Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Ганя
Ганя
Ганя
Ebook359 pages4 hours

Ганя

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Генрик Сенкевич ( 1846—1916) — польський прозаїк, автор багатьох романів, оповідань і новел, лауреат Нобелівської премії з літератури 1905 року. Ще за життя він став одним з найвідоміших і найпопулярніших польських письменників у себе на батьківщині та за кордоном.
Повість «Ганя» побачила світ у січні 1876 року. В ній розповідається про історію кохання до молодої дівчини панича Генрика (від імені якого ведеться оповідь) і його приятеля, молодого татарина Селіма Мірзи. Кого з них обере дівчина? Чи, може, у неї буде інший вибір?..
Разом з повістями «Старий слуга» і «Селім Мірза» «Ганя» входить до так званої «маленької трилогії». На думку літературознавців, темою нерозділеного кохання вона нагадує своїм настроєм праці Льва Толстого та деякі оповідання Івана Тургенєва.

LanguageУкраїнська мова
Release dateApr 4, 2020
ISBN9789660382770
Ганя

Read more from Генрик Сенкевич

Related to Ганя

Related ebooks

Reviews for Ганя

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Ганя - Генрик Сенкевич

    Hania

    I.

    Kiedy stary Mikołaj, umierając zostawił Hanię opiece i sumieniu memu, miałem wówczas lat szesnaście; ona zaś, młodsza niespełna o rok, również wychodziła zaledwie z lat dziecinnych.

    Od łoża zgasłego dziadka odprowadziłem ją prawie przemocą i oboje udaliśmy się do naszej domowej kaplicy. Drzwi jej były otwarte; przed starym bizantyjskim obrazem Matki Bożej paliły się dwie świece, których blask słabo tylko rozwidniał mrok panujący w głębi ołtarza. Klęknęliśmy jedno obok drugiego. Złamana bólem, zmęczona łkaniem, bezsennością i żalem dziecina, oparła swą biedną główkę o moje ramię i tak pozostawaliśmy w milczeniu. Godzina była późna; w sali przyległej do kaplicy, na starym gdańskim zegarze kukułka wykukała chrapliwym głosem godzinę drugą po północy; wszędy panowała głęboka cisza, przerywana tylko odległym szumem śnieżnej zawiei, wstrząsającej ołowianą oprawą okienek w kaplicy i bolesnemi westchnieniami Hani. Nie śmiałem się ozwać do niej żadnem słowem pociechy, tuliłem ją tylko do siebie, jakby już opiekun, albo brat starszy. Nie mogłem się jednak modlić; tysiączne wrażenia, uczucia rozkołysały mi serce i głowę! różnorodne obrazy przesuwały mi się przed oczyma, ale powoli z tego zamętu wyłaniała się jedna myśl i jedno uczucie, oto, że ta bledziuchna twarzyczka z przymkniętemi oczyma, wsparta na mojem ramieniu, ta bezbronna, biedna maleńka istota, staje mi się teraz ukochaną siostrą, za którą oddałbym życie i za którą, gdyby była potrzeba, rzuciłbym rękawicę całemu światu.

    Tymczasem nadszedł brat mój młodszy Kazio i klęknął za nami, a potem ksiądz Ludwik i kilkoro ludzi ze służby. Odmawialiśmy pacierz wieczorny, wedle codziennego u nas zwyczaju. Ksiądz Ludwik czytał głośno modlitwy, a my powtarzaliśmy je za nim lub odpowiadaliśmy chórem w litanią; ciemna zaś twarz Matki Bośkiej z dwoma cięciami szabli na policzku, poglądała na nas dobrotliwie, zdawała się brać udział w rodzinnych naszych troskach, zmartwieniach, doli i niedoli, i błogosławić wszystkich u Jej stóp zebranych. Przy modlitwie, gdy ksiądz Ludwik zaczął wymieniać zmarłych, za których odmawialiśmy zwykle „wieczny odpoczynek" i dołączył do nich imię Mikołaja; Hania poczęła łkać głośno nanowo, ja zaś wykonałem sobie w duszy cichą przysięgę, że zobowiązań, jakie na mnie włożył nieboszczyk, święcie dochowam, choćby mi to kosztem największych ofiar wykonać przyszło. Był to ślub młodego egzaltowanego chłopaka, nie rozumiejącego jeszcze ani możliwej wielkości ofiar, ani odpowiedzialności, ale nie pozbawionego szlachetnych porywów i tkliwych uniesień duszy.

