Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Nie zostawiaj mnie
Nie zostawiaj mnie
Nie zostawiaj mnie
Ebook369 pages4 hours

Nie zostawiaj mnie

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Sam zostaje aniołem stróżem. Po otrzymaniu zaszczytnej funkcji nie trzyma się nakazów, samodzielnie wybierając człowieka, którym ma się opiekować. Czy punk i gej mogą się porozumieć? Anioł stróż wybrał nie tego człowieka. Dawid jest opętany przez diabła...

Rocznik 1976, z Będzina. Ekonomista. Zadebiutowała pierwszą książką fantasy pt. Uzdrowiciel. Cienie przeszłości. Jej pasją są: rodzina, rysunek i oczywiście pisanie. Uwielbia czarną kawę.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateMay 31, 2019
ISBN9788381660419

Read more from Magdalena Kułaga

Related to Nie zostawiaj mnie

Related ebooks

Reviews for Nie zostawiaj mnie

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Nie zostawiaj mnie - Magdalena Kułaga

    wyznaczyłem.

    Rozdział 2

    Podstawowym i najważniejszym problemem było teraz wkręcenie się do ich życia.

    Najpierw poczyniłem pewne obserwacje. Ponieważ czasu miałem pod dostatkiem i jeśli tego chciałem, żadna ludzka potrzeba snu, jedzenia czy innych czynności mną nie kierowała, przez kolejne dni obserwowałem życie mojego człowieka, oczywiście w osłonie niewidzialności.

    Miał na imię Dawid.

    Mieszkał z rodzicami w przytulnym domku jednorodzinnym. W jego życiu, nie licząc rodziny, nie było osoby bliskiej jego sercu i widziałem, że ta samotność mu doskwiera, chociaż rodzicom i siostrze się z tego nie zwierzał. Weronika wiedziała jednak, kiedy był przygnębiony z tego powodu. Nie potrafił maskować przed nią uczuć tak dobrze, jak by tego chciał.

    Dziwny nieco był za to stosunek rodziców do niego samego. Matka jakby bała się reakcji ojca, gdy syn głośno się śmiał, czy był w jej oczach jakby zbyt uprzejmy lub nazbyt gadatliwy. Bała się – to może byłoby wielkie słowo. Obawiała się jego reakcji. Nie rozumiałem tego. Sama była wzorem matki, kochała syna mocno i była z niego dumna. Ojciec po prostu zachowywał się tak, jakby wolał pewne sprawy zachować w tajemnicy. Najlepiej było nie poruszać ich w jego obecności. Rodzina i sam Dawid źle to sobie interpretowali. Myśleli, że owe tajemnicze sprawy związane z Dawidem mogłyby wzbudzić gniew u ojca rodziny. Tymczasem on zwyczajnie czułby się wtedy po prostu zażenowany, a nawet zawstydzony przy innych. Myśl o tych rzeczach wzbudzała w jego duszy pewien niesmak i obrzydzenie, które ukrywał przed synem i rodziną, nie chcąc ranić ich uczuć. Zaczynałem się domyślać istoty tej tajemnicy. I prawdę mówiąc podzielałem uczucia Tadeusza, bowiem tak miał na imię ojciec rodziny. We mnie też to budziło mieszane uczucia.

    Dawid był osią nakręcającą dom. Dzięki temu, jakim był człowiekiem, towarzyskim i obdarzonym ogromnym ciepłem, rodzina żyła w harmonii, nie licząc tej dziwnej tajemnicy, a otoczenie, w szczególności zaś kobiety, takie jak przyjaciółki Weroniki czy jej matki, a także klientki najfajniejszego miejsca, które zobaczyłem, a będącego jednocześnie biblioteką, kawiarnią i kwiaciarnią w zgodnym trójkącie, po prostu go uwielbiało. To pozytywny wpływ tego otoczenia i tworząca pewien mur obronny sympatia, jaką go darzono, dawała mu siłę. Byli mężczyźni, którzy zachowywali się podobnie jak jego ojciec, niektórzy wręcz darzyli go niechęcią czy nawet wrogością. Przy każdej z tych postaw Dawid zachowywał się tak naturalnie, jak tylko potrafił, choć w głębi duszy był spięty, jakby ciągle się kontrolował. Był sam, a to znaczyło bardzo wiele w takiej sytuacji. Nawet rodzina i przyjaciele nie potrafią czasem zrobić tego, co potrafi kochająca cię bliska osoba. To jej wsparcie jest najwspanialszą tarczą obronną, iskrą budzącą płomienie i wyciągniętą ręką w jednym. Nic nie może się z tym równać.

