Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Naprędce Napisana Historia
Naprędce Napisana Historia
Naprędce Napisana Historia
Ebook235 pages3 hours

Naprędce Napisana Historia

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Czy istnieje polska mafia?
Jak funkcjonuje?
Jakimi pieniędzmi obracała i na co je wydawano?
Na czym zarabiano najwięcej?
Na czym polegają powiązania świata przestępczego z biznesem, polityką i funkcjonariuszami policji?
Były milicjant, komandos zostaje człowiekiem mafii, przestępcą. Mafia go uwodzi, charyzmą swojego przywódcy. W mafii znajduje męską przyjaźń i spełnienie. Aż do momentu zamachu. Ginie jego szef i przyjaciel, on sam, ciężko ranny trafia do szpitala. Ratuje swoje życie i traci wolność. To opowieść o ludziach prawdziwych, skomplikowanych i wielowarstwowych, nie jednoznacznie dobrych czy złych, to opowieść o pięknej i niezwykłej miłości, dwojga ludzi, samotnych wśród ludzi, których połączyła zbrodnia. Powieść "Naprędce napisana historia", napisana jest przez Ryszarda Cichego, człowieka, który był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, był warszawskim gliną. Chciał napisać moralitet zbrodni i nieuchronnej kary, tej w znaczeniu prawnym, ale przede wszystkim w znaczeniu etycznym i filozoficznym. Chciał także pokazać miłość niezwykłą.

LanguageJęzyk polski
PublisherRyszard Cichy
Release dateJan 26, 2022
ISBN9781005864743
Naprędce Napisana Historia

Related to Naprędce Napisana Historia

Related ebooks

Reviews for Naprędce Napisana Historia

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Naprędce Napisana Historia - Ryszard Cichy

    Wszystkie zdarzenia i osoby opisane w tej książce są fikcyjne

    i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi zdarzeniami i osobami,

    no może z jednym małym wyjątkiem...

    Warszawa. Lato 1979

    Świeżo upieczony magister. Absolwent uniwersytetu. Psycholog. Młody i bardzo zakochany żonkoś. Karateka romantyk. Ksawery Karski – kategoria zdrowia A 1. Biuro Przepustek Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej. Karski podszedł do okienka.

    – Dzień dobry – powiedział.

    – Dzień dobry – padła odpowiedź. Miła kobieta, ubrana po cywilnemu, zza szyby przepustowego okienka patrzyła z zaciekawieniem na młodego, wysokiego chłopaka o falowanych czarnych włosach. „Student" – pomyślała.

    – Pan do kogo?

    – Chciałbym pracować w milicji.

    – Poproszę dowód osobisty.

    – Proszę. – Karski podał dowód.

    Kobieta najpierw wykręciła numer na tarczy telefonu stojącego na jej biurku, coś cicho powiedziała do słuchawki, a potem uważnie zaczęła wpisywać dane z dowodu do jakiejś grubej książki. Za chwilę, jeszcze przed zakończeniem wpisywania danych z dowodu, w holu biura pojawił się sympatycznie wyglądający mężczyzna, w garniturze i pod krawatem. Zabrał z okienka dowód Karskiego, wręczył mu go, po czym podał mu rękę i przedstawił się:

    – Nowakowski. Proszę za mną.

    Poszli długimi i wysokimi pałacowymi korytarzami. Mijali rozmaitych ludzi, umundurowanych i po cywilnemu. Dzwoniły telefony, trzaskały drzwi, pachniało papierosowym dymem, czasem kawą. Wreszcie weszli do pokoju, w którym stały złączone przodami dwa biurka zawalone stosem papierów. W głębi pokoju stała dwudrzwiowa, stalowa szafa. Nowakowski usiadł

    i wskazał krzesło Karskiemu.

    – Proszę coś o sobie powiedzieć – powiedział.

    Karski rozpoczął, czując, że robi mu się gorąco na twarzy.

    – Nazywam się Ksawery Karski, w ubiegłym tygodniu obroniłem pracę magisterską na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.

    – Z jakim wynikiem? – przerwał mu kadrowiec.

