Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

W Mroku Snów
W Mroku Snów
W Mroku Snów
Ebook634 pages8 hours

W Mroku Snów

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Gabriella jako dziecko została adoptowana i dopiero w wieku dziewiętnastu lat odkrywa, że jej biologiczna matka została zamordowana i że ma brata bliźniaka. Dziewczyna dowiaduje się, że ich ojciec – Noctus – jest potężnym Świętym, przez co i ona należy do rasy pradawnych istot, mających niesamowite, nadnaturalne zdolności. Gabriella, która do tej pory żyła jako zwyczajna śmiertelniczka, wciąż sceptycznie podchodzi do wszystkiego, czego stopniowo się dowiaduje. Święci, Demony, inne wymiary oraz silne moce, które się w niej budzą, na początku po prostu ją przerażają. Okazuje się też, że pod opieką Noctusa znajdują się mieszkańcy planety, którą wkrótce czeka zagłada. Święty chciałby ich ocalić, ale potrzebuje pomocy. Gabriella nawet nie przypuszcza, że spotkanie z nimi jeszcze bardziej wywróci jej życie do góry nogami. Pozyskiwanie sojuszników oraz szukanie sposobów ratowania obcej cywilizacji nie jest jednak jedynym zmartwieniem głównych bohaterów. Święty, który wiele lat wcześniej rozdzielił rodzinę Gabrielli, coraz intensywniej przypomina o swoim istnieniu.
Jak przekonać cały świat do swoich racji i zdobyć sprzymierzeńców w iście szalonym przedsięwzięciu? Jak walczyć z kimś, kto jest jedynie pojawiającym się i znikającym widmem? Jak nauczyć się panować nad mocą, którą młoda dziewczyna powoli zaczyna w sobie odkrywać? Czy wiara w ludzi, przyjaźń i miłość wystarczą? A może staną się jej słabością i przyczyną zguby?
W mroku czai się zło. Gabriella będzie musiała stanąć w obronie swoich bliskich, jednocześnie potrzebując ich wsparcia. Przed nią trudne wybory i walka z potężnym wrogiem, którego zamiary nie do końca są jasne…
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateMay 27, 2021
ISBN9788395773242
W Mroku Snów

Related to W Mroku Snów

Related ebooks

Reviews for W Mroku Snów

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    W Mroku Snów - Katarzyna Cytlau

    poddać.

    PROLOG

    Szczęście.

    Było dziwnym uczuciem i nie był do końca pewny, czy mógł je w ogóle tak nazwać. Ludzkie uczucia były mu obce, ale od pewnego czasu... Tak! Od kiedy ją spotkał, nauczył się odczuwać emocje. Pojawiały się zupełnie niespodziewanie i wprawiały go w zdumienie, czasem nawet napawały lękiem, kiedy nie potrafił ich zdefiniować.

    Teraz nie odczuwał lęku. To, co wypełniało jego serce, było niczym nierozcieńczoną, czystą formą bezgranicznej miłości. Miłości do tych trzech istot, które miał przed sobą, a które wydawały mu się chwilami ulotne niczym mgła. Nigdy nie przypuszczał nawet, że wieczność przyniesie mu coś tak cudownego. Nie potrafił myśleć o niczym innym. To na pewno było szczęście.

    Patrzył w jej brązowe oczy i wiedział, że sam do siebie się uśmiechał. Ona też się uśmiechała – delikatnie, ledwo dostrzegalnie, pięknie.

    Podszedł bliżej i spojrzał na dwie drobne istotki, które leżały obok niej, przytulone do siebie, z przymkniętymi oczami. Uśmiechały się błogo. Uklęknął przy łóżku i bardzo ostrożnie musnął dłonią czółko jednego, a potem drugiego dziecka. Oboje natychmiast otworzyli oczy. Oczy dziewczynki były brązowe, jak oczy jej matki. Oczy chłopca, choć również brązowe, były znacznie ciemniejsze, bardziej przypominały dwa małe, żarzące się węgielki. Malec spojrzał na ojca, ziewnął sennie i z powrotem zapadł w sen. Ale dziewczynka wpatrywała się zaciekawiona w twarz mężczyzny i po chwili jej małą twarzyczkę rozjaśnił szeroki uśmiech. Ojciec niemalże z nabożeństwem pogładził ją po ciemnych włosach, a następnie spojrzał na kolejną ukochaną twarz. Dziewczyna co pewien czas odgarniała z czoła jasne, kręcone włosy, by nic nie przesłaniało jej widoku na te dwa skarby, które leżały tuż obok niej.

    Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

    – Dziękuję – szepnęła cicho.

    – To ja dziękuję – odparł również szeptem i opuszkami palców dotknął jej policzka.

    Była blada, ale w jej oczach tlił się blask. Uśmiechnęła się.

    – Jesteś najwspanialszym, co przytrafiło mi się w życiu – powiedziała do niego poważnie.

    Utkwił w niej swoje ciemne niczym noc oczy.

    – To samo mógłbym powiedzieć o tobie – oświadczył, po czym spojrzał na dwa maleństwa, leżące obok. – I o nich – dodał z czułością w głosie.

    Dziewczynka wpatrywała się w niego uważnie. Miała zaledwie trzy dni, ale jej oczy patrzyły zupełnie świadomie. Mężczyzna podniósł się.

    – Powinnaś odpoczywać – powiedział do dziewczyny, która uśmiechała się delikatnie. – A ja muszę przygotować wszystko na wasze przybycie – dodał zamyślony.

    – Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytała. – Nie wiem, czy nie wolałabym jednak zostać tutaj.

    – Saro, tylko przez wzgląd na twoje opory jeszcze was stąd nie zabrałem – odparł. – W moim świecie będzie wam o wiele lepiej – dodał, patrząc na noworodki.

    Niepewnie pokiwała głową.

    Wiele razy opowiadał jej o swoim domu, starając się odmalować to miejsce najpiękniej, jak tylko potrafił. Nie chciał na wieczność zostawać tutaj, wśród ludzi, ale obiecał, że będą odwiedzać ten świat tak często, jak tylko będzie chciała.

    – Wrócisz rano? – spytała.

    – Oczywiście – odparł natychmiast i uśmiechnął się do niej łagodnie. – A teraz śpij.

    Mocno przytulił ją do siebie, a potem wstał i wyszedł cicho, tak by nikt go nie usłyszał.

    Powietrze na dworze było ciężkie i duszne. Nad horyzontem przetaczały się ciężkie grzmoty, jeden po drugim.

    Świat.

    Kochał ten świat od tysięcy lat. A teraz nawet bardziej. Teraz miał co najmniej trzy namacalne powody, by kochać go z całych sił i być szczęśliwym. Za każdym razem, gdy zamykał powieki, widział spojrzenie brązowych oczu Sary. Miała nad nim władzę, jakiej nie miał nikt. Dla niej zrobiłby wszystko!

