Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Chiński wirus
Chiński wirus
Chiński wirus
Ebook122 pages1 hour

Chiński wirus

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wybuch pandemii tajemniczego wirusa zatrzymał świat, który znamy. Strach opanował mieszkańców wszystkich kontynentów. Liczba zachorowań wzrasta, a w starciu z wirusem, na którego nie działają żadne dotychczas znane szczepionki i lekarstwa, światowi eksperci pozostają bezradni. Rządy wprowadzają obostrzenia, ograniczające swobodę obywateli. Ludzie umierają w szpitalach bez możliwości pożegnania z bliskimi. Gospodarka gwałtownie zahamowuje. Nikt nie czuje się bezpiecznie... Dwóch mężczyzn w obliczu osobistych tragedii postanowiło zjednoczyć siły i odkryć prawdę o źródle zakażenia. Dokąd zaprowadzą ich poszukiwania?"Chiński wirus" to najnowsza książka Krzysztofa Koziołka, zainspirowana wydarzeniami z początku 2020 roku. Epidemia koronawirusa zmusiła ludzkość do społecznej izolacji. Autor wykorzystał ten czas na stworzenie historii alternatywnej, w której odbijają się zróżnicowane głosy społeczeństwa. Nikt nie ma pewności, gdzie leży prawda.-
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateJul 9, 2020
ISBN9788726595024

Related to Chiński wirus

Related ebooks

Related categories

Reviews for Chiński wirus

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Chiński wirus - Krzysztof Koziołek

    Chiński wirus

    Zdjęcie na okładce: Shutterstock

    Copyright © 2020, 2020 Krzysztof Koziołek i SAGA Egmont

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 9788726595024

    1. Wydanie w formie e-booka, 2020

    Format: EPUB 3.0

    Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

    SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

    Odcinek 1 (Prolog)

    Bergamo, Włochy, 15 marca 2020

    – Czy tych ludzi całkiem pogięło?! – Ilario Incerto ¹ w ostatniej chwili zdążył zahamować przed grupką młodzieży, która, nie zważając na czerwone światło dla pieszych, wtargnęła na przejście. Drugi raz zaklął, kiedy auto zgasło.

    Fiat ritmo, którym się poruszał, należał do jego babci. Samochód był w idealnym stanie, choć liczył sobie już trzydzieści dwa lata, o trzy więcej niż jego kierowca. Incerto nie był jednak przyzwyczajony do jeżdżenia takimi starociami, pozbawionymi całej gamy systemów wspomagających. Samo operowanie kierownicą sprawiało, że pocił się ze zmęczenia. Nagle zatęsknił za Lamborghini Aventador. W garażu miał kilka wyjątkowych samochodów, lecz do tego był przywiązany najbardziej. Do setki przyśpieszał w niespełna trzy sekundy, podczas gdy fiacik babci nie wyciągał tyle chyba nawet na autostradzie.

    Przekręcił kluczyk w stacyjce raz, potem drugi, modląc się, aby silnik zaskoczył, z tyłu bowiem zaczynali już na niego trąbić inni kierowcy. Kiedy się udało, otarł spocone czoło rękawem marynarki.

    Ruszył i od razu ostro zahamował, zdawszy sobie sprawę, że światło dla samochodów zmieniło się na czerwone.

    – Figa! – Wrzasnął jakiś wyrostek, uderzając przy tym zaciśniętą pięścią w maskę samochodu. – Uważaj, jak jeździsz! – W drugiej dłoni trzymał butelkę z piwem. Jakimś cudem nie uronił z niej ani kropli.

    – Sam jesteś pipa. – Incerto miał ochotę wysiąść i spuścić gówniarzowi manto. Dopiero co z powodu epidemii koronawirusa zamknięto szkoły i uczelnie, a młodzież, zamiast siedzieć w domach, wyległa tłumnie na miasto. Wiedział jednak, że gdyby pozwolił sobie na coś takiego, jego podobizna zdobiłaby każdą jutrzejszą włoską gazetę i wiele europejskich. Jedyne więc, co zrobił, to chwycił za rączkę w drzwiach, chcąc opuścić szybę i wpuścić nieco chłodniejszego powietrza. Zrobił to jednak ze zbyt dużym animuszem, czego dowodem był głośny trzask. – Babcia się ucieszy… – Westchnął, kiedy pokrętło zostało w dłoni.