    – Bardzo dobrym. – Ta odpowiedź sprawiła Karskiemu przyjemność. Nieco się ośmielił. – Jestem sportowcem, od pięciu lat uprawiam karate, mam pierwsze kyū, uczyłem się także judo na studiach.

    – Dlaczego pan do nas przyszedł? – indagował Nowakowski.

    – Zawsze chciałem być milicjantem, to było moje marzenie.

    – Dlaczego?

    – Wie pan, chcę bronić słabszych, fascynuje mnie to, walka ze złem. Wszystko do tej pory robiłem pod kątem planów pracy w milicji, sport, nauka, chcę także zarabiać więcej niż na uczelni.

    – A ile panu proponują na uczelni?

    – Dwa tysiące trzysta, na etacie asystenta.

    – No tak... – uśmiechnął się Nowakowski. – U nas, jeśli was przyjmiemy, zaczniecie od dziesięciu tysięcy... – zrobił pauzę i dodał: – plus dodatki i premia.

    Nowakowski wręczył Karskiemu dwudziestostronicowy kwestionariusz, skierowanie na komisję lekarską i do psychologa.

    Po dwóch miesiącach od oddania wypełnionego kwestionariusza i stosownych zaświadczeń, Karski dostał telefon od Nowakowskiego:

    – Proszę przyjść jutro o dziesiątej, będzie z panem rozmawiał naczelnik, proszę być

    w garniturze.

    W wyznaczonym terminie pod krawatem i świeżo od fryzjera Karski kolejny raz stawił się w biurze przepustek.

    Nowakowski zlustrował Karskiego od stóp do głów. Poszli do naczelnika kadr. Starszy, całkiem siwy, nieco otyły w doskonale skrojonym garniturze naczelnik patrzył przenikliwie na Karskiego, lekko się uśmiechał. Nie zaprosił gości, żeby usiedli.

    – Towarzyszu – zwrócił się do Karskiego. – Nie wiem, co mam o tym myśleć, nigdy przedtem nie spotkałem się z czymś takim. Dostałem list od waszego promotora... docenta... Nowaczyka, w którym pan docent pisze, że wy, towarzyszu, nie powinniście służyć w organach milicji, tylko pracować naukowo. Chcę od was usłyszeć, o co tu chodzi. Karski gorączkowo zbierał myśli.

    – Nie wiem nic o tym liście, nie rozmawiałem z docentem na temat pracy

    w milicji... kiedyś co prawda wspomniałem o tym, ale jedyne, co powiedziałem, to że chcę być w przyszłości milicjantem. – Karski miał głowę zaprzątniętą gorączkowym myśleniem, jak sformułować kolejne zdanie, żeby uniknąć zwracania się per pan czy per towarzyszu. – Chcę być milicjantem – zakończył.

    – Dobrze, idźcie teraz z porucznikiem Nowakowskim.

    Karski odetchnął z ulgą i odparł:

    – Dziękuje, do widzenia.

    Wyszli z gabinetu naczelnika. Po kilku dniach Karski usłyszał w słuchawce telefonu głos Nowakowskiego:

    – Zapraszam jutro na ósmą rano do mnie. Zostaliście, towarzyszu, przyjęci, załóżcie białą koszulę... do zdjęcia.

    Udało się, Karski był szczęśliwy. Spełniło się marzenie. Wyszedł z domu godzinę wcześniej, choć do komendy miał kwadrans na piechotę. Fotograf obok Pałacu Mostowskich, do którego skierował go Nowakowski, gdy usłyszał, że będzie robił zdjęcie do legitymacji milicyjnej, wyjął

    z szafy niebieski krawat i marynarkę od munduru milicyjnego.

    – Proszę założyć – powiedział, a widząc wahanie na twarzy Karskiego, dodał:

    – Zdjęcie będzie bez pagonów.

    Nowakowski załatwił sprawę w pięć minut.

    – Jutro zgłosicie się do komendy dzielnicowej na Śródmieściu, do oficera dyżurnego, będziecie pracować w wydziale dochodzeniowym.