    Po skończonym pacierzu rozeszliśmy się na spoczynek. Poleciłem starej Węgrowskiej, gospodyni, aby odprowadziła Hanię do pokoiku, w którym odtąd miała mieszkać, nie zaś, jak zwykle, do garderoby, i żeby pozostała z nią razem przez całą noc; sam zaś, ucałowawszy serdecznie sierotkę, udałem się do oficyny, w której mieszkałem razem z Kaziem i księdzem Ludwikiem, a którą nazywano w domu stancyą. Rozebrałem się i położyłem do łóżka. Mimo żalu za Mikołajem, którego kochałem serdecznie, czułem się dumny i szczęśliwy niemal ze swojej roli opiekuna. Podnosiło mnie to we własnych oczach, że ja szesnastoletni chłopak, miałem już być podporą dla jednej słabej i biednej istoty. Czułem się mężczyzną. Nie zawiedziesz się poczciwy starcze, myślałem sobie, na twym paniczu i dziedzicu: w dobre ręce złożyłeś przyszłość twojej wnuczki i możesz spać spokojnie w mogile. Istotnie o przyszłość Hani byłem spokojny. Myśl, że Hania zczasem dorośnie i że trzeba ją będzie wydać zamąż, nie przychodziła mi wtedy do głowy. Myślałem sobie, że zawsze zostanie przy mnie, otoczona staraniami jak siostra, kochana jak siostra, smutna może, ale spokojna. Wedle odwiecznego zwyczaju, najstarszy syn brał przeszło pięć razy tyle majątku, ile młodsze rodzeństwo; młodsi zaś synowie i córki szanowali ten zwyczaj i nigdy nie występowali przeciw niemu, jakkolwiek nie było w rodzie naszym prawnego majoratu. Byłem najstarszym synem rodziny, a zatem większość majątku miała w przyszłości należeć do mnie; jakkolwiek więc student jeszcze, poglądałem już nań, jak na swoję własność. Ojciec należał do majętniejszych w okolicy obywateli. Ród nasz nie odznaczał się wprawdzie bogactwem magnatów, ale ową wielką staroszlachecką zamożnością, dającą chleba wbród i żywot cichy, dostatni, w rodzinnem gnieździe aż do śmierci. Miałem więc być względnie bogaty i dlatego ze spokojem patrzyłem w przyszłość tak swoję, jak i Hani, wiedząc, że jakakolwiek dola ją czeka, zawsze przy mnie znajdzie spokój i oparcie, jeżeli go będzie potrzebować.

    Z temi myślami usnąłem. Nazajutrz rano począłem wprowadzać w czyn powierzoną mi opiekę. Ale w jakiżto czyniłem sposób śmieszny i dziecinny! a jednak dziś, gdy to sobie przypomnę, nie mogę się oprzeć pewnemu rozczuleniu. Gdy przyszliśmy z Kaziem na śniadanie, zastaliśmy już siedzących przy stole: księdza Ludwika, madame d’Yves, naszą guwernantkę i dwie moje małe siostrzyczki, siedzące, jak zwykle, na wysokich trzcinowych krzesłach, przebierające nóżkami i gwarzące wesoło. Rozsiadłem się z nadzwyczajną powagą na krześle ojca i rzuciwszy okiem dyktatora na stół, zwróciłem się do posługującego chłopaka i rzekłem sucho a rozkazująco:

    — Nakrycie dla panny Hanny.

    Na wyrazie „panna" położyłem umyślny nacisk.

    Tego dotąd nigdy nie bywało. Hania zwykle jadała w garderobie, bo jakkolwiek matka moja życzyła sobie aby siadała razem z nami, stary Mikołaj nigdy na to nie chciał pozwolić, powtarzając: „Na co to się zdało; niech zna mores dla państwa. Jeszcze czego!" Teraz ja wprowadziłem nowy zwyczaj. Poczciwy ksiądz Ludwik uśmiechnął się, pokrywszy uśmiech szczyptą tabaki i fularową chustką od nosa; pani d’Yves skrzywiła się, bo mimo dobrego serca, jako pochodząca ze starej rodziny szlacheckiej francuzkiej, wielką była arystokratką; chłopak zaś usługujący Franciszek, otworzył szeroko usta i patrzył na mnie ze zdziwieniem.

