Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Planeta Dusz
Planeta Dusz
Planeta Dusz
Ebook320 pages4 hours

Planeta Dusz

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Współczesna wizja SF urzeczywistniająca formę utopii i fantazji, osadzona w dzisiejszej rzeczywistości. Co to jest, a może właściwsze byłoby pytanie, kto jest "duszą" Homo sapiens z odległej przeszłości. Według różnych teorii wszechświat istnieje od 11 do 13 miliardów lat. Ile istnieje gatunków Homo sapiens? Kim byli pierwsi twórcy cywilizacji we wszechświecie i na jakim etapie rozwoju nastąpiło ich pragnienie ekspansji kosmosu? Odwieczne poszukiwanie nieśmiertelności zaowocowało korytarzami życia w kosmosie dla każdego hominida, który osiągnął odpowiedni poziom cywilizacyjny.

Planeta Dusz to opowieść o bezwarunkowej miłości mieszkańca ziemi do swojego przeznaczenia – kobiety z odległej planety, dla której czas nie płynie tak szybko jak dla niego. Jak poradził sobie z tym problemem współczesny Ziemianin, pierwsze dziecko mieszkańca Planety Nadziei i ojca z Błękitnej Planety.

Kim są mieszkańcy Planety Dusz i co robią na Ziemi?

Jak podróżują po wszechświecie iz kim zawierają międzyplanetarne sojusze, aby wyeliminować całe zło, które towarzyszy gatunkowi Homo sapiens od zarania wieków.

Jak mieszkańcy Planety Dusz "oszukują czas" i dlaczego podróżują na Ziemię.

Kim byli twórcy Genti – pierwsi Homo sapiens, którzy zwyciężyli z czasem i czy nadal istnieją w innych wymiarach czasowych?

LanguageJęzyk polski
Release dateJan 28, 2022
ISBN9798201073244
Planeta Dusz

Related to Planeta Dusz

Related ebooks

Reviews for Planeta Dusz

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Planeta Dusz - Endru Atros

    Endru Atros

    Copyright © Endru Atros

    Copyright © for this edition Royal Hawaiian Press, Honolulu, Hawaii 2022

    Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właścicieli praw.

    ISBN: (druk)

    ISBN: 979-8-2010732-4-4 (e-book)

    Projekt okładki: Tyrone Roshantha

    Skład i łamanie: Dorota Reszke

    Motto na dziś:

    Jedno uniwersalne pole inteligencji, to niematerialne pole, to Pole Świadomości.

    Istnieje u podstaw wszystkiego – materii, umysłu, przestrzeni i czasu. Wszystkie tzw. cząstki we Wszechświecie, siły w naszym wszechkosmosie są jedynie falami na tym oceanie egzystencji. Planety, ludzie, drzewa, zwierzęta – wszyscy jesteśmy po prostu Falami Wibracji tego Zunifikowanego Pola Superstrun.

    Wraz z postępem nauki pojawiają się coraz to nowe teorie, dotyczące ilości wymiarów rzeczywistości we wszechświecie. Na przykład teorie superstrun zakładają istnienie nawet kilkunastu wymiarów.

    I tak, według tej teorii, ósmy wymiar jest naprawdę niezwykły, ponieważ posiada w sobie różne nieskończoności. W tym wymiarze znajdują się wszechświaty zupełnie różne od naszego, rządzące się zupełnie innymi prawami fizyki.

    Ciężko jest nam to zrozumieć i dobrze, gdyż wiedza o nich, większości z nas nie jest potrzebna

    Endru Atros

    Rozdział I

    Trzy Słońca

    Ruszyłem przed siebie powłócząc nogami. Zimny dotyk wody oblewający moje stopy zdawał się być czymś nierealnym, ale przecież czułem lekkie łaskotanie cofającej się fali. Tylko skąd ten dreszcz strachu ściskający moją skroń i to mrowienie skóry na plecach? Jasna noc z gwiaździstym niebem biła bladą poświatą księżyca oświetlając plażę przede mną. Jego jasne promienie wciskały się w każdą szczelinę na piasku i migotały odbijane od powierzchni wody ślizgając się na jej grzbiecie.

    Co ja tutaj robię? - gdzieś w zakamarku mojej głowy kołacze trwożna myśl.