    O 8.00 rano następnego dnia Karski stał w przedsionku komendy dzielnicowej Śródmieście. Dyżurnemu powiedział, że przyszedł do pracy.

    – W jakim wydziale? – spytał dyżurny.

    – W dochodzeniowym.

    – Pierwsze piętro, pokój trzydzieści – już wszyscy milicjanci z dyżurki patrzyli na nowego.

    Sekretarka wiedziała o jego przyjściu, podała rękę z uśmiechem i wskazała krzesło. Przyglądał się przez chwilę kolejce osób podpisujących listę obecności. Wreszcie został poproszony do swojego przełożonego.

    – Kapitan Limowski – przedstawił się Karskiemu naczelnik i podał rękę.

    – Towarzyszu, nie będziemy się rozsiadać, chodźmy od razu do komendanta, złożycie przysięgę.

    Gabinet komendanta wyglądał imponująco, wielkie biurko, kanapa, fotele palma. Wszystko poszło gładko. Karski za komendantem powtórzył rotę przysięgi. Usiedli. Komendant wyjął

    z biurka trzy kieliszki. Nalał wszystkim koniak.

    – Taki zwyczaj – powiedział.

    Wypili. Komendant wstał, podał rękę Karskiemu i powiedział:

    – Życzę sukcesów, towarzyszu

    Zeszli z naczelnikiem na parter.

    – Będziecie pracować w pokoju numer trzy, wprowadzi was we wszystko porucznik Rostek, Waldemar Rostek – mówił po drodze na parter naczelnik.

    Weszli bez pukania do trójki. Siedzący za biurkiem młody mężczyzna zerwał się z krzesła

    i stanął na baczność. Kapitan przywitał się z nim i oznajmił:

    – Towarzyszu, to wasz nowy kolega, będziecie go uczyć. Na początek niech przeczyta instrukcję dochodzeniowo-śledczą.

    Wyszedł. Zostali sami. Chwilę rozmawiali, potem Rostek oprowadził Karskiego po budynku. Poszli do wszystkich pokoi dochodzeniówki, do stołówki, zeszli do aresztu, odwiedzili dyżurnego na stanowisku dowodzenia.

    Podzielili się półkami w szafie pancernej, podzielili się maszynami

    do pisania, drukami. Karski dostał referentkę do pieczętowania szafy i woreczka z kluczami.

    Zbliżała się szesnasta. Waldek powiedział poważnym głosem:

    – Pamiętaj, pracujemy do szesnastej, więc przed szesnastą musisz się spakować, zamknąć szafę i zrobić siku, żeby nie marnować prywatnego czasu. Zaczynamy jutro o szóstej rano – zakomunikował. – Jedziemy na przeszukanie w jednej mojej sprawie.

    – Będziemy robić rewizję? – zapytał Karski.

    – Nie rewizję, pamiętaj, przeszukanie, przeszukanie mieszkania – odparł Waldek.

    Było jeszcze ciemno, gdy spotkali się w swoim pokoju w komendzie. Waldek wziął papiery i poszli. Poszli na piechotę. Parę przecznic za komendę. Na dzwonek do drzwi zaspany kobiecy głos zapytał:

    – Kto tam?

    – Milicja, otwierać!

    Zdziwienie, pospieszne zakładanie szlafroka na nieco kusą koszulę nocną. Waldek pokazał nakaz przeszukania podpisany przez naczelnika.

    – Tu proszę podpisać – podał kobiecie długopis.

    Przewracanie w szufladach, na półkach z osobistymi rzeczami, damska bielizna, rumieniec na twarzy kobiety

    – Tu nic nie ma... proszę.

    Gwałt na rzeczach, gwałt na intymności ubrań, zdjęć. Pudełko z prezerwatywami, akty,

    – Czy to mąż panią fotografował? – uśmiech na twarzy Waldka, pąs na twarzy kobiety, spuszczone oczy. W tamtym pokoju?

    – Tam śpią dzieci.