    — Nakrycie dla panny Hanny! czy słyszysz? — powtórzyłem.

    — Słucham wielmożnego pana — odpowiedział Franciszek, któremu widocznie zaimponował ton, jakim do niego mówiłem.

    Dziś wyznaję, że i „wielmożny pan" zaledwie mógł powstrzymać uśmiech zadowolenia, jaki na usta jego wywoływał nadawany mu poraz pierwszy w życiu ten tytuł. Powaga jednak nie pozwoliła wielmożnemu panu się uśmiechnąć. Tymczasem nakrycie za chwilę było gotowe, otworzyły się drzwi i weszła przez nie Hania; ubrana w czarną suknię, którą przez noc uszyły jej panna służąca i stara Węgrowska: blada, ze śladami łez na oczach i ze swemi długiemi złotemi warkoczami, które spływały po sukience i kończyły się wstążeczkami z czarnej żałobnej krepy, wplecionej między promienie włosów.

    Powstałem i pobiegłszy ku niej, przyprowadziłem ją do stołu. Starania moje i cały ów splendor zdawały się tylko zawstydzać, mieszać i męczyć dziecinę; ale nie rozumiałem jeszcze wówczas, że w chwili smutku, cichy, samotny, odludny kącik i spokój więcej jest wart, niż hałaśliwe owacye przyjaciół, choćby z najlepszego serca płynące. Dręczyłem tedy Hanię w najlepszej wierze swoją opieką, sądząc, że wywiązuję się ze swego zadania doskonale. Hania milczała i tylko od czasu do czasu odpowiadała na moje pytania: co będzie jadła i piła?

    — Nic, proszę łaski panicza.

    Zabolało mnie owo: „proszę łaski panicza, tym bardziej, że zwykle Hania była ze mną poufalsza i mówiła mi poprostu: „paniczu. Ale właśnie rola, jaką odgrywałem od wczoraj, i odmienne warunki, w jakich postawiłem Hanię, czyniły ją tem nieśmielszą i pokorniejszą. Zaraz po śniadaniu wziąłem ją na bok i rzekłem:

    — Haniu, pamiętaj, że odtąd tyś moją siostrą. Odtąd nie mów mi nigdy: proszę łaski panicza.

    — Dobrze, proszę łask... dobrze paniczu.

    Byłem w dziwnem położeniu. Chodziłem z nią po pokoju i nie wiedziałem co z nią mówić. Radbym był ją pocieszał, ale na to trzeba było wspomnieć Mikołaja i wczorajszą śmierć jego, coby Hanię do nowych łez przywiodło i byłoby tylko odnowieniem boleści. Skończyło się więc na tem, że siedliśmy oboje na nizkiej kozetce, stojącej w końcu pokoju; dziecina znowu oparła główkę o moje ramię, ja zaś począłem gładzić ręką jej złote włoski.

    Tuliła się do mnie rzeczywiście, jak do brata, i może owe słodkie uczucie ufności powstające w jej sercu, wywołało nowe łzy w jej oczach. Płakała rzewnie, ja zaś pocieszałem ją jakem umiał.

    — Znowu płaczesz, Haniulko? — mówiłem — dziadek twój w niebie, a ja się będę starał...

    Nie mogłem i ja mówić dłużej, bo i mnie się na łzy zbierało.

    — Paniczu, mogę ja do dziadzi? — wyszeptała.

    Wiedziałem, że przyniesiono trumnę i że teraz właśnie kładziono w nią Mikołaja; dlatego nie chciałem, żeby Hania poszła do ciała dziadka pierwej, nim wszystko będzie gotowe. Ale za to poszedłem sam.

