Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Pozostań w domu
Pozostań w domu
Pozostań w domu
Ebook389 pages5 hours

Pozostań w domu

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Oto opowieść o sile kobiet. Szczególnie w czasach pandemii to one muszą pokazać swoją wolę walki, aby nie dać się zabić i rozwiązać tajemnice czekające w Kuźni Raciborskiej. Czyli największy pożar lasu w Europie, niewybuchy powojenne zabijające saperów, odbijanie więźniów z komisariatu czy leśniczy, którego samobójczą śmierć oglądali kibice lokalnej drużyny piłkarskiej. Jak odnajdzie się tutaj Weronika Jasny, pisarka, której były mąż przepadł bez wieści? Życia nie ułatwi jej rozkręcający się koronawirus, który zmusi ludzi do pozostania w domu. Będą w nim bezpieczni czy wręcz przeciwnie? Jak ulał pasuje tu hasło: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni...” - czas na kontynuację Kryminału Prywatnego.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateMar 9, 2021
ISBN9788381661652
Pozostań w domu

Read more from Rafał Wałęka

Related to Pozostań w domu

Related ebooks

Related categories

Reviews for Pozostań w domu

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Pozostań w domu - Rafał Wałęka

    okładka 1Wa_ęka_tytulowa

    © Copyright by Rafał Wałęka & e-bookowo

    Projekt okładki: Rafał Wałęka

    Skład: Ilona Dobijańska

    ISBN: 978-83-8166-165-2

    Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

    www.e-bookowo.pl

    Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

    Wszelkie prawa zastrzeżone.

    Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

    bez zgody wydawcy zabronione

    Wydanie I 2021

    Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

    „Co cię nie zabije, to cię wzmocni..."

    Kuźnia Raciborska to lasy, a lasy to tajemnice. Był tu największy pożar lasu w Europie, niewybuchy powojenne zabijające saperów. Był też policjant, który zastrzelił swoją rodzinę i leśniczy, którego samobójczą śmierć oglądali kibice lokalnej drużyny piłkarskiej. Było też odbijanie więźnia z komisariatu... Teraz, w Kuźni Raciborskiej, przyszedł czas na nowe sekrety, które będzie musiała odkryć Weronika Jasny, pisarka, której były mąż przepadł bez wieści. Życia nie ułatwi jej też rozkręcający się koronawirus, który zmusi ludzi do pozostania w domu. Będą w nim bezpieczni czy wręcz przeciwnie? Oto Kuźnia, w której każdy jest kowalem własnego losu...

    Prolog

    – Czekaj, wracaj! – wołała kobieta. Potworne zmęczenie dawało o sobie znać. Pot kapał z jej czoła i po raz kolejny obiecała sobie, że popracuje nad kondycją, gdy skończy się ten pandemiczny koszmar. Trudno jej się oddychało. Przemknęło jej przez głowę, że się zaraziła. Nie chciała skończyć pod respiratorem. Wiedziała, jak mało ich jest. Dysząca kobieta przywołała swoje myśli do tu i teraz. Nie czas na paniczne dygresje.

    – Zły... zły... pies... zły pies... o Jezu – mamrotała zdyszana, machając srogo palcem. Ledwo zaczynała normalnie oddychać, a myśli mimowolnie powędrowały do znajomego policjanta. Chwilę później znów musiała biec. Zmusiła się do tego, choć miała ochotę po prostu usiąść i się wyłączyć. Czuła, że baterie jej wysiadają. Nigdy nie należała do sportowców, ale ostatnio coraz bardziej się zapuściła. Jakby pozostawanie w domu było ku temu usprawiedliwieniem. Teraz musiała biec, aby nie stracić z oczu towarzysza i całe te niezdrowe obżarstwo domowe nieprzyjemnie o sobie przypominało.

    – Ten pies to przepustka do wolności! Pomoże ci – obiecała sobie. Ze zdjętą maseczką wkroczyła do lasu. Kolejny zakaz złamany, pomyślała. Jej towarzysz był już nie do zatrzymania, a ona musiała dotrzymać mu kroku. Odgarniając przeszkadzające gałęzie, ostrożnie kroczyła za nim, a gdzieś po głowie kołatały się jej myśli o niewybuchach, którymi kuźniański las potrafił zabić. I to całkiem niedawno.

    Jej towarzysz dotychczas nie sprawiał problemów, ale dziś się to zmieniło. Nie miała wyboru. Musiała mieć wyjaśnienie, musiała mu zaufać. Przeczuwała, że nie powinno jej tu być, lecz nie mogła się powstrzymać od dalszego brnięcia w las za towarzyszem. Była na niego zła, a jednocześnie zaintrygowana.

