Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Ciało w pułapce duszy
Ciało w pułapce duszy
Ciało w pułapce duszy
Ebook148 pages2 hours

Ciało w pułapce duszy

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Cóż może zwabić inteligentną, ładną dziewczynę w pułapkę śmiertelnie groźnego głodzenia się? Jak dusza może niezauważalnie przejąć panowanie nad ciałem, popychając je ku rozpaczliwej chudości? Choroba zwana anorexia nervosa coraz częściej pochłania kolejne ofiary, którymi stają się głównie młode dziewczyny. Można by pomyśleć, że los dał im wszystko: pociągająca figurę, wybitne zdolności, sympatyczny charakter. Ale one żyją w ciągłym niezadowoleniu. Uważają, że są niedoskonałe, nieprzystosowane do życia. Balansując na granicy bytu i niebytu chudną w zatrważający sposób, a otoczenie bezradnie przygląda się, jak rujnują swoje zdrowie. W niniejszej powieści odkryta zostaje tajemnica pamiętnika Anikó. Jej historia pokazuje walkę dziewczyny z anoreksją i sobą samą, drogę, która przywiodła ją od pozornie beznadziejnej walki aż do wyzwalającego wyzdrowienia. Zbyt ciasne więzy z rodzicami, nadmierne dążenie do doskonałości, brak pewności siebie i ogromna wrażliwość – to cechy charakterystyczne dziewczyn, które wplątały się w anoreksję. W tej powieści mogą się rozpoznać zarówno one, jak i wszyscy ci, którzy chcieliby lepiej poznać swój charakter i odnaleźć prawdziwą drogę w życiu.

LanguageJęzyk polski
PublisherPublio Kiadó
Release dateDec 21, 2017
ISBN9781370759729
Ciało w pułapce duszy

Related to Ciało w pułapce duszy

Related ebooks

Reviews for Ciało w pułapce duszy

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Ciało w pułapce duszy - Dóra Galgóczi

    CIAŁO W PUŁAPCE DUSZY

    Anoreksjo, pozwól mi żyć!

    Dóra Galgóczi

    2017

    Publio Kiadó

    www.publio.hu

    Wszelkie prawa zastrzeżone!

    Tłumaczyła Anna Butrym

    „Z całego serca polecam tę powieść nie tylko osobom, które wpadły w splątaną sieć zaburzeń łaknienia, ale i tym wszystkim, którzy wiedzą, iż najważniejszym zadaniem w życiu jest poznanie samego siebie."

    Dr Sándor György

    Ordynator psychiatrii, terapeuta

    Ukradkiem spoglądałam, jak wbija widelec w spoczywający na talerzu kołacz z rodzynkami. Kilka lat wcześniej nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że kiedykolwiek będzie miała zdrowy stosunek do jedzenia. Martwiłam się o jej życie tak jak każdy, komu na niej zależało. Takich osób było niemało, bo Anikó łatwo było polubić. To do niej pierwszej przyjaciele zwracali się po poradę, i to ona była ostatnią osobą, która wstawała od stołu, kiedy piętrzyły się zadania „na wczoraj". Wymarzone dziecko rodziców i nauczycieli, najbardziej cieszące się ze słów uznania. Natura, zmuszająca ją do wiecznego spełniania oczekiwań wszystkich wkoło wciągnęła ją w sieć anoreksji, z której udało jej się w końcu wyrwać po beznadziejnej z pozoru walce.

    – Teraz też masz wyrzuty sumienia?

    – Z powodu ciasta? Bynajmniej. Już nie drżę, że stracę grunt pod nogami, jeśli coś zjem. Chociaż wciąż jedynie po cichu śmiem powiedzieć, że wyzdrowiałam. Czasami się boję… Boję się, że to znów wróci i już mnie nie wypuści. Ale coraz częściej czuję, że wyzwoliłam się od choroby.

    – Wiem, że dziesiątki osób prosiły już, żebyś o tym opowiedziała.

    – Kiedyś nerwowo to zatajałam. Teraz zaś wiem, że nie mam się czego wstydzić, wręcz przeciwnie! Zdaniem mojego lekarza niewiele osób jest w stanie zwalczyć anoreksję. Kiedy zdecydowałam, że chcę żyć, podejrzewałam, że droga do wyzdrowienia będzie prowadziła przez piekło. Jestem dumna, że tak wybrałam! To mój sukces i nikt nie może mi go odebrać.

