugą dłoń położyłam na swojej. – To tylko rzeczywistość i chociaż często byśmy chcieli, żeby była inna, nasze postrzeganie świata ani to, jak się czujemy, nie zmieni tego, jaka jest.

    – Mądrala – prychnął zamyślony, po czym skinął na mnie niczym żołnierz, łapiąc się przy tym za swój beret i energicznie ruszył wzdłuż żwirowej ścieżki w parku. Niespodziewanie się zatrzymał, spoglądając na mnie przez ramię. – Umie pani wycinać nerki?

    – Co to za pytanie? – Kompletnie zbił mnie z tropu.

    – Muszę to wiedzieć, jeśli mam pani pomóc.

    Z trudem hamowałam śmiech, żeby przypadkiem nie urazić Victora jeszcze bardziej. Niemal nie otwierając ust, udało mi się powiedzieć:

    – Jestem transplantologiem. – Jego twarz wykrzywił grymas niezrozumienia. – Zajmuję się wycinaniem organów z jednego człowieka i wkładaniem ich do drugiego – objaśniłam najprościej, jak to możliwe.

    – Rozumiem. Miłego dnia, pani Hall.

    – Trzymaj się, Victor.

    I zniknął gdzieś w alei gubiących ostatnie liście topoli.

    ***

    Matka zawsze chciała wychować mnie na damę. Po pewnym czasie zawiesiła ten plan i postanowiła, że zrobi ze mnie chociaż kobietę, ale i z tym miała poważny problem. Podczas gdy moja siostra uczyła się gry na pianinie i bawiła w bycie księżniczką, ja rzucałam dżdżownicami w chłopców na podwórku.

    Nie mogłam się odnaleźć w tym dziwnym, damskim świecie, który wymagał zapierającej dech w piersiach urody, sprytu i umiejętności plotkowania. Byłam za brzydka na granie księżniczki. Ciotki mówiły o mnie, że jestem toporna i niezgrabna, a z tak dużymi stopami wyrosnę na olbrzyma, co zresztą się stało. Mam sto dziewięćdziesiąt jeden centymetrów wzrostu. Żadnej kobiecie nie trzeba tłumaczyć, jakie rodzi to problemy.

    Snując się bez celu po tętniącym życiem mieście, zgubiłam nie tylko kilka trosk, ale również poczucie czasu. Wędrując od pubu do pubu i sącząc kolejne szklanki rumu, zawędrowałam na same obrzeża Harenhall. Właściwie znalazłam się w miejscu, którego kompletnie nie znałam i nie wiedziałam, ile zajmie mi powrót do domu. Było mi jednak wszystko jedno, na tyle, że mogłam nawet spać na ławce.

    Mimo to liczyłam na łut szczęścia i usiadłam na drewnianym siedzisku, przy którym stał znak informujący o tym, że tutaj znajduje się przystanek, więc być może zajedzie jakaś bryczka. Zakładając ręce na piersi, nabrałam powietrza do płuc i westchnęłam. Wieczór był wyjątkowo ciepły jak na listopad. Wsłuchując się w przyjemny szelest rdzawych liści oraz patrząc, jak ulice pustoszeją, walczyłam o to, by moje powieki nie opadły na dobre.

    Po takiej ilości alkoholu potyczka ta była z góry spisana na niepowodzenie, zatem nie minęło kilka chwil, gdy pogrążyłam się we śnie. Najdziwniejsze było jednak to, że został on przerwany, co rzadko się zdarza, kiedy jestem po kilku głębszych.

    Rozchylając powieki, zdałam sobie sprawę, że zrobiło się naprawdę zimno. Zasypiając, osunęłam się tułowiem na ławkę i teraz czułam, jak dygocze całe moje ciało, a z ust wydobywają się kłęby pary. Naraz dopadł mnie wielki niepokój, który porwał moje ciało z powrotem do pozycji siedzącej.

    Drżąc z chłodu, rozglądałam się po okolicy. Z lekką paniką patrzyłam na dwupiętrowe domostwa, charakterystyczne dla obrzeży miasta oraz ich ciemne okna. Jedynym źródłem światła były gazowe latarnie, których blask był chłodny niczym księżycowa poświata zimą.

    Wiatr ustał, a znikąd pojawiła się lekka mgła. Mrużąc oczy, patrzyłam, jak z oddali wyłania się pewien kształt, a mych uszu dobiegł tętent końskich kopyt oraz kół toczących się po bruku. Z mgły wyłoniły się dwa zielone światła, przypominające ślepia bestii.