    – Ostrze... ostrzegam cię. Je... jeszcze... jeden... jeden taki numer i... – dyszała, próbując wyglądać na srogą, ale nie miała sił, by się odpowiednio wściec. Obserwowała natomiast towarzysza, który ze zwierzęcą rządzą zaczął kopać w ziemi.

    – Oszalałeś?! – zapytała.

    Policjantów często nazywa się psami – jednych to obraża, drugich nie. Bo tropią, bo pilnują, a niektórzy niestety ulegają pokusie i zrobią wszystko za nagrodę, gdy kości zostaną rzucone. Kobieta należała do psów, jej towarzysz również. Ale w tej chwili nie byli w stanie się porozumieć. On znalazł to, czego szukał, a ona dalej nie rozumiała jego makabrycznego odkrycia.

    Z ziemi wystawała trupioblada dłoń. Kobieta sądziła niedawno, że na pewien czas da sobie spokój z kryminalnymi emocjami. Miała odpocząć, zostać w domu, ale los chciał inaczej, więc odłoży te plany na półkę z dietą i planami schudnięcia. Zbliżyła się do znaleziska. Nie trzeba było tu Sherlocka Holmes’a, by być pewnym, że kończyna należy do człowieka. I to martwego. Wystająca trupia dłoń nic już nie napisze, a spoczywający pod ziemią właściciel nigdy już nie przemówi. Dowody będą musiały wypowiedzieć się za niego. Za nią. Za to. Historia trupa w Kuźni Raciborskiej znów sprowadzi tu media.

    – Do kogo należy to ciało? – zastanowiła się kobieta. Miała wrażenie, że trup błaga, by pociągnąć go za dłoń i po prostu pomóc wstać. Jak widać, w Kuźni Raciborskiej zabija nie tylko koronawirus.

    Zanim sprawy doszły do powyższego momentu, wydarzyło się to wszystko, co poniżej...

    Rozdział 1

    Opole. Marzec 2020 r.

    Woda. Niosąca oczyszczenie, dająca życie, gasząca pragnienie i pożary.

    Woda. Niosąca zniszczenie, odbierająca życie.

    Człowiek. Tworzący, kochający, niezniszczalny.

    Człowiek. Niszczący, nienawidzący, śmiertelny.

    Weronikę nawiedziła też myśl o tym, że człowiek w ponad połowie składa się z wody.

    – Stąd te nasze podobieństwo do wody? Ta dwoistość natury. Brudna. Czysta. Dająca życie, odbierająca życie – Weronika miała w głowie całkiem niezły kocioł. Uznała, że przesadziła z winem. Nie pierwszy raz ostatnio. Ale dała sobie czas na taką wolność. Do normalności wróci, gdy świat znów taki się stanie. Bo ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Normalni też chyba nie. Nie zastanawiała się nad wyborem: szczęście czy normalność, nie teraz. Przyjemnie było jej na tym rozdrożu. Starała się cieszyć drobiazgami jak drink, dobre jedzenie, nieśpieszny prysznic. Lubiła ostatnio odpłynąć.

    Woda spływała po jej nagim ciele i miała zmyć z niej ciężar rozmyślań. Para wodna na dobre rozgościła się w łazience. Tworzyła mgłę, schronienie, którego Weronika teraz potrzebowała. A przynajmniej takie miała wrażenie. Chciała się gdzieś zaszyć, odczepić od tego świata, coś zmienić. A jednocześnie chciałaby zasnąć i obudzić się, gdy znów będzie jak kiedyś.

    – Może koronawirus przyszedł w odpowiednim momencie? Boom na książki, a jednocześnie brak konieczności wystąpień, wieczorów autorskich i przyjmowania długiej kolejki ludzi po autografy. Uśmiechy, mechaniczne podpisywanie książek niczym pani na poczcie rytmicznie wlepiająca pieczątki – pomyślała pisarka. Tęskniła za dawną rutyną, mimo że kiedyś zdarzało się na nią narzekać. I tak na zmianę. Raz miało być jak dawniej, innym razem zupełnie inaczej.

    Nie żeby Weronika Jasny nie chciała być sławna. Wywalczyła swoją popularność, dbała, by było o niej głośno, ale w końcu nadszedł w jej życiu moment, gdy naprawdę potrzebowała spokoju i odosobnienia. Niezbędna jej była zmiana i oddech, taki metaforyczny, bo o ten fizyczny było coraz trudniej w zaparowanej, gorącej łazience.