    Po drodze spotkałem panią d’Yves, którą prosiłem żeby zaczekała na mnie, ponieważ potrzebuję z nią chwili rozmowy. Wydawszy ostatnie rozporządzenia pogrzebowe i pomodliwszy się u zwłok Mikołaja, wróciłem do Francuzki i po kilku wstępnych słowach, prosiłem ją, czyby po niejakim czasie, kiedy pierwsze tygodnie żałoby przejdą, nie chciała dawać Hani lekcyi francuzkiego i muzyki.

    — Monsieur Нenri, — odpowiedziała pani d’Yves, którą widocznie gniewało, że rozporządzam się wszędzie, jak szara gęś po niebie — ja uczyniłabym to najchętniej, bo kocham bardzo tę dziewczynkę, ale nie wiem, czy to leży w zamiarach rodziców pana, jak również nie wiem, czy zgodzą się na rolę, jaką pan usiłujesz samowolnie nadać wśród waszej rodziny tej maleńkiej. Pas trop de zèle, monsieur Нenri.

    — Ona jest pod moją opieką — odrzekłem wyniośle — i ja za nią odpowiadam.

    — Ale ja nie jestem pod opieką pana — odparła pani d’Yves — i dlatego pozwoli pan, że zaczekam aż do powrotu pańskich rodziców.

    Rozgniewał mnie ten upór Francuzki, ale szczęściem, nierównie lepiej poszło mi z księdzem Ludwikiem. Poczciwy księżysko, który i tak poprzednio już uczył Hanię, nietylko że się zgodził na dalsze i obszerniejsze jej kształcenie, ale jeszcze pochwalił mnie za moję gorliwość.

    — Widzę — mówił — że szczerze bierzesz się do spełnienia swego zadania, a jakkolwiek jesteś młodym i dziecko jeszcze, ale ci się to pochwala; pamiętaj tylko, tak być wytrwałym, jak gorliwym.

    I widziałem, że ksiądz kontent był ze mnie. Rola pana domu, jaką sobie nadawałem, bawiła go raczej, niż gniewała. Widział staruszek, że dużo było w tem wszystkiem dzieciństwa, ale powody uczciwe, więc dumny był i cieszył się z tego, że jego posiew rzucony w moję duszę, nie marniał. Zresztą kochał mnie stary ksiądz bardzo; ja zaś, o ile z początku, za lat zupełnie dziecinnych, bałem się go z całej duszy, o tyle teraz, w miarę jak dochodziłem do lat młodzieńczych, zawojowywałem go coraz bardziej. Miał do mnie słabość, więc pozwolił sobą powodować. Hanię też kochał i rad był los jej, o ile leżało w jego mocy, polepszyć, z jego więc strony nie spotkałem najmniejszego oporu. Pani d’Yves w gruncie rzeczy miała dobre serce, i również, jakkolwiek trochę na mnie rozgniewana, otoczyła Hanię troskliwością. Jużto na brak serc kochających, nie mogła się sierota uskarżać. Służba nasza poczęła ją traktować inaczej: nie jak koleżankę, ale jak panienkę. Wola najstarszego syna w rodzinie, choćby nawet i dziecka, była u nas bardzo szanowana. Tego wymagał i mój ojciec. Od tej woli służyło prawo apelacyi do starszego pana i starszej pani, ale nie wolno było sprzeciwiać się jej bez upoważnienia. Najstarszemu synowi również nie wolno było mówić inaczej, jak „paniczu od najmłodszych lat jego. Służba, równie jak i młodsze rodzeństwo, wdrażane było do szacunku dla najstarszego, a szacunek ten pozostawał potem na całe życie. „Tem stoi rodzina, mawiał mój ojciec, i istotnie, skutkiem tego, dobrowolny, a nie oparty na prawie układ rodzinny, mocą którego najstarszy miał więcej majątku od młodszych, utrzymywał się oddawna. Była to rodzinna tradycya, przechodząca z pokolenia na pokolenie. Ludzie przywykli byli patrzeć na mnie jak na przyszłego pana, a uczuciu temu nawet nieboszczyk stary Mikołaj, któremu wszystko było wolno i który jeden tylko nazywał mnie po imieniu, nie mógł się do pewnego stopnia oprzeć.