    I często nic nie może tego zastąpić.

    W życiu Dawida zdarzyło się coś przykrego w ostatnim czasie. Nie wnikałem w to, choć mogłem. Każdy miał prawo do tajemnic. Być może, jeśli uda mi się zbliżyć, sam mi opowie. Muszę dać ludziom szansę na opowieści o sobie. Wnikanie w ich serca przychodzi mi zbyt łatwo, pozwala na głębsze zrozumienie, ale traci się w tym najistotniejszą część, jaką jest relacja z człowiekiem. Ja nie chciałem być tylko obserwatorem. Chciałem zrozumieć i działać. Dlatego w tej sprawie nakazałem sobie cierpliwość.

    Jedna rzecz sprawiała, że czułem lęk.

    Gdy nadchodziła noc, Dawid witał ją z obawą. Budziła strach tym, co ze sobą przynosiła. W ciągu siedmiu nocy, gdy go obserwowałem, tylko dwie udało mu się przespać spokojnie, i to wyłącznie dlatego, że widząc jego męczarnie, zdecydowałem się przy nim czuwać.

    Noce poprzedzające moje wizyty spędzał dręczony koszmarami. Pierwszą noc, gdy stałem pod jego oknem, szarpał się we śnie, broniąc się przed kimś. Nie trwało to zbyt długo, jakby tym razem rzeczywiście zdołał go odpędzić, i wkrótce zasypiał głęboko. Rano rozpamiętywał to w myślach, lecz wkrótce rytm dnia, spotkania, praca w kwiaciarni i inne obowiązki rozproszyły te myśli. Gdy jednak wieczorem spacerował ze swym ulubieńcem, labradorem – powracały. Kolejne noce wyglądały podobnie, aż w końcu nastąpiła ta, po której zdecydowałem, że odtąd będę przy nim czuwał, zaniepokojony tymi snami.

    To wtedy Teodor, dotąd śpiący ze swym panem w nogach, lub według psiego widzimisię u jego boku, zerwał się gwałtownie, stając na nogi, po czym zaczął warczeć. Dawid rzucał się we śnie bardziej niż zwykle. Walczył z czymś, czego nie był tej nocy w stanie pokonać, zbyt zmęczony psychicznie, by stawić temu wystarczający opór. Miarowe warczenie Teodora, ciche i ostrzegawcze, nie było skierowane na niego. Pies warczał, wyczuwając czyjąś wrogą obecność, która zagrażała jego panu, i był gotów stanąć w jego obronie, gdyby tylko zobaczył źródło zagrożenia.

    Nigdy nie wpadał w taki stan w mojej obecności. Już pierwszego dnia, gdy towarzyszyłem im obu na spacerze, zaakceptował mnie swym prostym, psim sercem, kiedy dotknąłem jego głowy. Dawid dziwił się wtedy, że pies szczeka radośnie, machając ogonem, jakby kogoś witał, choć byli sami, jak mu się zdawało. Teodor mi ufał. Dlatego gdy zjawiłem się wtedy w pokoju, spojrzał na mnie, jakby szukał pomocy. Jego warkot ucichł i przeszedł w błagalne skomlenie. Gdy podszedłem do łóżka, na którym Dawid zmagał się z nieznanym złem, pies polizał moją dłoń, wykazując się tym samym niemal ludzką desperacją. Nigdy nie zawiódłbym takiego zaufania. Sam miałem kiedyś psa, kundelka o imieniu Toffi. Był mi bardzo oddany. Musiał bardzo przeżyć moje zniknięcie. Biedne zwierzę nigdy się pewnie nie dowiedziało, czemu je opuściłem. Gdy myślałem o tym, jak boleśnie musiało za mną tęsknić, czego mogłem być pewien, czułem napierające łzy. W zasadzie łzy wciąż jeszcze pojawiały się w moich oczach, nie tylko na jego wspomnienie, lecz także wtedy, gdy tęsknota za domem stawała się trudna do zniesienia. Cholera, przez bycie aniołem stałem się strasznie wrażliwy! Wcześniej nie byłoby mowy o tym, bym beczał tak na zawołanie. A w każdym razie nie zdarzało mi się to tak często jak teraz.