    Nie wiedziała, jak długo brała prysznic, ale było jej tu dobrze. Odwlekała moment wyjścia z kabiny, jakby to miało w czymś pomóc. W końcu zmusiła się, by to skończyć. Zakręciła wodę i stanęła przed lustrem. Przetarła je i spojrzała na siebie. Wiele osób uważało ją za ładną. Pełną uroku. A także nieco denerwująco, bo jakby ze zwróceniem uwagi na wiek, mówiono o niej „zadbana. Nie lubiła takiego określenia damskiej urody. Jak stare auto, które jako tako wygląda, bo ktoś o nie „zadbał. Jakiś czas temu, jeszcze przed pandemią, przeszukiwała oferty biur podróży. W opisach hoteli pojawiał się ten przymiotnik, na przykład zadbany pokój. Uznała wtedy, że to trochę jak gloryfikowanie faceta poprzez fakt, że nie bije żony. Przecież normalnością powinno być, że mężczyzna o kobietę dba. Normalny facet nie bije żony, pokój w hotelu zawsze jest zadbany, więc po co to pisać? Ale znała te style pisarskie, jej były też lubił wypisywać oczywistości i masakrować teksty złotymi myślami, monologami czy nadmierną liczebnością przymiotników. Potem czytelnik się gubił i… Znów złapała się na myśleniu o nim. Nawet gdy stoi przed lustrem i patrzy na własne odbicie. Po relaksującym, oczyszczającym prysznicu. Cholera jasna. Odgarnęła swoje czarne włosy opadające za ramiona. Zastanawiała się przez moment, czy nie czuła się lepiej w blondzie.

    Po chwili naszły ją znacznie przyjemniejsze myśli i odczucia. Weronika Jasny poczuła na sobie czyjeś dłonie. Zamknęła oczy, delikatnie się uśmiechając.

    – W końcu – pomyślała. Nie wiedziała, czy chodzi jej o obecność własnego uśmiechu czy osoby, do której należą dłonie krążące teraz po jej nagiej, wilgotnej skórze. Poddała się temu uczuciu i przylegającemu do niej nagiemu ciału. Silne dłonie, a jednocześnie delikatność drugiego człowieka. Weronika znała to połączenie. Kochała to, pragnęła tego. Jedna dłoń wędrowała powoli w dół, od policzka, przez szyję, z dłuższą przerwą na piersiach. Druga ręka trzymała Weronikę w uścisku, jakby osoba stojąca za nią bała się, że pisarka ucieknie. Nie miała takiego zamiaru. Pocałunki na szyi, masaż piersi, a następnie tego, co miała najcenniejsze między udami... Wszystko to było zbyt przyjemne, by brać nogi za pas. Chyba że do sypialni, gdzie drugie nagie ciało z łazienki znów chwyciłoby Weronikę i pozwoliło oderwać się od męczącej przeszłości w lepszy sposób, niż samotne rozmyślanie z butelką wina.

    Pisarka odwróciła się powoli. Stanęła na palcach i wysoko uniosła głowę, by pocałować towarzyszkę. Hanna była znacznie wyższa, lepiej zbudowana niż Weronika, ale zachowała przy tym swoją kobiecą delikatność – zarówno w gestach i słowach, jak i w fizyczności. Tego brakowało pisarce w byłym mężu. Nie umiał zachować równowagi. Raz zbyt szorstki, innym razem wydawał się jej zbyt babski. Zbyt wrażliwy. Zbyt angażujący. Po prostu zbyt. Jeden wielki problem, z którym musiała sobie radzić. Bo on nie potrafił.

    Po przyjemnej chwili mentalnego odlotu Weronika poczuła, że spada. Chwilę później miała wrażenie uderzenia o twarde podłoże. Bezwładne ciało nie uderzyło o kafelki w łazience, nie wylądowało też na dnie przepaści czy nawet na podłodze sypialni. Weronika obudziła się w swoim łóżku, a to było po prostu brutalne wyrwanie ze snu. Jakże przyjemnego.

    Zbudziła się już bez swojej towarzyszki. Westchnęła i spojrzała w sufit. Odruchowo przejechała językiem po wargach na wspomnienie Hanny. Poczuła suchość w ustach. Tęskniła za ukochaną, za wodą, za normalnością.

    Skierowała wzrok na opróżnioną butelkę wina Carlo Rossi. Obok stał jeden kieliszek. Weronika przeciągnęła się leniwie i rozmyślała przez chwilę nad tym, jak spędzić najbliższy dzień. Jak zwykle na myśleniu o pisaniu czy tym razem naprawdę będzie pisać? Obawiała się blokady twórczej, nie chciała być jak on. Spokojnie. Poradzi sobie, zawsze sobie radzi. A on? Walić go. Ma to, na co zasłużył.

