Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Kaliber.38 Special: Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4
Kaliber.38 Special: Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4
Kaliber.38 Special: Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4
Ebook687 pages9 hours

Kaliber.38 Special: Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

„Kaliber.38 Special” to magazyn z opowiadaniami o tematyce sensacyjno-kryminalnej. Kierowany jest do amatorów suspensu, kryminału, sensacji, przygód, tajemnic oraz historii z dreszczykiem. W każdym numerze znajdziemy kilka wciągających historii znakomitych autorów, mistrzów w swoim gatunku. W NUMERZE: Pokój zmarłego (Sven Elvestad, tłum. Adam Stodor-Cechak); Salamandra (Stefan Grabiński); Czerwony błazen (Aleksander Błażejowski); Złote sidła (James Oliver Curwood, tłum. Kazimierz Bukowski); Krwawa hrabina (Stanisław Antoni Wotowski); Niebezpieczny zakład. Nieznane przygody Sherlocka Holmesa.
LanguageJęzyk polski
PublisherKtoczyta.pl
Release dateJun 26, 2019
ISBN9788381769822
Kaliber.38 Special: Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4

Related to Kaliber.38 Special

Related ebooks

Reviews for Kaliber.38 Special

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Kaliber.38 Special - Ktoczyta.pl

    Autor anonimowy

    Kaliber .38 Special

    Opowieści Kryminalne, Przygodowe i Niesamowite. Tom 4

    Warszawa 2019

    Spis treści

    Pokój zmarłego (Sven Elvestad, tłum. Adam Stodor-Cechak)

    Salamandra (Stefan Grabiński)

    Czerwony błazen (Aleksander Błażejowski)

    Złote sidła (James Oliver Curwood, tłum. Kazimierz Bukowski)

    Krwawa hrabina (Stanisław Antoni Wotowski)

    Niebezpieczny zakład. Nieznane przygody Sherlocka Holmesa

    Pokój zmarłego (Sven Elvestad, tłum. Adam Stodor-Cechak).

    Rozdział I. Tajemniczy numer

    Kochany Kragu – odpowiedział szef wydziału detektywów na pytanie Asbjørna Kraga – uważam za zupełnie nierozsądne, że pan, najdzielniejszy z naszego wydziału, marnuje swój czas dla takiej nędznej sprawy.

    – Sprawa cała wydaje mi się prawdziwie interesująca – odparł detektyw.

    – Na to nie mogę się zgodzić – zwykła kradzież hotelowa.

    – Najzwyklejsze kradzieże mogą być ciekawe.

    – Słusznie, ale w tym wypadku nie mogę się doszukać usprawiedliwienia dla pańskiego przypuszczenia.

    Począł przeglądać szybko akta leżące przed nim na stole.

    – Tu powiadomienie z 13 października z Hotelu Europa. Czytamy w nim, że poprzedniej nocy z pokoju numer osiem ukradziono walizę. Waliza wraz z zawartością przedstawiała wartość około dwudziestu pięciu koron. Czy to jest okoliczność budząca zainteresowanie u takiego jak pan człowieka?

    Poklepał swego urzędnika dobrotliwie po ramieniu.

    – Tak, sprawa brylantów żony generalnego konsula Berga to byłoby coś dla pana.

    – Ale tą sprawą zajął się już jeden z moich kolegów, a pan wie, jak niechętnie mieszam się do spraw innych. Prócz tego przy tej kradzieży hotelowej zauważyłem szczegół budzący moje zainteresowanie.

    – Myśli pan o tym dzwonieniu?

    – Tak. Tego wieczoru, w którym popełniono kradzież dwa razy zadzwoniono z pokoju numer osiem, chociaż nikt z ludzi tam się nie znajdował.

    – Służba hotelowa musiała się pomylić.

    – To jest wykluczone. Bezpośrednie po głosie dzwonka udał się kelner oba razy do tego pokoju i za każdym razem pokój był pusty. Zbadanie tej okoliczności przenoszę ponad wszytko – oznajmił Krag stanowczo.

    – Więc niech będzie, jak pan sobie życzy. Nie przypuszczam jednak, aby miało się z tego co wyłonić.

    Krag zamierzał właśnie wyjść, gdy telefon zadzwonił.

    – Proszę zaczekać! – rzucił doń szef i chwycił za słuchawkę.

    Asbjørn Krag słyszał, gdy mówił:

    – Tu wydział detektywów.

    – Tak. Hotel Europa! Proszę!

