Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Martwe sezony. Osiem opowiadań
Martwe sezony. Osiem opowiadań
Martwe sezony. Osiem opowiadań
Ebook133 pages1 hour

Martwe sezony. Osiem opowiadań

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

„Martwe sezony” to zbiór ośmiu opowiadań subtelnie połączonych motywami śmierci oraz relacji międzyludzkich. Zebrane teksty traktują przede wszystkim o rozpadzie: wartości, związku, rodziny i podskórnego, niemal nienamacalnego lęku, jaki temu towarzyszy. Bohaterowie pozornie podejmują decyzje, lecz zamknięci w pewnych ramach mają ograniczony wpływ na swoje życie. Czy wszystkich czekają martwe sezony?
 
„Ośrodek wypoczynkowy”. Właściciel ośrodka wypoczynkowego wyczekuje końca wakacji, gdyż wtedy do jego życia wkracza z nicości tajemnicza Atanazja. Kim jest? Wytworem jego wyobraźni? Kimś rzeczywistym?
„Ksiądz Wiktor”. Proboszcz niewielkiej parafii wybiera się… na tamten świat. Wszystko przez gosposię, którą nawiedza we śnie ciotka, mająca specyficzny sposób komunikowania się z żywymi.
„Biznes to biznes”. Dwóch przyjaciół organizuje specyficzną formę wypoczynku dla spragnionych mocnych wrażeń turystów, którzy mogą zamieszkać w… obozie koncentracyjnym.
„Ada”. Trzydziestokilkulatek, uwikłany w związek z przymusu, zakochany w nastolatce.
„Sztuka rozpadu”. Małżeństwo z wieloletnim stażem wyjeżdża na wakacje. Czy uda im się uratować małżeństwo?
„O”. To mógł być piękny romans – zaczyna swoją historię bohater opowiadania. Dlaczego zatem to nie był piękny romans?
„Morze mroku”. Młody, pełen życia dziennikarz traci wzrok. Co z jego małżeństwem? Czy rzeczywiście można pogodzić się z tym, czego nie widać? Sugestywne opisy rzeczywistości „widzianej” przez pozbawioną nagle zmysłu wzroku osobę.
„Martwy sezon”. Ojciec dziewczynki, która zaginęła podczas wakacji przyjeżdża do ośrodka, w którym doszło do tragedii, by odebrać sobie życie.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateOct 11, 2019
ISBN9788381660808
Martwe sezony. Osiem opowiadań

Related to Martwe sezony. Osiem opowiadań

Related ebooks

Reviews for Martwe sezony. Osiem opowiadań

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Martwe sezony. Osiem opowiadań - Bartłomiej Jejda

    SEZON

    OŚRODEK WYPOCZYNKOWY

    1

    Choćbym bardzo chciał, niestety, niczym się nie różnię od innych ludzi – tak jak oni na coś czekam i ten stan rytmizuje moje życie. Z tym, że kiedy większość z nich nie może się doczekać życia wiecznego lub innych wiekopomnych wydarzeń, moje czekanie wydaje się być bardziej prozaiczne, by nie powiedzieć, zawstydzająco nijakie. Co roku z niecierpliwością odliczam bowiem dni do końca września, kiedy to ostatni goście opuszczają mój ośrodek wypoczynkowy. A kiedy wiem, że to już, że oto ten dzień następuje, świadomy ich nieuchronnego wyjazdu, przymykam oko na przedłużającą się dobę hotelową, znoszę cierpliwie opieszałe pakowanie, psa załatwiającego się pod krzakiem malin, płaczące dziecko. Uśmiechnę się nawet, psa pogłaszczę, do dziecka zagadam… A potem żegnają się, jakbyśmy byli dobrymi znajomi, choć przebywali tutaj zaledwie parę dni, i obiecują, że w przyszłym roku przyjadą na dłużej, ale nigdy nie przyjeżdżają. Goście wrześniowi nigdy nie przyjeżdżają po raz drugi, a co dopiero po raz trzeci czy czwarty. Nie oznacza to jednak, że stałych klientów nie mam, że nie zdarzają się tacy, co przyjeżdżają od lat, rok w rok. Jednym z nich jest Janusz. Ile lat już się znamy? Trudno policzyć. Janusz przyjeżdżał do mojego ośrodka, gdy jeszcze nie był mój, a ojca. Oboje byliśmy wówczas dziećmi, więc się zaprzyjaźniliśmy. Ja spędzałem w ojcowym ośrodku całe wakacje, a i on na coraz dłużej przyjeżdżał z rodzicami i siostrą. Początkowo na tydzień, później na dwa, a gdy mieliśmy już po naście lat, rodzina Janusza wyjeżdżała, a on zostawał ze mną aż do końca sierpnia.