    KROKI ZBLIŻAŁY SIĘ wolno i bezszelestnie, wszystko wokół pogrążone było w głębokim śnie. Wysoka postać, spowita ciemną peleryną, przeszła przez pokój i przystanęła przy niewielkim łóżeczku, w którym leżała dwójka noworodków. Dzieci spały, przytulone do siebie. Mężczyzna pochylił się nad nimi ostrożnie. Miał długie, czarne włosy, a jego twarz była wprost nieziemsko piękna, o skórze w kolorze kości słoniowej, niezwykle zmysłowych ustach i niemalże płonących, zielonych oczach. Oblicze jego, choć tak bardzo pociągające i piękne, budziło odrobinę lęku, powodowanego być może chłodem bijącym z zielonych oczu, a może brakiem chociażby cienia uśmiechu na twarzy.

    W milczeniu przyglądał się śpiącej dwójce, gdy w pewnym momencie jedno z dzieci otworzyło oczy. Mężczyzna drgnął lekko, ale nie cofnął się, tylko z uwagą wpatrywał w intensywnie brązowe oczy dziecka. Dziewczynka patrzyła na niego z zainteresowaniem, a wreszcie uśmiechnęła się szeroko, machając przy tym niecierpliwie swą małą piąstką. Tajemnicza postać zmarszczyła brwi i ostrożnie wyciągnęła rękę w stronę małej istotki, która tak wdzięcznie się do niego uśmiechała. Mężczyzna dotknął jej drobnej dłoni bardzo delikatnie i w tym momencie poczuł coś dziwnego, jakby ta mała dziewczynka usilnie próbowała mu coś przekazać, coś powiedzieć, a w jej oczach ujrzał jasny blask. Odpowiedział jej uśmiechem i w tej jednej chwili jego twarz nie była już straszna, można by nawet rzec, że przez ten ułamek sekundy stała się prawie przyjazna.

    – Kim jesteś? – Rozległ się cichy szept.

    Mężczyzna puścił dłoń dziewczynki, a jego twarz na powrót stała się zimna jak przedtem. Wyprostował się i spojrzał w stronę, z której padło pytanie. Młoda dziewczyna o jasnych włosach siedziała na łóżku i patrzyła na niego z niepokojem. W pokoju było ciemno, ale on widział ją bardzo wyraźnie. Zawsze wysoko sobie cenił tę niezwykłą umiejętność. Ludzie tego nie potrafili, byli tak beznadziejnie nieporadni i słabi. Wystarczyło pozbawić ich światła, a oni stawali się zagubieni i bezbronni. Tacy żałośni... Zupełnie jak ta dziewczyna, która znajdowała się teraz tuż przed nim.

    Uczynił kilka kroków w jej stronę. Przez małe okienko do pokoju wpadało mdłe światło księżyca, które oświetlało teraz twarz nocnego gościa. Sara skuliła się odrobinę, ale przy tym odważnie patrzyła w jego zielone oczy.

    – Kim jesteś? – powtórzyła.

    Mężczyzna przekrzywił lekko głowę, przyglądając jej się krytycznie. Uśmiechał się przy tym w taki sposób, że aż ciarki przechodziły jej po plecach.

    – W istocie twoja uroda jest zachwycająca – powiedział niskim, aksamitnym głosem. – Tym bardziej mi żal, że muszę to zrobić.

    Zamrugała kilkakrotnie, a potem utkwiła w nim wzrok. Podszedł jeszcze bliżej i odrobinę uniósł dłoń. Zdążyła tylko spojrzeć w stronę łóżeczka, w którym leżała dwójka jej dzieci, a w następnej sekundzie chwyciła się za gardło, czując, jakby żelazna obręcz ściskała jej szyję.

    Spojrzała na niego błagalnie.

    – Proszę... Nie! – wydyszała.

    Życie uchodziło z niej bardzo szybko, a nad postacią dziewczyny pojawił się srebrny pył, który unosił się chwilę w powietrzu, a potem ulotnił niczym mgła. Mężczyzna stał bez ruchu, wpatrując się w nią intensywnie, dopóki dziewczyna bez życia nie opadła na poduszkę. Opuścił dłoń. Po chwili jednak uniósł ją znów i dotknął jej bladego, zimnego policzka. Nawet martwa pozostała piękna.

    – To smutne – szepnął do siebie. – Tak bardzo chciał ocalić ludzi, a nie potrafił uratować jednego istnienia, które tak kochał. Żałosne.

    Odwrócił się i podszedł do noworodków. Chłopczyk spał nadal, ale brązowe oczy dziewczynki spoglądały na niego smutno. Spojrzał w nie i mógłby przysiąc, że patrzyły z wyrzutem. Poczuł się z tym nieswojo, więc prędko mruknął kilka dziwnych, niezrozumiałych słów i dziewczynka zamrugała, po czym nagle jej powieki opadły, a na twarzy odmalował się błogi spokój. Usnęła.

    Tajemnicza postać uniosła głowę, jakby czegoś nasłuchując, a potem szybkim krokiem, acz bezszelestnie, wyszła z pokoju.

    LAS TRWAŁ W CISZY I mroku. Błyskawice z każdą chwilą oddalały się coraz bardziej, a zza gęstej pokrywy chmur wyłoniła się srebrna tarcza księżyca. Mężczyzna wpatrywał się w niebo, usiane całymi miliardami gwiazd. Szare cienie otaczały go zewsząd, a ciszę mąciła tylko gra świerszczy. Przymknął oczy.

    Spokój. Niesamowity spokój.

    Nagle otworzył oczy, w których zapłonął purpurowy blask. Między palcami wyczuł intensywne wibracje, a w uszach usłyszał narastający szum. W jednej chwili spokój zmienił się w trwogę, która ogarnęła i zmroziła jego serce.

    – Sara – szepnął.

    W jej pokoju znalazł się w ułamku chwili, a wraz z nim przybył mistyczny podmuch, który rozwiał ostatnie ślady upiornych wibracji. Pomieszczenie spowite było ciemnością, lecz jego oczy widziały w mroku równie doskonale jak w dzień. Szybkim krokiem podszedł do dzieci, które pogrążone były w głębokim śnie. Potem spojrzał na ustawione przy oknie łóżko i ruszył w jego kierunku, czując, jak każdy krok staje się coraz wolniejszy. Miał wrażenie jakby płynąca w jego żyłach krew nagle zastyga, jakby to czas stanął w miejscu. Przestał oddychać i pochylił się nad łóżkiem, ostrożnie dotykając czoła dziewczyny – było zimne jak lód.

    – Saro, nie! – zawył. – Nie!

    Miał przed sobą jej drobne, nieruchome ciało. Zamknięte oczy i spokojna twarz sprawiały wrażenie, jakby spała. Wiedział jednak, że nie spała. Była martwa. Tak, jak martwy może być tylko człowiek.

    Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że opadł na kolana tuż przy jej łóżku, kryjąc twarz w dłoniach.

    Emocje.

    To, co targało nim w tym momencie, było czymś więcej niż uczuciami zrozpaczonego człowieka. Czuł rozpacz, smutek, żal i pustkę, owszem, ale nagle ogarnął go gniew. Niepohamowany, wściekły gniew na wszystko. Poderwał się z miejsca nagle, oddychając ciężko. Przymknął oczy i wybiegł na zewnątrz. Z każdym jego krokiem ziemia drgała pod stopami, ale nie obchodziło go to wcale. Ani to, że straszne podmuchy wiatru szarpały jego płaszcz i korony drzew wokół. Nad jego głową zebrały się chmury, które szczelnie przesłoniły księżyc.