    Kobieta zasłania drzwi, biust nie mieści się w dekolcie. „Ładny, nie konweniuje

    z cierpieniem na twarzy kobiety", myśli Karski. Myśli to nie to słowo. Myśli przelatują przez głowę Karskiego jak opętane. Nie umiał tego przewidzieć. Żal mu było tej kobiety, wstydził się, chętnie by uciekł. Dr. Jekyll i Mr. Hyde. Hyde jednak miał coś do powiedzenia. To on tu o wszystkim decydował – pierwszy raz otworzył okładki legitymacji, zobaczył strach w oczach kobiety. Bał się przyznać przed samym sobą, że poczuł wówczas przyjemność. A potem te cudze szuflady pełne damskich fatałaszków. To on decydował o tym, czy wywali je do góry dnem, czy będzie wyjmował majtki po majtkach. To on decydował, kiedy zacząć i kiedy przestać.

    Miał legitymację, która dawała mu panowanie nad światem. Twarz i kawałek munduru.

    Nie widać pagonów. Nikt nie wie, czy jest szeregowcem, czy może kapitanem. Magiczne słowo – inspektor. Cywilne ciuchy pogłębiają wrażenie, że jest kimś ważnym, tajniakiem, śledczym.

    Nie musi nosić munduru.

    Waldek otwiera zamknięte drzwi do pokoju z dziećmi. Przedszkolaki śpią smacznie. Dziewczynka bardzo podobna do mamy. Flanelowa piżamka w kokardki. Kobieta jest bliska płaczu. Zaciska rękę na szlafroku przy dekolcie. Widać, jak bieleją kostki zaciśniętych palców. Waldek niespodziewanie rezygnuje z wchodzenia do pokoju z dziećmi. Zamyka drzwi. Siadają. Waldek dyktuje Karskiemu protokół. Kobieta nadal stoi.

    – Pani mąż został aresztowany na trzy miesiące, jest na Białołęce, proszę do mnie przyjść jutro na jedenastą, pokój numer trzy, dowie się pani więcej.

    Napięcie nieco opada.

    Karski obserwuje, jak Waldek wlepia wzrok w biust kobiety.

    – Czy ma pani jakieś zastrzeżenia do nas? – pyta.

    Wreszcie wychodzą.

    – No, to twoje pierwsze przeszukanie.

    – Po co właściwie przyszliśmy?

    – Pamiętaj, przeszukanie zawsze trzeba zrobić, w aktach musi być protokół przeszukania.

    To Waldek pokazał Karskiemu, jak posługiwać się bronią. P-64. Razem rozłożyli pistolet

    i razem złożyli.

    – Tak się odbezpiecza, a tak przeładowuje.

    – Strzelałeś kiedyś? – interesował się Waldek.

    – Nie, nigdy.

    – Nie szkodzi. Tu masz przepisy o użyciu broni, naucz się. Trzeba, żebyś miał pistolet.

    Przeczytanie przepisów zajęło Karskiemu kilkanaście minut. Za kilka dni został wezwany do komendanta. Wszedł i wyrecytował formułkę, że się melduje.

    – Siadajcie, towarzyszu. Towarzysz Rostek przeszkolił was w posługiwaniu się bronią, czyli pistoletem służbowym. Zdaliście egzamin z przepisów o warunkach użycia środków przymusu bezpośredniego. To jest zaświadczenie. Jesteśmy z was zadowoleni. Jedźcie do komisariatu na Woli i pobierzcie broń.

    – Tak jest – Karski odmeldował się. Zbiegł na parter i pochwalił się zaświadczeniem Waldkowi.

    – To jedź, najlepiej osiemnastką, przystanek masz przed samym komisariatem – poradził Waldek.

    W komisariacie magazynier układał kolejne przedmioty na grubej drewnianej ladzie: pistolet, zapasowy magazynek, pudełko amunicji, dwie kabury, jedna z szelkami, miotacz gazu, pałka

    i kajdanki.

    – Masz się w co spakować? – spytał magazynier.

    – Nie, nie mam – Karski był zażenowany.

    Magazynier dał mu dużą torbę plastikową na zakupy.

    – Oddasz kiedyś przy okazji – powiedział – pokwituj wszystko.

