Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Żar (Związani Krwią Tom 4): Cykl Związani Krwią Tom 4
Żar (Związani Krwią Tom 4): Cykl Związani Krwią Tom 4
Żar (Związani Krwią Tom 4): Cykl Związani Krwią Tom 4
Ebook311 pages4 hours

Żar (Związani Krwią Tom 4): Cykl Związani Krwią Tom 4

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Jedynym powodem, dla którego Damon wprowadził się do swoich braci jest... mieszkająca u nich dziewczyna, która próbowała go zabić i zostawiła krwawiącego na pewną śmierć. Po tym jak Damon wielokrotnie ratuje jej życie, postanawia że musi coś zrobić żeby ją okiełznać, zanim ta dzika kotka umknie mu, dając się w końcu zabić. Zazdrość staje się niebezpieczną grą, kiedy dziewczyna w żarze namiętności zaczyna przyciągać do siebie istoty niebezpieczniejsze od zwykłych potworów.

Alicia Wilder ma już dość nadopiekuńczości swoich braci. Jej próby udowodnienia swojej dorosłości i udział w wojnie z wampirami skutkują tym, że dziewczyna jest pogryziona, postrzelona, poturbowana i pocałowana. Alicia mieszka z trzema seksownymi wampirami, jeden z których ma n sumieniu rozpoczęcie całej tej wojny. Kiedy zmiennokształtna Alicia czuje, że opanowuje ją żar namiętności, zaczyna żałować, że sama na siebie zastawiła pułapkę. Jedynym powodem, dla którego Damon wprowadził się do swoich braci jest... mieszkająca u nich dziewczyna, która próbowała go zabić i zostawiła krwawiącego na pewną śmierć. Po tym jak Damon wielokrotnie ratuje jej życie, postanawia że musi coś zrobić żeby ją okiełznać, zanim ta dzika kotka umknie mu, dając się w końcu zabić. Zazdrość staje się niebezpieczną grą, kiedy dziewczyna w żarze namiętności zaczyna przyciągać do siebie istoty niebezpieczniejsze od zwykłych potworów.
LanguageJęzyk polski
PublisherTektime
Release dateMar 6, 2019
ISBN9788893985192
Żar (Związani Krwią Tom 4): Cykl Związani Krwią Tom 4

Related to Żar (Związani Krwią Tom 4)

Related ebooks

Related categories

Reviews for Żar (Związani Krwią Tom 4)

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Żar (Związani Krwią Tom 4) - Amy Blankenship

    Rozdział 1

    Micah wracał do zdrowia. Leżał na łóżku owinięty w liczne bandaże tak, że przypominał mumię. Uśmiechnął się ciepło, widząc jak Dr Tully krząta się wokół niego, od czasu do czasu kiwając głową. Wcale się nie skarżył, kiedy lekarka co jakiś czas robiła mu zastrzyki przeciwbólowe. Ze swojego miejsca w łóżku miał możliwość przejrzenia się w dużym lustrze, stojącym przy ścianie po drugiej stronie pokoju. Widząc jak wygląda zaczął już unosić brew, ale zrezygnował, czując nagle ostry ból.

    Micah został poinformowany, że Anthony nie żyje. Był trochę zawiedziony, gdyż znaczyło to, że już nie będzie miał okazji zabić skurwiela własnoręcznie, powoli pokazując mu jak smakują tortury, którymi alfa wilkołaków karmił go codziennie przez kilka tygodni. Z opowieści wynikało, że śmierć Anthony’ego była szybka. Gdyby to od niego zależało, zadbałby o to by była powolna i bolesna.

    „Wy, zmiennokształtni w końcu wpędzicie mnie do grobu, powiedziała po cichu Dr Tully. Miała słabość do zmiennokształtnych... zarówno jaguarów jak i kuguarów. Odbierała w ich klanach wszystkie porody i przyjaźniła się z ich matkami. „Zobacz tylko do jakiego stanu się doprowadziłeś, chłopcze.