    To nie była prawda! – powtarzał sobie w myślach. – To się nie zdarzyło!.

    Mylił się jednak i doskonale o tym wiedział, a świadomość ta coraz bardziej przygniatała go do ziemi. Wreszcie zatrzymał się i zamknął oczy.

    Bez niej... Bez jej uśmiechu, spojrzenia, głosu... Świat stał się straszny i pusty. Nigdy wcześniej taki nie był – nawet zanim ją spotkał.

    Poczuł, że nie ma siły iść dalej. Już nie.

    Rankiem padał deszcz. Szedł powoli, a na głowę nasunął rozłożysty kaptur, po którym strugami spływały krople wody. To, w jaki sposób przetrwał tę noc i zdołał tutaj wrócić, nawet dla niego było w tej chwili zagadką. Przed nim majaczyły zabudowania. Musiał tam wejść. Chciał to zrobić, choć wydawało się to potwornie trudne.

    Kiedy znalazł się w środku, jedna z kobiet rozpoznała go i spojrzała nań smutno, ale on wyminął ją bez słowa i ruszył w stronę pokoju, z którego dochodził dziecięcy płacz. Podszedł do łóżeczka i ze ściśniętym gardłem spojrzał na noworodki. Płakali oboje, machając rączkami. Wyciągnął ręce i wziął chłopca w ramiona, jednym słowem sprawiając, że malec przestał płakać. W tym samym czasie zamilkła też jego siostra. Mężczyzna wyciągnął w jej stronę drugą rękę, ale niespodziewanie napotkał na opór. Zastygł w bezruchu i spróbował jeszcze raz. Znów to samo – niewidzialna bariera sprawiała, że dziewczynka pozostawała poza jego zasięgiem.

    Przymknął oczy, a na jego twarzy odmalowała się bezsilność.

    – Ty... – mruknął gdzieś w przestrzeń, zaciskając zęby. – Przysięgam, że dosięgnie cię mój gniew, gdziekolwiek się ukryjesz. Przysięgam na wszystko, co kocham!

    Miał nadzieję, że ten, do którego kierował swe słowa, usłyszał go bardzo wyraźnie.

    A potem spojrzał w oczy swojej córeczki, która patrzyła na niego z ciekawością. Znów spróbował jej dotknąć, ale bezskutecznie. Zwiesił głowę.

    – Wybacz mi, Gabriello – szepnął.

    Dziewczynka ziewnęła sennie, ale nie przestawała na niego patrzeć. Mężczyzna pewnym siebie ruchem skierował wnętrze swej dłoni w jej stronę i wypowiedział kilka cichych słów, zataczając wokół dziecka okrąg. Opuścił dłoń i spojrzał na nią jeszcze raz, a potem, mocniej tuląc do siebie chłopca, odwrócił się i wyszedł.

    Z całych sił zacisnął zęby, udając, że nie słyszy rozdzierającego płaczu swojej córki, który echem niósł się za nim.

    19 lat później...

    ROZDZIAŁ 1.

    NIEPOKÓJ

    OD KILKU TYGODNI SYPIAŁA bardzo niespokojnie. Miała dziwne sny, które zdawały się zlepkiem rozmaitych obrazów. Nie wszystkie z nich potrafiła rozszyfrować. Irytowało ją to. Poza tym... Gdzieś w podświadomości czuła dziwny niepokój, takie przeczucie, że wkrótce coś się zdarzy. Ufała swoim przeczuciom, bo rzadko ją zawodziły.

    Tego ranka obudziła się dość wcześnie, zanim jeszcze zadzwonił zegarek, który codziennie budził ją do szkoły. Leżała, wpatrując się w sufit. Zapamiętała jeden szczegół ze swojego snu – czyjeś intensywnie zielone oczy – ten element pojawiał się dość często i budził w niej trudne do określenia uczucia. Ciekawość, strach, niepokój... Tej nocy spojrzenie zielonych oczu oddalało się od niej, aż zupełnie zniknęło w mroku i dziewczyna poczuła się nagle opuszczona i zagubiona, zupełnie jakby zgasło jedyne światło, które wskazywało jej drogę.

    Przez okno zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca, odbijające się od pokrywającego wszystko śniegu. Gabriella wstała, podeszła do okna i otworzyła je, wpuszczając do środka mroźny podmuch wiatru. Zadrżała, ale nie zamknęła okna, tylko wychyliła się przez nie, przymykając oczy. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się. Wiedziała, że to dziwaczne, ale wierzyła, że każdy poranek pachnie inaczej. Nie znajdziesz dwóch identycznych płatków śniegu, tak samo nie ma dwóch takich samych poranków, dwóch takich samych wschodów słońca. Słońce każdego dnia wschodziło inaczej.

    Najbardziej lubiła schyłek lata, kiedy rozświetlająca wszystko kula ognia wyłaniała się ospale z oparów jesiennej mgły. Tego ranka słońce świeciło mocno, ale nad linią horyzontu powietrze było mniej przejrzyste – to mróz swymi lodowatymi dłońmi oplatał ziemię. Kiedy oddychała, poczuła jego zapach w płucach, niczym małe ostre szpileczki, wbijające się w skórę.

    Za plecami usłyszała dźwięk budzika. Westchnęła ciężko i zamknęła okno. No tak, szkoła – proza życia ściągnęła ją z powrotem na ziemię. Z lekkim ociąganiem założyła na siebie ubranie i wolnym krokiem zeszła po schodach. Dom był pusty i cichy. Ojciec zawsze wyjeżdżał do biura wczesnym rankiem, a matka od tygodnia była na wyjeździe służbowym. Rodzice prowadzili biuro podróży, co pochłaniało bardzo wiele czasu.

    Gabriella siedziała przy kuchennym stole i powoli przeżuwała kanapkę. Spojrzała na zegarek – miała jeszcze trochę czasu w zapasie, ale skończyła jeść i ruszyła do przedpokoju. Mijając wysokie lustro, zatrzymała się na chwilę i spojrzała na swoje odbicie. Stała nieruchomo, wpatrując się w postać przed sobą, potem przekrzywiła lekko głowę i zrobiła krok do przodu. Dziewczyna w lustrze była drobna i niewysoka, ale miała ładne, kobiece kształty. Gabriella uśmiechnęła się i odbicie w lustrze uczyniło to samo. Tamta dziewczyna miała ładny uśmiech. Miała też długie, ciemne włosy i głęboko brązowe oczy.

    „Kim jesteś?, zapytała w myślach samą siebie. „Kim jestem?.

    To pytanie zaczynało nurtować ją coraz bardziej. Od pewnego czasu chodziła z zamiarem, by dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości.

    Rodzice nigdy nie ukrywali przed nią faktu, że została przez nich adoptowana, ale w żadnym razie nie zmieniało to jej uczuć wobec nich, może nawet przez to kochała ich bardziej. Kochała ich za szczerość, wyrozumiałość i dobre serca oraz za to, że uczyli ją tego samego. Dla dziewczyny byli jedyną i najwspanialszą rodziną, jaką tylko mogła mieć. Tak naprawdę nigdy nie obchodziło ją to, skąd pochodziła ani kim byli jej biologiczni rodzice. Nie myślała o tym. Dopiero teraz... Od niedawna, kiedy zaczął szarpać ją ten dziwny niepokój, nabrała pewności, że musi dowiedzieć się więcej, dużo więcej!