    Dusze, którym przerwano drogę życia tak mają. A ja byłem pod tym względem szczególnie upierdliwy. Któregoś razu Gabriel nieco złośliwie zaczął rozważać, czy nie zesłać mnie na miejsce wypadku w postaci pokutującej duszy, która nie ujrzała jeszcze światła. Może jeszcze by mi dodano parę łańcuchów dla efektu. Nie był to zbyt dobry żart, ale i też dawałem facetowi tyle okazji do utraty anielskiej cierpliwości, że nie dziwiłem się temu przytykowi specjalnie. Oczywiście nie mógł tego zrobić, nawet gdyby chciał. Ale był taki moment, że nawet takiego powrotu pragnąłem, zwłaszcza na początku.

    Tamtej nocy usiadłem więc na łóżku za przyzwoleniem wiernego psa i dotknąłem czoła Dawida, chcąc nareszcie znaleźć źródło jego koszmarów.

    Poczułem, jak przez ciało przechodzą mi ciarki, a serce kurczy się w lęku o jego nieśmiertelną duszę.

    To była moja pierwsza rozpaczliwa reakcja. Nim uchwyciłem się myśli, niczym tonący w burzliwych odmętach oceanu, po której odzyskałem nadzieję i odrobinę spokoju.

    Pomyślałem o Niej. O Tej, która naprawdę mi pomogła zaraz po śmierci. I nigdy we mnie nie zwątpiła. A ja nigdy nie zwątpiłbym w Nią. Nigdy. Wątpiłem nie raz, nawet po śmierci, ale nie w Nią. Była moją opoką. Wiara w Nią łączyła mnie z bliskimi, których pozostawiłem, a którzy zawsze, gdy tylko pragnęli wsparcia, wierzyli, że właśnie Ona, której los ludzi był drogi, przyjdzie z pomocą. Moja babcia Jej wierzyła. Matka szukała u Niej pociechy w nieszczęściu. A ja, pamiętając o tym, jak wiele znaczyła dla nas, z radością i ulgą oddałem się Jej w opiekę po nagłej śmierci, gdy rozpaczliwie tęskniłem i pragnąłem powrotu.

    To właśnie teraz był chyba najwłaściwszy moment, by zacząć się modlić. Jak wtedy, w tamtych pierwszych chwilach.

    – Pod Twoją obronę… – zacząłem drżącym głosem, a moje szare skrzydła zmaterializowały się. Zakazałem im lśnić pełnią mocy – …uciekamy się, święta Boża Rodzicielko…

    Głupi, ślepy, naiwny aniołek! Jak mogłem stać i czekać tak długo?! Jak mogłem na to pozwalać? Czemu nie próbowałem tego powstrzymać od razu? Co ze mnie za anioł?!

    Anioł na pokaz, który przyszedł tu pozwiedzać? Cholera, przecież obiecałem sam sobie, że w żadnym razie nie będę jak te inne kołki! A jednak stoję jak baranowca! Kiedyś właśnie tak, tylko przez wzgląd na matkę, która nie cierpi przeklinania, określałem wyjątkowego debila, a moi koledzy ochoczo przejęli to słowo do swojego słownika. Baranowca, czyli baran i owca w jednym. Łatwo dopowiedzieć sobie, co miałem na myśli.

    Jak mam walczyć z kimś takim, do cholery?

    O żesz, w co ja się wpakowałem! A ten Dawid? Biedny chłopak… Jak to możliwe, że miał siłę z nim walczyć? Musi być kimś naprawdę niezwykłym, pełnym wiary. Perełką w morzu naszych czasów.

    – Proszę… – wyszeptałem, gdy skończyłem modlitwę, a Dawid się uspokoił, chwilowo wolny od koszmaru – proszę, pomóż mi go ratować. Pomóż mi ratować tego człowieka. Pomóż mi, pomóż. Proszę Cię. Proszę.

    Czułem, jak ciężar zła napiera na moje serce. Wolna, miażdżąca siła, drwiąca z moich skromnych możliwości. Michał miał rację tylko w jednym: nie byłem na to gotów. Nie tego się spodziewałem i prawdę mówiąc, z początku ogarnął mnie strach. Ale to nie był powód, by zrezygnować. Taki właśnie jestem. Radośnie pcham rękę w ogień, gdy jest taka konieczność. Ja nie poddaję się tak łatwo. Nie ja. Cokolwiek stanie się ze mną, to nic w porównaniu z tym, co może stać się z Dawidem. Ja przynajmniej już nie mogę umrzeć. Ten etap mam już za sobą. Przeszedłem na drugą stronę szybciej, niż chciałem.