    Micah zrobił nadąsaną minę, patrząc w sufit i dostając zawrotu głowy na widok obracającego się wentylatora. „To nie moja wina, że mnie porwano i torturowano."

    Dr Tully delikatnie poklepała go po czole opuszkami palców. „Pozwól, że ci zaprzeczę, młody Skywalkerze. Krążą historie, że naraziłeś się okropnemu wilkowi i dlatego cię porwano."

    „Czyli mówi pani, że sam jestem sobie winien?" Zacietrzewił się Micah, ignorując uśmiechy na twarzach pozostałych osób, które były w pokoju.

    „Starszym się nie przerywa, pouczyła go Dr Tully, obrzucając go groźnym spojrzeniem. „Jeszcze nie skończyłam. Powiedziałam... że postawiłeś się temu brudnemu kundlowi. Jeżeli chcesz usłyszeć moją opinię... to od dawna mu się należało.

    Micah spojrzał na Quinna, uśmiechając się znacząco. Był gotowy wybaczyć bratu. Wielokrotnie ostrzegał Quinna przed Anthony’m, ale dostał rozkaz się nie wychylać. Miał nadzieję, że jego starszy brat ma chociaż jakąś satysfakcję, gdyż teraz nawet gdyby chciał, wychylanie się było bardzo bolesne.

    „Przestań!" Warknęła Dr Tully, klepią go w sam czubek głowy.

    To z kolei obudziło jego migrenę. Micah poczuł pulsowanie w skroniach i zamknął oczy. „Nie bije się rannego," skarżył się Micah.

    „Będziesz jeszcze bardziej ranny, jeżeli nie przestaniesz się przepychać z bratem, powiedziała Dr Tully, spoglądając też znacząco na Quinna. „Muszę zadzwonić do wnuczki i powiadomić ją gdzie jestem. Będzie się o mnie martwić, biedactwo, jeżeli nie będzie w stanie się do mnie dodzwonić na telefon stacjonarny.

    Dr Tully be niczyjej pomocy skierowała się do telefonu. Była tu nie po raz pierwszy. Wychodząc, lekarka zatrzymała się na chwilę, zauważając Micheala, spokojnie siedzącego na krześle w nieoświetlonej części pokoju. Ten czarujący wampir nie powinien być taki ponury. Kiedy wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi, wszystkie oczy znowu skierowały się na Micah.

    „Dobrze cię znowu widzieć w domu," powiedział Steven uśmiechając się łagodnie i próbując ukryć zatroskanie. Pomimo tego, że Micah był już w domu, coś podpowiadało Stevenowi, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Micah był bardzo blady, a jego oczy świeciły dziwnym blaskiem.

    Micah odwzajemnił uśmiech, czując jak ogarnia go senność, „Cieszę się, że wyciągnęliście mnie z tej dziury."

    „Zachowałeś się bardzo nierozsądnie, odezwał się Quinn ze swojego miejsca przy oknie, gdzie stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami. „Gdyby nie wiadomość, którą wysłałeś do Alicii, prawdopodobnie zginąłbyś w tej paskudnej piwnicy.

    Micah rozejrzał się wokoło, szukając wzrokiem młodszej siostry.  „A tak w ogóle to gdzie jest Alicia? Myślałem, że będzie tutaj."

    „Pojechała na jakiś czas do swojej przyjaciółki. Zostanie tam, do momentu, aż tu będzie bezpiecznie," odpowiedziała Kat.  Kat zastanawiała się, jak długo Quinn będzie czekał tym razem, zanim postanowi, że Alicia może już wracać.

    „Dlaczego nie wróciła z nami z willi Anthony’ego? Zapytał Micah. „Byłem pewien, że ona... dodał, patrząc na starszego brata i myśląc, że to on za tym stoi.

    Nick potrząsnął głową, krzywiąc się w duchu. Starał się nie patrzeć w stronę Michaela, mając świadomość, że wampir wymazał pamięć o obecności tam Alicii z umysłów wszystkich oprócz niego i Micah. „Chłopie, musieli cię mocno zdzielić po głowie. Alicii z nami nie było u Antony’ego." Powiedział Quinn.