    Już nigdy więcej nie był tak dumny jak tego dnia. Wrócił do domu z przypiętym na szelkach pistoletem.

    Pierwsza samodzielna sprawa. Kradzież rozbójnicza

    Wyszła z kawiarni, była sama. Było ciemno, ubrana była w kurtkę z lisów. Kawałek dalej zbój przyłożył jej nóż do gardła. Zdjęła posłusznie lisy, łańcuszek i pierścionki. Zbój uciekł, a ona usiadła na chodniku i rozpłakała się. Na komendzie niewiele mogła powiedzieć, było ciemno,

    a portret pamięciowy wyszedł taki, że można byłoby zamknąć prawie każdego.

    Karski zaczął od kawiarni. Usiadł sobie z szatniarką w szatni. Starsza pani pamiętała dziewczynę i jej piękną kurtkę.

    – Czy ktoś za nią wyszedł? – pytał Karski.

    – A bo co? Coś nie tak?

    – Ktoś na ulicy zabrał jej te lisy – odparł Karski. – Nie wyszedł za nią ktoś?

    – A tak, wyszedł, wyszedł, wybiegł prawie. Dryblas taki, tak się spieszył, że dowód osobisty zgubił. – Pogrzebała w szpargałach pod ladą szatni i wręczyła Karskiemu zgubiony dowód.

    Za godzinę Karski wiedział już od dziewczyny, że zbój i ten na zdjęciu w dowodzie

    to ta sama osoba. Zamieszkały we wsi Czosnowo pod Warszawą.

    Była sobota wieczór. Karski pojechał do swoich rodziców.

    – Tato, pożycz mi na jutro auto, muszę coś przewieźć.

    Pożyczył od ojca trabanta. Następnego dnia rano z fasonem i dymem spalin wjechał

    na podwórko w Czosnowie. Zbój miał ze dwa metry wzrostu, ważył pewnie z kwintal

    i z zaciekawieniem przyglądał się szczuplakowi w zielonej kurteczce.

    – Czego tu! – warknął zbój.

    – Dzień dobry – odpowiedział Karski.

    – Czego, pytam.

    – Milicja – Karski pokazał legitymację.

    – Spierdalaj!

    – Jesteś zatrzymany.

    – Powiedziałem spierdalaj!.

    Karski podszedł do zbója,

    – Pojedziesz ze mną.

    Zbój osiągnął milczący stan zdumienia. Patrzył to na Karskiego, to na trabanta. Wreszcie wybuchnął śmiechem.

    – Tym mnie, kurwa, zawieziesz?! – Śmiał się coraz głośniej.

    – Ręce! – Karski przerwał śmiech zbójowi.

    Zbój nagle wyciągnął ręce w kierunku twarzy Karskiego. Wyglądało to tak, jakby chciał złapać Karskiego za szyję albo poły kurtki. Teraz wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund. Karski zrobił krok w tył na lewo, pociągnął rękę atakującego w kierunku ataku, kopnął w zgięcie kolana od tyłu, twarz zbója chlapnęła w śnieżne błoto. Zatrzasnęły się kajdanki. To poszło najgorzej, robił to pierwszy raz w życiu. Pomogła mu adrenalina.

    – Kurwaaa!!!! – ryczał zbój, na łańcuchu miotał się ujadający pies, zza płotu z sąsiedniego podwórka ktoś przyglądał się z otwartymi ustami.

    Karski ledwo zmieścił zbója na przednim siedzeniu trabanta. Zapięte z tyłu kajdanki powodowały, że siedział z głową opartą na półce pod przednią szybą. Karski pędził do komendy, dwusuw ryczał na wysokich obrotach. Po drodze zbój tylko raz się odezwał:

    – Puść mnie, kurwa.

    – Zaraz cię puszczę.

    Podjechał do komendy, posadził zbója na przejściówce. Dyżurny przez okno zobaczył trabanta.

    – Mydelniczką go przywiózł – powiedział głośno, a potem poszedł obejrzeć zbója. Stanął naprzeciwko niego po drugiej stronie krat. – Co ty taki ubłocony? – spytał zbója.