    – Odważę się więc zapytać, czy mogłabyś mnie w to wszystko wtajemniczyć? Niesamowicie mnie to interesuje…

    – Przez długi czas spotkałam tylko jedną taką osobę, przed którą mogłam się otworzyć: mój pamiętnik. Był dla mnie jak najlepszy przyjaciel, dlatego też nie patrzę na niego jak na przedmiot. Wiesz, nikomu go jeszcze nie pokazywałam. W najgorszych momentach choroby nie miałam siły, żeby przelać swoje myśli na papier. Pisałam go później, czując, że muszę z kimś podzielić się tymi latami. Oto on, przeczytaj go, nie ma problemu. Nie skrywam więcej tajemnic – niech teraz on mówi za mnie.

    Wsunęłam ten gruby, ozdobiony misternym kwiatowym motywem zeszyt głęboko do torebki. Całymi dniami wyczekiwałam tej okazji, by dowiedzieć się, co zdradzą jego stronice. Deszcz spływał po szybach, kiedy trzymałam w rękach pierwszą stronę. Kiedy dotarłam do ostatnich wierszy, spojrzałam na kasztan za oknem: spomiędzy koron drzew przenikało już czerwcowe słońce. Pamiętnik Anikó rzeczywiście nie był przedmiotem. Zawierał w sobie walkę, jaką stoczyła sama ze sobą – drogę od rozpaczy aż do odrodzenia się na nowo.

    *

    „Wyzdrowiejesz, kochanie!" – nawet teraz słyszę głos mamy, jak próbuje dodać mi otuchy tymi słowami. Tak właśnie mnie pocieszała, kiedy nadzieja, że kiedykolwiek uda mi się przybrać racjonalny ciężar ciała, już niemal mnie opuszczała. Moje własne odbicie w lustrze – skóra i kości – było żałosne nawet dla mnie samej i uważałam to za prawdziwy cud, że tak samo poruszam się po świecie, jakby wszystko i ze mną, i we mnie było w najlepszym porządku.

    Spoglądając wstecz na te wszystkie lata, które spędziłam w pułapce ciągłego martwienia się, zrozumiałam istotę rzeczy: kto ze strachem patrzy na pożywienie, z obawą podchodzi też do życia. Nie było to jawne odrzucenie, bowiem nigdy nie myślałam o tym, by całkiem odwrócić się plecami do świata. Nie byłam jeszcze na tyle zrezygnowana i wciąż żyła we mnie ciekawość, co też mogłabym ze sobą zrobić, jeśli los pozwoliłby mi wyruszyć własną drogą. Ale górę brała owa powstrzymująca mnie siła, która podszeptywała, że nie jestem wystarczająco dobra. Jakby moje ręce i nogi utknęły w smole – nie byłam w stanie nieskrępowanie wtopić się w tłum, chociaż niesamowicie pragnęłam żyć wreszcie pełnią życia.

    Na próżno mówiłabym komukolwiek, kto nie doświadczył tego, co ja, że większym wyzwaniem jest przełknąć łyżkę gotowanego pokarmu, niż pozwolić wbić sobie w żyły setki igieł z kroplówką. Każda namowa, dobre słowo, błagania czy krzyki skazane były na porażkę – zwyciężał kurczowy sprzeciw wobec napełnienia żołądka. Anoreksja zabrała mi ponad dziesięć lat życia, i choć przez ten czas na pozór istniałam, wielka przepaść oddzieliła mnie od takich uczuć, jak zadowolenie, równowaga, czy też – dziwnie jest mi nawet to napisać – szczęście.