    „A właśnie że była, nalegał Micah. „Widziałem ją na własne oczy. Popatrzył na Nicka, ale ten tylko wzruszył ramionami i potrząsnął głową.

    Micah wodził wzrokiem po twarzach obecnych, ale nikt z nich nie potwierdzał obecności Alicii w willi. Ale on dobrze pamiętał, że była w piwnicy... trzymała go za rękę. Płakała... to nie da mu spokoju do momentu aż ja zobaczy i przekona się, że jest cała i zdrowa. Nie wiedział co było dla niego bardziej bolesne... ból jego umęczonego ciała, czy łzy Alicii. Micah rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, zauważając, że nie było wśród nich także mężczyzny, który towarzyszył Alicii w piwnicy.

    Prychając oparł się na poduszkach i postanowił, że dowie się u której przyjaciółki zatrzymała się Alicia. Odnajdzie ją i poprosi o wyjaśnienia.

    „Miałeś pewnie halucynacje," powiedziała cicho Jewel.

    Micah popatrzył na ładną blondynkę i zmarszczył czoło. „Kim jesteś?"

    „Jewel Scott Wilder, odpowiedział Steven, obejmując ją zdrowym ramieniem. Dr Tully już zdążyła się zająć jego ranami po kulach i unieruchomiła rękę. „Moja żona.

    „Jewel Scott Anthony’ego?" Teraz Micah już w ogóle nic nie rozumiał.

    „Chyba w jego chorych marzeniach," odpowiedział Steven i odruchowo mocniej przyciągnął Jewel do siebie.

    Micah zamrugał i spojrzał pytająco na Quinna, jednak zaniemówił, widząc jak Kat przytula się do jego starszego brata. Westchnął tylko, zastanawiając się jakimi narkotykami naszprycowała go Dr Tully. Z tego co pokazywały mu jego własne oczy wynikało, że albo on, albo on zwariował, albo reszta świata nie trzymała się kupy. Mich spojrzał na Warrena, jedyna osobę w tym pokoju, której nigdy nie brakowało zdrowego rozsądku.

    „Czy ja coś przegapiłem? To znaczy, kiedy mnie porwano... Steven był singlem, a Quinn był tak samo romantyczny jak Dean."

    Warren uśmiechnął się do niego, „Masz kilka rzeczy do nadrobienia. Trochę się tu działo za twojej nieobecności."

    „OK, dodzwoniłam się, zadanie wykonane, powiedziała Dr Tully, wracając do pokoju. Prawdę mówiąc, do nikogo nie dzwoniła. Po prostu chciała im dać chwilę na rozmowę z Micah, zanim ich wszystkich wyprosi z pokoju. „Teraz... wszyscy sio. Pozwólcie kociakowi się dobrze wyspać.

    Micah warknął na starszą panią. „Nie jestem kociakiem."

    „Moje drogie dziecko, w stanie w jakim się teraz znajdujesz, mój najmniejszy kociak, który wszystkiego się boi, skopałby ci tyłek w walce," poinformowała go Dr Tully. Mówiąc to, wyciągnęła strzykawkę z dziwnie wyglądającego pudełka, które zawsze miała przy sobie.

    „Nie jestem pewien, czy ja chce jeszcze jakieś lekarstwa," westchnął Micah. Chciał być w miarę przytomny. Sam fakt, że jeszcze nie zobaczył się z Alicią, przyprawiał go o większy ból niż wszystkie rany.

    „I właśnie dlatego nie jesteś lekarzem." Dr Tully cieszyła się, że nie opuszcza go poczucie humoru. Z pewnością będzie go potrzebował... kiedy wejdzie w fazę rehabilitacji.

    Micah mruknął coś cicho i odwrócił wzrok, kiedy lekarka wbijała igłę w jego ramię. Nie cierpiał słuchać jakichkolwiek rozkazów. Wiedział, że zamiast leżeć bezczynnie, powinien teraz szukać swojej siostry. Kiedy Dr Tully wyciągnęła pustą strzykawkę wszyscy zaczęli powoli wychodzić z pokoju.