    Krag wsłuchiwał się zaciekawiony i studiował wyraz twarzy swego szefa, gdy ten słuchał i jasne dlań się stało, że tam, w hotelu, wydarzyło się coś ważnego. Głos szefa brzmiał nerwowo i pełny był zdziwienia, gdy pytał:

    – W ten sam zupełnie sposób, co przedtem, powiada pan? No, to jest ciekawe! Tak, natychmiast ktoś stąd do was przyjdzie. – Odwiesił słuchawkę i rzekł do Kraga: – Jest to ciekawy zbieg zdarzeń. Popełniono nową kradzież w Hotelu Europa.

    – Ach!

    – Ukradziono znów walizę z pokoju numer osiem. Pozornie wśród tych samych okoliczności, co poprzednio!

    – Widzi pan przeto, że moje wkroczenie w tę sprawę jest usprawiedliwione!

    – W zupełności. Sprawa przedstawia się rzeczywiście ciekawiej aniżeli kradzież brylantów u generalnej konsulowej Berg – przyznał szef, uśmiechając się. – A wiec, życzę panu dużo szczęścia.

    – Dziękuję – i Krag wziął papiery podane mu przez szefa. – Na pewno nie jest to łatwe zadanie, ale spodziewam się, że po upływie kilku dni rozwiążę zagadkę. Do widzenia!

    Rozmowa ta odbyła się w piątek dnia 16 października o godzinie jedenastej przed południem, w biurze szefa.

    Asbjørn Krag udał się teraz do swego własnego pokoju, rozłożył przed sobą papiery i zagłębił się w nich. Były to czysto policyjne urzędowe akta: krótkie pisemne powiadomienie o dokonaniu kradzieży, uwagi wachmistrza w tej sprawie i protokół spisany z gospodarzem i portierem hotelu. Akta prócz czysto rzeczowego podania faktów nie zawierały nic interesującego i Krag postanowił udać się natychmiast do hotelu, aby tam zaznajomić się z bliższymi szczegółami obu kradzieży.

    Gospodarz, pan Kragerud, przyjął bardzo uprzejmie detektywa. Ujął go po przyjacielsku pod ramię i wyszeptał:

    – Pst! Pst! Proszę tu o tym nic nie mówić.

    Wyszli na pierwsze piętro, gdzie gospodarz miał swe prywatne biuro, elegancko urządzony pokój. Zadzwonił na, kelnera i polecił przynieść wino i cygara.

    – Zapewne chce się pan ode mnie dowiedzieć wszystkiego, aż do najdrobniejszych szczegółów – rzekł, podnosząc z błyszczącymi oczyma swą szklankę do Kraga i pozdrawiając nią Kraga w „nieszczęśliwym" hotelu. – Wobec tego muszę mieć coś, przy pomocy czego mógłbym zebrać myśli. Najpierw przepraszam pana, że postępowałem tak tajemniczo, gdy witałem pana na dole. Ale wielkie ma dla mnie znaczenie, że by nikt się o tych kradzieżach nic nie dowiedział. Niestety nie jestem całkowicie pewny milczenia wszystkich moich ludzi. Wobec tego zagraża mi niebezpieczeństwo, że hotel mój zyska złą sławę i że goście unikać go będą.

    – Ilu ludzi wie zatem o kradzieży?

    – Prócz mnie, trzy osoby tu w hotelu. Portier nocny – Niemiec, nazwiskiem Schliemann – prócz tego służący pokoju numer osiem i portier dzienny Halvorsen.

    – A okradzeni?

    – Tych uprosiłem o milczenie, zwróciwszy im ich straty. Kosztuje mnie to wprawdzie pięćset koron. Ale cóż to znaczy, jeżeli sława mego hotelu jest zagrożona. Okradzionymi są: pewna pani, która właśnie odjechała do Trondhjem i pewien duński agent, który dotąd pokój ten zajmuje.

    – Pierwsza kradzież zdarzyła się trzynastego, czyż nie tak? – Krag zapisał nazwiska w swoim notatniku i włożył go z powrotem do kieszeni.