    Zerwałam się na równe nogi, czując, jak drastycznie przyspiesza mi tętno. Mimochodem złapałam się dłonią za gardło i ujrzałam mknący ku mnie powóz z latarniami palącymi się tym dziwnym, szmaragdowym płomieniem. Jechał naprawdę szybko i minął mnie dosłownie o długość dłoni.

    Powalona siłą pędu, opadłam z powrotem na ławkę, lądując w bardzo niezgrabnej pozie. Nagle powóz się zatrzymał, a zrobił to z sekundy na sekundę, jakby przed chwilą wcale nie gnał niczym szalony przez szerokie ulice.

    Z drżącym sercem patrzyłam na wysoki pojazd, który z tej odległości wyglądał nijako. Przez kilka najdłuższych minut w moim życiu nie wydarzyło się kompletnie nic, aż z kozła zeskoczyła wysoka postać z cylindrem na głowie. Przez jakiś czas stała odwrócona plecami do mnie, gdy niespodziewanie zwróciła się w moim kierunku hardym, wręcz żołnierskim krokiem.

    Mężczyzna, bo o tym świadczyła sylwetka, szedł prosto na mnie, a ja nie potrafiłam wykonać jakiegokolwiek ruchu, nawet mrugnięcia powieką. Patrzyłam, jak czarny kształt się zbliża, aż chwycił mnie za szyję i bezceremonialnie uniósł, przyciągając moją twarz do swojej.

    Jego dłoń była lodowata, lecz nie tak, jak krew w moich żyłach, która zmroziła się na widok bladej twarzy bez oczu i ust, a jedynie dwoma pionowymi kreskami, znajdującymi się w miejscu nosa. Dziwny twór wyraźnie chłonął mój zapach, a gdy ten nic mu nie powiedział, pogrzebał wolną ręką w kieszeni purpurowego fraka.

    Wyciągnął z niej srebrny łańcuszek, na którego końcu znajdowało się ludzkie, łypiące na mnie oko. Chciałam krzyczeć z przerażenia, ale moja zaciśnięta krtań nie była w stanie dobyć z siebie głosu.

    Niespodziewanie silny uścisk zelżał, pozwalając mi paść na ławkę. Z trudem łapałam dech, próbując w popłochu zrozumieć, co się właściwie dzieje. Ale nie miałam takiej szansy.

    Dziwny twór odwrócił się na pięcie, a potem powrócił na kozła w powozie. Bezceremonialnie popędził konie batem i zniknął w mroku tak szybko, jak się z niego wyłonił.

    ***

    – Mówię ci, Bett. To było straszne. – Wypalałam papierosa za papierosem.

    Moja dobra znajoma ze studiów, która obecnie pracowała w szpitalu św. Dalwina w Harenhall, patrzyła na mnie bez wyrazu. To, co do niej mówiłam, nie robiło na niej najmniejszego wrażenia. Odkąd pamiętam, Betty miała taki wyraz twarzy, jakby w życiu widziała już wszystko.

    Stałyśmy razem przy śmietnikach na tyłach rozłożystego budynku. Ona w nieskazitelnie białym kitlu i ciasnym, rudym koku, a ja w burej sukni z wielkim kołtunem na głowie. Nasza rozmowa z boku musiała wyglądać jak żebranina bezdomnego o kawałek chleba.

    – Był wyższy ode mnie, miał cylinder, ale nie posiadał twarzy. Tylko dwie szpary zamiast nosa. Takie o! – Pokazywałam jej nieudolnie palcami, a ona patrzyła na mnie spod długich, czarnych rzęs oraz powiek, które ciężko opadały na jej bursztynowe oczy.

    – Meryl, idź do domu. Cuchnie od ciebie trawionym alkoholem. Długo już jesteś w takim stanie?

    – To mi się nie przywidziało. To się stało naprawdę. – Upierałam się, niczym małe dziecko, które twierdziło, że pod jego łóżkiem zamieszkał smok.

    – Wiesz, że pijąc codziennie rum, nie zostaniesz piratem, jak marzyłaś?

