Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Pułapka na minotaury
Pułapka na minotaury
Pułapka na minotaury
Ebook162 pages2 hours

Pułapka na minotaury

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wyobraź sobie.
Wyobraź sobie, że przeczytana książka może zmienić Twój świat. Dosłownie.
Wyobraź sobie, że Aleksander Macedoński zginął pod Cheroneą, nim zdążył czegokolwiek dokonać.
Wyobraź sobie, że nie wszyscy mijani na ulicy ludzie należą do naszego gatunku.
Wyobraź sobie, że popularne portale aukcyjne pełne są przedmiotów przeklętych.
Wyobraź sobie, że klątwa umierającego potwora realizuje się podczas drugiej wojny światowej.
Jest jeszcze wiele zjawisk do wyobrażenia. W tym zbiorze znajdziesz krótki ich przegląd.

UWAGA: Wymagana umiejętność czytania.
LanguageJęzyk polski
Release dateFeb 20, 2020
ISBN9788395180200
Pułapka na minotaury

Related to Pułapka na minotaury

Related ebooks

Reviews for Pułapka na minotaury

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Pułapka na minotaury - Wojciech Kryska

    COPYRIGHT © 2020 Wojciech Kryska

    Wydanie pierwsze, Knurów 2020

    ISBN 978-83-951802-0-0

    Wszelkie prawa zastrzeżone

    All rights reserved

    REDAKCJA Teresa Leśniak

    OKŁADKA (PROJEKT I WYKONANIE) Wojciech Kryska

    Altti Anonim

    WWW: altti.pl

    e-mail: marginopis@gmail.com

    Spis treści

    Gdzie kraj mych snów

    Kolibry w labiryncie

    Nowy instrument cesarza

    To fioro tou Levante

    Kolaboracja

    Cztery pory klątwy

    Księżyc na Powiślem

    Czterdziesty pierwszy

    Wszystkie szczęśliwe powroty

    Gdzie kraj mych snów

    dla Hani

    Od chwili gdy usłyszałem o apokryficznym opracowaniu mitów greckich pióra niejakiego Chryzostoma z Pergamonu, poczułem, że muszę je przeczytać. Brzmi strasznie pretensjonalnie – trochę w stylu księcia, który usłyszawszy o śpiącej królewnie na szczycie szklanej góry, od razu rusza, kładąc na szali swoje życie, by zdobyć piękną nieznajomą, mimo iż za całą wskazówkę ma niewiele ponad plotkę o jej istnieniu. Piękna nieznajoma może zaś znienacka okazać się czterdziestoletnią pryszczato-ospowatą zrzędą, która przez dysfunkcję powierzchowności i charakteru nie mogła w inny sposób znaleźć kandydata do swej ręki. Trochę podobnie było ze mną. Liczyłem się z faktem, że książka może się okazać mitem albo jakimś zbiorem niedorzecznych hipotez w guście von Daenikena, ewentualnie zbiorem parodii mitów.

    Przyjaciel, który mi o tym zbiorze opowiedział, sam go nie czytał, twierdził jednak, że mógłby mnie zaprowadzić do miejsca, gdzie był przechowywany. Zażartowałem, że pewnie ma na myśli Bibliotekę Kongresu, lecz zaprzeczył z powagą i oświadczył, że miejsce to znajduje się niedaleko starego rynku. Jest to prywatna kolekcja. Wieść niesie, że dostęp do niej można uzyskać przez znajomości z odpowiednimi osobami. Niestety, mój przyjaciel nie był taką osobą, a nawet żadnej z nich nie znał. Jako zaprawiony w bojach antykwariusz wiedział tylko o istnieniu miejsca, które dla niego było swoistym Eldorado.

    Początkowo próbowałem ugasić pragnienie bagatelizowaniem całej sprawy. Wmawiałem sobie, że to nie żaden biały kruk Chryzostoma, lecz tylko rzadko drukowany tom Frazera czy jeden z ocalałych egzemplarzy przeklętej pamięci von Junzta. Nieznany fragment znanej mi pozycji, w której autor powołuje się na Chryzostoma z Pergamonu, tak jak mój przyjaciel powołuje się na tajemniczego kolekcjonera.

