Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości
A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości
A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości
Ebook166 pages2 hours

A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Alternatywna wersja historii, która prezentuje jak mógłby wyglądać świat, gdyby komuniści objęli stery trzech potęg światowej gospodarki - Niemiec, Rosji i Chin. Agresywne przejmowanie terenu, wszechobecne walki to codzienność tego świata, przez którą jedyne na co czekano to koniec, dzień ostateczny, dzień decydującego boju... Nawet jeśli miałby oznaczać śmierć.Powieść została wydana po raz pierwszy w 1927 roku.Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi. W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.-
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateJul 2, 2020
ISBN9788726427134
A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości

Read more from Edmund Jezierski

Related to A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości

Related ebooks

Reviews for A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości - Edmund Jezierski

    A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości

    Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi. W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.

    Zdjęcie na okładce: Shutterstock

    Copyright © 1927, 2020 Edmund Jezierski i SAGA Egmont

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 9788726427134

    1. Wydanie w formie e-booka, 2020

    Format: EPUB 2.0

    Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

    SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

    XVI.

    — Ale jak, radźcie towarzyszu! — zawołali prawie jednogłośnie Trockij i Morgensztern.

    — Mojem zdaniem, — ciągnął dalej spokojnie Sochacki: — należy uczynić tak: wycofać wszystkie nasze wojska z odległych miejscowości, prócz tych, które strzegą linji kolejowych, ściągnąć je wokoło Warszawy, obwarować się i czekać na natarcie białogwardzistów polskich.,. Wtedy przystąpić odrazu do ofenzywy, rozbić ich i gnać przed siebie...

    Wysłuchali tego projektu z uwagą, namyślali się nad nim w milczeniu przez czas pewien, poczem Trockij spytał, zwracając się do gen. Iwanowa:

    — Co wy, towarzyszu generale, powiecie na ten projekt?

    — Znakomity, — odrzekł gen. Iwanow — tylko należałoby nasze pułki przeplatać z pułkami chińskimi, to powstrzyma żołnierzy od paniki, doda odwagi, a w razie czego nie pozwoli na przejście do nieprzyjaciela.

    — Wy naszym pułkom nie ufacie? — spytał Morgensztern.

    — Nie, — szczerze odrzekł gen. Iwanow — wiem, że są wśród nich takie, które mają już dosyć wojny i komunizmu, i czekają tylko sposobności, ażeby uciec do Polaków...

    — Towarzyszu generale, — rzekł Trockij — dajcie wykazy tych pułków, a towarzysz Buracz pośle tam czekistów... Już oni zrobią tam porządek...

    — A czy towarzysz Buracz pewny jest czekistów swoich? — spytał gen. Iwanow.

    Buracz rozłożył ręce i odrzekł krótko:

    — Nie ze wszystkiem...

    Zapanowało kłopotliwe milczenie, wreszcie Trockij spytał:

    — Lecz przecież są wyjątki?... są tacy, którym wy, towarzyszu komisarzu, ufać możecie?...

    — Są, lecz tych jest niewielu, a ci za dobre pieniądze wszystkich nas sprzedadzą... Ściśle powiedziawszy, mogę ufać tylko sobie i paru prawdziwym fanatykom komunizmu, lecz ci są mi potrzebni tu, na miejscu...

    — No, a inni?...

    — Większość z nich myśli tylko o tem, ażeby uciec z zagrabionem dobrem z Polski, gdyż strasznie boją się zemsty tych Polaków... już teraz na rewizję chodzą niechętnie, a raportów składają coraz mniej... Mam nawet podejrzenie, że niektórzy z nich weszli już w porozumienie z tymi Polakami i za pieniądze wszystko im donoszą...

    — A to by tych, towarzyszu komisarzu, — rzekł Trockij — wsadzić do lochu i rozstrzelać, zabierając im wszystko na skarb...

    — Łatwo to powiedzieć, ale wykonać trudno... Przedewszystkiem nie wiem, którzy to są napewno, a powtóre — jednych zaaresztuję i rozstrzelam, to inni wnet uciekną i zostanę sam, prawie że bez ludzi...

    — Wy, towarzyszu, — roześmiał się Sochacki, zwracając się do Trockiego — zanadto za swych młodych lat przesiąknęliście duchem i nauką Dzierżyńskiego... Wciąż tylko rozstrzelać i rozstrzelać... Tak teraz nie można... Trzeba postępować ostrożnie, chytrze... Ot, ja bym poradził... Towarzysze Buracz i Królikowski wybiorą kilkudziesięciu swoich ludzi, możebnie pewnych, i przydzieli się ich po jednemu do każdego oddziału... Będą tam oni oczami i uszami naszemi i o wszystkiem, co się tam dziać będzie, donosić nam będą... A gdy będzie potrzeba działać, to my tam chińczyków poślemy... Ci nie zawiodą...