    – Tak, o godzinie pół do jedenastej w nocy. Portier nocny objął był właśnie służbę i był z kelnerem w loży portierskiej, gdy z pokoju numer osiem, zadzwoniono. Kelner udał się natychmiast na górę, aby usłyszeć polecenie, spostrzega jednak ku swemu zdziwieniu, że nie ma nikogo w jasno oświetlonym pokoju. Schodzi na dół i powiadamia o tym portiera. Jeszcze raz spoglądają obaj na tablicę, aby się przekonać, czy na niej rzeczywiście numer osiem wyskoczył. Ponieważ jednak nic dalej się nie dzieje, zamyka portier klapkę z liczbą osiem i sadowią się znów obaj w loży.

    ... – Nagle dzwonienie odzywa się na nowo tym razem długie i silne. Portier i kelner patrzą równocześnie na tablicę. Znów wyskakuje numer osiem.

    – Z pewnością musi ktoś być w pokoju, ty ośla głowo! – zawołał portier szyderczo. – Idź zaraz na górę!

    ... – Kelner spieszy na górę, szybko jak może, wraca jednakże po minucie.

    – Ależ nie ma tam nikogo. Chodź ze mną, a sam zobaczysz! – powiada portierowi.

    ... – Portier mruczy pod nosem, że kelner zwariował, że stracił oczy, idzie jednakże z nim na górę.

    ... – Otwierają drzwi do pokoju i przekonują się obaj, że pokój jest pusty. Obaj są nieco przestraszeni. Portierowi przychodzi jednak na myśl, że połączenia dzwonkowe muszą być w nieporządku i bada je dokładnie. Niczego nie znajduje, dzwonki działają bez błędu. Portier zasuwa numer osiem, kelner zostaje w pokoju i dzwoni z niego. Żadnego błędu, numer osiem wyskakuje. Aby się upewnić, dowiaduje się kelner w innych pokojach, czy kto nie dzwonił, nikt jednakże nie dzwonił. Wobec tego można, zdaje się, ustalić, że 13 października zadzwoniono z pokoju absolutnie pustego. Brzmi to, jakby jaka historyjka z duchami i ja poczynam naprawdę wierzyć, że wchodzą tu w grę duchy.

    – Kto zajmował ten pokój? – zapytał detektyw.

    – Pewna pani z Trondhjem. W księdze przyjezdnych zapisała się, jako panna Schytte, modystka z Trondhjem. W chwili gdy zdarzyło się to tajemnicze dzwonienie, była w teatrze. Po spożyciu następnie kolacji w towarzystwie przyjaciółki i jakiegoś krewnego powróciła o kwadrans na pierwszą do hotelu. Portier nocny ją wpuścił. W dziesięć minut później zadzwoniono z jej pokoju, tym razem było to nerwowe, silne dzwonienie. Portier i kelner spieszą na górę i zastają tę panią w silnym podnieceniu.

    – Okradziono mnie – zawołała – zniknęła moja walizka!

    Obojgu z mojej służby udało się ją uspokoić, po czym mnie powiadomiono o wypadku. Dowiedziałem się, że ukradziono jej czarną, skórzaną walizkę, która oprócz rozmaitych rzeczy, zawierała pieniądze i nieco wartościowych przedmiotów. Ponieważ owa pani twierdziła, że kradzież naraziła ją na dotkliwą stratę, i że ona wcale nie jest zamożną, uprosiłem ją, zobowiązując się do pokrycia straty, aby nikomu o tym, co się wydarzyło, nie mówiła. Zgodziła się na to, a ja wyłożyłem natychmiast dwieście pięćdziesiąt koron na stół. Następnego dnia rano wyjechała owa pani do Trondhjem.

    – Gzy może mi pan dokładnie opisać ową walizkę? – zapytał Krag.

    – Tak, była to stosunkowo mało zniszczona, czarna, skórzana walizka z monogramem AS na tabliczce powyżej zamku. Oprócz kilku części ubrania zawierała ona kasetkę ze srebrnymi łyżeczkami do herbaty, które zakupiła tu w czasie swego pobytu, złoty zegarek wartości około stu koron i obrączkę wartości dwudziestu pięciu koron.

    – Jej własną obrączkę?

    – Nie, jego – odpowiedział gospodarz uśmiechając się. Jej ślub miał się odbyć za kilka dni w Trondhjem, a ona zakupiła tu obrączki na polecenie narzeczonego.

    – Jakie litery były wygrawerowane na obrączce.

    BR. Inicjały narzeczonego.

    – A zegarek złoty?

    – Był to mały, złoty damski zegarek z jej inicjałami i datą 20.4.1900, datą jej bierzmowania. Na srebrnych łyżeczkach od herbaty wygrawerowaną była, pośród arabesek, litera K.