    – Niech wypierdala – pomyślała Weronika o byłym mężu. Potem jakby silniejsza wstała, ubrała się na sportowo i wyszła z mieszkania. Po chwili wróciła, bo zapomniała maseczki

    oraz rękawiczek. Ubrana od stóp do głów znów opuściła mieszkanie. Choć wiele osób mówi „zostań w domu to ona nie mogła, a nawet nie chciała. Kiedyś słyszała hasło: „w domu ludzie umierają. Czy wkrótce miało to pasować jeszcze bardziej?

    Na klatce schodowej nie spotkała nikogo. Tak powinno być. Słońce dopiero wschodziło. Weronika spojrzała na zegarek. Była 6 rano. Ludzi mało, prawie wcale, ale to nie pora powstrzymała ich przed spacerem. Koronawirus skutecznie nastraszył cały naród. Świat miał za jakiś czas znaleźć się na kolanach. Szerzyła się epidemia strachu i szkoda, że coraz więcej było ku temu powodów.

    Wychodząc z klatki swojego bloku, Weronika mimowolnie pomyślała o osobach w mieszkaniach. Normalnie szliby do pracy, ruszyliby do piekarni, odwoziliby dzieci do szkoły.

    – Siedzą w domu i czytają moje książki, nie wiedząc, że może nie być kolejnych.

    Zganiła się za bezsens tej myśli, jakby była jedyną, ostatnią żywą pisarką na świecie.

    Z drugiej strony, każdy sposób na zmuszenie się do pisania byłby teraz odpowiedni. Jeśli byłby skuteczny. Weronika słyszała od innego pisarza, że bieganie to doskonała ucieczka od własnego mózgu. Niezależnie od czasów. Zatem i ona ruszyła truchtem przed siebie, opuszczając teren zamkniętego osiedla przy szpitalu na Witosa w Opolu.

    Czuła na sobie spojrzenia nielicznych przechodniów, szczególnie tych w maseczkach. Ona nie miała zamiaru biegać z takim bagażem odbierającym przyjemność z aktywności fizycznej. Maseczka na twarzy wydawała się smutnym obowiązkiem, który póki co starała się omijać. Zresztą liczyła, że ta cała pandemia szybko minie. Ale, gdy szła na zakupy lub na zwykły spacer to maseczka gościła na jej twarzy. Po pierwsze: restrykcje rządowe. Po drugie: mniejsza szansa, że rozpozna ją jakiś fan. Gdyby w maseczce lepiej się oddychało, to może nawet by to polubiła. Czasami. Ale maska nie była przyjemnością dla płuc, podobnie jak świadomość, że koronawirus biegnie tuż obok. Czai się za rogiem, przyjdzie z sąsiadem. Może chwyci ją za gardło, gdy wbiegnie do parku przy osiedlu ZWM. Ale i bez maseczki na twarzy złapała zadyszkę wcześniej, niż planowała. Pomyślała o swojej lichej kondycji, ale niezłym parciu na bieganie. To słabe połączenie. Jak erotoman i impotent.

    – Z czasem będzie lepiej, jeśli dożyję – pomyślała. Kac też nie pomagał. Poczuła nieprzyjemne kłucie w płucach i suchość w ustach. – Trudności z oddychaniem, potem gorączka – przypomniała sobie najczęstsze symptomy koronawirusa. Zganiła się za to. – To przecież kac i lenistwo. Musisz się więcej ruszać, kobieto – dodała i pobiegała dalej.

    Chwilę później zatrzymała się przy placu zabaw. Był obwiązany specjalnymi taśmami zabraniającymi wejścia dzieciom i rodzicom. Weronika nie miała potomstwa, ale ten widok wywołał u niej smutek. A nie powinien, przecież temat jej nie dotyczy. Tak sobie mówiła. Ta cisza była przygnębiająca. Brakowało wrzeszczących dzieci w drodze do przedszkola. Brakowało nawet żuli śpiewających coś pod sklepem z kiepskim tanim winem w dłoni. Kiepska była też kondycja Weroniki, która dopiero niedawno wznowiła bieganie. Wcześniej pretekstem do lenistwa był zakaz wychodzenia z domu. Spędziła 14 dni w zamknięciu. Kwarantanna dla pisarza mogłaby być motywacją do usadzenia dupy na krześle i spłodzenia kilku rozdziałów ciekawej książki. A tu nic. Pisarska impotencja.

    Weronika nigdy nie miała takiej blokady twórczej, ale tym razem nie mogła się zebrać do tworzenia. Nie chciała pisać o przeszłości, tak świeżej i bolesnej. Nie miała też pomysłu na przyszłość, a teraźniejszość po prostu ją przygnębiała. Zresztą trudno jakkolwiek inaczej podejść do tego, co się stało. Co się dzieje. Co się wydarzy. – On, Kuźnia Raciborska i te cholerne... wszystko.