    Dr Tully popatrzyła jak wychodzą, po czym odwróciła się z powrotem do śpiącego Micah. Wszyscy byli szczęśliwi, że Micah jest już w domu, jednak sama lekarka martwiła się o stan jego zdrowia. Jego obrażenia były tak poważne, że Dr Tully dziwiła się, że on jeszcze żyje.

    Obydwie rzepki w jego kolanach były roztrzaskane przez kule, miał też okropnie połamane żebra. Skóra na jego plecach była cała popękana od chłosty. Był bardzo odwodniony, niedożywiony. Od zaniedbanych ran wdarło się zakażenie krwi. Gdyby był człowiekiem, leczyłaby go penicyliną, niestety... w przypadku zmiennokształtnych ludzkie antybiotyki nie były skuteczne.

    Zmiennokształtni wracali do zdrowia o wiele szybciej niż ludzi, jednak to nie znaczyło, że nie można ich trwale okaleczyć... czy zabić. Będzie miał sporo szczęścia, jeżeli wyjdzie z tej infekcji.

    Kątem oka spojrzała na Michaela, który wciąż siedział na swoim miejscu. Dr Tully stwierdziła, że da mu spokój. Dużo o nim myślała. Jeżeli Michael potrzebował tam zostać, to niech tak będzie. Michael często ją odwiedzał, ale nigdy nie przychodził we własnej sprawie... za każdym razem przynosił do niej rannych.

    Wzdychając Dr Tully wstała i zebrała swoje narzędzia. Kiwając głową w kierunku Michaela na pożegnanie, lekarka odwróciła się i cicho opuściła pokój.

    Michael wiedział, że czas się zbierać... odciągał jednak ten moment próbując opanować gniew. Był wściekły na Alicię, ale to, że Damon zabrał ją tam, narażając na niebezpieczeństwo... to był szczyt wszystkiego. Michael wciąż miał przed oczami zaborcze spojrzenie Damona, kiedy ją obejmował. Michael zastanawiał się czy tamta stara historia się znowu powtórzy?

    Jego wzrok spoczął na bezwładnym Micah. Przed jego oczyma stanął obraz płaczącej Alicii, kiedy tam w piwnicy klęczała obok nieprzytomnego brata trzymając go za rękę.  W następnej chwili jego umysł ukazał mu inną scenę... Dean przyciąga jego rękę i kładzie ją na ciele Kane’a, by uchronić go od pewnej śmierci. Wspólnie z Deanem udało im się... uzdrowić Kane’a na oczach wszystkich.

    Michael nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiał... ale przypominał sobie, że kilka razy widział jak robił to Syn. Zwłaszcza jeden taki przypadek był bardzo wyraźny w pamięci Michaela... chociaż to wydarzyło się bardzo bardzo dawno.

    Pewnego dnia, kiedy razem podróżowali po świecie, na swojej drodze napotkali ranne dziecko. Michael uśmiechnął się na wspomnienie reakcji, jaką wywołała u Kane’a i Damona mała dziewczynka. Była poobijana i miała złamaną nogę.

    Dziewczynka utrzymywała, że to był wypadek, że upadła... ale oni wiedzieli, że nie miałaby takich obrażeń po upadku. Kiedy Damon uklęknął i zaczął otaczać dziewczynkę urokiem, żeby wydobyć z niej prawdę, Syn odepchnął go, mówiąc, „Nie rób tego tej niewinnej istocie."

    Zaproponowali dziewczynce, że odprowadzą ją do domu. Jak tylko to usłyszała, poczuli od niej strach. Nie był to jednak strach przed nimi. Dziewczynka bała się tego, co czekało na nią w domu. Dziewczynka nie powiedziała na ten temat ani słowa, ale Michael wiedział, że to jej rodzice ponosili odpowiedzialność za jej wszystkie obrażenia... nie tylko za złamaną nogę.

    Syn bez słowa otarł łzy dziewczynki. Następnie zapytał ją czy ma rodzeństwo, a ona odpowiedziała mu, że jest jedynaczką. Dziewczynka opowiedziała im o swojej babci, która mieszka w górach. Kiedy o niej mówiła, w jej głosie słychać było miłość.