    Miała dobre i udane życie, ale gdzieś wewnątrz siebie czuła, że jej miejsce jest gdzie indziej i że to życie, które wiodła, było tylko na próbę, cokolwiek miałoby to znaczyć. Czuła tęsknotę za czymś, czego nie znała. To było dziwne, a ona chciała być normalna. Zawsze chciała być normalna, chociaż wiedziała, że nie była.

    Zamrugała kilka razy i wyrwała się z tych rozmyślań, odwracając plecami do swojego odbicia w lustrze. Założyła płaszcz, do tego gruby, puszysty szalik, rękawiczki i wyszła z domu.

    Biel.

    Wszechogarniająca biel przesłaniała wszystko. Słońce zniknęło gdzieś zupełnie nieoczekiwanie i niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, z których powoli zaczynały zstępować całe gromady białego puchu. Małe płatki tańczyły w powietrzu tuż przed oczami dziewczyny, osiadając na jej włosach, policzkach, ustach i nosie. Kiedy padał śnieg, robiło się niesamowicie cicho, chociaż Gabriella mogłaby przysiąc, że niejednokrotnie słyszała, jak śniegowe płatki dotykają ziemi, przez co tworzył się cichy, delikatny szum. Czy to było możliwe? A może tylko ponosiła ją wyobraźnia?

    – Gabi! – Usłyszała za sobą znajomy głos.

    Marta zawsze doganiała ją prawie w tym samym miejscu. Była jej najlepszą przyjaciółką od niepamiętnych czasów, a właściwie od jakichś dziesięciu lat. W towarzystwie Marty zawsze było wesoło. Ta dziewczyna miała sto pomysłów na minutę i zawsze wybierała ten najbardziej szalony. Może była odrobinę nieokrzesana, ale Gabriella kochała ją całym sercem. Marta wyściskała przyjaciółkę, szczebiocząc o tym, że całe wieki się nie widziały, chodź rozmawiały zaledwie wczoraj, a potem nagle umilkła i dłuższy czas szły w milczeniu.

    – Co u Sebastiana? – zagadnęła Gabriella i Marta spojrzała na nią spod miedzianorudej grzywki.

    Sebastian był ich przyjacielem, chociaż więcej czasu spędzał z Martą. Gabriella wiedziała dlaczego, ale nie zamierzała tego przyjaciółce uświadamiać. Chłopak kilka dni temu wyjechał na obóz narciarski i Gabriella była pewna, że kontaktował się z Martą. Nie pomyliła się wcale.

    – Wszystko u niego dobrze – odparła dziewczyna. – Jak na razie niczego sobie nie złamał. – Zachichotała. – Chociaż moim zdaniem to kwestia czasu.

    Gabriella powstrzymała chichot.

    – Dlaczego nie pojechałaś razem z nim? Przecież tak cię namawiał!

    Marta machnęła ręką.

    – To tylko głupi obóz – mruknęła. – A ja koniecznie chciałam zaliczyć fakultet z historii. Wiesz, swoją drogą nie rozumiem, dlaczego przed feriami każdy wszystko olewa!

    Marta należała do kółka historycznego i traktowała je bardzo poważnie, a że podobnie jak Gabriella była w ostatniej klasie, tym bardziej starała się nie robić zaległości. Z Sebastianem było inaczej – on traktował naukę lekko i bez stresu, a i tak zawsze wszystko zaliczał na przyzwoite oceny. Często śmiały się, że po prostu miał fart, ale że nie może zawsze na niego liczyć. Bynajmniej się tym nie przejmował. Gabriella uczyła się świetnie, chociaż nawet nie musiała ślęczeć nad książkami. Wiedza dziwnym trafem sama wchodziła jej do głowy. Dziewczyna czasem udawała, że się uczy, chociaż wystarczyło jej raz przeczytać jakiś tekst, by za chwilę powtórzyć go z pamięci. Nie chciała jednak zwracać tym na siebie uwagi. Miała niespotykany dar, owszem, ale wolała zachować go dla siebie. Już i tak zbyt wiele osób uważało ją za odstającą od reszty. Przyjaźniła się tylko z Martą i Sebastianem. Była śliczną i mądrą dziewczyną, ale miała też wady – przede wszystkim odrobinę niewyparzony język, który czasem zaczynał rządzić się własnymi prawami i bywał nieco zbyt ostry. Bywała też okropnie uparta. Krótko mówiąc, temperament miała gorący.

    Był piątek, ostatni dzień szkoły przed feriami. Obie z Martą siedziały w ostatnich ławkach na zajęciach z teologii. Gabriella spojrzała na fotografie wiszące na ścianach, które przedstawiały starożytnych bogów. Obecnie na świecie było tyle rozmaitych religii, że można by przebierać i wybierać, ale Gabriella nie potrafiła na żadną się zdecydować. Czy którykolwiek z tych bogów istniał naprawdę? Czy byli tylko postaciami wymyślonymi przez trwożnych ludzi? Nie można liczyć na coś lub na kogoś, w kogo tylko się wierzy, a kogo nigdy się nie spotkało. To naiwne, a Gabriella nie była naiwna. W życiu trzeba liczyć tylko na siebie. Istoty o boskich mocach nie istnieją, to mit.

    – Gabi – szepnęła do niej Marta, wyrywając ją z rozmyślań.

    Dziewczyna pochyliła się nad przyjaciółką.

    – Co?

    – Słyszałaś, jak Sebastian mówił o tym tajemniczym zgromadzeniu?

    Gabriella uważniej przyjrzała się Marcie.

    – Jakim zgromadzeniu? – odpowiedziała pytaniem.

    – Kojarzysz te stare, opuszczone magazyny za miastem? – ciągnęła Marta.

    Gabriella pokiwała twierdząco głową. Byłoby dziwne, gdyby ich nie kojarzyła. Te stare zabudowania od wielu lat stały puste i niszczały. Kiedyś podobno mieściły się tam jakieś hurtownie, ale to było bardzo dawno temu.

    – Sebastian słyszał, że to podejrzane miejsce – tłumaczyła Marta. – To tam spotykają się ci, którzy należą do tego zgromadzenia.

    – Wciąż nie wiem, o jakim zgromadzeniu mówisz – zauważyła Gabriella i uśmiechnęła się do przyjaciółki.

    Marta westchnęła.

    – Wiesz, to kolejna grupa ludzi, którzy twierdzą, że ich oświeciło i znaleźli odpowiedzi na trudne pytania. Wierzą w jakiegoś swojego boga, który niby żyje i przebywa wśród nas. Niepokojące jest to, że podobno jest ich całkiem sporo.

    Gabriella zachichotała.

    – Oni naprawdę w to wierzą? Że ten bóg jest wśród nich?

    – Podobno tak.

    – To muszą być bardzo zdesperowani ludzie – stwierdziła Gabriella. – A kim jest ten ich bóg?

    – Nie mam pojęcia i Sebastian też się tego nie dowiedział, bo bardzo dobrze strzegą swoich sekretów.

    – Najwidoczniej nie tak dobrze, skoro tyle wiesz.

    Marta zaśmiała się cicho.