    Tak naprawdę… to nie ogień jest najgorszy.

    Cichy szept do ucha ukoił moje serce. Ze łzami w oczach ująłem dłoń Dawida.

    – Dobrze – zgodziłem się na łagodną prośbę. Otoczyła mnie miłość, łagodna i ciepła.

    Po chwili wymówiłem pierwsze słowa, w spokojnej ciszy nocnej, wśród cieni i snów:

    – Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach…

    Szepcząc modlitwę, myślałem o tym, jak bardzo chcę pomóc Dawidowi. Nigdy dotąd nie starałem się, by modlitwa zabrzmiała szczerze i z wiarą.

    – …Chociażbym chodził ciemną doliną,  zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną…

    Miałem mocne podstawy, by wierzyć. Widziałem nie tylko aniołów i świętych w blasku bożej łaski.

    Widziałem ponurą otchłań, gdzie dusze cierpią w wiecznej, niekończącej się beznadziei tak bardzo, że nawet jeśli wielu z nich zrobiło coś nieporównywalnie złego, nawet jeśli była to nieopisana zbrodnia, przez głowę przebiega myśl, czy naprawdę taka kara jest nauką i sprawiedliwością. Bo co, jeśli można było coś zrobić, zmienić coś, by poczuli szczery żal za swoje uczynki, gdy tymczasem po śmierci skowyczą z wściekłości na wszystko i wszystkich, odsunięci, upodleni, zdeptani i zdruzgotani?

    To boli.

    Widziałem piekło.

    Żal było mi tych ludzi, nawet jeśli robili rzeczy niewybaczalne. Ponieważ zdarzało się, że robili też rzeczy dobre za swego życia. I zaprzepaścili swoje szanse, by zmienić drogę przeznaczenia. Zniszczyli najcenniejszy dar, jakim było ich życie, jedno jedyne, krzywdząc niewinnych. Ponieśli karę za te uczynki. Niestety słuszną.

    Nie znaczy to, że w pełni godziłem się z tym wyrokiem. Nie tylko ja cierpiałem patrząc na nich. Wielu tych dobrych po mojej stronie, z których część uznano za błogosławionych czy świętych, cierpiało wraz ze mną. To było trudne do zniesienia. Bolała nas nasza bezradność w obliczu tego cierpienia.

    Tak. Ludzie popełniają błędy. Popełniają zbrodnie. Są niewyobrażalnie okrutni. Nawet wiedząc o tym, nie jest mi w to łatwo uwierzyć. Michał powiedział mi, że dobry człowiek nigdy tego nie zrozumie. To dla niego po prostu niewyobrażalne. Tak, to prawda.

    Ale myślę, że on nigdy nie zrozumie nas – ludzi. Niewyobrażalne? Nie.

    To właśnie część naszej natury. Nawet najłagodniejszy człowiek miewa w końcu chwile złości. Nawet najgorszy bandyta zrobi nieoczekiwanie coś dobrego.

    Jesteśmy ludźmi. Stworzono nas jako potworów i świętych. Dobrych i bez sumienia.

    W końcu przecież… Stworzono nas na podobieństwo…

    Gabriel nie lubi, jak tak mówię.

    Wiem już, czemu mówiono za mojego życia o płaczu i zgrzytaniu zębów tych, którzy ciężko w swym życiu zgrzeszyli.

    Tak umiera dobro w piekle…

    Nie znajdzie się też nic ludzkiego w tych, którzy pilnują cierpiących, gnębionych nieszczęśników. Bo nie stworzono ich na podobieństwo ludzi. Nie są też już podobni do Boga. Dobroć, nawet znikoma, nie leży w ich naturze. Czysta nienawiść jest ich esencją.

    Są naszą zgubą. Najgorsi zawsze próbują zaciągnąć duszę dobrego człowieka na dno piekieł.

    Sama próba jest już potworną udręką dla takiej duszy. Potępieńcy wiedzą, że zasłużyli na swój los. Dobra dusza broni się. Broni z całych sił.

    I bywa, że przegrywa… Gdy podkopią jej wiarę. Ugaszą miłość.

    Wreszcie – odbiorą nadzieję.

    Nic nie cieszy ich bardziej niż takie zwycięstwo.

    Wiedziałem już, co dręczy Dawida.

    Właśnie ujrzałem samego diabła.