    Coś ciągnie mnie w stronę widniejących niedaleko skał. Próbuję przeciwstawić się tej sile, ale moje ciało nie słucha mnie, więc idę w tamtym kierunku, jak lunatyk niczego innego nie widząc poza jasną plamką na tle ciemnych nieregularnych kształtów skał wyłaniających się z wody. Wokół mroczna powierzchnia morza, gdzieniegdzie błyska pianą spienionej wody. Z każdym moim krokiem biała plamka powiększa się i zdaje się być bardziej wyrazista, bardziej przyjazna, ale jej siła nadal trzyma mnie w swoich objęciach, każąc iść w swoją stronę. Jeszcze trochę, jeszcze kilkanaście metrów i już rozróżniam zarys ludzkiej postaci. Długie blond włosy uświadamiają mi, że to kobieta. Za sprawą wietrzyku ślizgającego się z wysokiego wzgórza wprost w objęcia morza jej włosy lekko falują, muskając odsłonięte ramiona. Twarz jej skrywa cień, ale ciało ubrane w długą jasną tunikę prześwituje przez cienki materiał zmoczony bryzgami kropel wody oderwanych od powierzchni morza. Fale uderzając w skalny występ, rozpraszają się w mgiełkę słonej wody, tworząc biały płaszcz otulający jej całą postać. Ale to nie syrena z rybim ogonem, tylko młoda dziewczyna uśmiechająca się do mnie przyjaźnie. Rozłożywszy ręce w geście powitania, wabi mnie do siebie. Podchodząc bliżej, spojrzałem w jej oczy. Takie oczy już gdzieś widziałem. Czarne duże z podłużnymi rozszerzonymi źrenicami wpatrują się we mnie, świdrując moją duszę do samego dna.

    - Chodź ze mną - słyszę śpiewny głos, chociaż jej usta nie wykonują żadnego ruchu.

    - Idę, przecież idę - mówię do niej wbrew swojej woli. Wzrok mój mimowolnie zjeżdża w dół jej ciała, gdzie głęboki dekolt odsłania kropelki wody połyskujące na jej piersi. Dziewczyna odwraca się w stronę morza i zaczyna iść przed siebie pewnym krokiem. Z każdym metrem odległości zanurza się coraz bardziej i bardziej.

    Dotarłszy do miejsca, gdzie dziewczyna przed chwilą stała, opieram swoją dłoń na szorstkiej i mokrej powierzchni skały, która promieniuje ciepłem słońca ogrzewającego ją przez cały dzień.

    Czy to dzieje się naprawdę? - przebiega przeze mnie myśl. Spoglądam na postać brnącą w wodzie. Idzie dalej, tym razem pomagając sobie rękoma, odpycha wodę od siebie. Jej długie proste włosy spływają do morza i mocząc swoje końce przylepiają się do jej gołych pleców, by po chwili łagodnym falowaniem spłynąć z jej białej skóry wprost do wody, by unosząc się na fali ślizgać się po jej powierzchni.

    Wyczuła, że jej się przyglądam - pomyślałem, gdy odwróciła w moją stronę głowę, patrząc na mnie pytającym wzrokiem. To pobudziło mnie do działania.

    - Idę już idę! - wołam do niej, nie słysząc własnego głosu. Kiedy doszła już do skalnej krawędzi skały niknącej w głębokiej wodzie, odwróciła się do mnie przodem, czekając na mnie.

    Poczułem, że woda zalewa moje biodra. Odruch buntu wstrząsa moim ciałem. Już miałem się odwrócić i ruszyć z powrotem na bezpieczny piasek, gdy coś obrzydliwie śliskiego wpełzło na moją nogę. Błyskawicznie owijało się na mojej stopie. Spiralnie zwijając się pełzło do góry. Czułem uścisk na łydce. Naraz mocne szarpnięcie o mało nie zwaliło mnie do wody.

    To było ostrzeżenie.

    Dziewczyna posłała mi pełen wdzięku uśmiech mający mnie zachęcić do dalszej drogi. Teraz szła tyłem i patrząc na mnie kierowała się za skalny występ. Oblewająca ją księżycowa poświata malowała falujący cień na wodzie. Ten cień przemawiał do mnie, docierał do mojej świadomości, kierował mnie wprost w jej objęcia. Poczułem znowu szarpnięcie, tym razem słabsze, takie lekkie, zachęcające mnie do dalszej drogi.

    - Chodź, chodź za mną, to już niedaleko - słyszę jej głos. Jeszcze kilka kroków i znikła za krawędzią skały.