    Babcia… – Odetchnął głęboko. Już dwa dni temu prosiła go, aby przywiózł jej do szpitala ładowarkę do telefonu komórkowego, szlafrok, kapcie pod prysznic i lekarstwa na cukrzycę, bo w szpitalu papieskim powiedzieli jej, że każdy pacjent musi mieć swoje. Niestety, gdy do niego zadzwoniła, wsiadał razem z kolegami do samolotu, którym lecieli na ćwierćfinał Ligi Mistrzów, Zdobywców Drugich, Trzecich i Czwartych Miejsc z Najbogatszych Lig Europy i Kopciuszków z Pozostałych Biednych Lig. Dzisiaj, gdy wrócili i wreszcie dostali wolny dzień, przyjechał do Bergamo i spakował wszystkie rzeczy.

    Jak na złość, wszystkie miejsca na ogromnym parkingu przedzielonym ruchliwą trasą były zajęte. Robiło się coraz później, Incerto bał się, że nie zdąży w porze odwiedzin, dlatego zdecydował się na przebój. Podjechał jak najbliżej głównego wejścia, wysiadł z auta. Dopiero wtedy dostrzegł stojącego obok karabiniera.

    Mężczyzna był zajęty rozmową z jakąś atrakcyjną brunetką, ale gdy zobaczył nieprawidłowo parkującego kierowcę, od razu ruszył w jego stronę.

    – Tutaj nie może pan zostawić auta – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Poczekaj chwilkę! – rzucił w stronę rozmówczyni.

    – To gdzie mam stanąć? – odparł Incerto grzecznie. – Na obu parkingach wszystkie miejsca zajęte…

    – To pan? – Mężczyzna w jednej chwili stracił zainteresowanie brunetką. – Da mi pan autograf? – Wyjął notes z kieszeni munduru, podał długopis kierowcy.

    – Oczywiście. – Złożył zamaszysty podpis. – Ja tylko na chwilę, przywiozłem rzeczy dla chorej babci. – Na dowód rozchylił reklamówkę.

    – Dobrze. – Mrugnął porozumiewawczo okiem. – Tylko niech się pan pośpieszy.

    – Karabinierzy tutaj? – Incerto dopiero teraz uświadomił sobie niecodzienność sytuacji. Bardziej spodziewałby się zobaczyć policjanta.

    – Specjalne środki ostrożności z uwagi na epidemię grypy – wyjaśnił, chowając notatnik.

    – Koronawirusa – poprawił Incerto machinalnie.

    – Grypa, koronawirus, jedno i to samo. – Karabinier machnął lekceważąco ręką. – Niech pan już idzie, bo za chwilę mają zamknąć szpital dla odwiedzających!

    *

    Kolejne minuty Incerto stracił, próbując dowiedzieć się, w której sali leży babcia. Kiedy sprawa się wyjaśniła, kobieta z recepcji wykonała kilka telefonów, przybierając na twarzy coraz bardziej poważny wyraz. Na końcu kazała mu czekać na przyjście lekarki, nie chciała przy tym zdradzić nic więcej.

    Przez następną godzinę przypatrywał się krzątaninie lekarzy, pielęgniarek i innego personelu. Wszyscy zachowywali się tak, jakby znajdowali się na wojnie. Incerto od lat nie korzystał z opieki publicznej służby zdrowia, nie był zatem przyzwyczajony do takich obrazków, przyjął jednak, że to norma. Za chwilę miał się dowiedzieć, jak bardzo się myli.

    – Pan mnie szukał? – Nagle obok wyrosła niska kobieta. Nie trzeba było się jej przypatrywać, aby zauważyć, jak bardzo jest zmęczona. – Pan jest wnukiem Francesci Incerto?