    Z pętli marudzenia wyrwał Weronikę dźwięk jej dzwoniącego smartfona. Wyjęła go z kieszeni w bluzie. Spojrzała na wyświetlacz. Zwlekała dłuższą chwilę, wahając się. Nie odebrała. Telefon nie dawał za wygraną. Znów zadzwonił, ale ponownie nie zdobyła się na odebranie połączenia. Gdy jednak dostała SMS, nie odmówiła sobie jego przeczytania. Ruszyła spacerem na spotkanie, choć czuła w kościach, że tego dnia lepiej było zostać w domu...

    Rozdział 2

    Opole. Marzec 2020 r.

    Zbliżała się 7 rano. Miasto budziło się do życia, a marzec zdawał się być coraz bardziej wiosenny niż zimowy. Weronika wyszła z parku przy osiedlu ZWM. Poruszała się nieśpiesznym krokiem, jakby chciała odwlec spotkanie w czasie. Ubrana była jak do biegania, ale jej ciało niezbyt nadawało się dziś do aktywności. Wyszła na powietrze, ale umysłem wciąż tkwiła pod prysznicem w swojej łazience. Właściwie zastanawiała się, po co w ogóle wyszła dziś z domu. Powinna w nim zostać, pisać, pracować lub czekać. Albo wszystko naraz. Teraz jednak, gdy postanowiła w końcu spotkać się z Jarosławem, musiała zaspokoić swoją ciekawość. Nie wiadomo, co miał zaspokoić Jarosław, ale Weronika niezbyt miała ochotę być tego częścią. Zawsze uważała go za dość śliskiego gościa, który z niewiadomych powodów kumplował się z jej byłym mężem. Za dawnych czasów, bo takimi wydawały się czasy normalne, obaj panowie twierdzili, że sobie wzajemnie pomagają. Według pisarki wątek homoseksualny odpadał, bo obaj, Jarek i jej Tymon, byli psami na baby. A może to wszystko przykrywka? Różnie bywa. Ona sama przez prawie całe życie była hetero. Lub przynajmniej za taką się miała.

    – Lesbijka, hetero, biseksualna? Po co te całe szufladkowanie? – zastanawiała się, gdy mijały ją dwie dziewczyny, na oko oceniła je na tzw. „wiek studencki". Taki wiek świetności, już dorosły, a jeszcze pozwalający na błędy młodości. Maszerujące studentki trzymały się za dłonie i niosły kawę kupioną na pobliskiej stacji benzynowej. Nie wstydziły się swojego uczucia. Miały gdzieś społeczny dystans. Wolały chyba umrzeć razem niż żyć osobno. Eksponowały miłość międzyludzką i nie miały problemu z tym, że są lesbijkami. Weronika pobiegła myślami do Hanny, która często zarzucała jej ukrywanie związku. Taki dręczący chłód w przerwach między gorącym uczuciem, który mroził, studził zapał, zamiast być powiewem świeżości. Niemniej jednak, gdy Weronika patrzyła na te młode, zajęte sobą dziewczyny, zrobiło się jej cieplej na sercu. Chciałaby znów być młoda, ale czuła, że nie zmieniłaby swoich wyborów. No może poza kilkoma wyjątkami. Czy do tych wyjątków wrzuciłaby swojego Tymona? Zawahałaby się, tyle wiedziała na pewno.

    Raz jeszcze spojrzała na oddalające się dziewczyny i w jej głowie pojawiły się inne myśli.

    – One nie marnują czasu, od razu wiedzą, kim są, zazdroszczę im – Weronika znów pomyślała o Hannie, ale po chwili te przyjemne ciepło na sercu zastąpiło nieprzyjemne, parzące uczucie gorąca. Myśli o byłym mężu zawsze były u niej sprzeczne. Kobieta często nie widziała, jak to interpretować. Taka jej się miłość w życiu trafiła. Raz daje ciepło, innym razem parzy. Jak kurde junkersy pod prysznicem. Od dawna nie wiedziała, czy te gorąco w jej wnętrzu to nie do końca wygasłe uczucie do męża, spowodowane zbyt dużym tempem biegu wyrzuty sumienia w płucach, czy jednak objaw pasujący do pierwszych symptomów koronawirusa.

    – Trzeba było zostać w domu. Ale ty musiałaś wyjść, nie? Uparta babo. Dokończ to, co zaczęłaś, zaspokój ciekawość lub pozbądź się tych durnych wyrzutów sumienia – przywołała się do porządku i podążała dalej w kierunku mieszkania Jarosława.