    Kap, kap - słyszę wyraźnie odgłos podających kropel deszczu.

    Przecież tutaj nie pada - uświadamiam sobie, budząc się ze snu. To już kolejny raz jak mi się śni ten sam sen, odkąd tutaj przyjechałem - pomyślałem, siadając na łóżku.

    Od samego progu, jak wkroczyłem do tego domu stojącego na poboczu małego letniskowego miasteczka tuż przy plaży, mam koszmarne przeczucie o czymś, co na pewno się wydarzy. Nie wiem tylko co, kiedy i gdzie.

    Przez pierwsze kilka dni, podczas porannej gimnastyce myślałem o dziewczynie ze snu. Była bardzo realna, wręcz namacalna, tylko jej czarne oczy nie pasują do jej postaci ani do niczego, z czym miałem dotychczas do czynienia.

    Przyjechałem tutaj, pragnąc ciszy i spokoju. Muszę skończyć moją powieść, tak jak obiecałem mojemu literackiemu agentowi. Dwa miesiące temu wysłałem mu tekst prawie ukończonej powieści. Prawie okazało się niezwykle trudne do zrealizowania. Wena uleciała wraz z moimi myślami. Czegoś mi brakowało, coś mnie męczyło i napawało niepokojem wydawało mi się, że to przez żebraczkę, a może Cygankę, którą spotkałem. Sam już nie wiem, kim ona była?

    Niecałe dwa miesiące wcześniej wracałem z Richardem z imprezy w jakimś klubie zatwardziałych singli i to wtedy natknąłem się na ulicy na starą kobietę.

    Siedziała na murku obok stale przepływających ludzkich postaci. Była sobota, noc ciepła i pogodna sprzyjała niedalekim przechadzkom. Zauważyłem jak idący przodem Richard sięgnął ręką do kieszeni i wrzucił kobiecie jakiś banknot do stojącej obok niej na murku małej, czarnej szkatułki, która wyglądała jak jakaś zapomniana przez czas pozytywka. W świetle ulicznych lamp za sprawą cekinów zdobiących jej powierzchnię iskrzyła wszystkimi kolorami tęczy.

    Zatrzymałem się obok niej, szukając ręką w kieszeni pieniędzy.

    - Nie trzeba, od ciebie nic nie wezmę - usłyszałem jej starczy, mocno wibrujący głos.

    Patrzyła na mnie czarnymi oczyma z nienaturalnie kocimi rozszerzonymi źrenicami, których żółta otoczka kontrastowała z ich czarną barwą. Długie, siwe włosy pokryte jakąś barwną chustą w nieładzie opadały na jej ramiona. Luźne kosmyki wyrwały się spod materiału, pokrywając czoło nadawały jej twarzy dziwny wygląd. Kiedy odwróciła w moją stronę głowę, włosy zafalowały lekko odsłaniając jej szyję, na której widać było duże czerwone korale. Spojrzałem do szkatułki, nic tam nie było oprócz czarnego dna.

    - Dlaczego nie chcesz ode mnie pieniędzy - spytałem.

    - Jesteś naznaczony – odpowiedziała spokojnym głosem patrząc na mnie z lekkim rozbawieniem.

    - Co takiego? - wyrwało mi się.

    - Już niedługo - jakby bez związku mówiła dalej.

    - Co niedługo - pytam i zamiast iść za Richardem, drążyłem dalej ciekawy, co ma na myśli.

    - Zobaczysz ją.

    Zamilkła.

    - Kogo zobaczę?

    - Dziewczynę we śnie. To twoje przeznaczenie, nie uciekniesz od niego.

    Tym razem oczy jej błysnęły jakimś dziwnym światłem. Przez sekundę wydawało mi się, że jest młoda i piękna. Nigdy nie widziałem takich oczu, nawet nie słyszałem, że człowiek może takie mieć.

    Moja dłoń drążąca kieszeń natrafiła na jakiś banknot. Szarpnąłem rękę i wyciągnąłem pieniądze. Szybko wrzuciłem je do szkatułki.

    - To nic nie da. Nie przekupisz losu – mocny śpiewny ton jej głosu wzbudził we mnie niepokój.

    - Co tam jeszcze robisz? - usłyszałem z oddali głos Richarda. Ruszyłem w jego stronę. Kiedy po chwili odwróciłem głowę murek był pusty.