    Detektyw notował wszystkie te szczegóły.

    – Ale teraz przejdźmy do drugiej kradzieży – rzekł gospodarz, napełniwszy szklanki i podsuwając cygara ku Kragowi. – A ta jest tym bardziej zatrważająca, że jest dokładnym powtórzeniem pierwszej. Pokój numer osiem wynajęto przedwczoraj po nadejściu pociągu kontynentalnego pewnemu duńskiemu agentowi, panu Karolowi Binderupowi. Wczoraj był pan Binderup cały dzień na mieście, zajęty swymi interesami. Wieczorem spotkał kilku swych duńskich kolegów, z którymi poszedł razem do jakiegoś variétés, a rozstał się z nimi dobrze po północy. Powrócił do hotelu około pół do drugiej w nocy. W międzyczasie zadzwoniono znów o godzinie dziesiątej z pokoju numer osiem, chociaż kelner i portier wiedzieli, że nikogo w nim nie ma. Udają się razem na górę i przypuszczenie ich okazuje się słuszne: nie ma nikogo w pokoju! Powiadamiają mnie o tym natychmiast, a ja nakazuję jak najdokładniejsze przeszukanie pokoju. Szukamy pod łóżkiem, pod sofą, w szafie – nikogo nie znajdujemy. Nakazuję drzwi zamknąć, po czym nie dzwoni nic już z tego pokoju. Duńczyk powraca nieco podchmielony do pokoju i kładzie się zaraz do łóżka. Gdy jednak dziś o godzinie dziesiątej wstał, spostrzega, że jego walizka ręczna z przedmiotami srebrnymi zniknęła.

    – Srebrne przedmioty?

    – Tak, pan Binderup jest agentem handlowym pewnego jubilera, a jego walizka zawierała małą kolekcję srebrnych papierośnic, wartości najmniej dwustu pięćdziesięciu koron. Jeśli tak dalej pójdzie, to będę zrujnowanym człowiekiem, jak łatwo pan to sobie może wyobrazić.

    – Jeśli jednak biegał za interesami, to powinien był mieć kolekcję ze sobą?

    – Nie, twierdzi stanowczo, że pozostawił ją tutaj.

    – Zaznaczał pan, że był nieco podchmielony, gdy do hotelu powrócił, mógł ją przeto gdzieś zapomnieć...

    – Tak, przedstawiałem mu to także i miałem zamiar zrzucić ze siebie wszelką odpowiedzialność, ale wówczas przywołał on portiera na świadka i ten musiał przyznać, że pan Binderup rano wyszedł bez walizki.

    – Czy wiedział, że walizka jeszcze była, gdy do hotelu powrócił?

    – Nie, tego nie mógł ustalić, wobec czego nie jest wykluczone, że skradziono ją, gdy był w łóżku.

    – Bardzo jest nieprawdopodobne, żeby złodziej odważył się wejść do pokoju, gdy w nim się ktoś znajduje. Raczej należy przyjąć, że wyzyskał na to czas jego nieobecności.

    – Słusznie. I oto poznał pan przebieg całej sprawy. Ale chcę pana prosić, by pan był łaskaw wszelkie dochodzenia prowadzić w jak największej tajemnicy.

    – Naturalnie – rzekł Krag i powstał z miejsca. – Proszę mnie jeszcze zaprowadzić do pokoju numer osiem, abym mógł pokój zbadać dokładnie.

    Rozdział II. Detektyw przy pracy

    Gospodarz i Krag zaszli na parter. Był to tak zwany wysoki parter. Korytarz ciągnął się dużym czworobokiem przez cały budynek, po obu jego bokach znajdowały się pokoje. Przy drzwiach prowadzących na ulicę znajdowała się loża portiera. Schodziło się do niej po schodkach. Żelazne drzwi z kratą zamykały główne wejście. Przy tej kunsztownie wykonanej kracie stał zawsze chłopak w liberii i otwierał drzwi wchodzącym i wychodzącym gościom. Detektyw zbadał to dokładnie.

    – Drzwi, jak widzę, dają otworzyć się tylko od wewnątrz – rzekł.

    – Tak, nikt nie może tu wejść, żeby go portier nie widział.

    – Również i wyjść?

    – Tak, nikt stąd wymknąć się nie może niezauważony.

    – Czy chłopak stoi przy drzwiach także w nocy?