    Matka trzymała w domu apteczkę i sama nawiedzała chorych. W czasie cholery spędzała całe noce w chatach włościańskich wraz z doktorem, narażając się na śmierć niechybną, a ojciec, który o nią drżał, przecie jej tego nie bronił, powtarzając: „obowiązek, obowiązek." Zresztą i sam ojciec, lubo surowy, dawał zapomogi; nieraz darowywał robociznę, przebaczał, mimo wrodzonej popędliwości, winy łatwo; płacił nieraz długi za włościan, sprawiał wesela, trzymał dzieci do chrztu; nam kazał ludzi szanować, starym zaś gospodarzom na ich powitanie odpowiadał czapką: ba! często nawet wzywał ich na naradę. Ale też nie można inaczej powiedzieć, jak to chłopi przywiązani byli do całego rodu bardzo, czego później niejednokrotnie wyraźnie złożyli dowody.

    Mówię to wszystko dlatego, raz aby odmalować wiernie, jak to u nas jest i bywało; powtóre, aby okazać, że w kreowaniu Hani na „panienkę nie spotkałem wielkich trudności. Najwięcej biernego oporu spotkałem w niej samej, bo dziecinka zbyt była lękliwą i w zbytniej czci dla „państwa przez samego Mikołaja wychowaną, aby z łatwością mogła się ze swoim losem pogodzić.

    I.

    Коли старий Микола, помираючи, залишив Ганю на мою совість і під мою опіку, мені було шістнадцять років; а вона була молодшою від мене на неповний рік і теж щойно почала прощатися з дитячими роками.

    Від дідусевого смертного ложа я її відвів майже силою, і ми разом пішли до нашої домашньої каплиці. Двері у ній були відчинені; перед старим візантійським образом Матері Божої горіли дві свічки, світло від яких лише слабо освітлювало морок, що панував у глибині вівтаря. Ми стали навколішки одне коло одного. Зламана болем, змучена плачем, безсонням і скорботою, дитина сперла свою бідну голівку на моє плече, і так ми проводили час в мовчанці. Було вже пізно; у прилеглій до каплиці залі на старому ґданському годиннику зозуля хрипким голосом прокукала другу годину ночі; скрізь панувала глибока тиша, яку переривала віддаленим шумом тільки сніжна заметіль, що стрясала олов’яними оправами віконець каплиці, і болісні зітхання Гані. Я не відважувався звертатись до неї жодним словом втіхи, а просто притуляв її як опікун чи як старший брат. Однак я не міг молитись; тисячі вражень, відчуттів розхитали мої серце і голову! Різноманітні образи пролітали мені перед очима, але повільно з цієї метушні виокремлювалась одна думка і одне почуття, а саме — що це бліденьке личко з примруженими очима, що спиралось на моє плече, ця беззахисна, бідна маленька істота, стає відтепер для мене коханою сестрою, за яку я б віддав життя і за яку, якщо б було треба, я кинув би рукавичку всьому світові.

    Тимчасом надійшов мій молодший брат Казик і став на коліна поруч з нами, а потім ще й ксьондз Людвик та кілька людей з прислуги. Ми промовляли вечірні молитви так, як ми це робили щодня. Ксьондз Людвик голосно читав молитви, а ми вголос повторювали за ним або відповідали хором по літанії; а темне обличчя Божої Матері з двома шрамами від шаблі на щоці, споглядало на нас доброзичливо і здавалось, що співпереживає наші домашні турботи, хвилювання, долі і недолі, і благословить всіх, що зібрались біля Її ніг. Коли під час молитви ксьондз Людвик почав називати померлих, за котрих ми завжди казали «вічний спочинок», і додав до них ім’я Миколая, Ганя почала голосно плакати, а я дав собі в душі обіцянку, що тих зобов’язань, які на мене поклав померлий, я свято дотримуватимусь, навіть якби мені за це довелося заплатити найвищу ціну. Це була обітниця молодого екзальтованого хлопця, який ще не розумів ані імовірної величини жертви, ані відповідальності, але не позбавленого шляхетних поривів і ніжних польотів душі.