    Zdenerwowana wytrąciłam jej papierosa z ręki. Ona nadal wpatrywała się we mnie chłodnym spojrzeniem. Nigdy nie będę choć w jednej tysięcznej tak opanowana, jak ona, ale też nigdy mi na tym nie zależało. Wybuchowość nie przeszkadzała mi w zawodzie ze strony technicznej. Jedynie społecznej.

    – Wiedźmy, krasnale i smoki istnieją, a ten dziwny twór już nie może? – pytałam oburzona, podpierając się pod biodrami.

    – Meryl, jakby to coś faktycznie łaziło po świecie, to prędzej czy później ktoś by to odnotował. Chodziłyby pogłoski, powstały legendy, gadano by o tym w pubach… Wygląda na to, że widziałaś to tylko ty. To znaczy ty albo rum.

    – To, że ty o czymś nie wiesz, wcale nie oznacza, że to nie istnieje.

    – Mówisz od rzeczy.

    – Pani Brissben? – W tylnych drzwiach wiodących do szpitala pojawiła się twarz z charakterystycznym czepkiem pielęgniarki na głowie. – Musi się pani przygotować do operacji.

    – Już idę – krzyknęła Bett przez ramię, ale wołająca ją siostra nie dawała za wygraną.

    – Pani Brissben, proszę ze mną pójść teraz.

    – Jak przyjdę, to będę. I tak beze mnie nie zaczniecie.

    – Ale pani…

    – Zjeżdżaj i daj mi rozmawiać.

    – Czy wezwać ochronę? – Wskazała mnie niepewnie palcem, a Bett kilkukrotnie popatrzyła na mnie i na pielęgniarkę.

    – Poradzę sobie. Nie trzeba.

    Upierdliwa kobieta wreszcie zniknęła, a moja dobra znajoma tym razem spojrzała na mnie z jakimś wyrazem, konkretniej odrazą.

    – Widzisz, co sobą reprezentujesz? – syknęła jadowicie. W tym momencie do złudzenia przypominała mi moją starszą siostrę. – Idź do domu, Hall. – Rzadko mówiła do mnie po nazwisku. Zwykle był to sygnał, że traci cierpliwość. – Umyj się, zjedz coś, prześpij. Potem ubierz się, uczesz włosy i znajdź jakąś pracę, ale zapomnij o transplantologii.

    – Jak to? – bąknęłam z niezrozumieniem.

    – Ten zawód ci nie służy. Przestań się dalej oszukiwać, że możesz to robić, bo najwidoczniej nie możesz.

    – Lata nauki i nieprzespanych nocy, a ja mam rzucić bycie lekarzem? Oszalałaś?

    – To, że inni wmówili ci, że możesz to robić, wcale nie oznacza, że tak właśnie jest. Obudź się, Hall. Z twoim podejściem do ludzi możesz być rzeźnikiem, a nie wykwalifikowanym specjalistą.

    – Pomogłam całej masie ludzi – mówiłam, unosząc głos. Czułam, jak uderza we mnie fala niesprawiedliwości, a policzki zaczynają mi płonąć ze wściekłości.

    – I nie pomogłaś zdecydowanie większej ilości, bo wolałaś kłócić się z ordynatorami, pielęgniarkami lub tablicami, na których były wypisane wszystkie przepisy i regulaminy. Zamiast robić, co do ciebie należy i przeszczepiać te cholerne organy, zawsze musisz wchodzić w dyskusje.

    – Mam siedzieć cicho, gdy coś jest absurdalnie głupie?

    – Właśnie o tym mówię. – Wymierzyła we mnie oskarżycielsko palcem. – Chcesz zmieniać przepisy? Zapisz się do jakiejś partii.

    – Prędzej umrę, niż zostanę politykiem.

    – A więc nie nadajesz się do niczego.

    Przewróciła pretensjonalnie oczami, po czym poklepała mnie litościwie po ramieniu i odeszła w swoją stronę. Betty Brissben, najlepszy chirurg w mieście, nie miała więcej czasu na takie zero jak ja.

    ***

    Rozbierając się i idąc pod prysznic, zatrzymałam się na dłużej przed lustrem. Wszystko przez to, że na szyi dostrzegłam ślad palców, które ubiegłej nocy zacisnęły się, próbując mnie udusić.

    Nie było tego wcześniej. Pojawiło się dopiero teraz, kiedy słońce ponownie zaczęło znikać za horyzontem, zwiastując nadejście wieczoru. Niepewnie dotknęłam obręczy, która wygląda jak oparzenie, lecz pod opuszkami palców nie poczułam żadnych nierówności. Przełknęłam z trudem ślinę, myśląc jedynie o tym dziwnym stworzeniu.