    Po drodze nie spotkała żadnej większej grupki osób, mijała jedynie pojedynczych ludzi na spacerach ze swoimi psami lub idących z zakupami. Te były bardziej obfite niż typowo poranne. Ludzie nie kupowali tylko kilku świeżych bułek z piekarni lub mleka z osiedlowego sklepu, bo rano im zabrakło do kawy. Zgodnie z zaleceniem kwarantanny narodowej zakupy mieliśmy robić rzadziej, ale powinny być większe. Na później i żeby tyle nie chodzić. Nie spotykać się. Dystansować się.

    Weronika przypomniała sobie pierwsze dni aktywności wirusa. Nagle zamknięte żłobki, szkoły, uczelnie, odwołane mecze, pustoszejące stopniowo biurowce i konieczność pracy zdalnej. Ludzie masowo rzucili się do sklepów, choć nikt nie zapowiadał ich zamknięcia lub ograniczeń w dostawach. Z półek częściej niż zwykle znikał papier toaletowy – ktoś powiedział wtedy, że ludzie zaczęli srać ze strachu. Nagle wyparował też cały makaron i ryż – ktoś inny napisał, że to na cześć Włochów, u których wirus najszybciej w Europie rozkręcił się „na dobre". Jeszcze ktoś dodał, że ryż kupujemy w hołdzie Chinom, czyli miejscu narodzin koronawirusa. Weroniki te teorie nie śmieszyły wcześniej i nie śmieszą dziś. Miała jednak przeczucie, że jej męża bawiłyby do łez. Może to on pisał te bzdury w internetach?

    Przez pewien czas dało się poczuć jak za czasów komunizmu. Kolejki przed mięsnym, pustki na półkach. Z czasem wszystko wróciło do normy, na moment. W marcu 2020 wszyscy jeszcze łudzili się, że pandemia to chwilowa sprawa. Jak się z później okazało, koronawirus przyjechał do Polski i został na znacznie dłużej, a ludzie przyzwyczaili się do nowej normalności. Wiele osób po prostu lubiło mieć zasady, by móc je łamać. Polak potrafi.

    Trzeba było sobie radzić. Weronika wierzyła, że jest właśnie wśród tych radzących sobie. Teraz musiała coś zaradzić na sprawę, w którą chciał wplątać ją Jarosław. Jeden z niewielu kolegów byłego męża. Właśnie w kierunku mieszkania Jarka zmierzała. W pobliżu tegoż budynku Weronika Jasny mogła podziwiać miejsce, które niegdyś często odwiedzała. Z nieukrywanym żalem spojrzała teraz na Kubaturę, klub nocny, ośrodek rozrywki czy spotkań i jednocześnie świetny bar do oglądania meczy piłkarskich. Jednym z właścicieli Kubatury jest Jakub Błaszczykowski. Filantrop, właściciel fundacji pomagającej dzieciom, żywa legenda Borussi Dortmund i Wisły Kraków, do której wrócił pograć pod koniec kariery, a pożyczką na ponad 1 mln złotych uratował tego wielokrotnego mistrza Polski przed upadkiem. W głowie Weroniki, jak jakaś upierdliwa dygresja, ponownie pojawiła się myśl o mężu, który w przeciwieństwie do niej nie lubił piłki nożnej, choć jak typowy facet czasem mówił inaczej.

    – Byłym mężu – upomniała się Weronika, a żeby pozbyć się go z głowy, znów przywołała osobę Kuby Błaszczykowskiego. Reprezentant Polski, wieloletni kapitan tej drużyny i jeden z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki kopanej. Przy tym sympatyczny, lecz uparty i pełen woli walki człowiek, którego za młodu spotkał dramat – własny ojciec zabił mu nożem matkę. Weronika czytała setki kryminałów, w których taki motyw byłby doskonałym początkiem książki albo późniejszym zwrotem akcji, który mrozi krew w żyłach. Lecz nie tutaj. Dramat młodego Kuby nie pozostał dramatem dorosłego Jakuba. Nosi w sobie tę bliznę, ale nie tylko wyrósł na świetnego człowieka, lecz także pomaga innym. Weronika wyczytała to wszystko w jego biografii i żałowała, że nigdy nie poznała go osobiście. Obiecała sobie, że na pewno to zrobi. Z szacunku uściśnie mu dłoń, gdy będzie to dozwolone. Jak tylko minie ta cała pandemia, która nie pozwala podać sobie ręki. Weronika poczuła irracjonalną złość na chorobę, której nie widać, a roznosi się i robi wielkie szkody. Jak hejt i głupota. Z drugiej strony pomyślała też o sobie. Czuła się hipokrytką.