    — Póki złota starczy na ich opłacanie — zakończył gen. Iwanow: lecz myśl jest dobra i w zupełności ją popieram.

    — Jabym zaś, — odezwał się naraz milczący przez cały czas Królikowski — wszystkich buntowników, ujętych z bronią w ręku, rozstrzeliwał publicznie... to innych przerazi i powstrzyma od działania...

    — I to dobre. — rzekł Sochacki — lecz tylko w ostatecznym razie... Nie należy zawczasu ich przerażać...

    Omówiono raz jeszcze wszystkie szczegóły, określono termin jaknajszybszy ich wykonania, i wszyscy zabierali się już do wyjścia, gdy naraz Sochacki spytał:

    — A teraz, powiedzcie towarzysze, co zrobimy z tym Okoniczem?...

    — Z ich wodzem?... Ba, kiedy dostać go nie możemy... Ze skóry bym go obdarł, — rzekł z nienawiścią w głosie Trockij...

    — Nie ze starym... Tego nie dostaniemy... Z młodym... z synem?...

    — No cóż.., niech tu siedzi... pilnujemy go dobrze...

    — To nie dobrze... Ja mu nie wierzę... Zanadto on robi z siebie gorącego komunistę, żeby mu ufać można było. Mam podejrzenie, że zwąchał się on ze swoimi i donosi im... Tu trzymać go niebezpiecznie, gdyż w razie czego stanie na ich czele i samym urokiem nazwiska może dużo złego zrobić...

    — A co z nim ceremonjować się... rozstrzelać go i basta, — rzekł Królikowski...

    — Znów rozstrzelać... Wy, towarzyszu, wszystkich byście rozstrzeliwali... Toby tylko jeszcze więcej rozsierdziło starego, gdyż ukryć by się tego nie dało, i stałby się on jeszcze bardziej zawziętym... Jabym proponował co innego...

    — Co takiego?...

    — Jabym go wysłał na front, do jednego z najpewniejszych naszych pułków, i niech tam walczy ze swoimi... Tylko bym mu dodał ze dwóch pewnych aniołów stróżów, ażeby go dobrze pilnowali, a w razie czego ukatrupili... Łatwo będzie wtedy złożyć na bitwę, lub coś podobnego...

    — Bardzo dobrze, — zaaprobowali wszyscy ten projekt.

    Rozeszli się, a nocy tej praca zawrzała zarówno w sztabie, jak i w czerezwyczajce...

    Rozkaz za rozkazem leciał do pułków, agenci czeki byli w ciągłym ruchu, a po całej Warszawie wnet rozeszła się wieść, że komuniści szykują coś nowego.

    Podchorąży Okonicz zdumiał się wielce, gdy tejże nocy jeszcze otrzymał rozkaz udania się do pułku moskiewskich czerwonych strzelców, do dyspozycji dowódzcy.

    Domyślił się zaraz powodu tego i wściekła rozpacz go ogarnęła... Tam, na froncie, będzie musiał walczyć przeciwko swoim, przeciwko ojcu, i nie będzie mógł wziąć udziału w walce, która miała się wkrótce rozegrać w Warszawie.

    Zapanował jednak nad sobą, pomyślawszy, że jednak będzie musiał znaleść wyjście z tej sytuacji... Pochłonęła go jedna tylko myśl, — w jaki sposób porozumieć się z „Tym" i sierżantem Wójcikiem i zawiadomić ich o tem, co go spotkało!...

    Postanowił, pod pozorem pożegnania, udać się do kapitana Walijewa i jego prosić o pośrednictwo...

    Było już późno, czasu miał niewiele, gdyż rozkaz wyznaczał mu godzinę wyjazdu na dziewiątą rano... Ubrał się spiesznie i wyszedł z pokoju swego, lecz przy bramie zamku zatrzymał go szyldwach, mówiąc:

    — Nie wolno... Z rozkazu towarzysza gławnowiercha nikomu w nocy nie wolno z zamku wychodzić, chyba że ma przepustkę...

    Cofnał się wściekły, i wróciwszy do swego pukoju, rozmyślał, co mu czynić należy... O osobistem widzeniu nie było już mowy, lecz pocieszało go to, że przebywający w zamku członkowie organizacji powiadomią o wszystkiem „Tego" i Wójcika.

    Uspokojony zabrał się do pakowania szczupłego bagażu, przyczem zawezwał do pomocy ordynansa. Ten zabrał się gorliwie do roboty, a w pewnej chwili, wiążąc rzemieniami paczkę, nachylił się do niego i szepnął po polsku:

    — Paniczku... niech się paniczek nie martwi. „Ten" będzie wiedzieć o wszystkiem, a Wójcik nawet pojedzie z paniczkiem... Tak ma przykazane od pana generała..