    Niestety, gorączka złota nie opuszczała mnie. Myśl o chryzostomowej księdze stała się moją obsesją. Niczym zakochany myślałem jedynie o tym, jak dostać w ręce pożądany tom. Myślałem o nim, idąc do pracy, jedząc, pijąc, myjąc zęby. Gorączkowo zastanawiałem się nad sposobem dotarcia do tej bibliofilskiej ziemi obiecanej, kto mógłby mi podpowiedzieć, jak tego dokonać, kto zna kogoś, kto poręczyłby za mnie i zaprotegował mnie u tajemniczego kolekcjonera.

    Dość rzec, że po długich miesiącach, które przeradzały się w lata, nadszedł dzień, gdy otrzymałem oficjalną zgodę tajemniczego kolekcjonera na odwiedzenie go i zapoznanie się z pożądanym przeze mnie woluminem z jego biblioteki.

    Kamienica, w której mieścił się wyśniony mój raj książkowy, była niewyróżniającym się budynkiem wpuszczonym w strumień fasad jednej ze staromiejskich uliczek. Powłoka chmur naciągnięta na miasto przepuszczała szare, smutne światło nie dodające uroku wąskiej ulicy wybrukowanej szarym granitem i flankowanej niezwykle wysokimi budynkami. Skrzydła bramy były niespecjalne szerokie, lecz wysokości miały dobrze ponad dwa i pół metra, przez co wydawało się, że mieszkają tam jakieś istoty nadludzkie, smukłe i zawsze spoglądające nad naszymi głowami. Na korytarzu pachniało starym drewnem, chłodem i cieniem. Przywodziło to na myśl gotycką katedrę lub tamten stary kościół odległy od kamienicy o dwie przecznice. Wysokość pięter również kojarzyła się z katedralnymi nawami, gdyż skryte w mroku stropy bardziej się przeczuwało, niż można je było zobaczyć. Wstąpiłem na drewniane schody, które skrzypiały w szkielecie z ażurowej stali. Odruchowo zacząłem liczyć stopnie – nim dotarłem do drugiego piętra, przebyłem ich czterdzieści osiem.

    Kamienica była zbudowana tak, że w każdej klatce schodowej na każde piętro przypadało jedno duże mieszkanie. Drzwi do tych mieszkań powielały nieludzką proporcję drzwi wejściowych, jednakże umieszczenie klamki i judasza na wysokości ludzkich możliwości nadawało im groteskowy wygląd, którego nabrałyby drzwi w naszych domach, gdyby się naraz wprowadzili do nich hobbici. Nacisnąłem bakelitowy przycisk dzwonka, oczekując suchego bzyczenia dopełniającego atmosfery starej kamienicy. Zamiast tego usłyszałem dobiegający z głębi mieszkania stłumiony dźwięk rurowego dzwonu. Po kilku chwilach otworzył mi starszy człowiek w stalowoszarym swetrze, z bródką strzyżoną w szpic i w okularach o małych owalnych szkłach. Wysokie pobrużdżone czoło i szpakowate włosy upodabniały go do Sienkiewicza lub Reymonta. Wiedział, kim jestem, więc przerwał mi kwiecisty wstęp z elementami autoprezentacji i wprowadził do mieszkania.

    Już od przedpokoju wyczuwało się, że cały dom podporządkowany jest dwom aspektom: lekturze i ciszy. A właściwie jednemu – lekturze. Cisza stanowiła po prostu warunek niezbędny dla właściwej lektury. Stare mieszkanie z secesyjnymi ciężkimi meblami i grubymi dywanami było wyciszoną i dobrze wentylowaną oprawą dla skrywanych w nim woluminów.