    – To, co wiem, to tylko jakieś poszlaki i przypuszczenia, nic konkretnego.

    Gabriella zastanowiła się nad jej słowami. Ostatnimi czasy pojawiało się wielu tego typu oszołomów, dlatego starała się tym nie przejmować. Pojawiali się i znikali, taka była kolej rzeczy.

    – Czy oni są niebezpieczni? – spytała.

    Marta zawahała się.

    – Nie wiem... Ale chętnie bym się dowiedziała – powiedziała z błyskiem w oku.

    Gabriella tylko pokiwała głową.

    – Każdy ma prawo wierzyć w to, co chce – rzekła wolno, spoglądając gdzieś przed siebie.

    Znów ogarnął ją niepokój i poczuła jakieś mrowienie w palcach, ale odetchnęła kilka razy i dziwne uczucie zniknęło. Spojrzała na Martę.

    – Wiesz, postanowiłam dowiedzieć się czegoś o swojej matce – powiedziała do niej.

    Marta uniosła brwi.

    – Naprawdę? Dlaczego teraz?

    Gabriella zamyśliła się.

    – Sama nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Mam jakieś takie przeczucie, że powinnam pojechać tam, gdzie umarła.

    – Ty i te twoje przeczucia – mruknęła Marta i uśmiechnęła się. – Nie powinnaś tak się nimi przejmować.

    – Pewnie masz rację – odpowiedziała uśmiechem Gabriella.

    Ale tych osobliwych przeczuć nie tak łatwo było się pozbyć. Wracały ciągle, coraz bardziej natarczywe.

    Lekcja teologii dobiegła końca i obie wyszły na korytarz. Gabriella niemal od razu, zupełnie przez przypadek, wpadła na ostatnią osobę, na którą pragnęła wpaść. Izabella chodziła do równoległej klasy i z całego serca nie znosiła Gabrielli. Tak było od momentu, kiedy po raz pierwszy zaczęły ze sobą rywalizować. Niby nic wielkiego – szkolny konkurs, w którym obie wzięły udział. Izabella jako prymuska była pewna wygranej, nie przewidziała jednak, że pojawi się Gabriella, która nie tylko zajęła pierwsze miejsce, ale jeszcze otrzymała wyróżnienie za zdobycie maksymalnej liczby punktów, zostawiając tym samym w tyle całą resztę uczestników, łącznie z Izabellą. Był to cios, którego Iza nigdy jej nie wybaczyła i co na każdym kroku okazywała. Bardzo często wygłaszała złośliwe uwagi pod adresem Gabrielli, nastawiła też wiele osób przeciwko dziewczynie, która jednak jakoś szczególnie się tym nie przejmowała. Wiedziała, dlaczego Iza tak jej nie znosi. Podczas tego konkursu po raz pierwszy skorzystała ze swojego niezwykłego daru i od razu przysporzyło jej to wrogów. Nienawidziła tak niezdrowej atmosfery. Zaczęła nawet uważać, że postąpiła nie w porządku wobec innych uczestników, miała wyrzuty sumienia, dlatego od tamtej pory korzystała ze swych umiejętności w ograniczony sposób i starała się niepotrzebnie nie wychylać.

    Izabella była niezwykle atrakcyjną dziewczyną, dowcipną i mądrą, lubianą... Miała długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Była pewną siebie kokietką, co Gabriella niekiedy w niej podziwiała, a czasem nienawidziła.

    W tamtym momencie Izabella, ubrana jak zwykle zgodnie z najnowszymi trendami mody, zapalczywie opowiadała coś swoim przyjaciółkom. Gabriellę ktoś niechcący popchnął i przez to wpadła wprost na blondynkę. Izabella, dostrzegłszy, że to jej odwieczna rywalka, mruknęła pod nosem jakiś obelżywy epitet. Gabriella nie odpowiedziała, tylko bez słowa odwróciła się do niej plecami. Wtedy Iza wbiła w stopę Gabrielli jeden z obcasów swoich supermodnych szpilek. Nie zrobiła jej tym żadnej krzywdy, ale to wystarczyło – Gabriella odwróciła się nagle i utkwiła swe brązowe oczy w błękitnym spojrzeniu Izabelli. A potem z całej siły, obiema rękami pchnęła dziewczynę na ścianę. Gabriella była silna, wiedziała o tym, toteż blondynka z niezwykłym impetem uderzyła w beton, a następnie odbijając się od niego, poleciała na podłogę. Koleżanki od razu dopadły do niej, pomagając dziewczynie wstać. Gabriella stała nieruchomo, bez słowa, wpatrując się w Izabellę, która oszołomiona próbowała się podnieść. Wszyscy dookoła przyglądali się całej scenie, spoglądając to na Izę, to znów na Gabriellę.

    Marta dopadła do przyjaciółki i zaczęła nią potrząsać.

    – Gabi! – warknęła. – Co ty wyprawiasz?

    Gabriella otrząsnęła się i spojrzała na Martę, a potem rozejrzała się dookoła – wszyscy na nią patrzyli. Zerknęła jeszcze na Izę, by upewnić się, że nic jej nie jest, po czym odwróciła się i wybiegła na zewnątrz. Marta pobiegła za nią, równie oszołomiona jak cała reszta.

    Na dworze Gabriella odetchnęła głęboko kilka razy. Śnieg wciąż sypał, teraz może nawet jeszcze bardziej niż rano, i dziewczyna dość wyraźnie słyszała towarzyszący temu cichy, miarowy szum. Rozejrzała się. Marta stała tuż obok i wyczekująco wpatrywała się w przyjaciółkę.

    – Odbiło ci? – spytała w końcu. – Co z tobą?

    Dziewczyna milczała, więc Marta ciągnęła dalej:

    – Ja też za nią nie przepadam, wiesz przecież, ale mogłaś zrobić jej krzywdę!

    – Wiem – odpowiedziała prędko Gabriella. – Ale nie wiem, co we mnie wstąpiło. – Spojrzała na swoje ręce, które wciąż jej się trzęsły. – Chyba źle się czuję...

    Drżenie rąk było niczym w porównaniu z tym, co działo się w jej głowie i w ogóle w jej wnętrzu. Totalny chaos wdarł się w jej myśli, które wirowały w umyśle dziewczyny niczym płatki śniegu tuż przed jej oczami. Szum, który słyszała na początku, stawał się coraz głośniejszy, a wreszcie przeistoczył się w odległe szepty, które echem rozbrzmiewały w jej głowie.

    Skąd brały się te głosy? Dlaczego je słyszała? Były takie dziwne – odległe i bliskie jednocześnie. Cichły na moment, to znów wzmagały się. Nie rozróżniała słów, które brzmiały obco, jakby wypowiadane w pradawnym języku, ale wyczuła coś innego – zdawało jej się, że te szepty przepełnione były swojego rodzaju oczekiwaniem, radosnym oczekiwaniem! Przyzywały ją, wabiły, przez co czuła się jeszcze bardziej zagubiona i roztrzęsiona.

    Zacisnęła powieki w nadziei, że to w czymś pomoże, i nagle... wszystko ucichło. Otworzyła oczy i westchnęła.

    – Gabi, co ci jest? – dopytywała z niepokojem Marta.

    – Już mi lepiej – odparła dziewczyna i uśmiechnęła się ostrożnie.

