Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Gniazdo książąt Dżawacha
Gniazdo książąt Dżawacha
Gniazdo książąt Dżawacha
Ebook197 pages2 hours

Gniazdo książąt Dżawacha

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Zbliżała się ciemna i nieprzenikniona kaukaska noc. Rzeka Kura w szaleńczym tempie unosiła kłębiące się fale. Dwie kobiety, matka z córką, wraz z tajemniczym pakunkiem próbują przeprawić się na drugi brzeg. Przewoźnik zachęcony wysoką zapłatą, mimo burzy, podejmuje ryzyko przeprawy. Warunki pogodowe nie są jednak jedyną przeszkodą na ich drodze. Wprost na prom kieruje się wielka tratwa, w zderzeniu z którą bohaterowie nie mieliby żadnych szans. W ostatniej chwili na ratunek przybywa nadpływająca z boku łódka. Okazuje się, że wybawicielką jest sama księżniczka Nina bek-Izrael z rodu Dżawacha. Podróż nie kończy się jednak szczęśliwie. Osłabione serce podróżującej matki nie radzi sobie z nadmiarem stresu i wkrótce po przybiciu do brzegu kobieta umiera. Co stanie się z jej osieroconą córką w obcym kraju? -
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateDec 11, 2019
ISBN9788711677056
Gniazdo książąt Dżawacha

Read more from Lidija Aleksiejewna Czarska

Related to Gniazdo książąt Dżawacha

Related ebooks

Reviews for Gniazdo książąt Dżawacha

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Gniazdo książąt Dżawacha - Lidija Aleksiejewna Czarska

    Lidija Czarska

    Gniazdo rodu Dżawacha

    Powieść

    dla dorastających panieneK

    Saga

    Gniazdo rodu Dżawacha

    przełożył

    Marceli Tarnowski

    Zdjęcia na okładce: Shutterstock

    Copyright © , 2019 Lidija Czarska i SAGA Egmont

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 9788711677056

    1. Wydanie w formie e-booka, 2019

    Format: EPUB 2.0

    Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

    SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

    Część pierwsza

    I.

    Rzeka Kura huczała cały dzień.

    Ze wściekłym rykiem kłębiły się dzikie fale, czerniąc się straszliwie pod oślepiająco białą, rozpryskującą się pianą. Kosmate, przeraźliwe, nadciągały groźnie, zawodząc nad czemś i jęcząc, i rozbijały się o kamienną pierś podnóża gór . . .

    Ponura głębina wodna wznosiła się, mknęła z przerażającą szybkością ku przeciwległemu brzegowi, gdzie nie było wyżyn ani opok, mknęła wyjąc i burząc się, grożąc dolinie zalewem, a za chwilę, z żywiołowym rozpędem toczyła się zpowrotem, aby się znowu miotać, wyć, jęczeć tysiącem odmiennych głosów.

    Rzeka huczała cały dzień. Nie uciszyła się i nocą . . .

    Na granatowem tle niebios zajaśniały wielkie, diamentowe gwiazdy . . . Cichy anioł wieczora pozapalał złote iskry nocnego nieba . . .

    Czarne ruiny twierdzy na wysokiej skale, w samem sercu Gori, za dnia nawet upiorne i straszne, teraz spowiły się w jakąś niesamowitą, niepojętą tajemnicę.

    Świecąc diamentowemi blaskami swego diademu, zbliżała się czarna, nieprzenikniona i dumna kaukaska noc.

    A Kura huczała ciągle . . .

    * * *

    Rosły, jak z bronzu odlany Tatar Amed, przewoźnik na rzece Kurze, rano jeszcze uwiązał swój prom na brzegu i postanowił przeczekać tu, aż burza minie.

    Nie zarobił dziś ani abaza ¹ ) na obiad . . . Komużby się chciało w taką pogodę jeździć promem po rzece!

    To też Amed przez cały dzień leżał bezczynnie na brzegu.

    — Ałła werdy! Ałła werdy ² )! — szepcze cichutko, poruszając wargami i zwracając się pobożnie ku wschodowi. — Jeżeli rzeka nie uspokoi się do jutra, trzeba ci będzie z głodu zdychać, Amedzie! Albo ściągnij pasa i idź w góry na barantę ³ ), jeśli prorok dozwoli! . . .

    I młody przewoźnik narzuca burkę na głowę, chroniąc twarz przed dokuczliwem zimnem . . .