    Kiedy dziewczynka mówiła, Syn położył swoją rękę na jej złamanej nodze. Kiedy już skończyła swoją opowieść, jej noga była wyleczona. Zniknęły także wszystkie inne obrażenia. Dziewczynka była cała i zdrowa. Wtedy właśnie Syn zaskoczył Michaela. Kiedy Kane złapał dziewczynkę w ramiona i zaczął się z nią bawić, Syn przybliżył się do niego i Damona.

    Patrząc na Damona powiedział, „Nie powinno się nigdy mieszać w głowie dziecku... jednak dzisiaj zrobię wyjątek. Nie będzie pamiętała tego, że ją bili, ale zachowa pamięć o ich śmierci. Jego oczy nagle stały się lodowato zimne, kiedy dodał, „Zginęli w pożarze.  Mówiąc to, Syn odwrócił się i poszedł przed siebie ścieżką, która niewątpliwie prowadziła do domu dziewczynki.

    Kane nie ukrywał, że chciał żeby dziewczynka im towarzyszyła. Chciał ją wychować i zatroszczyć się o nią. Kane zawsze lubił dzieci. Każdy z nich miał jakieś słabości, ale Kane był najgorszy. Gdyby mógł, kupiłby biednym dzieciom cały sklep zabawek... zresztą, zdarzyło mu się to... kilkakrotnie. Syn jednak nalegał, żeby załatwić to tak jak trzeba... i odprowadzili dziewczynkę do jej ukochanej babci.

    Następnego dnia cała wioska mówiła o domu, który się spalił do gołej ziemi. Wśród zgliszcz odnaleziono zwęglone ciała mężczyzny i kobiety. Nie wiadomo co się stało z ich córką.

    Czterej mężczyźni konno opuścili wioskę, kierując się do Alp Szwajcarskich. Po odnalezieniu babci dziewczynki, Syn przekazał jej wnuczkę wraz z  listem i workiem monet, które miały zapewnić dziewczynce godziwą przyszłość. Zamienił także kilka słów ze staruszką. Uradowana babcia uściskała Syna na pożegnanie, nie szczędząc mu dobrych słów na drogę.

    Syn nic nikomu nie mówił, ale oni trzej wiedzieli, że to właśnie on był odpowiedzialny za śmierć rodziców dziewczynki. Wspomnienie tej historii wciąż przyprawiało Michaela o ciarki. Kodeks moralny Syna nie dopuszczał, żeby jakiemukolwiek dziecku działa się krzywda i jeżeli on mógł temu jakoś zaradzić... robił co w jego mocy. Syna w ogóle nie obchodziło, kim byli rodzice. Jego zdaniem rodzice, którzy znęcają się nad dzieckiem, zasługują na takie samo piekło, jakie oni fundują własnym dzieciom.

    Kiedy Michael zapytał Syna o to, jak uzdrowił dziewczynkę, Syn tylko uśmiechnął się do niego cierpliwie.

    „Ta umiejętność jest założona w twojej nieśmiertelnej duszy. W kategoriach nieśmiertelności... jesteś tylko dzieckiem i większość twojego potencjału jeszcze drzemie. Z czasem te umiejętności będą się przebudzać. O tym, jaki dokładnie jest twój dar... decyduje twoja dusza. Jeżeli jest to dar uzdrawiania, to wystarczy bardzo mocno tego zapragnąć."

    Patrząc na rannego kuguara, Michael wreszcie zrozumiał. Rozpacz Alicii rozdzierała mu serce. To było o wiele więcej, niż odpowiednia motywacja. Michael powoli wstał i zbliżył się do Micah. Podchodząc do niego poczuł zapach infekcji, która rozprzestrzeniała się po ciele kuguara. Wiedział, ze jeżeli stanie się coś złego, to złamie Alicii serce, a on nie chciał żeby Alicia miała złamane serce.