    *

    Od samego początku cała uwaga, starania i troska moich rodziców skupiły się na mnie, ich jedynym dziecku. Począwszy od chwili, gdy przyszłam na świat, przestali być kobietą i mężczyzną, i całkowicie przeistoczyli się w rodziców. Co więcej, nie chcieli być tylko „dość dobrymi" rodzicami, ale wręcz idealnymi. Atmosfera lat siedemdziesiątych wywarła swój wpływ także na wychowywanie dzieci: zamiast instynktu – karmienie według zegarka, sztywne zasady podawane w książkach. Jeśli dodamy do tego pełnych zapału rodziców-maksymalistów, to jako efekt końcowy otrzymamy wyczerpanego ojca i matkę oraz nieustannie płaczące niemowlę. Rodzice zrozumieli w końcu, że dziecko to nie maszyna, która z zadowoleniem będzie posapywać w łóżeczku, jeśli napełnimy ją co trzy godziny określoną ilością pokarmu i starannie odkazimy wszystko, czego może się dotknąć.

    „Uważaj, parkiet skrzypi, jeszcze się obudzi!" – tego typu niepokoje zaciążyły nad całym moim dzieciństwem i kiedy przyszedł czas, bym przekroczyła bramy przedszkola, rozstanie się z mamą nawet na kilka godzin było dla mnie wielkim problemem.

    Rozpoczął się okres pod tytułem „z tym dzieckiem jest coś nie w porządku". Skoro tak trudno mu się dostosować, chodźmy z nim do psychologa! Nie potrafiłam beztrosko bawić się z innym dziećmi, bowiem trzy pierwsze lata mojego dzieciństwa spędziłam w bezpiecznej skorupce zbudowanej przez rodziców. Dobrze się w niej czułam, mama zaś robiła wszystko, by podjąć się także roli towarzysza zabaw. Ogromne ilości bajek, troska, morze miłości: to mógł być idealny świat – dopiero o wiele później zrozumieliśmy, że ta opiekuńczość była jak pajęczyna. Kusi, strzeże, ale i więzi. I to bardzo. Kiedy miałam udać się w prawdziwy świat, nie byłam wyposażona w broń do codziennych potyczek.

    Całkowicie zawładnęło mną poczucie bycia gorszym. „Dlaczego inni mieliby się bawić właśnie ze mną? – myślałam i stale unikałam towarzystwa innych dzieci. Przedszkolanki co jakiś czas mówiły: „Jaka poważna z niej dziewczynka!. A ja z chęcią się bawiłam, odgrywałam przeróżne role, tyle że w domu, z moimi zabawkami i w dobrze mi znanym środowisku.

    Nie mogę być jednak niesprawiedliwa – z tak troskliwej miłości płyną też i korzyści. Tak wcześnie nauczyłam się mówić, że znajomi nie mogli się nadziwić, kiedy jako maluteńkie dziecko w wózeczku odpowiadałam pełnymi zdaniami, podczas gdy moi rówieśnicy uczyli się jeszcze „baba czy „mama. Jeśli ktoś zdobył moje zaufanie, inteligentnie z nim rozmawiałam – dlatego też młoda pani psycholog powiedziała nawiasem, że nie zaszkodziłoby leczenie raczej problemów mojej mamy. Bowiem jeśli dziecko ma kłopoty z życiem społecznym, to przeważnie w tle znajduje się rodzic, który zmaga się z podobnymi trudnościami. Mama zawsze unikała spotkań ze znajomymi. Rodzina i niewielki zespół w pracy wyznaczały bezpieczne przystanie, ale poza tym uciekała przed jakimikolwiek kontaktami towarzyskimi. Niechętnie otwierała drzwi, kiedy dzwoniła sąsiadka, a dla upewnienia się w tej decyzji oznajmiała, że większość mieszkańców okolicy jest prymitywna i nie ma z nimi wspólnych tematów, podczas gdy sama zmagała się z poważnymi problemami z samooceną. Na próżno doceniano w pracy jej sumienność i zapał, ona sama uważała się za bezwartościową i gorszą od innych.

    Nawet od taty niechętnie przyjmowała byle jaki ciuszek. „Na co mi to, nie trzeba było!" – wolała raczej dawać, radość przynosiło jej troszczenie się o innych. Dopiero po wielu latach zrozumieliśmy, jak szkodliwy jest stan, gdy ktoś nie potrafi pokochać samego siebie.