    Mieszały się we mnie sprzeczne uczucia – chęć ponownego spotkania tajemniczej istoty oraz paniczny strach przed tym, aby nigdy więcej się to nie zdarzyło. Wchodząc pod prysznic, zastanawiałam się, z kim mogę porozmawiać o tym, czego byłam świadkiem.

    Coraz bardziej jednak dochodziło do mnie, że słowa Bett były bliższe prawdy, niż bym tego chciała. Nikt nie brał mnie na poważnie i trudno się dziwić, widząc to, co sobą reprezentuję.

    Gorący prysznic, który miał być długi i relaksujący, został przerwany przez pukanie do drzwi, rozlegające się po całym mieszkaniu. Miałam zamiar je zignorować i oddać się kąpieli oraz kontemplacji, ale stukanie było tak nachalne, że nabrałam absolutnej pewności, że nie ustanie, aż nie otworzę drzwi. Poirytowana krzyżowaniem moich planów, wyszłam spod wody, wycierając się w pośpiechu. Zarzuciłam na siebie szlafrok i z agresją otworzyłam drzwi, nie sprawdzając nawet wcześniej, kto za nimi stoi.

    Moje zdziwienie nie miało końca, gdy skierowałam wzrok w dół i ujrzałam czternastoletniego Victora z nieodłączną, wielką, skórzaną torbą na ramieniu.

    – Dzień dobry. – Ukłonił się grzecznie.

    – Dobry wieczór – odpowiedziałam dość spokojnie, a chłopiec nieco się speszył i natychmiast poprawił.

    – Ma pani rację, dobry wieczór.

    – Co ty tu robisz, mały? O tej porze powinieneś być w domu. Matka pewnie szaleje z nerwów.

    – Jestem tu, żeby pani pomóc – odparł butnie.

    Szczerze mówiąc, zaczynał mnie irytować. Nie lubiłam, jak ktoś za mną łaził i do tego rzucał tajemnicze obietnice bez pokrycia. Patrzyłam na chłopaka z politowaniem. Nie wiem, za kogo on się uważał, ale byłam pewna, że świat prędzej czy później zmiażdży jego wyobrażenia, a będzie to bardzo bolesne i brutalne doświadczenie, które może znacząco wpłynąć na jego dalsze życie.

    – Aleś się uparł, Victor. – Zawisłam na drzwiach.

    – Zawsze była pani dla mnie dobra. – W jego oczach coś błysnęło.

    Uśmiech zszedł mi z twarzy na wspomnienie tych trudnych chwil, w których wyciągnęłam do czternastolatka pomocną dłoń.

    – Dzięki pani nigdy nie głodowałem, a mój ojciec szybciej rozminął się z tym światem.

    – O tym lepiej nie wspominać tak głośno… – Nerwowo rozejrzałam się po klatce schodowej, na której znajdowały się jeszcze dwa mieszkania oprócz mojego. Z doświadczenia wiedziałam, że nie ma lepszej agencji wywiadowczej od sąsiadów.

    – Nie musi się pani bać. Zadbam o to i nikt pani nie skrzywdzi.

    – Skończ już z odgrywaniem szefa mafii, Victor. – Wyszłam nieco z mieszkania, stając bliżej nieletniego kuriera. – Masz czternaście lat i jesteś jeszcze dzieckiem. Doceń to wreszcie. Jeszcze zdążysz być dorosłym.

    – Proszę jutro wieczorem udać się do Ostatniego Jednorożca – mruknął półgębkiem. – Znajdzie tam pani Mężczyznę o Kolorowym Uśmiechu. Porozmawia z nim pani i wszystkie problemy się skończą.

    – Victor, w co ty się wplątałeś? O czym ty do mnie mówisz?

    – Proszę dłużej nie udawać świętej… – Pokręcił zniecierpliwiony głową.

    Przestał mi się podobać ton, w jakim się do mnie zwracał. Zmarszczyłam ostrzegawczo brwi, a on wykonał kilka kroków w tył.

    – Poznałem panią i wiem, że umie pani wybrać to, co słuszne, nawet jeśli niezgodne z prawem. Dobrej nocy, pani Hall.

    I czmychnął z lekkim strachem, jakby bał się tego, co mogę mu odpowiedzieć.