    - Widziałeś - pytam go.

    - Co widziałem?

    - Kobietę, która siedziała na murku, gdzie ona się podziała?

    - Poszła sobie – odpowiedział, lustrując wzrokiem okolicę. Ulica po obu stronach była pusta.

    Kiedy dzisiaj wstałem z łóżka, szykując się do porannego biegania, moje myśli analizowały nocny sen.

    Co to może znaczyć? - myślałem o dręczącej mnie nocnej wizji mojej podświadomości.

    Niewyspany, z wątpliwościami ruszyłem na poranną gimnastykę. Biegałem każdego ranka bez względu na pogodę. Chyba, że mocno lało, to wtedy ćwiczyłem w altance stojącej niedaleko domu.

    Ten stary drewniany dom wynająłem na trzy miesiące od jakiejś agencji nieruchomości. Całe lato na tym - wydawałoby się prawie całkowitym odludziu - miało zaowocować ukończeniem mojej powieści.

    Póki co, kończyłem właśnie mój poranny bieg po plaży. Pobiegłem dzisiaj niezbyt daleko. Zawróciłem, biegnąc po mokrym piasku obok fal kończących swój żywot na tym skrawku białego piasku.

    Nagle... zauważyłem ją - dziewczynę z moich snów. Snuła się po plaży z kijkiem w ręku, a obok szczekając jak najęty biegał pies. Czarny pudelek domagał się zabawy.

    To ona nie ulega wątpliwości – myślałem zdumiony tym widokiem.

    Postanowiłem ją poznać.

    Pobiegłem truchtem w jej kierunku. Kiedy byłem tuż obok niej, stanąłem, pochyliłem się, opierając dłonie na kolanach. Głośno dysząc, udawałem wycieńczonego intensywnym bieganiem.

    - Zmęczony? - usłyszałem jej głos.

    Wyprostowałem się i spojrzałem na nią. Jej oczy. Tak samo, jak wtedy w nocy w moim śnie, były błyszczące, czarne, duże i z żółtymi rozszerzonymi źrenicami. Kontrastowały z jej białą karnacją skóry i długimi blond włosami. Cóż włosy można przefarbować, skórę już nie bardzo – myślałem, gapiąc się na jej biust z nadzieją, że tego nie zauważy.

    - Trochę za daleko pobiegłem, a jeszcze muszę wrócić - mówię do niej, podchodząc bliżej.

    Zamachnęła się siarczyście, rzucając daleko kijek. Pies ruszył biegiem w tamtą stronę.

    - Peter - przedstawiłem się wyciągając do niej rękę. Byłem ciekawy jej dłoni, tego pierwszego cielesnego kontaktu.

    - Krys - odpowiedziała, ujmując mnie wąską delikatną dłonią z długimi palcami i wypielęgnowanymi świecącymi na perłowo paznokciami.

    - Co tutaj robisz? - spytała.

    - Biegam.

    - Widzę, ale co robisz tutaj w tych stronach?

    - Wynajmuję ten stary dom niedaleko stąd, stojący na skraju lasku.

    - Wiem, widziałam tam ciebie. Pytałam się, co robisz, gdy nie biegasz.

    - Odpoczywam, zbieram siły na wenę, która mnie opuściła - zaśmiałem się krótko. Jej dłoń jeszcze mnie trzymała, coś za długo jak na pierwsze powitanie - pomyślałem.

    - Czy wiesz, że ten dom należał kiedyś do mojej prababci?

    - Nie, skąd miałbym to wiedzieć – odpowiedziałem zdumionym tonem.

    - Nie rozglądałeś się, nie byłeś na pięterku?

    - Nie jeszcze nie, jestem tutaj dopiero parę dni.

    - Aha - wyrwało się jej. - Wracasz do domu – dodała - delikatnie przesuwając swoje palce wzdłuż mojej dłoni.

    - Tak.

    - Zaprosisz mnie do środka? - Kiedyś – wyrwało się jej szybko, jakby przestraszona tym co powiedziała, bo zabrzmiało to jak narzucanie się. - Chciałam zobaczyć dom, dawno w nim nie byłam - mówi szybko tłumacząc się. - Ostatnio byłam tam jako dziecko, przed wyjazdem mojej rodziny do miasta. Potem studia daleko stąd, no wiesz, jak to jest z tymi powrotami w rodzinne strony.