    – Ja – potwierdził. – Przywiozłem rzeczy o które prosiła. – Przesunął się metr w bok, widząc, że w ich stronę zmierza sprzątacz wyposażony w mop.

    – Spóźnił się pan… – powiedziała to cicho.

    – Wiem, że babcia prosiła o te rzeczy dwa dni temu, ale nie było mnie w kraju – zaczął wyjaśniać. – Przywiozłem ładowarkę do telefonu…

    – Nie zrozumiał mnie pan. – Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. – Pańska babcia jest w stanie krytycznym.

    – Co? – Sens słów jeszcze do niego nie dotarł.

    – Pańska babcia umiera. – Lekarka przygryzła wargę.

    – Umiera? – zdziwił się. – To chyba jakaś pomyłka… Moja babcia trafiła do szpitala z podejrzeniem grypy…

    – To koronawirus, nie grypa. – Zmarszczyła brwi. – To nowy typ bardzo zjadliwego wirusa… Nie ma na niego lekarstwa… Bardzo mi przykro… Muszę wracać na oddział…

    – Ale… – Wyciągnął dłoń, aby chwycić lekarkę za ramię, ale ta się odsunęła. – Ile czasu babci zostało?… – Słyszał swój własny głos. Miał wrażenie, że to sen, że za chwilę się obudzi, przetrze zaspane oczy i odetchnie z ulgą.

    – Jest przytomna i komunikatywna, ale ma przed sobą maksymalnie kilka godzin – wytłumaczyła. – Brakuje nam respiratorów… – dodała przepraszającym tonem.

    – Kilka godzin… – To nie był senny koszmar, tylko rzeczywistość. – Chciałbym się z nią pożegnać… – rzekł przez zaciśnięte gardło.

    – To niemożliwe. – Lekarka zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy. – Babcia leży na oddziale zakaźnym. Nie ma tam wstępu nikt poza upoważnionym personelem.

    – Pani nie wie, kim ja jestem! – zdenerwował się. Jak to możliwe, żeby ktoś taki, jak on, z dziesiątkami milionów euro na koncie, nie mógł nic zrobić?! – Musi być jakiś sposób!!!

    – Mógłby pan być prezydentem USA, a i tak by tam pana nie wpuścili. – Lekarka zrobiła krok do tyłu. – Nikt tam nie wejdzie.

    – Ale ja muszę się z nią pożegnać! – jęknął Incerto.

    – Przykro mi. – W oczach lekarki pojawiły się łzy. – Nic nie możemy zrobić… – Odwróciła się, ruszyła w kierunku drzwi strzeżonych przez dwóch karabinierów.

    Incerto patrzył, dopóki za nimi zniknęła. Przez myśl przeszło mu, żeby spróbować porozmawiać z mundurowymi, może jakoś udałoby mu się ich przekonać.

    – Ilario Incerto? – Głos był cichy.

    Obrócił się, dostrzegł sprzątacza.

    – Tak… – odpowiedział bezwiednie.

    – Słyszałem pana rozmowę z panią doktor… – Mężczyzna jeszcze bardziej ściszył głos. – Możliwe, że mógłbym panu pomóc…

    – Tak? – zainteresował się momentalnie.

    – Spotkajmy się przed wejściem, tam, gdzie pacjenci palą papierosy. Poczekaj tam na mnie. – Zrobił w tył zwrot, machając energicznie mopem.

    Dwie minuty później Incerto stał już we wskazanym miejscu. Tajemniczy rozmówca pojawił się chwilę potem.

    – Od wczoraj co chwilę umiera ktoś starszy. Czegoś takiego nigdy nie widziałem, a trochę tu już pracuję. – Sprzątacz wyjął papierosa, odpalił go. – Twoja babcia nie jest jedyna.

    – Mówiłeś, że możesz mi pomóc. – Incerto był na skraju załamania nerwowego. Babcia była jedyną bliską mu osobą. To ona go wychowywała, odkąd skończył pięć lat, po tym, jak rodzice zginęli w katastrofie

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1