    * * *

    — Hej, jest tam kto? — rozlega się nagle donośny głos, przebijając ryk fal i świst wiatru. — Musimy natychmiast przeprawić się przez rzekę!

    — Na Ałłacha! Czy oni poszaleli! . . . Podczas takiej pogody niepodobna przecież ruszyć promem z miejsca!

    — Co mówisz, Amedzie?

    — Powiadam, że podczas takiej burzy niepodobna przebyć rzeki promem . . .Trzeba przeczekać . . . Powiedz to tym, co cię wysłali, Mikołaju! Nie omylił mnie słuch? To ty?

    — Tak . . . Selam alejkum ⁴ ), przyjacielu!

    — Alejkum selam! Szacunek i cześć kunakowi ⁵ ) . . . Ale przejechać niepodobna . . . Trzeba przeczekać burzę . . .

    — Ale my nie możemy czekać! Proszę to zrozumieć! Musimy przeprawić się natychmiast . . . natychmiast . . .

    To już nie głos Ormianina Mikołaja, starego sługi z sąsiedniego duchanu ⁶ ), lecz młody, dźwięczny i czysty jak srebro, głosik dziewczęcy.

    Amed wlepia wzrok w nieprzeniknione ciemności i dostrzega wreszcie na brzegu trzy postaci: jedną męską i dwie kobiece. I jeszcze coś, dziwnie skulonego, tajemniczego, czego dosięgnąć nie może wzrok ani myśl Tatara. Coś szerokiego bardzo, z maleńką główką, coś odzianego czarno zupełnie, jak mnich . . .

    — Musimy przejechać natychmiast! Za wszelką cenę! — rozlega się znowu niecierpliwy, srebrzysty głosik dziewczęcy.

    — Tak! Tak! Przewieźcie nas, proszę! — mówi drugi głos, niższy, głuchy, jakby stłumiony i słaby.

    Amed zawahał się na chwilę.

    Ach, ta rzeka! Tylko u szejtana ⁷ ) w piekle mogą istnieć takie rzeki, jak Kura. Gdy Amed był jeszcze chłopcem, pamięta, burza zniosła most na rzece. Potem zaprowadzono prom. Ale i prom (wszystko jest w ręku Ałłacha!) czyż jest tak bezpieczny?

    — Nie przewiozę. Prom nie wytrzyma!

    Głos Ameda brzmi ponuro, prawie groźnie.

    Cóż u licha! Ałłach stworzył go nie poto, aby umierał tak wcześnie, prawie u progu życia, samotny, jak kołek w polu!

    Zaledwie myśl ta błysnęła w jego głowie, już zgasła.

    Nagle drobna rączka opada na jego ramię.

    — Słuchajcie, Amedzie! Przewieźcie nas, proszę, na tamten brzeg . . . Zażądajcie wyższej ceny, ale przewieźcie nas. Musimy tam być koniecznie . . . na dziewiątą wieczór. Nie wolno nam się spóźnić! Za nic w świecie! Za nic w świecie!

    Głos drży i załamuje się . . .

    Latarnia na brzegu migocze od wiatru, ale Amed rozróżnia jednak przy jej słabem świetle kędzierżawą, jasną główkę, kapryśnie wygięte brwi, rozkazujące małe usteczka i wielkie niebieskie oczy, — rozróżnia młodziutką twarzyczkę o przejrzystej cerze i oczy, głębokie, jak Kura, z taką samą prawie burzą w głębinie, burzą zniecierpliwienia, prośby i gniewu.

    — Musimy przejechać! koniecznie!

    To już nie prośba, lecz rozkaz. W głosie i w oczach. Wargi wydymają się dumnie, surowo.

    — Za pół tumana ⁸ ) przewieziecie nas! — mówią te wargi.

    I odwracając się za siebie mała osóbka mówi innym już tonem:

    — Nie bój się, mamo! Wejdź na prom! A ją postawcie tu, Mikołaju . . . Będę ją trzymała obydwiema rękoma . . . Tutaj . . . Tak . . . Wyśmienicie . . .

    Obok zdumionego Ameda przeniesiono i postawiono na promie ów dziwny, czarny przedmiot, który już pierw zwrócił jego uwagę. Energiczna osóbka wyciągnęła rękę do swej towarzyszki:

    — Nie bójże się, nie bój się, mamo . . . Zejdź bez obawy . . .

    — Ależ, Danusiu, dziecko drogie, ja się boję nie o siebie!

    W cichym, stłumionym głosie starszej pani brzmi trwoga.