    Dopiero teraz puściła moją dłoń, ale tak niechętnie, bardziej z rozsądku niż z potrzeby.

    Ja nie miałem nic przeciwko temu, żeby dalej trzymała moją dłoń, odczuwałem jakąś fizyczną tęsknotę do ciepła jej ręki. Dziwne? - zastanowiłem się przez sekundę nad moim pragnieniem.

    - To zapraszam na śniadanie i poranną kawę - mówię szybko w obawie, że się rozejdziemy i nigdy więcej nie spotkamy. - Umiem robić tylko jajecznicę – dodałem, uśmiechając się tym swoim uśmiechem małego chłopca.

    Wybuchła śmiechem. Jej perłowy głos dodał uroku całej jej postaci. Gdy się tak śmiała, oczy bardziej się zwęziły i stały się mniej czarne, ale za to bardziej błyszczące.

    - Może być i jajecznica. Chcesz biec? Pobiegnę z tobą – zaoferowała się.

    - Nie, tym razem odpuszczę sobie.

    - Chciałam ciebie poznać, dlatego przyszłam tak wcześnie na plażę - przyznała się patrząc bez krępacji na mnie.

    - Dlaczego?

    - Przyjechałam tydzień temu w moje rodzinne strony. Chciałam wynająć ten dom, ale mnie ubiegłeś. W tym domu na pięterku wiszą ryciny mojej rodziny. Mamy, babci, prababci, a także moje. Wspomnienia - szepnęła po chwili cicho.

    Niczym nie skrępowana, podążała ze mną do domu, a czarny pies pałętał się nam między nogami.

    Myślałem intensywnie, czy mam tam w środku porządek na tak wczesną porę damskich odwiedzin. Ale co mi tam do sypialni nie będę jej ciągnął, a kuchnia jakoś uleci, prawie wcale z niej nie korzystałem. Przez całą drogę nurtowała mnie myśl, że to wszystko jest ukartowane. Ten sen, stara kobieta i ta dziewczyna, to nie przypadek to celowe działanie. Tylko kogo, czego, opatrzności czy ludzkich postępków?

    Podeszliśmy do domu pod same drzwi, takie stare, drewniane, z rzeźbionymi elementami na ich powierzchni. Otworzyłem je i gestem zaprosiłem ją do środka.

    Wchodziła ostrożnie, jakby się bała, że przewróci się na progu. Widać było skupienie na jej twarzy. Oczy lekko przymrużone, starały się rozpoznać, to co dawno temu widziały.

    - Jakoś inaczej tu teraz wygląda - szepnęła wchodząc do salonu.

    Po prawej stronie salonu była kuchnia z dużym stołem z ciemnego mahoniu, a dalej gabinet. Spojrzała w tamtym kierunku. Na dużym starym biurku o kolorze poczerniałej wiśni walały się papiery i stała stara maszyna do pisania.

    - Tam była kiedyś spiżarnia mojej babci - stwierdziła. Ale podłoga taka sama i te belki na suficie nie zmieniły się wcale – dodała z jakimś dziwnym namaszczeniem, rozglądając się ciekawie.

    - To oglądaj sobie co chcesz, a ja idę zrobić śniadanie. Kawa czy herbata, a może sok albo mleko?

    - Sok poproszę - odpowiedziała mi jak do kelnera. Widać było, że jest duchem nieobecna.

    Krys ruszyła po drewnianych schodach do góry, a ja do kuchni. Kiedy przewracałem na patelni jajka usłyszałem z góry okrzyk:

    - Chodź szybko!

    Zaciekawiony, co takiego odkryła, ruszyłem w jej kierunku. Dlaczego wcześniej tam nie poszedłem? - zastanawiałem się idąc po wąskich drewnianych stopniach, które straszliwie skrzypiały przy każdym moim stąpnięciu. Biec się tutaj nie dało, było zbyt wąsko i kręto. Kiedy już uporałem się z wszystkimi stopniami, ukazał mi się mały przedsionek i dwa boczne korytarzyki po obu stronach. - Gdzie jesteś - zawołałem.

    - Tutaj - usłyszałem płaczliwy głos z prawej strony. Spojrzałem w tamtym kierunku. Ściany obite jakimś materiałem we wzorki, kontrastowały ze starym, pstrokatym chodnikiem leżącym na podłodze. Wszystko z lekka zakurzone. Drzwi otwarte, więc wszedłem.