    – Ten młody mnie pobił – poskarżył się zbój.

    – Aaaa, pobił... i co? – dyżurny udawał zainteresowanego.

    – Chcę złożyć skargę o pobiciu, na protokół – zbój odzyskiwał pewność w głosie.

    – Aaa, na protokół. Przynieście mi długopis! – dyżurny krzyknął w stronę dyżurki.

    Z dyżurki wyszedł milicjant i zapytał poważnie:

    – Długopis normalny czy ten większy?

    – Duży przynieś – odpowiedział oficer dyżurny.

    Za chwilę milicjant wyszedł z dyżurki, trzymał w ręku pałkę szturmową długości metra.

    Podał pałkę oficerowi z uśmiechem:

    – Dobry długopis?

    – O tak... w sam raz.

    Zbój oniemiał.

    – Ja już nie chcę składać skargi!!!! – prosił płaczliwie.

    Ale było za późno...

    Rano przy podpisywaniu listy obecności w sekretariacie przez uchylone drzwi zawołał go naczelnik:

    – Towarzyszu! Co to za historia z tym zatrzymanym wczoraj?

    Karski opowiedział wszystko. Naczelnik otworzył szufladę, z dużego pliku banknotów odliczył kilka dużych nominałów i wręczył Karskiemu.

    – Koszty mieliście, to jest zwrot, no i gratuluje, no i zróbcie przeszukanie, tylko nie jedźcie tym trabantem.

    Karski czuł się tak, jakby złapał zabójcę poszukiwanego przez cały Interpol. Jak posadził zbója za kratami, puściła adrenalina i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z warunków fizycznych przeciwnika. Zrozumiał zdziwione spojrzenia dyżurnych, na zbója, na niego i na trabanta. W cywilu nie stanąłby do takiej konfrontacji. Ale przecież był gliną i zaczął naprawiać świat.

    Romek siedział w sąsiednim pokoju z Janem. Był rolnikiem. Miał sporą gospodarkę 55 km od Warszawy. Codziennie rano przyjeżdżał pekaesem do pracy, a wieczorem wracał. Był żylasty, trochę za szeroki w barach, miał przenikliwe zimne oczy i bardzo orli nos. Potrafił nieźle uderzyć. Siłę miał nieludzką. Zbóje bali się go jak ognia. Siła legendy o biciu działała. Pracował jak cyborg, jak na roli. Czasem jak się zasiedział, spał zawinięty w bechatkę na podłodze z PCV. Polubili się

    z Karskim, obaj nie palili. Obaj byli wrażliwi, Romek – bo był naturszczykiem, a Karski – bo był nadwrażliwcem. W stanie wojennym Romek zaprosił Karskiego do siebie na noc na ryby.

    – Jan będzie do mnie dziś jechał, to cię zabierze.

    – Roman, ja nie mam wędek – sumitował się Karski.

    – Ja mam, nie martw się.

    Na wodzie, w łódce spędzili całą noc. Zastawiali sieci, kłusowali, wypili sporo wódki, sporo pogadali. Rano podzielili się rybami. Ta noc dała Karskiemu więcej wiedzy niż dotychczasowa praca. Potem było jeszcze bardzo dużo tych nocy. Po wielu latach Karski dowiedział się, że Jan skończył w psychiatryku. Romek przeniósł się do Warszawy, otworzył kantor, potem sieć kantorów, potem lombardy i zakłady jubilerskie. Został milionerem.

    Magister inżynier porucznik Waldek. Szykowany przez zamożnego ojca na następcę

    w wielkich lisich fermach. Teściowie, właściciele dużej willi nieopodal komendy chętnie widzieli

    u boku córki uśmiechniętego, wykształconego oficera milicji obywatelskiej.

    Specjalista od sikania w czasie służbowym, cynik i karierowicz, chytrus, piewca zdrowego trybu życia. Na półce szafy pancernej obok pistoletu zawsze leżał czerstwy kawałek chleba. Kupował świeży chleb, potem

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1