    — Głupstwo! Nie denerwuj się, mateczko! Niebezpieczeństwo nie jest wcale tak wielkie . . . Przewoźnik dostanie całe pięć rubli . . . Za tę sumę może chyba dołożyć starań . . . — mówi młoda osóbka głosem, nie dopuszczającym sprzeciwu. Potem zwraca się do starego sługi:

    — Możecie już pójść, Mikołaju! Mam nadzieję, że na tamtym brzegu znajdzie się ktoś, kto mi ją poniesie, — mówi, wskazując palcem na tajemniczy przedmiot.

    W duszy Ameda trwoga walczy z radością.

    Z jednej strony wzburzone fale rzeki mogą zdruzgotać prom, jak łupinkę, a wtedy biada im wszystkim, czeka ich niechybna zguba! Ale z drugiej strony — pół tumana to suma, którą rzadko kiedy uda się przez dwa tygodnie zarobić biednemu przewoźnikowi Amedowi!

    Nie można się wahać . . . Przewiezie je! . . . Przewiezie!

    Niech ich Ałłach strzeże!

    II.

    — To wcale nie takie straszne! Wcale! — mówi mała osóbka w płaszczu.

    Niebieskie oczy, podobne do dwóch gwiazd, wlepiają się w czarną, tajemniczą głąb fal.

    — Mamo, mamo! Czy ty się naprawdę boisz?

    Stara pani ani na chwilę nie odrywa wzroku od kotłujących się fal, które zalewają prom, opryskując nogi do kolan . . . O, jakie przejmujące zimno! Jaka lodowata woda, przenikająca do szpiku kości! . . .

    Stara pani przemokła do nitki . . . Trawi ją gorączka . . . I to bicie serca . . . to bicie serca! Jakie to straszne! Ale usiłuje zapomnieć o sobie — myśli tylko o młodej dziewczynie — o Danusi.

    Danusia — jej Danusia! . . . Wątła istotka, delikatna jak łodyżka cieplarnianego kwiatu! I ona znosić musi takie przerażenie — ona, Danusia! Przeziębi się jeszcze, dostanie gorączki! Ale nie mogły postąpić inaczej. Czekają na nie. Jeżeli nie przyjadą na czas, będą musiały zapłacić wielkie odszkodowanie, a nie stać ich przecież na to. Danusia ma rację, trzeba jechać koniecznie!

    Amed jakby czuł to także. Ciało jego wyprężyło się, niby strzała. Muskuły nabrały twardości stali.

    — Wielkim jest Ałłach i Mahomet, prorok jego! — szepcze wytężając wszystkie siły i ciągnąc linę.

    A woda opryskuje prom . . . Burzy się, pieni i kłębi . . . Kotłuje się, oblewając ich do kolan! . . .

    Postać w płaszczu przycisnęła do piersi tajemniczy czarny przedmiot i trzyma go obydwiema rękoma, mocno, mocno.

    Kaptur płaszcza zsunął się z jej głowy, włosy rozwiały się. Oczy spoglądają w naprężeniu w ciemną dal . . .

    Mokra jest zupełnie. A w główce jej wirują myśli. „Trzeba zdążyć na tamtą stronę przed zamknięciem sklepów . . . Kupić nowe pantofle . . . mamie i sobie . . . I zaraz pośpieszyć tam . . . Byle się tylko nie spóźnić . . . byle się tylko nie spóźnić!"

    A Kura wyje i kłębią się jej chłodne fale . . .

    Nagle uwaga młodej osóbki odwraca się.

    — Co to tam płynie, daleko, prosto ku nam? Widzicie to, Amedzie?

    Tatar wlepia koci wzrok w ciemności.

    Coś wielkiego, dziwnie długiego, ni to tratwa, ni to ogromna łódka o plaskiem dnie, pędzi na nich, pędzi prosto na prom.

    — Ałła werdy! Toż to tratwa! Wielka tratwa z kłód drzewnych, jakie mieszkańcy wybrzeża spuszczają na wodę, aby zwozić drzewo na jarmark do Gori!

    Widocznie rzeka uniosła tratwę, która mknie na łasce fal. Nie widać na niej postaci ludzkiej.

    — Klnę się na brodę Proroka! — mówi Amed głosem niezupełnie pewnym, — jeśli się zderzy z naszym promem, nie wytrzymamy, zdruzgocze nas i . . .

    — Więc prędzejże! Na miłość Boga, prędzej, naprzód!