    Spojrzał na niego zdumiony Okonicz, a ordynans szeptał dalej:

    — Ja swój... należę do organizacji... to ja te listy... Ot dziś mi kazali powiedzieć, że komunisty przeklęte w powrotnej drodze od wodza schwytali tę Kasprzakównę...

    Zachwiał się Okonicz. Cios spotykał go po ciosie... Teraz Marysia w rękach wrogów, którzy jej już nie puszczą, którzy wezmą na niej pomstę za śmierć Pantiuchowa...

    A ordynans, nachylając się nad nim, szeptał kojące słowa, jak dobra niańka:

    — Niech paniczek się nie martwi... „Ten" wydobędzie ją z ich łap... Już nasi w czeka dostali rozkazy...

    XVII.

    Marysia Kasprzakówna w podróż powrotną do Warszawy wyruszyła nazajutrz po uroczystościach krakowskich.

    Do najdalej wysuniętych posterunków polskich odwiózł ją automobilem jeden z adjutantów gen. Okonicza, stąd zaś pod przewodnictwem krążącego stale między stolicą a oddziałami polskimi przewodnika. lasami, drogami bocznemi dotrzeć miała do Warszawy.

    Papierów żadnych z sobą nie miała z obawy skompromitowania w razie ujęcia, natomiast gen. Okonicz dał jej masę ustnych poleceń i wskazówek, które powtórzyć miała „Temu" i Wójcikowi... Przesyłał również przez nią pozdrowienie dla syna...

    Podróż do Nowego Miasta nad Pilicą odbyła się zupełnie pomyślnie, lecz tam już, po drugiej stronie rzeki, stały forpoczty komunistyczne, bacznie pilnujące wszelkich przepraw. Dokonać też miała jej nocą, na uboczu, w miejscu słabo obsadzonem przez wrogów... Tymczasem zatrzymała się w stojącej w głębi lasu chatce leśnika, dla wypoczynku i nabrania sił...

    Przyjmowano ją tam nader serdecznie i gościnnie, a ona w zamian, nie mogąc wywdzięczyć się czem innem, opowiadała im o uroczystościach krakowskich, słuchanych chciwie przez wszystkich... Szczególnie interesowało ich wszystko, co dotyczyło osoby gen. Okonicza i dopytywali się jej, kiedy rozpocznie się ostateczny bój z wrogiem, kiedy nastąpi tak gorąco a niecierpliwie oczekiwana godzina wyzwolenia.

    — Niedługo, — zapewniała — gen. Okonicz już wszystko obmyślił i lada dzień wyruszy na nich... A wtedy gnać ich będzie, gnać tak, że ani jeden na naszej ziemi nie pozostanie.

    — Dał by Bóg!... dał by Bóg! — rzekł sam leśnik, średnich lat mężczyzna, z krzyżem Virtuti Militari na piersi, były legjonista z pierwszej brygady, któremu jedynie kalectwo, brak ręki, nie pozwalało stanąć w szeregach wojsk polskich — tylko raz zacząć bić to tałałajstwo, to już potem samo ono wieje, gdzie oczy poniosą... Oho, pamiętam, pamiętam dobrze, jak było w 1920 r., jak nasz Piłsudski ich kropił... Sam moich chłopców, którzy teraz pod gen. Okoniczem służą, uczyłem, jak ich bić mają...

    A leśniczyna, zwiędła od pracy, przedwczesnych zgryzot i zmartwień kobiecina, kiwała tylko smutnie głową, i rzekła:

    — Tak... tak... niech ich raz wyżeną z Polski... zadużo już krzywd i niedoli naród od nich cierpi... Może pomszczą moich Janka i Zośkę...

    I łzy wielkie, ciężkie, z oczu jej spłynęły ...

    Spojrzała na nią Marysia i współczucie gorące nad tą bezgraniczną niedolą serce jej ścisnęło... A więc nietylko ona, nietylko wiele tysięcy ludzi w Warszawie krzywdę bezgraniczną od komunistów cierpiało... I tu, w tym dalekim zakątku, zdawało się zupełnie od świata odciętym, rozegrała się jakaś straszliwa tragedja, okupiona kosztem życia dwojga młodych istot i wieczną męką tych zacnych, spokojnych ludzi...

    — No, stara, — rzekł leśnik uspakajająco — niema co wspominać... stało się... Bóg dał... Bóg wziął...

    — Tak, żeby to Bóg, — narzekała dalej kobieta — ale to te szatany, te wyrzutki...

    I z płaczem napoły, przerywanym od łkań głosem, mówić zaczęła:

    — Janek... mój Janek... moje dziecię... jaki to był śliczny chłopak... Wszyscy się za nim oglądali, gdy szedł drogą, a jaki mądry!... Szkoły w Nowem Mieście kończył... Gdy te łotry przyszli, zaraz go do swoich wojsk zabrali... służył

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1