    Gospodarz zaprosił mnie do salonu, gdzie posadzony zostałem w fotelu, a w ciągu kilku minut także poczęstowany gorącą herbatą i ciastkami. Po paru zdaniach ogólnej treści gospodarz przeszedł do sedna, pytając o powody, mojego zainteresowania Chryzostomem. Przez chwilę poczułem tremę uniemożliwiającą sformułowanie klarownej odpowiedzi. Bo jak też można zawrzeć w jednym zdaniu całą pasję, która napędzała moje działania?

    – Interesuję się mitami.

    Zdanie to zabrzmiało pusto i głucho w tej świątyni książek. Gospodarz odstawił filiżankę i popatrzył na mnie z uwagą. Równie dobrze mogłem się wprosić do Vladimira Horowitza, by powiedzieć mu, że lubię słuchać gry fortepianowej. Nabrałem powietrza i zacząłem rozwijać swoją wypowiedź: – Od dzieciństwa interesowała mnie sfera, którą nazywamy mitami. Sfera na pograniczu religii, literatury i psychoanalizy lub też psychologii całych społeczeństw. W mitach widziałem piękne historie, ale też i ujście pewnych pragnień i lęków oraz zniekształcenia prawdziwych dziejów. Dzięki Frazerowi zacząłem przyglądać się różnym mitologiom jak drzewom, które mają cechy wspólne i jedną naturę, mimo iż wyrastają w zupełnie innej glebie, a różnią je kształty liści i faktura kory. W pewnym momencie zacząłem się też przyglądać mitologiom wykreowanym w literaturze przez tytanów wyobraźni takich jak Tolkien czy Lovecraft. Znajdowałem w nich te same elementy co w starych mitologiach i to naprowadziło mnie na myśl, że człowiek stanowi hologram całej ludzkości, mimo że jest jedynie jej częścią, częścią, z której można odtworzyć sam rdzeń ludzkości. Jednocześnie, znajdując tyle elementów wspólnych, zwróciłem uwagę na różnice. Dlaczego się pojawiają? Z czego wynikają? Czy chodzi o pamięć ludzką ulegającą permutacjom i skażeniom, czy o inwencję, a może o obce wpływy? Zaczęło mnie fascynować zjawisko mitów wypartych, takich jak opisane w bluźnierczej pracy von Junzta. Słyszałem również pogłoski, że Chryzostom z Pergamonu, który pozostał, niesłusznie moim zdaniem, w głębokim cieniu herodotowych banialuk, spisał nieortodoksyjne wersje mitów, które bez tego zaginęłyby nieodwracalnie. Skoro w mitach „głównego nurtu" ukryte zostało ziarno prawdy dotyczące podświadomości ludzkiej, zwyczajów, zachowań, hierarchii wartości, w tych mitach odrzuconych winno znajdować się to, co stanowi wiedzę wypartą. Nie wiem, jak to opisać. Może coś na kształt zbioru skandali rodzinnych, tłumionych pragnień i fantazji lub katalogu popełnionych błędów? Nie wiem. Ale bardzo chciałbym wiedzieć.

    – Młody człowieku – zaczął gospodarz – czy słyszał pan o efekcie motyla?

    – Uderzenie skrzydeł motyla wywołujące tajfuny w odległych miejscach globu? Tak, znam to pojęcie.

    – Widzi pan, nasze czyny również mają swoje konsekwencje. Wybory, które podejmujemy, wracają do nas, a ich efekty mogą być o wiele poważniejsze, niż nam się początkowo wydawało. Drobnymi wyborami wpływamy na losy nasze i otaczających nas ludzi. Nasze decyzje wpływają na świat. To truizm, ale nie wolno go lekceważyć. Winna z tego płynąć nauka, że nasze decyzje nie mogą opierać się jedynie na naszych żądaniach i zachciankach. Bo to niszczy harmonię świata.

    Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, w jakim celu gospodarz wygłasza to kazanie.

    – Decyzje i czyny to nie tylko strategiczne postanowienia. Czasami chodzi o rzeczy najdrobniejsze. Decyzja, by pospać godzinę dłużej niż zwykle, może spowodować, że pożar domu zaskoczy nas śpiących, lecz równie dobrze może dać godzinę na sen proroczy bądź inspirujący do dalszych działań. Zgodzi się pan ze mną? – zwrócił się do mnie, ujmując uszko filiżanki w dwa palce.