    Z lat mojej młodości żałuję tylko jednego – że nigdy nie próbowałem umówić się z siostrą Janusza, Agnieszką. Dojrzewała razem z nami i nim się obejrzałem z młodszej od nas o rok dziewczynki z nierówno splecionymi kucykami, zamieniła się w kobietę. Piękną kobietę zresztą. Chyba za dobrze mnie znała, by traktować poważnie. Nigdy też nie zdecydowała się zostać w ośrodku na dłużej. Ja oczywiście udawałem, że jej wyjazdy w ogóle mnie nie przejmują, ale tak naprawdę było inaczej i każdy śledziłem zza dorodnej wierzby. Patrzyłem, jak dziewczyna wsiada do samochodu, jak nikną w jego wnętrzu jej opadające kosmykami na twarz włosy, szyja, ramiona, a później, na parkingu przed bramą wjazdową, pozostaje jedna stopa, która z gracją odrywa się od ziemi; wpierw piętą, następnie sprężystymi paluszkami ukrytymi w kolorowych czółenkach i na końcu jej dłoń zamyka delikatnie drzwi… Dam sobie rękę uciąć, że właśnie w ten sposób wsiadała do samochodu przy każdym odjeździe.

    Po raz ostatni obserwowałem jej wyjazd mając bodajże osiemnaście lat… i więcej się nie pojawiła. Janusz przyjeżdżał jeszcze przez dwa lata, opowiadając mi niby mimochodem, że poznała chłopaka i właśnie z nim zdecydowała się spędzić wakacje ku niezadowoleniu rodziców, lecz przy ich wyrozumiałej zgodzie, że ich związek rozkwita, a później i Janusz przestał przyjeżdżać. Utrzymywaliśmy jednak ze sobą przez cały czas kontakt. Zajęły nas studia, pierwsze kontakty z kobietami, nowe przyjaźnie funta kłaków warte, a później na chwilę zamilkliśmy, by spotkać się w wieku niemal trzydziestu lat. To był zupełny przypadek. Janusz spędzał tutaj swoje pierwsze małżeńskie wakacje, a ja zaczynałem zajmować się ośrodkiem przejmując go od niedomagającego zdrowotnie ojca. Od tego roku spotykamy się co sezon, od piętnastu lat.

    A Agnieszka? Wyszła za tamtego mężczyznę i urodziła mu troje ślicznych dzieci. Janusz co roku pokazuje mi jej zdjęcia w telefonie. Na każdym się uśmiecha. Jest szczęśliwa, a ja duszę diabłu bym zaprzedał, by zginęła w jakimś wypadku lub zmarła na jakąś śmiertelną chorobę. Jak Boga kocham, duszę diabłu bym zaprzedał.

    2

    Wiele osób przewinęło się przez mój ośrodek. Bogatych, biednych; młodych, starych; w tajemnicy, jawnie; małżeństw, par, zarówno hetero, jak i homoseksualnych. Trudno byłoby wszystkich zliczyć i zapamiętać, ale niektórzy szczególnie zapadli mi w pamięci…

    … tak jak dwoje piętnastolatków, którzy uciekli z domów, bo rodzice nie zgadzali się na ich wspólny wakacyjny wyjazd. Zacumowali u mnie na ponad trzy tygodnie. Media trąbiły o ich zniknięciu, ale ja nie miałem zamiaru psuć im kanikuły. Nawet jeśli ich miłość byłaby tak silna, by przetrwać opór rodziców i doprowadzić do ślubu, po nim nic nie byłoby takie samo i kto wie, czy czasem właśnie te trzy tygodnie nie byłyby jedynym, co w życiu przeżyli. Świadomie zatem nie ujawniałem ich miejsca pobytu. Sumienie zmusiło mnie jedynie do przejechania kilkunastu kilometrów, by wysłać rodzicom tej zakochanej dwójki krótki, wydrukowany list, w którym gwarantowałem, że wszystko z nimi w porządku.

    Zazdrościłem im odwagi. Dla tej odwagi właśnie przedłużałem ich pobyt, odmawiając kolejnym klientom, nawet tym, którzy zarezerwowali domek z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Byli tego warci. W wieku piętnastu lat byli tego warci. Patrzyłem z zazdrością na ich młode ciała, gdy leżeli nad stawem. Jej niedojrzałe piersi kryły się całe w staniku nie mogąc się doczekać dotyku, a trochę krzywe nogi i wręcz przeraźliwie chudy brzuch łapały niecierpliwie promienie lipcowego słońca. Nie była szczególnie ładna. To na pewno. Ani ładna, ani zgrabna, a jednak on ją kochał. Może dlatego, że była pierwszą, która spojrzała na niego łaskawie? Może dlatego, że była pierwszą, która nachyliła ku niemu usta? A może dlatego, że była pierwszą, którą on zauważył? Właśnie w jej obecności nastąpił przebłysk świadomości seksualnego istnienia i odtąd żadna inna nie miała dla niego wartości? Czasem tak właśnie się zdarza…

    Odjechali po trzech tygodniach. Zabrakło im pieniędzy. To znaczy pieniędzy zabrakło im wcześniej, ale dla mnie nie stanowiło to problemu. Nie pieniądze wszak w życiu są najważniejsze. Przed wyjazdem dziękowali mi za gościnę i przychylność, postanowili jednak wrócić do rodziców. Zawiedli mnie. Jeżeli kiedyś się rozstali, a rozstali się na pewno, bez względu na trzy tygodnie wiecznej miłości, bez względu na jej rozchylone krzywe nogi i bez względu na jego tłumiące zdrowy rozsądek pożądanie… więc jeżeli kiedyś się rozstali, a rozstali się na pewno, to właśnie w dniu, w którym zdecydowali się wrócić do rodziców, coś między nimi pękło po raz pierwszy.