    — Cóż można poradzić wobec woli Ałłacha! — odpowiada ponuro Amed.

    — O!

    Okrzyk rozpaczy wydarł się z piersi obu kobiet.

    Na czarnem tle nocy widać blade ich twarze, zastygłe w przerażeniu.

    Amed, równie blady i przerażony, jak one, z wysiłkiem ciągnie linę. Jeżeli prom zdąży przepłynąć poza linję środka rzeki, zanim tratwa uderzy w niego, będą ocaleni!

    — Danusia! Danusia! Moja biedna Danusia!

    Stara pani objęła dziewczynę ramionami . . . Łzy jak grad toczą się z jej oczu.

    — Jeśli tak sądzono — umrzemy razem! Boże, zbaw nas! — szepcze, żegnając zimną jak lód ręką jasną, kędzierżawą główkę . . .

    A fatalna tratwa zbliża się coraz bardziej, coraz bardziej . . .

    Amed, z oczyma zaokrąglonemi ze strachu, pracuje co sił. Ale prom porusza się żółwim krokiem, a tratwa mknie, mknie z zastraszającą szybkością.

    Zguba jest już nieuchronna . . . to tylko kwestja minut, sekund, może . . .

    Niebieskie oczy dziewczyny przebijają ciemności . . . Jedna ręka otoczyła ramiona matki, druga przyciska dziwny przedmiot do piersi.

    — O Boże, Boże! Czyż sądzono nam zginąć tutaj? — szepczą drżące wargi dziewczęcia.

    * * *

    — To ty, Amedzie?

    — Ja!

    — Rzuć prom . . . Jesteśmy tutaj . . . skaczcie do łódki . . .

    — Ocaleni!

    Wielka, ciemna łódka wynurza się z mroku i zbliża nieoczekiwanie do promu. Siedzi w niej kilka osób, których twarze trudno rozpoznać.

    — Ocaleni!

    Dwa głosy kobiece zlały się w jeden.

    — Dzięki Ci, Boże miłosierny!

    Z tylnej części łódki podnosi się jakaś postać.

    — To szaleństwo płynąć podczas takiej burzy! — mówi silny, gardlany, młody głos. — Kto żyw na promie, skaczcie szybko do łódki.

    — Czyżby sama księżniczka była z wami? — zdumiewa się Amed.

    — Nie czas teraz na rozmowy! Pomóż swoim towarzyszom skoczyć do łódki i skocz sam.

    Jeszcze jedna postać wstała z tyłu łodzi i z trudem utrzymując równowagę wyciągnęła ręce naprzód. Stara pani z pomocą Ameda pierwsza zeszła do łodzi. Za nią zeskoczyła niebieskooka dziewczyna, nie wypuszczając z rąk tajemniczego, czarnego przedmiotu. Ostatni zeskoczył Amed.

    Łódka zachwiała się, zakołysała i pomknęła znowu po wzburzonych falach rzeki. Z trudem walczy ze skłębioną rzeką, niby łupinka, niby dziecięcy okręcik do zabawy.

    — Kieruj wprost do brzegu, Arszaku . . .

    — Słucham, księżniczko!

    Trach!!!

    Straszny, ogłuszający trzask, jakby król wód rozbił w gniewie potężne berło swoje o podwodne skały Kury . . .

    To tratwa natknęła się na prom i zdruzgotała go na trzaski . . .

    — Jakie to szczęście, żeśmy zdążyli!

    — O!

    Serce starej pani ścisnęły jakby kleszcze lodowe.

    Gdyby nie ta łódź z nieznajomymi zbawcami, ona i Danusia poszłyby na dno . . .

    Nieznośny ból targnął piersią matki. Coś uciska jej pierś, coś dławi gardło, coś ciąży jak kamień na sercu. Kobieta chwyta się za pierś i z głuchym okrzykiem pada na tył stateczku . . .

    — Mamie jest niedobrze! Mama dostała ataku serca! — z piersi Danusi wyrywa się jęk.

    — Mamo, mamo, kochana! Nie przejmuj się! Niebezpieczeństwo już minęło!

    Blada, strwożona twarzyczka pochyla się nad chorą.

    — Co czynić? Co czynić? — szepcze wzburzony głosik, i młoda dziewczyna w rozpaczy załamuje ręce.

    I znów brzmi gardlany, pełen rozkazujących tonów, władczy głos:

    — Bardziej w prawo, Arszaku!

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1