    *

    Mój ojciec, tak jak to przeważnie ze Strzelcami bywa, zawsze pragnął robić coś lepiej i osiągać więcej, niż mu to dawał los. „Zapewnię mojej rodzinie takie mieszkanie, z jakiego naprawdę będziemy mogli być dumni" – pomyślał, i zabraliśmy się za budowę. Zielona okolica, wielki dom wielorodzinny z ogrodem, obszerne pokoje, loggia – on wciąż pracował z niesamowitym zapałem, matka zaś z niepokojem obserwowała zmianę otoczenia i po cichu sprzeciwiała się całej tej akcji. Ja zrozumiałam tylko tyle, że muszę zmienić szkołę i porzucić z trudem zdobytych przyjaciół. I stanęliśmy tam pośrodku stu czterdziestu metrów kwadratowych – z jedną walizką, resztkami pokruszonych płytek i pustym portfelem. Na nic zdały się staranne wyliczenia, bowiem w międzyczasie ceny materiałów budowlanych poszybowały w górę.

    Począwszy od tego momentu rodzina zamiast ochronnej skorupki zaczęła być siedliskiem napięć. Problemy materialne i kłótnie, czy to zamiatane pod dywan, czy też wybuchające co jakiś czas, rzucały się cieniem na naszą codzienność. Ojciec zamiast upragnionych wyrazów uznania słyszał jedynie wyrzuty:

    – Na co nam było tu się przeprowadzać? Wszędzie jest daleko! Sąsiedzi to snoby! Nie mamy pieniędzy nawet na zasłony…

    A przecież ojciec za wszelką cenę pragnął uszczęśliwić swoją żonę. Z powodu porażek i braku zrozumienia coraz częściej uciekał w alkohol. Łatwiej było bowiem usiąść i pić z kolegami, niż wysłuchiwać w domu bolesnych uwag. To były takie potyczki, w których każda ze stron stawała się ofiarą. Naturalne, że w takich momentach instynktownie pojawiają się całe serie chorób. Co było pierwsze, kura czy jajko? Pijaństwo ojca przechodzące w uzależnienie, astma i cukrzyca matki czy anoreksja, z którą pierwszy raz musiałam zmagać się w wieku dziesięciu lat? Co było przyczyną, a co skutkiem? Nie ma na to dobrej odpowiedzi, bowiem jeśli zachwieje się jedna karta na spodzie, runie cały domek.

    Znów umocniła się pępowina pomiędzy mną a mamą. Ja byłam opoką, podporą, i bez namysłu podjęłam się roli piorunochronu. W kłótniach zawsze brałam stronę mamy, widziałam, że ona jest słabsza. Dla mnie jako dziecka nie było jeszcze jasne, że za alkoholizmem mego ojca nie stały złe zamiary wobec nas czy też totalna obojętność, ale zdecydowanie bardziej była to ucieczka duszy, która nie znajduje zrozumienia u innych.

    *

    Nastolatek powinien zacząć oddalać się od rodziców – ze mną też tak było, ale zwyciężyła funkcja osoby scalającej rodzinę. Czułam, że powinnam podjąć się znaczącej roli w utrzymaniu małżeństwa moich rodziców. Chociaż nie byłam pewna, co byłoby lepsze: pojawiające się na przemian kłótnie i zawieszenia broni, czy raczej gdyby to wszystko się skończyło i rodzice wiedliby swoje życia osobno? Za wszelką cenę chciałam podtrzymać na duchu ich oboje, a to nie dawało pola dla moich starań o niezależność.

    Cóż może zrobić dziesięcioletnia dziewczynka, jeśli los pobłogosławił ją dość dużą dawką poczucia obowiązku, a ona sama chciałaby przy tym stworzyć swój własny, mały świat i uwolnić się wreszcie od zależności? Szuka jakiejś furtki, czegoś, w co nikt nie może się mieszać, sfery, która należy tylko do niej. W moim przypadku narzędziem manifestowania niezależności stało się jedzenie. Przecież jeśli powiem, żeby pozwolili mi być dzieckiem, nie przywiązywali mnie tak mocno do tego rodzinnego trójkąta, wówczas utracę opinię grzecznej dziewczynki. Jak może się buntować ten, kogo kochają ponad miarę? Jeśli natomiast oznajmię, że nie mam apetytu, nie

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1