    Krys stała przed starymi zdjęciami wiszącymi na ścianie i cicho szlocha. Stanąłem za nią położyłem jej rękę na ramieniu, mówiąc uspokajającym tonem - już dobrze nie płacz.

    - W tym pokoju bawiłam się jako mała dziewczynka - mówi pociągając nosem.

    - O rany - wykrzyknąłem, spoglądając na starą fotografię. Znam tę kobietę ze zdjęcia - wyrwało mi się. - Rozmawiałem z nią dwa miesiące temu.

    - Wiem, to moja prababcia.

    Wówczas nie zwróciłem uwagi na to jej: wiem.

    - Pozwolisz, że się rozejrzę - spytała.

    - Oczywiście.

    Podeszła do przeciwległej ściany, gdzie stała jakaś stara komoda, ale za jej szybkami na półkach była pusta przestrzeń. Otworzyła dolną szufladę i pogrzebała ręką, w środku coś trzasnęło i boczna ścianka komody otworzyła się.

    - Tę skrytkę zrobił mój dziadek, a ja mu pomagałam - dodała, widząc moją zdziwioną minę.

    Ukazała mi się szkatułka. Ta sama albo taka sama jaką miała stara kobieta siedząca na murku.

    - Widziałem już taką szkatułkę - mówię do niej.

    - Należy do naszej rodziny od dawna, bardzo dawna – odpowiada, wcale nie zdziwiona moim stwierdzeniem.

    Wzięła szkatułkę do ręki i odwracając się w moją stronę – mówi:

    - Możemy już iść na te twoje śniadanie coś mi się wydaje, że jajecznica się pali.

    - O Boże, moje śniadanie - wrzasnąłem, ruszając na dół. Dym z palonej patelni walił już schodami do góry.

    - Cholera, znowu to samo, nigdy nic nie udaje mi się normalnie usmażyć.

    Pomogła mi wywietrzyć salon, a potem szybko i sprawnie przygotowała śniadanie, ale bez jajek, bo więcej ich nie miałem.

    Szkatułka stała na stole, gdzie piliśmy kawę, a ja czekałem na dalszy ciąg wydarzeń.

    Zauważyła moje spojrzenia kierowane w stronę szkatułki.

    - Ty masz taką samą - rzekła patrząc na mnie z wesołym uśmieszkiem na ustach.

    - Nie przypominam sobie, abym miał coś takiego.

    - Byłeś dzieckiem możesz nie pamiętać - krótko skwitowała moje luki w pamięci.

    Jadła z lekkim namaszczeniem delektując się każdym kęsem jakby dawno nic nie miała w ustach.

    - Gdzie się podział pies - pytam, rozglądając się po bokach. Zwykle psy stoją obok stołu czekając na jakiś smakowity kąsek.

    - Jest bezpieczny w innym wymiarze - odezwała się niespodziewanie.

    Milcząco skierowałem do niej zdumiony wzrok.

    - Jako pisarz możesz sobie wyobrazić taką możliwość - zaznacza swoje słowa szerokim uśmiechem.

    Siedzi piękna dziewczyna naprzeciwko mnie z tą swoją szkatułką w ręku i opowiada mi tutaj takie banialuki.

    - Mogę sobie coś takiego wyobrazić - odpowiadam spokojnie.

    - Ta szkatułka znajduje się w naszej rodzinie od zawsze. Bez niej nie przetrwamy, zginiemy jak wszyscy ludzie na tej planecie.

    - Czy to znaczy, że Ty nie jesteś z tej planety - wtrąciłem się w jej wątek.

    Grymas niezadowolenia przemknął przez jej twarz. Pochyliła się w moim kierunku wwiercając się tymi swoimi czarnymi oczami w moje oczy i powoli, wyraźnie, dobitnym tonem mającym świadczyć, że wie o czym mówi ciągnęła dalej:

    - Ty również nie jesteś z tej planety.

    Ale trafiłem - przebiegło mi przez głowę.

    - Ciekawe - mruknąłem w jej kierunku spokojnie dopijając kawę. - Skąd wiesz, że jestem pisarzem.

    Stamtąd. Kiwnęła głową w kierunku przeciwległej ściany. Na górnej półce szafki widniała moja książka z moją fotografią.

    No tak, spostrzegawczość, to pewnie jej dodatkowa cecha, obok wybujałej wyobraźni.