    Rozdział 3

    Trzymałem się go, niewidzialny jak dotąd, gotów stanąć do walki w jego obronie. Teodor nam towarzyszył. Jego zachowanie dziwiło nie tylko Dawida, ale traktowano to bardziej z rozbawieniem niż niepokojem. Wierny towarzysz człowieka był gotów wejść nawet do toalety, gdzie ja już się nie wybierałem z poczucia przyzwoitości, i nie był zadowolony, gdy mu tego zabroniono. Dawida szczerze niepokoiło zachowanie psa. On jeden wyczuwał przyczynę czujności Teodora, kojarząc ją ze swoimi koszmarami.

    – Teodor – zagadał, gdy pies usiadł przy nim w łazience – Ty coś wiesz, piesku?

    Obaj spojrzeliśmy na niego z powagą. Milczenie psa stało się dla Dawida bardziej wymowne niż jakiekolwiek inne zachowanie. Teodor nie zamachał nawet ogonem. Po prostu spojrzał na niego, niczym człowiek stojący przy nich i bez ustanku zastanawiający się, co robić dalej. Nie wiedziałem, co robić. Wyczuwałem, że zło w żadnym razie nie opuściło Dawida, on też o tym wiedział. Sprawdzało nas. Sprawdzało mnie. Obecność boskiego posłańca nie była mu na rękę, ale to nie mogło starczyć na długo. Wierność psa tylko je bawiła. Gardziło nim, jego oddaniem. Było mu wstrętne.

    Telefon milczał.

    Sprzeciwiłem się. Mam za swoje!

    – Wyczuwam cię – wyszeptałem do złego.

    Poczułem wrogość, od której skrzydła zamrowiły na moich plecach. Uspokoiłem je. Jeszcze nie. Nie teraz. Niech myśli. Niech moja obecność go niepokoi. Dopóki skupia uwagę na mnie, nie dręczy Dawida. Niech się pomęczy.

    Musiałem wejść jakoś w życie tego chłopaka, znaleźć jakiś sposób. Jak najszybciej.

    – Dawidzie… – Weronika weszła do łazienki. Drzwi pozostawił otwarte, podświadomie mnie tam zapraszając – O… Teodor, też tu jesteś? Cały czas przy panu dzisiaj, tak? – pogłaskała psa. Odsunąłem się odruchowo, choć ona, podobnie jak ludzie w sklepie, wiedziała podświadomie jak iść, by na mnie nie wdepnąć – Zostawiłam tu komórkę? – zapytała z nadzieją.

    – Na umywalce – odparł, próbując zabrzmieć swobodnie jak zawsze – Siostra, nie strasz z rana, bo się kompleksów nabawię – wskazał na czerwony biustonosz – jedyną rzecz, jaką miała na sobie od pasa w górę. Już wcześniej na ten widok otworzyłem usta, a odbicie w lustrze upewniło mnie, że mam bardzo interesującą minę jak na anioła, więc je zamknąłem.

    – To ty masz taki stanik?

    – A co, chcesz może przymierzyć? – zażartowała swobodnie, całując go w policzek i zabierając komórkę z umywalki – Szybciej, śpiochu! I nie zapomnijcie się ogolić!

    Przez chwilę, pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca pomyślałem, że mówi też o mnie.

    Dopiero gdy głaszczący Teodora Dawid się roześmiał, zrozumiałem jej żart z nutą rozczarowania. Była tak blisko. I jednocześnie tak daleko.

    Wtedy nagle to zobaczyłem.

    Na lustrze za Dawidem pojawiła się rysa.

    Jej długość rosła i rosła, aż nagle usłyszałem zgrzyt i uchwyty puściły.

    Trzask pękającego o posadzkę szkła rozległ się w całym domu. Bez namysłu odepchnąłem Dawida w stronę drzwi, a Teodor uskoczył do tyłu. Odłamki uderzające o posadzkę mogły ich poranić. Nie chciałem ryzykować.

    Serce Dawida, zaskoczone nagłym hukiem na moment zamarło, zupełnie jak moje. Teodor zaszczekał z niepokoju, starannie omijając fragmenty lustra rozsypane na podłodze.

    Domownicy zbiegli się szybko. Pomimo incydentu z żalem zauważyłem, że Weronika założyła już na siebie bluzkę. Trochę szkoda…

    – Jak to możliwe? – zdziwił się tymczasem ojciec rodziny – Przecież dobrze je umocowałem.