    Michael położył swoje ręce na piersi Micah i przypomniał sobie, co odczuwał, kiedy razem z Deanem ratowali Kane’a. Oczyma wyobraźni zobaczył uśmiechającą się, szczęśliwą Alicię. Pozwolił temu uczuciu przepłynąć przez siebie do człowieka, od którego zależało jej szczęście. Micah zaczął się świecić delikatnym blaskiem. Michael patrzył, czy będzie w stanie zobaczyć jego duszę tak samo, jak obserwował duszę Kane’a. Po chwili jednak zrozumiał, że widzenie czyjejś duszy musiało być darem Deana, a nie jego.

    Gdyby ktoś przyszedł teraz do pokoju, zaobserwowałby dziwne zjawisko. Oczy Michaela lśniły ametystowym blaskiem. Jego własna dusza stała się teraz widoczna, wyglądała jakby była nałożona na jego ciało fizyczne.

    Michael czuł część samego siebie głęboko  ciele kuguara... płynął teraz przez jego krew. Odetchnął z ulgą czując, że zapach infekcji powoli opuszcza pokój. Nie widział tego co się działo pod bandażami, ale obserwował jak goją się i znikają wszystkie rany na twarzy Micah.

    Michael cofnął rękę i zrobił niepewny krok do tyłu. Michael poczuł nagły zawrót głowy. Uniósł rękę do oczu, żeby ustabilizować wirujący wokół niego pokój i ze zdziwieniem odkrył, że jego rzęsy i policzki są mokre od łez. Zastanawiając się prze chwilę, Michael przypomniał sobie, że płakał też wtedy, kiedy Dean złapał go za rękę i położył ją na piersi Kane’a.

    Czy to właśnie Syn miał na myśli, mówiąc o silnym pragnieniu? Czy żeby tego dokonać jego umysł i serce muszą być dokładnie w tym samym miejscu w tym samym czasie?

    Michael spojrzał na swoje dłonie wzdychając. Wiele by dał, żeby Syn był teraz przy nim i odpowiedział na nurtujące go pytania. Syn już nie spał, ale z tego co Michael pamiętał, Syn nigdy nie pozostawał długo w jednym miejscu... zawsze gdzieś podróżował. Michael kiedyś zapytał Syna o cel jego poszukiwań, ale on uśmiechnął się tylko i odpowiedział niejasno, „Niektórych tajemnic nie należy wyjawiać."

    Może jednak niedługo się dowie... na razie musi wrócić do domu i odpocząć. Uzdrawianie kuguara go wyczerpało. Teraz Michael potrzebował się zregenerować. Patrząc na Micah, Michael postanowił, że zrobi jeszcze coś, żeby zatrzeć swoje ślady, a jednocześnie pogodzić braci.

    Kładąc rękę na policzku chorego, Michael wyszeptał jego imię, wybudzając kuguara na tyle, by mógł usłyszeć jego słowa. Kiedy Micah otworzył oczy, Michael powiedział mu, że Alicia jest bezpieczna i pozostanie tam, gdzie jest do chwili aż Micah będzie na tyle zdrowy, by mógł sam po nią przyjść.

    *****

    Trevor a piskiem opon zatrzymał się na parkingu Tańca Księżyca. Świadomość tego, że Envy jest ranna postarzyła go o jakieś dziesięć lat... a przynajmniej tak się czuł. To, że została teraz postrzelona tylko utwierdziło go w przekonaniu, że miał całkowitą rację nie ujawniając jej prawdy o paranormalnym świecie i jego w nim udziale. Trzymając ją w niewiedzy, chronił ją przed niebezpieczeństwem.

    „Nareszcie w domu," mruknął nie odwracając się do nich. Trevor wysiadł z samochodu z zamiarem otworzenia Envy drzwi, ale Devon go wyprzedził.

    Jaguar spojrzał na Trevora spode łba, kiedy ten poszedł za nimi do środka, ale nic nie powiedział. Devon był wściekły, że miał teraz wobec Trevora dług wdzięczności za uratowanie Envy. Był szczególnie wściekły na to, że to właśnie Trevor ją uratował.