    „Zostań w domu, „Nie spotykaj się z ludźmi, „Ciesz się czasem" – wszystkie te zasady świadomie złamała. Nie została w domu, właśnie szła na spotkanie, a czas w ogóle jej nie cieszył. Wręcz ją wkurzał, podobnie jak Jarosław, który za dużo popijał z jej mężem. Trudno stwierdzić, kto kogo namawiał na alkohol.

    Z mężem? Byłym mężem. Weronika spojrzała na telefon, by przypomnieć sobie adres wskazany w SMS-ie. Była w dobrym miejscu, jakby coś ją tu pchało. Kiedyś byłaby pewna, że to magnes Kubatury, ale teraz? Raz jeszcze spojrzała na stojący naprzeciwko Kubatury blok mieszkalny z luksusowymi apartamentami. Odnalazła odpowiednią klatkę. Wbiła na domofonie kod z SMS-a i weszła do środka. Mieszkanie Jarosława było na 2 piętrze. Weronika żałowała, że nie znacznie wyżej, odwlekłaby te spotkanie w czasie. Spotkanie z tym mężczyzną wydawało się jej szczytem masochizmu. Nie lubiła go. Nie ufała mu, a jednak była, gdzie była.

    Rozdział 3

    Opole. Marzec 2020 r.

    Weronika weszła po schodach, czując, że kac skutecznie wstrzykiwał do jej nóg kwas mlekowy. 2 piętra i nogi bolą. Wstyd, pomyślała. Jakby jednak jej sportowy strój miał jakieś przeznaczenie. Zawahała się przez chwilę, stojąc przed drzwiami Jarosława, po czym zastukała w nie. Cisza. Znów zastukała.

    – Droczy się czy po prostu chce mnie wkurzyć?

    Weronika miała już w głowie wizję siebie wchodzącej do środka. Nikogo nie ma, a na podłodze martwy Jarek. Krew, list i zaproszenie do rozwiązania zagadki kryminalnej. Albo po tym widoku ucieka z miejsca zdarzenia, ściga ją policja i pomaga jej Kuba Błaszczykowski! Nie, Weronika miała nadzieję, że zbyt duża ilość kryminałów, nieważne czy napisanych przez nią, czy wyczytanych od kogoś, przestanie tak nakręcać jej psychikę. Potrzebowała zdrowego rozsądku. Pomyślała przez chwilę, że kolejną jej książką nie będzie kryminałem czy romansem. Odczeka kilka lat i napisze coś innego? Może biografię sportowca? Weronikę wyrwał z rozmyślań Jarosław otwierający drzwi.

    – Co się tak dobijasz? – zapytał.

    – Ty mnie dobijasz, tym szlafrokiem – odparła Weronika, patrząc na niższego od niej chudzielca. Zwykle widziała go elegancko ubranego, niezależnie od okazji. Agent nieruchomości, który nie wstydził się pokazać na mieście z drinkiem, ale w pogniecionej koszuli i tanim krawacie nie wyszedłby z domu.

    Dziś Jarek wypił chyba więcej niż zwykle. Gestem zaprosił Weronikę do środka. Skierowała się za nim do salonu z dziwnym niepokojem, choć przecież znała Jarosława kilka lat. Bujna wyobraźnia to czasami przekleństwo, nawet dla pisarza, gdy nad tym nie panuje. Jarosław przez dłuższy moment wpatrywał się w gościa.

    – Napijesz się czegoś? – zapytał, przerywając ciszę.

    – Yyy, nie, ty chyba też już nie powinieneś – odparła, wodząc wzrokiem po walających się tu i ówdzie butelkach po whisky czy puszkach po piwie. – Ogarnąłbyś tu, spodziewając się gościa.

    – Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. Mam przerwę od spotkań i odwiedzin. Takie czasy.

    – Może przyszłam tylko po to, żebyś dał mi spokój?

    – Raczej jesteś tu dlatego, że coś nie daje ci spokoju.

    – Nalej mi szklankę wody, to pogadamy. – Weronika miała dość tej szermierki słownej. Przypominał się jej mąż. Były mąż. Chciała to jakoś przerwać, ale też po ludzku doskwierało jej pragnienie. Miała kaca, logiczną część spożycia alkoholu. A Jarosław? Chyba nawet do kaca nie dopuszczał. Mawiał, że z tym jest jak z chorobą, lepiej zapobiegać, niż leczyć.