    Rozgorzała dyskusja, sprawdzano szkody, jak zwykle w takich wypadkach. Weronika i matka dociekały, czy Dawid nic sobie nie zrobił. Ojciec drążył, czy przypadkiem nie opierał się o lustro. Zwykłe reakcje po pierwszym szoku. Obserwowałem ich, także zaniepokojony, chociaż z zupełnie innych powodów. Czułem, że to nie koniec.

    I właśnie wtedy usłyszałem ten głos po raz pierwszy.

    – Wyczuwam cię – szepnął mi wprost do ucha. Dokładnie tak. Szepnął. Nie musiał krzyczeć. Już to wystarczyło, by moje skrzydła rwały się do ukazania pełni swej mocy, jak zawsze miało się dziać w obliczu naszych przeciwników.

    Oczy Dawida zmieniły wyraz. I kolor.

    Smoliście czarne, bez widocznych białek, spojrzały na Weronikę. Nienawistne i nieustępliwe, bez jednego choćby mrugnięcia. Obce.

    Tak odmienne od jego zwykłej natury, że wywołało we mnie prawdziwy wstrząs. Jeszcze przed chwilą podzielał zaniepokojenie rodziny nagłym wypadkiem z lustrem. A teraz stał się wrogiem, i to swojej własnej siostry. Przeskok z jednego nastroju do drugiego był szokujący. I nikogo nie pozostawił obojętnym.

    – Dawid? – wyszeptała matka, wystraszona jego nieludzkim wręcz zachowaniem.

    Czułem ich strach. Czułem zło mego przeciwnika. Oczy Dawida nawet na moment nie zmieniły wyrazu. Patrzył na Weronikę, jakby chciał ją skrzywdzić, i to w najgorszy z możliwych sposobów.

    Bała się choćby odezwać. Po raz pierwszy w swym życiu bała się swego zwykle pogodnego, spokojnego brata, który nigdy nie podniósł na nią ręki. Najbardziej przerażało ją to, że wciąż na nią patrzył. Jakkolwiek się poruszyła, śledził ją tym okrutnym spojrzeniem, pozbawionym ludzkich uczuć.

    Tym razem nie powstrzymałem skrzydeł. Powstrzymałem ich moc, jedynie dlatego, by nie porazić nią zgromadzonych tu ludzi i Teodora, który znów zaczął miarowo warczeć, niepokojąc rodzinę jeszcze bardziej.

    – Dawid… – wyszeptała Weronika ze łzami w oczach.

    Dawid zaczął drżeć. Wewnątrz toczył walkę z demonem, który żądał, by rzucił się na swoją siostrę z odłamkiem lustra w ręku. Natarczywie, tonem nie podlegającym najmniejszej dyskusji. Nagły atak na jego umysł, niewyobrażalnie okrutne życzenie demona, który żądał dla niej śmierci w męczarniach, zamiast sprawić, że ze strachu ugnie się pod jego wolą, wywołał w Dawidzie desperacką próbę stawienia oporu, motywowaną miłością do ukochanej siostry. Podziwiałem tę walkę. Miał w sobie więcej siły, niż mógłbym podejrzewać.

    Podszedłem bliżej, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Zupełnie jakby bariera niewidzialności nagle przestała istnieć. Czarne oczy demona patrzyły wprost na mnie, ponad ramieniem ojca Dawida.

    – W imię Boga najwyższego…– zacząłem więc bez strachu, podbudowany wewnętrznym oporem Dawida – odejdź precz! Nakazuję ci!

    Dawid – nie Dawid, wykrzywił wargi w potwornym, nieludzkim grymasie. Ojciec wyciągnął ręce, by go pochwycić. Ten odepchnął go z niewiarygodną siłą. Kobiety krzyknęły w przestrachu. Weronika cudem uniknęła jego rąk, gdy rzucił się na nią z żądzą mordu, zawartą w tym nieludzkim spojrzeniu. Wskoczyłem pomiędzy nich i pochwyciłem jego dłonie. Wrzasnął nieludzko, klękając na odłamkach szkła.

    Jeszcze nie. Nie. Nie mogę się teraz ujawnić!

    – Dawid! – krzyknąłem.

    – Pomóż mi! – zawołał w udręce, tym samym dając mi do zrozumienia, że widzi mnie i wie, kim jestem. Ponieważ stałem między nim a Weroniką, pomyślała, że mówi do niej. Jak wszyscy zresztą.

    Boże, on mnie widział!

    – Nie zostawię cię! – odparłem mu z mocą. Po mojej stronie była potęga, czułem ją całym istnieniem, czułem moc skrzydeł, które jaśniały z każdą chwilą. W końcu ich blask zaczęli dostrzegać ludzie.