    – Na pewno? – spytała przyjaciółka niepewnie. – Jesteś bardzo blada.

    Gabriella podniosła dłoń i dotknęła swojej twarzy – była chłodna.

    – Przepraszam – mruknęła. – Nie wiem, co się stało, ja... chyba najlepiej będzie, jak pójdę do domu.

    Nie miała ochoty zostawać teraz w szkole, za żadne skarby!

    – Pójdę z tobą – zaoferowała się natychmiast Marta.

    – Nie. Masz przecież fakultet. Dam sobie radę.

    – Jesteś pewna? Naprawdę marnie wyglądasz.

    – Muszę się przewietrzyć, to wszystko – uspokajała ją dziewczyna.

    Marta dała w końcu za wygraną i z lekkim ociąganiem wróciła na lekcje. Gabriella stała przez chwilę w miejscu, a potem wolnym krokiem ruszyła przed siebie. Nie chciała wracać do domu, jeszcze nie teraz. Naprawdę musiała złapać trochę świeżego powietrza i nabrać odrobiny dystansu do swojego zachowania. To, co działo się z nią tego dnia, nie było normalne. A może to ona nie była normalna? Co wiedziała o sobie i swoim pochodzeniu? W zasadzie nic. Coraz bardziej zaczynała wierzyć, że podróż w miejsce, gdzie się urodziła i gdzie zmarła jej matka, przyniesie jej wiele odpowiedzi.

    O tej porze roku szybko zapadał zmrok, a ciemne chmury wisiały nisko nad ziemią, przytłaczając swym ogromem wszystko wokół. Nogi same ją niosły i w końcu zorientowała się, że centrum miasta zostawiła za sobą. Rozejrzała się niepewnie. Czy to możliwe? Nagle zdała sobie sprawę z tego, że była całkiem niedaleko tych starych magazynów, o których rozmawiała dziś z Martą. Cóż za zbieg okoliczności, zwłaszcza że nigdy się tutaj nie zapuszczała. Ta sytuacja nieco ją rozśmieszyła i dobry humor zaczął jej wracać. Odwróciła się i już chciała iść do domu, gdy nagle usłyszała niski, aksamitny i głęboki męski głos. Rozejrzała się wystraszona, ale nie widziała nikogo. Dookoła rozpościerała się tylko cicha biel.

    – Nie odchodź – mówił głos i wtedy zdała sobie sprawę, że te słowa rozbrzmiewały tylko w jej głowie.

    Gabriella poczuła, że robi jej się gorąco.

    Jednak zwariowałam, pomyślała przerażona. Jej stopy jakby wrosły w ziemię i nie chciały jej słuchać. Niezrozumiałe szepty były jednym, ale rzeczywisty głos, który usłyszała, to coś zupełnie innego. Przeszedł ją zimny dreszcz. Poczuła też coś dziwnego, znów to zastanawiające mrowienie w palcach, a powietrze wokół nagle zadrgało od przytłumionych wibracji.

    – Gabriello? – Usłyszała ponownie ten cichy szept.

    Nie wiedzieć dlaczego, chciała mu odpowiedzieć, tylko... nie wiedziała jak. W jaki sposób rozmawia się z głosami wewnątrz głowy? Nie miała pojęcia!

    Mimowolnie uczyniła jeden krok, potem drugi, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że wolno podąża w stronę częściowo zrujnowanych zabudowań. Ocknęła się dopiero, kiedy stanęła przed drzwiami, a coś w jej wnętrzu nakazywało dziewczynie przekroczyć ten próg. Z drugiej strony wiedziała, że nie powinna tego robić, tylko jak najszybciej stąd odejść, ale to było tak, jakby ktoś inny za nią decydował. Wstąpiła na niewielki stopień i otworzyła drzwi. Znalazła się wewnątrz ciemnego pomieszczenia. Chociaż nie było ono wcale aż tak całkiem ciemne. W rogu znajdowała się lampa z matowym kloszem, która dawała trochę mdłego, przytłumionego światła. Gabriella spodziewała się raczej gołych ścian pokrytych kurzem i mnóstwem pajęczyn, no może jeszcze jakichś sprzętów nienadających się już do użytku. Tymczasem ujrzała coś całkiem innego.

    Pierwszą rzeczą, która ją zaskoczyła, była oczywiście lampa, w jej matowym świetle natomiast dojrzała ogromny, ciężki stół – takie przynajmniej sprawiał wrażenie; wokół stało kilka drewnianych, aczkolwiek niejednakowych krzeseł. Pod przeciwległą ścianą ustawiona została niewysoka szafka, mebel był zrobiony z jakiegoś ciemnego, drewnopodobnego materiału, widać było, że wiele przeszedł, świadczyły o tym różnego rodzaju rysy i zadrapania.

    Uwagę dziewczyny przykuło jednak coś całkiem innego – na jednej z półek dostrzegła stos papierów. Mogła to być nic nieznacząca kupa makulatury, ale wrodzona ciekawość nie pozwoliła jej tego zignorować. Obeszła stół dookoła, na ciemnym obrusie dostrzegła jakieś okruchy, jakby chleba albo ciastek. Poza tym w pomieszczeniu było nadzwyczaj czysto. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co to mogło oznaczać – ktoś często tu przychodził! Najwidoczniej Marta miała rację. Może nawet dziś ktoś tu przyjdzie, może nawet za chwilę...

    Ogarnął ją lekki strach, nie wiadomo przecież, cóż to za ludzie. Mogli okazać się niebezpieczni. Stała przez chwilę bez ruchu, nasłuchując, lecz nie dotarł do niej żaden niepokojący dźwięk. Podeszła do szafki i wzięła do rąk pierwszą kartkę. Sprawiała wrażenie bardzo starej, była pożółkła i pomięta. Dziewczyna próbowała przeczytać dziwne słowa, napisane ozdobnym pismem.

    To chyba łacina, pomyślała z westchnieniem rezygnacji. Niczego nie rozumiała. Odłożyła kartkę i zaczęła przeglądać pozostałe, na kolejnych było to samo – niezrozumiałe słowa w obcym języku. Na samym spodzie zaś znalazła jak najbardziej nowoczesne arkusze zadrukowane zrozumiałym już dla niej pismem. Zmrużyła oczy, światło w pomieszczeniu absolutnie nie nadawało się do czytania. Udało jej się jednak przeczytać pierwszy fragment:

    W pradawnych czasach, gdy człowiek nie chodził jeszcze po tej ziemi, jego miejsce zajmowały przedziwne istoty. Istoty, które obecnie żyją już tylko w legendach. Należały do nich Demony, smoki, potwory rodem z baśni i z najczarniejszych zakątków ludzkich koszmarów. Ponad nimi stały jednak istoty bardzo przypominające ludzi, które budziły mieszaninę lęku i szacunku. Były one bowiem nieśmiertelne, obdarzone niesamowitymi mocami, a jednocześnie mądre i sprawiedliwe. Nazywano je Świętymi Bogami i nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Miały władzę nad życiem i śmiercią, a to jest największa władza, jaką ktokolwiek kiedykolwiek mógł posiąść.