    „Nie musisz nas odprowadzać," powiedziała Envy, próbując zrobić cokolwiek, co złagodziłoby napięcie między dwoma samcami. Uśmiechnęła się do Trevora ciepło, dając mu do zrozumienia, że naprawdę docenia jego pomoc.

    Oczy Trevora złagodniały, kiedy spotkał wzrok Envy. „Poczuję się lepiej, kiedy zobaczę, że ktoś cię opatruje."

    Envy skrzywiła się w duchu... to była najgorsza rzecz, jaka mógł powiedzieć.

    „Czy chcesz powiedzieć, że ja nie potrafię o nią zadbać?" Devon zatrzymał się przy schodach prowadzących na górę.

    „Nie użyłbym aż tak wielu słów," odpowiedział mu Trevor, podążając za Envy po schodach.

    Oczy Devona zwęziły się. Jaguar dogonił Trevora i popchnął go na ścianę. „To może mi to wytłumaczysz, misiaczku."

    Trevor tylko wzruszył ramionami, „Jasne, kociaczku... nawaliłeś, jesteś do dupy!"

    „Wal się!" Warknął głośno Devon.

    „To jest jak powtórka sobotniej kreskówki, mruknęła Envy pocierając skronie. „Może byście wreszcie ogarnęli cały ten testosteron i zaczęli zachowywać się kulturalnie? Pęka mi głowa i cholernie boli mnie bark. Brakuje tylko tego, byście się rzucili sobie nawzajem do gardeł, próbując mi udowodnić, który z was jest lepszym facetem.  Patrząc na Trevora powiedziała, „Zamknij się, albo wracaj do domu, jest mi wszystko jedno, którą opcje wybierzesz."

    Devon uśmiechnął się zwycięsko, ale nie na długo. Envy spiorunowała go wzrokiem. „A ty... mam pełne prawo cię olać, kociaku. Skończy się tym, że ja wrócę do siebie, a ty będziesz siedział i miałczał pod moim płotem."

    Tabatha wciąż siedziała w biurze, czekając na jakieś wieści, kiedy usłyszała jak Devon atakuje Trevora. Otworzyła drzwi w momencie, kiedy Envy obruszyła się na każdego z nich. Uśmiechnęła się myśląc, że przynajmniej już nie jest tu sama.

    „Czy chłopcy znowu są niegrzeczni?" Zapytała Tabatha.

    „Cholernie mnie wkurzają," mruknęła Envy wchodząc do biura Warrena. Za nią w milczeniu podążali Trevor i Devon.

    Envy krzywiąc się zsunęła kurtkę z ramion. Tabatha zbladła na widok zakrwawionego bandaża. Nagle przed jej oczami stanęła sytuacja, kiedy ona i Envy były zakładniczkami Ravena i jego gangu krwiopijców. Tabatha użyła siły woli, oddalając od siebie koszmarną wizję.

    „Panowie, czy któryś z was mógłby się pofatygować po apteczkę?" Rozkazała Tabatha, skanując Envy od stóp do głów i szukając innych obrażeń.

    „Już idę," powiedział Devon i zniknął w przylegającej do biura łazience.

    „Co się stało?" Dopytywała się Tabatha, rozwijając prowizorycznie zawiązany bandaż i pochylając się nad raną.

    „Dostałam ranę postrzałową, ochrzan, o mało mnie nie podrapano i ledwo uniknęłam wybuchu, powiedziała Envy z uśmiechem na twarzy, jednak jej uśmiech zniknął, kiedy jej oczy spotkały się z groźnym spojrzeniem przyjaciółki. „Nic mi nie jest, przysięgam, dodała szybko.

    Ignorując protesty przyjaciółki, Tabatha spiorunowała wzrokiem Devona, wracającego z apteczką. „Co ty u diabła robiłeś, kiedy Envy dostała kulkę? Nie wytrzymała Tabatha. „Ona jest moją najlepszą przyjaciółką, a ty, do cholery, miałeś ją chronić!

    Trevor śmiał się w duchu, ciesząc się że wreszcie ktoś poza nim przemówił Devonowi do rozsądku.