    – Co to jest? – zapytał Tadeusz, odsuwając się ze zdumieniem.

    Matka przeżegnała się w trwodze. Weronika zasłoniła usta, by nie krzyknąć, zaskoczona i uniesiona jednocześnie blaskiem bożej chwały.

    Zostawił go nagle. Zupełnie jakby odciął sznurki marionetce i jak ona Dawid upadłby bezwładnie na pokrytą szkłem posadzkę łazienki, gdybym nie spowolnił upadku. Pozwoliłem, by pochwycił go ojciec, wyrywając się z odrętwienia.

    – Mam was obu – rzekł demon do mojego ucha.

    Milczałem chwilę, zły, że zrobił Dawidowi krzywdę. Zły, że próbował skrzywdzić Weronikę. I zranił jego ojca. Nie! Nie będzie miał żadnego z nas!

    – I tu się mylisz! – odparłem z lodowatym spokojem.

    Nie wiedziałem, że stać mnie na coś takiego! Z pewnością nie był to szczyt moich możliwości, czułem to. Tylko czy ktoś mnie wspierał?

    Dawid znalazł się w szpitalu.

    Gdy siedziałem przy jego łóżku, w pokoju, gdzie miał spędzić dobę na obserwacji, pozbawiony swojskiej obecności Teodora i rodziny, którą poproszono, by choremu zapewniono spokój po badaniach, mogłem wreszcie odczuć, jak bardzo sam byłem tą niespodziewaną sytuacją wytrącony z równowagi. Jak dotąd moje reakcje niewiele odbiegały od ludzkich i nic w tej kwestii nie ulegało zmianie. Wciąż całym sobą bardziej czułem się człowiekiem. To w tym przypadku było zapewne moją słabością, ale i siłą jednocześnie. Dobrze mi z tym było. Dobrze było czuć się tak żywym.

    Archanioł jednak zmiótłby tego demona z powierzchni ziemi…

    Dlaczego Dawid?

    Dlaczego miałem wrażenie, że jednak jestem tu sam, choć wyczuwałem pewne wsparcie?

    Pytania mnożyły się w mojej głowie. Czy pozostawiono Dawida samemu sobie? Czy zastąpiłem kogoś, kto miał mu pomóc, czy może miało nikogo tu nie być?

    Dlaczego Dawid był z tym sam? Przecież tak bardzo potrzebował pomocy!

    Wyciągnąłem telefon.

    – Michał… – powiedziałem, gdy tylko się odezwał – Dawid jest opętany…

    Poczułem, jak ściska mnie w gardle, gdy tylko to powiedziałem. Te słowa porażały. Nikt wokół nie wiedział wtedy lepiej ode mnie, co to naprawdę oznacza. Nie widzieli tego, co ja już zdążyłem zobaczyć. Nie byli przygotowani na to, co miało nastąpić. Dawid był opętany przez diabła. Boże mój… Dlaczego? Dlaczego to zawsze spotyka tych dobrych ludzi, a nie bydlę jedno z drugim, które jawnie sobie zasłużyło? Czemu zawsze cierpią niewinni?

    – Dlaczego nikt mu nie pomaga?

    – Ty mu pomagasz – odparł łagodnie Michał.

    I dalej nic. Żadnych wyjaśnień. Milczał. Czułem, że wciąż jest po tamtej stronie, ale nie powiedział ani słowa więcej. Jakby nagle mu ich zabrakło.

    – Do tej pory ciągle się wtrącaliście – dogadałem mu nieco zrzędliwie – A teraz cisza. O co chodzi? Powiedz mi!

    – Nie mogę, Samuelu – odparł przygnębionym tonem.

    To nie było normalne. To w ogóle nie było normalne! Michał przybity? Pokonany?

    Ten ton budził we mnie nieopisany lęk. Michał był nieustraszony, był silny. Przyszły wojownik apokalipsy. Diabła pogromca! A ten ton… Ten ton… O Boże, Boże!… Co się dzieje?!

    – Sam – powiedział cicho – Wierzę w ciebie. Jesteś moją nadzieją…

    Nim znalazłem na to właściwej odpowiedzi, rozłączył się.