    Po pewnym czasie na Ziemi pojawiły się inne istoty. Legendy głosiły, że powstały one z popiołu wulkanicznego wymieszanego ze zwykłą ziemią, lecz ile było w tym prawdy, nie wiedział nikt. Prawdą jednak było, że owe istoty wyglądem bardzo przypominały Świętych Bogów, dlatego też na początku budziły trwogę. Bardzo szybko się rozmnażały, gdy tymczasem istoty z legend powoli zaczęły wymierać, tak jakby ziemskie powietrze stało się dla nich trujące, odkąd pojawili się nowi. Nowe istoty bały się Demonów i innych potworów, które wyglądem swym i umiejętnościami budziły grozę, dlatego zaczęły z nimi walczyć, tępiły stwory jeden po drugim, a Święci Bogowie przypatrywali się temu w milczeniu. Wielu z nich postanowiło opuścić Ziemię i udać się do innych światów, by tam znów żyć w spokoju i harmonii. Niektórzy z nich udawali się do wymiaru zwanego Nirwaną, który był miejscem ich wiecznego odpoczynku. Na Ziemi pozostało niewielu Świętych Bogów. Jeden z nich ulitował się nad garstką Demonów i kilkoma innymi dziwacznymi istotami, udzielając im schronienia. Wielokrotnie też płakał nad tymi, którzy pomarli...

    W zamian za jego łaskę Demony przysięgły mu swoje wieczne oddanie, a on przyjął je z wielką radością. Pragnął pomagać istotom, które opanowały Ziemię, nazwano je już wtedy ludźmi. Nie chciał, by żyły same sobie, szybko okazało się bowiem, że są one słabe, bardzo łatwo było je zabić, bardzo łatwo też poddawały się swoim wewnętrznym słabościom. Święty zatroszczył się więc o ludzi jak o własne dzieci, a oni go uwielbiali. Podarował im wiele. Nauczył krzesać ogień, dał wiedzę o roślinach, które potrafiły leczyć, ale również o tych, które zadawały śmierć. Podarował im sny, by noc i odpoczynek były przyjemniejsze, pokazał, jak odliczać czas. Dzięki dobremu bogu ludzie wspaniale się rozwinęli, stawiali piękne budowle, stworzyli własne pismo. Kochali swojego boga, który choć budził lęk, a jego spojrzenie było ciemne jak noc, to jednak okazał im taką dobroć. Niestety, bracia nie podzielali jego idei. Odwrócili się od niego, kiedy zaproponował, że razem mogą pokierować tymi słabymi istotami...

    W tym momencie Gabriella przerwała czytanie i poczuła, jak włos zjeżył jej się na głowie.

    Ktoś za nią stał. Wyczuła to wszystkimi swoimi zmysłami.

    Przez głowę dziewczyny przemknęło tysiące myśli, ujrzała całe swoje życie jak kiepski film. Wszystko mogło się teraz stać, a ona była tutaj sama i bezbronna. Bała się nawet odetchnąć, nie mówiąc już o tym, że miałaby się odwrócić. Nie słyszała niczego, nawet najlżejszego szelestu świadczącego o jakimś ruchu za jej plecami. Czuła jednak całą sobą obecność drugiej osoby. Cóż, w tak małym pomieszczeniu nie było to może aż takie dziwne.

    W ręku wciąż trzymała kartkę papieru, która nagle zaczęła jej strasznie ciążyć. Rozpaczliwie szukała jakiegoś rozwiązania. Mogłaby powiedzieć, że trafiła tu przez przypadek, a drzwi były przecież otwarte. Albo może że jest nowa w tym mieście i zabłądziła, ten ktoś pewnie i tak jej nie zna. Nagle przemknęła jej przez głowę straszna myśl: „Rodzice!".

    Wyobraziła sobie ich rozpacz, kiedy okaże się, że ich córce coś się stało. Mama się zapłacze, ojciec pewnie będzie jej szukał. Najgorsze, że nie będą nawet wiedzieli, gdzie jej szukać! Komu wpadłoby do głowy, że Gabriella może pójść do tej starej rudery? Nawet ona by na to nie wpadła!

    – Nie bój się.

    Nie spodziewała się, że usłyszy zza swoich pleców jakiekolwiek słowo, ale jeszcze większe było jej zdumienie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że to ten sam niski, aksamitny głos, który słyszała w swojej głowie wcześniej, na drodze. O ile to możliwe, serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej.

    Niech będzie, co ma być, pomyślała i odwróciła się.

    Stał przed nią wysoki mężczyzna. Był ubrany bardzo dziwnie, w czarny, szeroki płaszcz, albo może raczej pelerynę, na rękawach dostrzegła obramowanie z czerwonych wzorów, takie samo było na kapturze, który miał naciągnięty na głowę. Nie widziała jego twarzy, tylko parę ciemnych, błyszczących oczu. Od całej postaci emanowało coś nieziemskiego, jakiś mistycyzm, a może po prostu ponosiła ją wyobraźnia?

    Chwilę tak stała i wpatrywała się w niego oniemiała, aż w końcu zebrała się w sobie i spytała cicho:

    – Kim jesteś?

    Obcy nawet nie drgnął, ale Gabriella ponownie usłyszała jego głos:

    – Przyjacielem. Nie musisz się mnie bać. Nie zrobię ci krzywdy, Gabriello.

    Dziewczyna drgnęła. Skąd, u diabła, znał jej imię? Uznała, że to wszystko robi się coraz bardziej nieprzyjemne.

    Nieznajomy podniósł ręce do góry i z wielką gracją zsunął z głowy czarny kaptur. Oczy nadal mu błyszczały, ale teraz Gabriella ujrzała również jego twarz. Była piękna. Prosty nos, ładnie ukształtowane usta, na których widniał lekki uśmiech. Oczy miały osobliwy, czarny kolor, momentami mieniły się purpurowo. Nad nimi znajdowały się ładnie wygięte ciemne brwi. Nie dostrzegła nawet śladu zarostu, a cerę miał ciemną, ale jakby matową, nie potrafiła określić tego koloru. Włosy, sięgające prawie do ramion, miały podobną barwę jak oczy, z refleksami fioletu. A może to lampa powodowała takie wrażenie? Trudno było odgadnąć, ile ma lat, był dojrzałym mężczyzną, ale wydawał się jakby bez wieku.

    Dziewczyna była oszołomiona, nigdy wcześniej nie widziała nikogo takiego. A kiedy spojrzał na nią łagodnym wzrokiem, cały strach jakby się gdzieś ulotnił i Gabriella odzyskała swoją pewność siebie. Podszedł do niej powoli i wyjął z jej rąk kartkę, którą ciągle trzymała w dłoni.

    – Myślę, że dość już się naczytałaś – powiedział, uśmiechając się delikatnie. – Może usiądziemy i porozmawiamy?

    To mówiąc, podszedł do stołu i odsunął krzesło dla dziewczyny, sam zaś usiadł po drugiej stronie. Gabriella bez słowa usiadła na wskazanym miejscu. Właściwie była bardzo ciekawa tego człowieka. Czuła, że gdyby teraz stąd wyszła, on by jej nie zatrzymywał, ale później żałowałaby, że nie została i nie dowiedziała się więcej.

    Uśmiechnął się do niej, pokazując przy tym lśniące, białe zęby, które kontrastowały z ciemną twarzą. Przez ułamek sekundy, kiedy na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach coś, jakby niepewność, ale trwało to tak krótko, że być może tylko jej się zdawało.