    Krys patrząc na mnie pochyliła lekko głowę w moją stronę. Ręce oparła na rogu stołu i mocnym pewnym siebie głosem mówiła dalej.

    - Życie na Ziemi pochodzi od nas. To przez przypadek powstała tutaj cywilizacja. Teraz musimy z tym żyć i dzielić się z innymi tym życiem. Ale życie tutaj jest krótkie, więc korzystamy ze szkatułki.

    Sięgnąłem ręką po szkatułkę.

    - Czym ona jest - spytałem otwierając wieko.

    - Dla ciebie na razie tylko szkatułką. Dla mnie przetrwaniem, życiem, chwilą ukojenia i radością istnienia. – Powiedz, ile mam lat? - zapytała jakby bez związku.

    - Dwadzieścia, dwadzieścia dwa.

    - Tak ziemskich dwadzieścia jeden. Naszych siedemset pięćdziesiąt.

    Milczałem.

    - Nic nie jest wieczne, gwiazdy też kiedyś zgasną - szepnęła cicho. - Kiedyś dawno, dawno temu według waszego czasu dziesiątki tysięcy lat wstecz robiono u nas to, co teraz robią na Ziemi. Niszczono naszą planetę. Poprawiano nas, nasze ciała. Wyniki były wspaniałe - początkowo. Kiedy zorientowano się, że planeta ginie, a poprawiać bezkarnie genetyki nie można, było już za późno. Została nam tylko jedna możliwość. Inna gwiazda, taka jak nasza, aby przetrwać okres, kiedy nasi uczeni naprawią to co zepsuli w nas, bo naszej planety naprawić się już nie dało. Potrzebowaliśmy czasu, aby ją znaleźć, a my wymieraliśmy masami. Kiedy znaleźliśmy ją, Ziemię podzieliliśmy się na dwie populacje. Garstka, która przetrwała przeniosła się tutaj. Reszta walczyła o przetrwanie na ginącej planecie. Ale nic nie jest idealne. Tutaj na Ziemi nasz zegar biologiczny inaczej tykał. Żyliśmy tak jak inni ludzie kilkadziesiąt ziemskich lat. To było straszne. Więc znaleźli sposób – szkatułkę. Otwiera ona przestrzeń pomiędzy naszymi planetami.

    Słuchałem jej z uwagą jak jakiegoś słuchowiska w radiu.

    - Szkatułka zakrzywia przestrzeń, umożliwiając powrót na naszą planetę i podróż z powrotem na Ziemię każdemu kto ją posiada. Kiedy jestem u siebie żyję i cieszę się tym, czym jestem tam. Nie mogę jednak wiecznie tam przebywać. Nauka nie całkiem wygrała z genetyką. Jest skaza na naszym życiu tu i tam.

    Zamilkła.

    - Jaka - spytałem, myśląc o tym, że byłby to dobry materiał na książkę.

    - Musimy co jakiś czas wracać na Ziemię, aby nasze materialne komórki mogły się zregenerować. U nas tego nie robią, bo ich tam nie mamy, dlatego tak długo żyjemy. Jeżeli tego nie zrobimy, życie trwa krócej i umieramy. Kiedy jednak jesteśmy na Ziemi to czas dla nas biegnie tak, jak dla każdego na tej planecie - starzejemy się szybko, bardzo szybko. Są wśród nas tacy, co nie wracają, żyją tutaj, jak wszyscy ludzie i jak wszyscy, umierają. - To odszczepieńcy - dodała, ale ja ich nie potępiam. Co za różnica żyć sto lat, czy tysiąc i tak musisz umrzeć - argumentują swoją decyzję. - Ciebie te prawa też dotyczą, nasze prawa - dodaje.

    - Wolałbym żyć tysiąc lat niż sto - mruknąłem, wyrażając swoją opinię na ten temat.

    - U nas żyje się dłużej, ale też inaczej. Nie tak intensywnie i nieprzewidywalnie, jak tutaj i dlatego niektórych z nas kręci życie na Ziemi - dodała.

    - Po co wracacie?

    - Aby żyć. Co kilkadziesiąt ziemskich lat musimy wracać na Ziemię, żeby się zregenerować. Kiedy przebywanie na Ziemi jest długie, nie starcza nam już czasu na powrót i umieramy, jak każdy człowiek na tej planecie. Im jesteś starszy, tym dłużej musisz przebywać na Ziemi i regenerować swoje komórki. Ironia

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1