    Після прочитання молитов ми розійшлися відпочивати. Я дав розпорядження старій господині Венґровській, щоб вона провела Ганю до кімнатки, де вона відтепер мала мешкати, а не як завжди до гардеробу, і щоб залишалася разом з нею цілу ніч; а я, сердечно поцілувавши сирітку, пішов до флігеля, у якому мешкав разом з Казем і ксьондзом Людвиком і який у домі називали пансіоном. Я роздягнувся і ліг до ліжка. Попри скорботу за Миколою, якого я сердечно любив, я почувся гордим і мало не щасливим від своєї ролі опікуна. Це підвищувало мене у власних очах, що я шістнадцятилітній хлопець повинен був стати уже підпорою для однієї слабої і бідної істоти. Я почував себе мужчиною. Ти не розчаруєшся, поштивий старче, думав я, у своєму паничеві і дідичеві: ти віддав у добрі руки майбутнє своєї внучки і можеш спати спокійно у могилі. І справді, за майбутнє Гані я був спокійний. Думка про те, що Ганя з часом стане дорослою і що потрібно буде її видавати заміж, тоді не приходила мені в голову. Я думав, що вона завжди буде при мені, оточена турботою як сестра, кохана як сестра, може, сумна, але спокійна. Згідно з одвічним звичаєм найстарший син отримував майже у п’ять разів більше майна, ніж молодші діти; а молодші сини і доньки поважали цей звичай і ніколи не виступали проти нього, хоч в нашому роді і не було правового майорату. Я був найстаршим сином у сім’ї, а тому більшість майна в майбутньому повинна була належати мені; і хоч я ще був студентом, то все ж вже споглядав на нього як на свою власність. Батько був одним з найбагатших громадян в цілій околиці. Правда, наш рід не відзначався багатством магнатів, але все ж володів тією старошляхетською заможністю, яка забезпечувала доволі хліба і тихого життя, чого вистачало в родинному гнізді аж до смерті. Отже, я мав бути умовно багатим і тому спокійно споглядав у майбутнє як своє, так і Гані, будучи переконаним, що яка б доля на неї не чекала, вона завжди поруч зі мною знайде спокій і підтримку, якщо вона їй буде потрібна.

    З такими думками я й заснув. Наступного дня я почав реалізувати доручене мені опікунство. Правда, здійснював це дуже смішним і дитинним чином! Але все ж, коли сьогодні я про це згадую, не можу втриматись від певного розчулення. Коли ми з Казем прийшли на сніданок, то вже застали за столом: ксьондза Людвика, нашу гувернантку мадам d’Yves і двох мої малих сестричок, що сиділи, як завжди, на високих кріслах з лози, чеберяючи ніжками і весело розмовляючи. Я з надзвичайною поважністю розсівся у кріслі батька і, кинувши на стіл поглядом диктатора, звернувся до хлопця з прислуги з сухим наказом:

    — Накрити для панни Ганни.

    На слові «панна» я наголосив спеціально.

    Такого раніше ніколи не було. Ганя зазвичай харчувалася у гардеробі, бо хоч моя мама хотіла, щоб вона сідала разом з нами, то старий Микола ніколи цього не дозволяв, приказуючи: «Для чого це, нехай вона знає дисципліну щодо панів. Ще чого!» Тепер я запроваджував новий звичай. Добродушний ксьондз Людвик усміхнувся, прикриваючи усміх щипкою тютюну і фуляровою носовою хустинкою; пані d’Yves скривилась, бо попри добре серце вона все ж походила з старої шляхетської французької родини і була великою аристократкою, а хлопець-служка Францішек відкрив широко рота і дивився на мене зі здивуванням.

    — Накрити для панни Ганни! ти чуєш? — повторив я.

    — Слухаюся вельможного пана, — відповів Францішек, якому вочевидь сподобався тон, яким я до нього звертався.

    Сьогодні можу визнати, що й «вельможний пан» ледве стримував задоволену посмішку, яку на його уста викликало те, що перший раз в житті його так титулували. Та поважність все ж не дозволила вельможному панові засміятись. Тим часом вже за мить прибори були готові, відкрилися двері і через них увійшла Ганя; одягнена в чорну сукню, яку їй за ніч пошила дівчина-служниця і стара Венґровська; бліда, зі слідами сліз на очах і зі своїми довгими золотими косами, що спливали по сукні і завершувались стрічками з чорного траурного матеріалу, вплетеними поміж променисте волосся.