    – Tak... – bąknąłem zdezorientowany, gdy upijał parujący jeszcze płyn. – Oczywiście...

    – Mało kto jednakże zdaje sobie sprawę, że taką decyzją mogącą mieć wielkie znaczenie jest także lektura.

    – Ma pan na myśli wpływ lektury na zachowania ludzi? – Wydało mi się, że wreszcie coś pojmuję. – Tak jak na przykład fałszywe „Protokoły mędrców Syjonu" skłoniły Hitlera to stworzenia machiny zagłady i rozpętania Szoah?

    – Nie tylko – odparł gospodarz. – Pozwoli pan, że opowiem pewną anegdotkę związaną z odmianą kabały znanej jako chasydyzm polski. Skinąłem potakująco głową, choć prośba była retoryczna,

    – Otóż gdy Baal Szem miał do spełnienia coś trudnego, rozpalał w pewnym miejscu ogień i pogrążony w medytacjach mistycznych zmawiał modlitwy. I wszystko odbywało się zgodnie z jego zamierzeniami. Gdy pokolenie później podobne zadanie miał wykonać Magid z Międzyrzecza, szedł do lasu na to samo miejsce i mówił: „Ognia co prawda nie możemy już rozpalać, ale możemy zmówić modlitwę. I wszystko było tak, jak sobie umyślił. I znów, jeszcze jedno pokolenie później, to samo miał wykonać rabbi Mojżesz Lejb z Sosowa. Poszedł do lasu i rzekł: „Ognia co prawda nie możemy już rozpalać, nie znamy tajemnych medytacji ożywiających modlitwę, znamy jednak miejsce w lesie związane z tym wszystkim – i to nam musi wystarczyć. I wystarczało. Gdy w pokoleniu następnym rabbi Izrael z Rużyna stanął przed takim samym zadaniem, zasiadł w swym pałacu na złotym krześle i powiedział: „Nie możemy już rozpalać ognia, nie możemy zmawiać modlitw, nie znamy już także owego miejsca, ale możemy o tym wszystkim opowiedzieć". I to opowiadanie miało taką samą moc jak czyny spełnione przez tamtych trzech.

    Trzeba przyznać, że staruszek mnie zaskoczył. I zaintrygował. Teraz ani w ząb nie wiedziałem, o czym chce mnie przekonać. Zobaczył to w moich oczach.

    – Mówił pan o znajomości różnych tradycji. Nieobca zatem powinna być panu myśl Carlosa Castanedy...

    Kiwnąłem znów głową. Znałem bardzo dobrze dorobek samozwańczego ucznia nieistniejących meksykańskich brujo. Jego teoria była wprawdzie szalbierstwem, stanowiła jednak klarowny i oryginalny system pojęciowy. Co natomiast miałoby łączyć efekt motyla, chasydzkich cadyków i castanediańskich szamanów – nie miałem pojęcia.

    – Dobrze – odkłonił się gospodarz. – Don Juan Matus głosił ideę „wymazywania historii, zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej. Wymazywanie historii miało uwolnić człowieka, pchnąć go w objęcia Nieskończoności. Jednym z elementów tego procesu były tak zwane „opowieści o Mocy. Jednakże doświadczenie pokazuje, że opowieści o Mocy nie są domeną jedynie tolteckich czarowników. Każda opowieść odpowiednio mocno związana z wolą autora i czytelnika czy też opowiadającego i słuchacza może być elementem zmieniającym rzeczywistość bądź tę rzeczywistość stabilizującym. Taka była rola mitów: stabilizować rzeczywistość. Jakby silniej wiązać ze sobą elementy tratwy, na której plemiona płynęły w Nieskończoność.

    Byłem pod wrażeniem. Takiego steku bredni jeszcze nie słyszałem.

    – To też jest powód usuwania „złych mitów", nie tyle nieortodoksyjnych, ile wręcz obrazoburczych. One działają destrukcyjnie: rozmywają i

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1