    „Walczyłem o życie, tłumaczył się Devon. „Nie mogłem się do niej przedrzeć, ale obecny tu Miś Puchatek wyniósł ją z jatki.

    „To było po tym, jak Hello Kitty pozwolił im dać się rozdzielić," dokończył Trevor, usiłując zachować poważną minę. Bawiło go, że Devon wciąż jest przekonany, że ma do czynienia z niedźwiedziołakiem... dobrze że jaguar nie miał pojęcia o tym, jaka jest jego prawdziwa natura. Trevor spoważniał patrząc na Envy. Gdyby Devon się dowiedział, dowiedziała by się i Envy. Travor miał już dość bycia przyłapywanym na kłamstwach i niedopowiedzeniach.

    Tabatha i Envy spojrzały po sobie ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. Envy popatrzyła na Tabathę i bezgłośnie, samymi ustami  wyartykułowała, „Pomocy!", wiedząc że jej przyjaciółka zrozumie.

    „Hej Trevor, czy mógłbyś mnie podrzucić do domu?" Zapytała Tabatha, próbując wyciągnąć Trevora z pokoju, zanim Devon znowu spróbuje ukręcić mu głowę... chyba że Envy chciała mieć ich obu na raz.

    Trevor westchnął i włożył ręce do kieszeni. „Jasne, idę uruchomić samochód."

    Kiedy ponury Trevor opuścił biuro, Envy spojrzała na Tabathe z ulgą. „Wielkie dzięki!" Powiedziała.

    Tabatha uśmiechnęła się, „Nie dziękuj. Teraz oboje macie wobec mnie dług wdzięczności."

    „Oddam ci wszystko co mam!" Zawołał Devon, uśmiechając się do niej.

    „W tym Envy?" Zapytała Tabatha, puszczając do niego oko.

    „Nie ma mowy," odpowiedział Devon.

    Tabatha zrobiła zawiedzioną minę, „To ja się tak nie bawię."

    Envy roześmiała się, widząc jak Tabatha, udając wściekłość wybiega z pokoju i trzaska za sobą drzwiami.

    Rozdział 2

    „Zostaw mnie, ty szalony krwiopijco! Krzyczała Alicia, przewieszona jak worek przez plecy Damona. Próbowała go zatrzymać od momentu, kiedy zorientowała się, że nie kierują się do Światła Nocy... oczywiście próbowanie a zatrzymanie biegnącego wampira to zupełnie co innego.  „Ja chcę do Micah! Krzyczała.

    „Michael kazał mi zanieść cię do domu i dopilnować, żebyś tam została, powiedział Damon, spokojnie wnosząc ją do jej pokoju. Wampir rzucił ją na łóżko, krzywiąc się z bólu, czując na plecach świeże ślady po jej paznokciach. „Nie sądzę, żeby twój kochanek był zbytnio rozczarowany, jeżeli się spóźnisz do jego łóżka... musi się najpierw doprowadzić do siebie. Mruknął ponuro Damon.

    Alicia prychnęła i spróbowała zeskoczyć z łóżka, ale Damon był szybszy. W następnej chwili dziewczyna leżała na plecach, a on mocno przytrzymywał ją za barki.

    Damon spiorunował ją wzrokiem i po raz kolejny spróbował spacyfikować ją przy pomocy uroku, „Zostaniesz tutaj!" Powiedział zdecydowanym tonem.

    „Jestem kotem, więc nie traktuj mnie jak psa, ty..." Nagle Alicia poczuła chwilowe zamroczenie umysłu. W następnej chwili patrzyła na niego, na jego długie włosy, które okalały jego piękną twarz. Gdzieś w swoim wnętrzu Alicia poczuła jakąś tęsknotę. Opuszczając wzrok na jego doskonałe usta, Alicia skupiła wszystkie swoje myśli na jedynej rzeczy, która była w stanie powstrzymać ją przed pocałowaniem tych pięknych ust... agresji.

    „Nie jesteś moim szefem!" Wrzasnęła, uderzając go

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1