    Kim on może być, pomyślała, już nie wiadomo który raz. Postanowiła zadać znowu to samo pytanie:

    – Kim jesteś?

    Mężczyzna spojrzał w bok, ale zdążyła jeszcze dostrzec w jego oczach wesołe błyski.

    – Moje imię brzmi Noctus.

    Trochę dziwne to imię, pomyślała. Głośno zaś powiedziała:

    – Skąd wiesz, kim ja jestem? I co to w ogóle za miejsce?

    – Muszę przyznać, że bardzo długo czekałem, byś w końcu tutaj zawitała. – Przerwał na chwilę, po czym znów zaczął mówić. – Na pierwsze pytanie nie mogę ci na razie odpowiedzieć, to odrobinę trudne, nawet dla mnie. Przykro mi, ale myślę, że wkrótce wszystko się wyjaśni. A jeżeli chodzi o to miejsce... Cóż, tutaj spotykają się ludzie, którzy chcieliby zmienić świat! Wiem, jak strasznie patetycznie to brzmi...

    – Jeśli miałabym być szczera – wtrąciła – owszem, nieco patetycznie.

    – Nie musisz nic mówić – powiedział, zanim zdążyła skończyć, i uśmiechnął się do niej. – Wiem, że ciebie również boli ta niesprawiedliwość, ale to można zmienić! – W jego oczach płonął jakiś tajemniczy ogień, kiedy mówił. – Można ochronić ludzi przed ich własnymi słabościami!

    Niby skąd mógł wiedzieć, co ją boli? Owszem, patrząc na tę ogromną niesprawiedliwość, która panowała na świecie, czuła, jak coś dławi ją w gardle, ale... zmienić świat?

    – Tak jak w tej legendzie? – spytała, wskazując na stos papierów. – Teraz nie ma żadnego boga, który mógłby tego dokonać – zauważyła cierpko.

    – Nie przeczytałaś tej legendy do końca – powiedział cicho, spuszczając wzrok.

    – A co było dalej? – zapytała.

    Westchnął cicho.

    – Cóż. Pewnego dnia bóg zniknął. Tak przynajmniej wydawało się ludziom. Próbowali się z nim skontaktować, ale bezskutecznie. W tym samym czasie ówczesną cywilizację spotkała zagłada. Zginęli prawie wszyscy. Ci, którzy przeżyli, przekazali dalej tę oto legendę. Ludzie z czasem przestali pamiętać o swoim bogu, zaczęli szukać sobie nowych. Wielbili Słońce, pioruny, morze, góry, drzewa, wszystko, co tylko było dla nich choć odrobinę niezrozumiałe. Z czasem ukształtowało się wiele różnych religii, które istnieją do dziś.

    – A co stało się z tym bogiem? Dlaczego ich opuścił? – drążyła nadal.

    Mężczyzna westchnął.

    – I w tym właśnie tkwi cały problem, ponieważ on nigdy ich nie opuścił. Cały czas przy nich był, chociaż ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Niestety, pewne okoliczności sprawiły, że nie mógł im pomóc. Wbrew temu, co myśleli o nim ludzie, wcale nie był wszechmocny, miał swoje słabości, które można było wykorzystać przeciwko niemu. – W jego głosie Gabriella wyczuła jakiś smutek. – Ale teraz wszystko się zmieniło – dodał na koniec.

    Dziewczyna patrzyła na niego sceptycznie. Czy on naprawdę wierzył w to, co mówi?

    – Więc według ciebie on nadal istnieje? – spytała z rozbawieniem.

    Noctus przymknął oczy.

    – Przeczuwałem, że nie uwierzysz, zresztą nie masz powodu, żeby w coś takiego wierzyć. Ale wielu ludzi go spotkało, dlatego wierzą, że z jego pomocą naprawdę uda im się zmienić ten świat.

    Gabriella zamyśliła się. Zdała sobie sprawę, że musiało zrobić się już okropnie późno. Ojciec z pewnością wrócił z biura i niedługo zacznie się niepokoić. Nagle coś do niej dotarło, wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiała.

    – Dlaczego mówisz „oni, a nie „my?

    Jeśli go tutaj zastała, miała prawo sądzić, że należał do tego całego zgromadzenia. Chyba zdziwiła go swoim pytaniem, bo przez chwilę zdawało się, że nie wie, co jej odpowiedzieć.

    – Powiedzmy, że ja stoję trochę z boku – odparł w końcu. – Nic więcej powiedzieć nie mogę... Ale kiedyś się dowiesz, obiecuję.

    – Wątpię – powiedziała, wstając. Poszedł za jej przykładem. – Bez względu na to, co powiedziałeś i co chciałbyś powiedzieć, myślę, że to nasze ostatnie spotkanie, nie mam zamiaru więcej tu przychodzić. Nie wiem, skąd znasz moje imię i... chyba nawet wolę tego nie wiedzieć, a teraz powinnam już wracać do domu, bo rodzice będą się o mnie martwić.

    Przez jego twarz przemknął jakiś cień, ale trwało to tylko chwilkę, znowu się do niej uśmiechnął i wyciągnął do niej dłoń.

    – Było mi bardzo miło cię spotkać, Gabriello – powiedział. – I myślę, że jednak będziemy mieli okazję ponownie się zobaczyć.

    Gabriella z lekkim wahaniem podała mu swoją dłoń. Kiedy się zetknęły, doznała niejasnego uczucia, że ich dłonie kiedyś już się spotkały. Spojrzała na niego pytająco, ale on chyba niczego nie zauważył.

    – Mnie też było miło – powiedziała. – Żegnaj!

    To mówiąc, odwróciła się i szybko wyszła z mrocznego pomieszczenia. Całą drogę powrotną zastanawiała się, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę, czy też przeżyła sen na jawie. Pomimo tego, co mu powiedziała, była okropnie ciekawa, skąd ją znał, i najważniejsze – w jaki sposób dostał się do jej głowy? A może to wszystko rzeczywiście było snem? Gdzieś podświadomie próbowała to sobie wmówić, ale dotyk ciepłej dłoni nieznajomego nie dawał jej spokoju.

    ROZDZIAŁ 2.

    KORZENIE

    Wróciła późno, ojciec rzeczywiście zaczynał się o nią martwić. Właściwie miała ochotę iść od razu pod prysznic i wskoczyć do cieplutkiego łóżka, ale postanowiła najpierw opowiedzieć mu o planach na ferie, o tym, że chciałaby dowiedzieć się czegoś o swoich korzeniach. Stwierdził, że to całkiem niezły pomysł.

    Kiedy dziewczyna poszła na górę do sypialni i została sam na sam ze swoimi myślami, ponownie zaczęła przeżywać to dziwne spotkanie.

    Noctus. Nie opuszczało jej wrażenie, że spotkała już wcześniej tego człowieka, w jakimś innym życiu.

    Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Leżała na łóżku wpatrzona w ciemność, wcześniej puściła swoją ulubioną płytę i zdała sobie sprawę, że już chyba dziesiąty raz słyszy ten sam utwór. Z westchnieniem pełnym rezygnacji wstała i wyłączyła odtwarzacz. Spojrzała na zegarek.

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1