    Po chwili Jarek wrócił ze szklanką wody. Podał ją swojemu gościowi, a sam rozsiadł się wygodnie na kanapie. Weronika wolała stać. Nie miała ochoty siadać w mieszkaniu Jarka, bo wiedziała, że działo się tu niejedno i z niejedną. Pamięta opowieści męża albo przechwałki chudzielca, któremu natura poskąpiła urody, ale nadrobiła to sporą ilością uroku. Ten był dla Weroniki tajemnicą – patrząc na niego, z dumą mogła określić się jako lesbijka, choć tylko w myślach. Nie dość, że Jarek na nią nigdy nie działał, to był dla niej symbolem wszystkich facetów wykorzystujących kasę i pozycję do podboju damskich... organów, którymi raczej nie były serca. Tak, urok Jarosława czekał na jego koncie bankowym, a na ofiary wyskakiwał z portfela. Choć czy te baby nie są sobie same winne, skoro sobie na to pozwalają? Weronika musiała przyznać, że nie było jej żal kobiet poderwanych przez Jarka, a mimo to nie lubiła go. Po prostu. Musiała go tolerować przez lata małżeństwa jako najlepszego kumpla męża i jego agenta. Teraz znów musiała znosić jego towarzystwo. Wierzyła, że tylko na chwilę.

    – Jak książka? – zapytał Jarosław. Znów to on musiał przerwać ciszę.

    – Która?

    – No ta, którą piszesz. Nowa.

    – Nie piszę nowej.

    – Niemożliwe. Każdy pisarz coś pisze, skończy jedno, tworzy następne. Na brak czasu nie możesz narzekać. Mróz pewnie na kwarantannie napisałby już trylogię.

    – Powiedzmy, że mam przerwę. W przeciwieństwie do Mroza, ja sypiam.

    – A ja, widzisz, średnio. – Jarek sięgnął po puszkę piwa położoną na kanapie. Otworzył ją i jednym łykiem wypił niemal połowę trunku.

    – Tak spędzasz kwarantannę?

    – Stosuję się do zaleceń, a ty chyba niezbyt. Wnioskując po stroju. To nie jest czas na bieganie.

    – Nie jesteś kimś, kto może mnie pouczać. Siedziałam 14 dni w domu, zrobili mi test i jestem czysta. W przeciwieństwie do tego mieszkania.

    – A co, były wakacje we Włoszech? Niech zgadnę, z tą twoją, jak jej było? Hanna? Doktor Hanna?

    – Nie przyszłam tu na pogawędki o moich wakacjach. Miałeś mi coś pokazać.

    – Tak ci się śpieszy? Nieczęsto miewam tu gości. – Weronika wiedziała, że kłamie. Panienek przewijało się tu aż nadto, płatność za takie usługi nie była dla Jarosława problemem zarówno pod kątem finansowym, jak i moralnym. Dało się też wyczuć, że Jarek czerpie niemałą satysfakcję z faktu ściągnięcia tu Weroniki. Napawał się tym sukcesem, nie chcąc od raz przechodzić do sedna. Akurat trafił na cierpliwą kobietę i testowanie jej sprawiało mu przyjemność. Weronika nie chciała przed sobą przyznać, że nie do końca wie, co teraz ze sobą zrobić. Wyjść czy zostać? Zdecydowała zostać, ale wyjdzie z siebie, by się nie wkurzyć. Wiedziała, po co tu jest. Po trop. Sparafrazowała w głowie „po tropach do celu".

    – Przyszłam po… Wiesz po co.

    – Po trop? Mów waść, wstydu oszczędź. – Jarek zaśmiał się ze swojego żartu. Miał dla gościa coś, co mogło zagłuszyć jej wyrzuty sumienia lub wyobraźnię. Może tak oto sprawa Tymona da jej spokój.

    – Wiesz, po co tu jestem, Jarek.

    Wiedziała, że to przeciwnik PiS-u i był to jeden z powodów, do których zwracanie się do niego per Jarek irytowało go, przyznał to kiedyś. W ogóle praktycznie przestał lubić swoje imię, bo antypisowcom kojarzyło się jednoznacznie z Jarosławem Kaczyńskim, a jego nasz Jarek nie lubił.

    Weronice zdarzyło się wyjść z Tymonem i Jarkiem na miasto. Znosiła wtedy gadki chudzielca z grubym portfelem, lecz mimo doświadczenia, nie wiedziała, ile teraz wytrzyma. Musiał być już po kilku mocniejszych lub na innym środku odurzającym. Nie musiała tego zgłębiać, akurat w tej sprawie śledztwo nie było koniecznością. Co innego Tymon Dantej.

    – No to zamiast pytać, prosto z mostu, obchodzisz się ze mną jak z jajkiem – powiedział zdecydowanym tonem Jarek i dopił swoje piwo. Nie szukał wzrokiem następnej puszki, lecz spojrzał na Weronikę, by odczytała to jako zachętę do konkretnej rozmowy. Nie potrwa ona długo i odetchną od siebie z ulgą.

    – Nie wiem, kto dał ci mój numer, nieważne, pewnie masz swoje sposoby. Ale po co wydzwaniasz

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1