    Zamarłem z nagłej trwogi. Ale tylko na chwilę. Pozwoliłem sobie na dwa uderzenia serca w panicznym strachu o to, że tracę nad wszystkim kontrolę, a świat stanowczo chce mi zwalić coś ciężkiego na łeb. Działo się coś niedobrego. Już to przeczuwałem, chociaż nie znałem jeszcze rozmiarów katastrofy, która nadchodziła. Dawid był opętany, lecz nikt z nieba nie przybył mu z pomocą, a mnie przecież początkowo kierowano do kogoś zupełnie innego. Czułem to, rozpaczliwie czułem, że za tym kryje się coś więcej i jest to o wiele bardziej przerażające niż każde inne opętanie, o którym słyszałem. Zło, które się w nim kryło, było potężne jak jasna cholera, a teraz niewiarygodnie cierpliwe, nieustępliwe powoli wbijało swe szpony w jego duszę, próbując też rozpracować mnie. Nie zajmie mu to wiele czasu, byłem pewny. Prosty ze mnie chłopak i nie tak trudno mnie rozgryźć, choćbym nie wiem jak się starał. Jedno, co na pewno jest moją siłą, to odwaga. Michał zawsze mi o tym mówił. Tego nigdy mi nie brakowało. Ale teraz, właśnie teraz poczułem ogarniający mnie lekki dreszczyk paniki. Nie, nie miałem zamiaru uciec. Czułem jednak, że tym razem stanę naprzeciw czegoś, z czym pewnie nigdy nie miałem się mierzyć i byłbym głupcem, gdybym choć odrobinę się nie bał. Bardziej jednak bałem się o Dawida i byłem zły, że sprawy idą tym torem, a moje skłonne do pomocy każdemu serce gwałtownie domagało się odpowiedzi na kilka pytań.

    – Gabriel? – zapytałem cicho.

    Telefon zadrgał po chwili.

    JESTEM – otrzymałem odpowiedź.

    I nastała cisza.

    – To wszystko? – zapytałem ze zdziwieniem, wprost nie mogąc w to uwierzyć. Jak to? Skąd ta nagła zmiana, ta zwięzłość informacji?

    Powoli docierała do mnie gorzka, nieubłagana prawda o sytuacji. Zaryzykowałem kolejne pytanie do moich mentorów i przez dłuższy czas czekałem na ich odpowiedź, przybity przeciągającym się milczeniem. Już ją znałem, lecz wciąż jej nie rozumiałem.

    Nie zostawię go.

    Cholernie dużo będzie mnie to kosztowało, czułem to. Ale zdania nie zmienię.

    Telefon zawibrował. Gabriel. Niezbyt lubił ze mną rozmawiać, teraz zaczynałem tego żałować. Tych wszystkich rzeczy, które mu powiedziałem. Dość ostro wymienialiśmy czasem poglądy. Ale teraz zaczynało mi niemal brakować tych jego pouczeń.

    SAM, MOŻESZ LICZYĆ NA MOJE DUCHOWE WSPARCIE I NIEUSTAJĄCĄ MODLITWĘ. NIE MOŻEMY STANĄĆ U TWEGO BOKU, ALE CZASEM MOŻEMY WSPIERAĆ CIĘ RADĄ.

    – Dlaczego? – zapytałem cicho.

    Otrzymana odpowiedź była dość tajemnicza. Dwuznaczna.

    BÓG JEST SĘDZIĄ SPRAWIEDLIWYM…

    – Cytujesz mi Prawdy Wiary? – zapytałem w oszołomieniu, czując przyspieszone bicie serca, zawsze ożywające w momencie.

    PAMIĘTAJ O NICH, NIM ZWĄTPISZ.

    W milczeniu przypomniałem sobie je wszystkie. I wtedy do mnie dotarło. To była wskazówka! Te słowa miały być moją tarczą, laską i podporą w jednym. Miały być moją siłą przeciwko złu, z którym będę musiał się zmierzyć. Mam je sobie powtarzać bez końca i wierzyć. Wyryć w swoim sercu. I nie wątpić.

    „Jest jeden Bóg. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze".

    A dalej jeszcze lepiej…

    „Łaska Boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna".

    Jeśli zwątpię i ugnę się pod wolą Złego, Dawid będzie zgubiony. Dlaczego jednak to ja mam go bronić? Czemu nie było tu jego anioła? Czemu wreszcie jestem z tym sam?

    Te pytania to wątpliwości, których pewnie mieć nie powinienem. Nawet ja to przeczuwałem. Powinienem być pewny swego i mieć zaufanie. Nie wątpić. Wierzyć. Problem w tym, że nie bardzo wierzyłem w siebie. Czy potrafię wzbudzić w sobie tyle pokory? Czy dam

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1