    Я встав і пібіг до неї, привів її до столу. Мої старання і всі ці почесті, здається, лише присоромлювали, заважали і мучили дитину; але тоді я ще не розумів, що в хвилини туги, тихий, самотній, відлюдний куток є значно ціннішим, ніж галасливі овації друзів, які випливають нехай і від щирого серця. Тоді з найкращими намірами я мучив Ганю своєю опікою, вважаючи, що досконало реалізую своє завдання. Ганя мовчала і тільки час-від-часу відповідала на мої запитання: що буде їсти і пити?

    — Нічого, прошу вас, паничу.

    Мене зачепило оте «прошу вас, паничу», тим більше, що переважно Ганя була зі мною відкритою і зверталась просто: «паничу». Але саме та роль, яку я відігравав від учора, та інші обставини, в які я поставив Ганю, робили її ще більше несміливою і покірною. Відразу по сніданку я відвів її вбік і сказав:

    — Ганю, запам’ятай, що від тепер ти моя сестра. Більше не звертайся до мене ніколи «прошу вас, паничу».

    — Добре, прошу вас… добре, паничу.

    Я був у дивній ситуації. Ходив з нею по кімнаті і не знав, про що нам говорити. Я б її радо потішив, але для цього треба було б згадати про Миколу і його вчорашню смерть, що довело б Ганю до нових сліз і стало б тільки поновленням болю. Тож скінчилося тим, що ми обоє присіли на низькій козетці, яка стояла на краю кімнати; дитина знову схилила голову на моє плече, а я почав гладити рукою її золоті волосики.

    Вона тулилася до мене дійсно так, як до брата, і, можливо, це солодке почуття довіри, що народжувалось у її серці, викликало нові сльози в її очах. Вона рясно плакала, а я втішав її, як умів.

    — Знову плачеш, Ганусю? — казав я. — Твій дідусь на небі, а я буду старатись…

    Але і я не міг більше говорити, бо й мені хотілось плакати.

    — Паничу, а можна мені до дідуся? — прошепотіла вона.

    Я знав, що якраз принесли труну і кладуть до неї Миколу; тому я не хотів, щоб Ганя йшла до тіла, поки ще не все готово. Тож я пішов сам.

    По дорозі я зустрів пані d’Yves, котру попросив почекати на мене, бо я хотів би з нею порозмовляти. Віддавши останні розпорядження щодо похорону і помолившись біля тіла Миколи, я повернувся до француженки і після кількох вступних слів попросив її, щоб за якийсь час, коли минуть перші тижні жалоби, не змогла б вона давати Гані уроки французької і музики.

    — Monsieur Henri, — відповіла пані d’Yves, яку очевидно сердило, що я скрізь керую, як сіра гуска в небі, я б охоче це зробила, бо дуже люблю цю дівчинку, але не знаю, чи це є у планах ваших батьків, як і не знаю теж, чи вони погодяться на роль, яку ви намагаєтесь самовільно приділити у вашій родині цій маленькій. Pas trop de zèle, monsieur Henri.

    — Вона перебуває під моєю опікою, — відповів я гордо, — і я за неї відповідаю.

    — Але я не є під вашою опікою, — зауважила пані d’Yves, — і тому я, з вашого дозволу, зачекаю, поки повернуться ваші батьки.

    Ця впертість француженки мене розгнівала, але, на щастя, незрівнянно краще мені повелося із ксьондзом Людвиком. Добрий старий ксьондз, який вже й раніше вчив Ганю, не лише погодився на подальше і більш глибоке її виховання, але ще й похвалив мене за мою завзятість.

    — Бачу, — казав він, — що ти щиро взявся до виконання свого завдання, і хоч ти ще юний і дитина, але за це ти вартий похвали; тільки пам’ятай, щоб ти був настільки ж витривалим, як і завзятим.

    І я знав, що ксьондз був мною задоволений. Роль господаря, яку я собі взяв, його швидше забавляла, ніж сердила. Старий бачив, що у цьому всьому було більше дитинності, але привід був порядний, тож він був гордий і тішився тим, що його посів, кинутий у мою душу, не пропав. Зрештою старий ксьондз мене дуже любив; а я хоч спочатку, в роках малого дитинства, боявся його від усієї душі, зате тепер, в міру наближення до юнацького

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1