    3

    Lubię pierwszą noc w opuszczonym ośrodku. W domkach jeszcze echem odbijają się jęki wyrwanej z codzienności rozkoszy, ścieżkami jeszcze spacerują wspomnienia, ale tam, na zewnątrz, życie wraca już do swego zwykłego rytmu. Po raz ostatni opróżniam kosze na śmieci, zamiatam parking, cumuję kajaki, które za kilka dni przeniosę do magazynu, a później, gdy zapadnie już zmrok, po raz pierwszy od początku maja nie zapalam lamp wzdłuż spacerowych alejek prowadzących do pobliskiego lasu.

    Idąc dopiero co wyludnionymi alejkami mam świadomość, że przez kilka dni napotykać będę jeszcze ślady obecności moich gości – potknę się o zapomnianą piłkę, w łazience pod umywalką domku numer cztery znajdę zawieruszoną skarpetkę, w dwójce spod łóżka wyciągnę zapomnianą prezerwatywę, a z dolnej półki lodówki w trzynastce wyjmę pleśnią zachodzący już żółty ser. Czasem zdarzą się nieprzeczytane książki z założoną w połowie zakładką czy jakieś dokumenty, które oczywiście odsyłam, resztę natomiast wyłącznie na wyraźną prośbę gości i na ich koszt. Zapomniane przedmioty składam w specjalnie do tego przeznaczonej szafce w magazynie. Rzadko kto po nie wraca.

    Widm moich klientów pozbywam się dopiero po dwóch-trzech tygodniach, gdy następują pierwsze dni października, a wszystkie domki są już wyczyszczone, zdezynfekowane, gotowe właściwie na sezon, do którego jednakże ponad pół roku.

    Przed zimą muszę zdążyć z wymaganymi pracami hydraulicznymi i poważniejszymi remontami, by w przypadku napotkania trudności mieć czas na przygotowanie ośrodka, odbiory sanepidowskie i inne oficjalne kontrole. Jeszcze nie zdarzyło się, by któraś wypadła niepomyślnie. Chyba dlatego tak chętnie przyjeżdżają do mnie letnicy. Chyba dlatego ojciec, patrząc na mnie z góry, jest ze mnie dumny…

    No, ale pierwsza noc w opuszczonym dopiero przez gości ośrodku, gdy nie zapalam lamp wzdłuż spacerowych alejek, jest wyjątkowa. Pachnie już jesienią, choć lato jeszcze rzuca nieśmiały cień na zapadający wieczór, ptaki jeszcze nie odleciały, więc ćwierkają skacząc wesoło po drzewach, wzdłuż ogrodzenia przebiega ośmielony wszechobecną ciszą dzik bądź jeleń, a ja słucham tego spokoju stęskniony, wyczekujący go od tych niemal pięciu miesięcy ciągłego usługiwania, dogadzania, troski, gotowości do rozmowy. A o czym można z nimi rozmawiać? Chyba tylko o pogodzie albo sporcie, o ile akurat rozgrywane są jakieś mistrzostwa czy olimpiada. Nie mam pojęcia skąd bierze się w moich klientach ta chęć bratania się ze mną. Ledwo zamienimy dwa–trzy słowa, a już wyciągają dłonie, już klepią po ramionach, już zwierzają się ze swoich problemów. Czy naprawdę sądzą, że mnie to interesuje? Najbardziej lubię tych, którzy doradzają. Tu by pan bar postawił. A o kuchni nie myślałeś? Nie myślałem. Od zawsze miałem głowę do interesów. Od małego w kieszeni trzymałem plik zwiniętych banknotów, które – gdy wydawało mi się, że nikt nie widzi – wyciągałem i liczyłem w pośpiechu. Stąd też wiem, a wiedza moja opiera się na solidnych wyliczeniach, że opłacanie firmy cateringowej bardziej opłaca się od utrzymywania kucharki i obsługi.

    Jadalnię, wykorzystywaną przez mojego ojca wyłącznie do spożywania przez gości ośrodka posiłków, zaadoptowałem na miejsce rekreacji i rozrywki. Ma to sporą zaletę, zwłaszcza gdy pada deszcz. Część powierzchni zajmują stoliki, przy których korzystający z dobrodziejstw cateringu korzystają właśnie zaś resztę zajmują automaty do gry, bilard, rzutki. W pełni sezonu co weekend organizuję potańcówki. Stoliki oraz krzesła ustawiam wzdłuż ścian, gaszę światła, za ladą stawiam barmana sprzedającego piwo i robiącego drinki, a na niewielkim podwyższeniu

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1