    ***

    W moim domu hulał wiatr. Powinnam się cieszyć, bo latem mieszkanie numer osiemnaście na Placu Wolności było najchłodniejszym miejscem w całym Harenhall. Niestety obecnie moja beznadziejna odporność wcale nie świętowała tych cholernych przeciągów, tylko zaowocowała lekkim przeziębieniem.

    Nie ma nic gorszego od kataru i bolącego gardła. Nie można oddychać ani jeść, a co gorsza pić. Chociaż odkryłam już, że jak wypiłam dostatecznie dużo, to gardło wcale mnie tak nie bolało. Dlatego z samego rana poszłam do sklepu po rum i już drugi dzień pozostawałam na niezłej bombie.

    Chyba robiłam to, bo szukałam odwagi. Dużo myślałam o tym stworze bez twarzy, a do szukania pracy wcale mi się nie spieszyło. Nie wiedziałam też, co sądzić o Mężczyźnie o Kolorowym Uśmiechu, który miałby rozwiązać moje problemy.

    Naprawdę nie wiem, z kim mógłby mnie poznać czternastoletni Victor przypominający swym wyglądem brzydką dziewczynkę zamiast chłopca. Podchodzenie do życia, jako dorosły człowiek nigdy nie było moją mocną stroną, wobec tego postanowiłam nie wychodzić z roli i porządnie zawiana ruszyłam do Ostatniego Jednorożca.

    Mojej uwadze umknęło jedynie, że jest wczesne popołudnie, a miałam pojawić się w knajpie dopiero wieczorem. Gdybym wyruszyła na miasto jakieś dwadzieścia minut wcześniej, być może udałoby mi się uniknąć hańby, jaka ostatecznie spotkała mnie tuż przed bramą mojej kamieniczki.

    Zażenowani sąsiedzi mnie nie interesowali. Tak samo jak ja ich. Tłumaczyli sobie mój stan tym, że wykonuję bardzo trudny zawód i po prostu odreagowuję stres. Nie mieli pojęcia, że najdłużej utrzymałam pracę przez jakiś rok. W dodatku, kiedy miałam siedemnaście lat i pracowałam w pubie jako kelnerka.

    – Cześć, Kersti – powiedziałam na powitanie, najwyraźniej, jak tylko mogłam. Zawsze zachodziłam w głowę, dlaczego zgodziłam się, aby moje dziecko dostało tak dziwne imię, które wcale mi się nie podoba.

    – Wyprostuj się, do cholery – zrugał mnie głos, należący do mego byłego narzeczonego, który obecnie był mężem mojej siostry, Diany.

    Wyprostowałam więc pierś i nabrałam powietrza do płuc. Niestety nie przyniosło mi to orzeźwienia, bo minął nas przechodzień palący papierosa. Zakasłałam kilka razy, wciągając nadmiar gryzącego dymu, a w swej uprzejmości Kersti i Wolmer dali mi chwilę na przyjrzenie się im i złapanie pionu.

    Moja córka miała już szesnaście lat i odziedziczyła więcej genów po ojcu niż po mnie. Miała idealny, prosty nos jak Wolmer, prawie czarne włosy i była smukła. Po mnie dostała jedynie szmaragdowe oczy, które były w rodzinie od pokoleń. Oprócz tego jeszcze odrobinę wzrostu, ale w granicach rozsądku, bo Kersti była równa ze swoim ojcem, który sięgał stu osiemdziesięciu centymetrów – przynajmniej na moje oko.

    W jej ubiorze można było rozpoznać Dianę. Nosiła te same, eleganckie kolory i miałam dziwne wrażenie, że moja siostra robi z niej swojego klona. Nastolatka miała bowiem na sobie popielatą suknię z pudrowo-różowymi dodatkami. Do tego jedwabne rękawiczki o barwie kości słoniowej i skórzaną, brązową torebkę na ramię. Taką samą, jaką posiada Diana.

    Tylko jej włosy pozostawały niesforne i długie aż do pasa. To dzięki nim nieraz przypominała mi mnie z czasów szkoły średniej. Jako nastolatka nigdy nie mogłam okiełznać swojej fryzury, lecz Kersti zamiast to robić, dawała włosom lekko powiewać na wietrze, co podkreślało jej urodę.

    Natomiast Wolmer… Wolmer miał wąs. Jak

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1