    – To byłoby zbyteczne. W nocy portier obsługuje drzwi wchodowe. Ruch wtedy przecież jest tak mały. Odjeżdża lub przyjeżdża rzadko który gość nocnym pociągiem.

    – Proszę, pójść do numeru osiem i zadzwonić.

    Gospodarz odszedł, podczas czego Krag uważnie patrzył się na czworoboczną tablicę połączeń dzwonkowych. W tablicy znajdowało się wiele białych otworów, z których każdy odpowiadał jednemu pokojowi, a nad otworami umieszczone były rozmaite numery pokojów.

    Zadzwoniono, czarna klapka opadła na dół i przykryła otwór, ponad którym była cyfra 8.

    Niebawem powrócił gospodarz.

    – Czy wszystko w porządku? – zapytał.

    – Tak, połączenie jest bezsprzecznie w porządku.

    Detektyw począł badać elektryczny przewód od tablicy przez korytarz. Badał go dokładnie, centymetr za centymetrem, nie mógł znaleźć jednak najmniejszego błędu.

    – Czy goście są w tej chwili w swoich pokojach? – zapytał, gdy powrócili do loży portiera.

    – Nie, przeważnie są nieobecni – odpowiedział gospodarz.

    – Ślicznie. To proszę kazać zadzwonić ze wszystkich pokoi, z wyjątkiem ósmego.

    Pan Kragerud skinął na portiera i w kilka chwil potem zaczęło się dzwonienie. Klapka za klapką opadała w dół, tak że w końcu cała tablica z wyjątkiem jednego jasnego otworu, pod cyfrą 8, była czarna.

    Krag wyraził swe zadowolenie z powodu tej próby przekonującej go, że tajemnicze dzwonienie wychodziło rzeczywiście spod numeru 8. Udał się teraz sam do tego mistycznego pokoju. Policzył kroki od loży portiera aż do pokoju numer 8. Naliczył ich 59. Potem poszedł dalej i powrócił wreszcie z drugiej strony do loży portiera, przeszedł tym sposobem cały korytarz tworzący czworobok. Druga część drogi liczyła tylko 46 kroków. To odkrycie zdało się być dlań niespodzianką.

    – Jeżeli z numeru osiem się zadzwoni, a kelner znajduje się w loży portiera, jaką drogą on idzie, by dojść do pokoju numer osiem, krótszą, czy dłuższą? – zapytał detektyw.

    – Czy naprawdę jedna z dróg jest krótsza? – zapytał gospodarz zdziwiony. – Tego nie zauważyłem. Kelner idzie stąd dłuższą drogą. Jest to dawne przyzwyczajenie.

    – Tak, tak. Czy mogę zobaczyć księgę przyjezdnych?

    Podano mu ją natychmiast, a detektyw zaczął z zainteresowaniem studiować nazwiska gości, którzy w ostatnich dniach przyjechali i wyjechali z hotelu. O tych jednakże, którzy przybyli po trzynastym niewiele się troszczył. Również mało o tych, którzy mieszkali na piętrach hotelu. Sporządził sobie krótki wypis obcych, którzy na kilka dni przed trzynastym zamieszkali na parterze. Ogółem było ich pięć osób, dwie panie i trzech panów. Z tych dwie osoby były właśnie poszkodowane, chodziło więc tylko o troje gości. Tych troje byli: pani Fagernæs, żona kupca z Nordlandu, starszy wiekiem rektor Bjerke z Bergen, i uczony, kartograf Balen z Kristiansandu, który z powodu studiów uniwersyteckich na czas jakiś w Kristianii się zatrzymał.

    Gdy gospodarz ujrzał tę krótką listę, załamał ręce i wykrzyknął:

    – Niemożliwe! Całkowicie wykluczone! Żadnego z tych uczciwych ludzi nie można nawet przez chwilkę podejrzewać! Ten wspaniały uczony, żyjący jedynie dla swoich map, siwowłosy dzielny rektor, o znanym wszędzie, szanowanym nazwisku, a następnie pani Fagernæs, żona jednego z najbogatszych kupców w całym kraju! Nie, nie, o tych nawet mówić nie należy!

    – Więc dobrze – rzekł Krag, chowając listę do kieszeni – musimy złodzieja szukać gdzie indziej. Ale już czas samemu wreszcie zbadać ów szczególny pokój. Chodźmy, panie gospodarzu.

    Był to najzwyczajniejszy pokój hotelowy. Okno wychodziło na małe podwórze, mimo to było mroczno w pokoju.

    – Jest to jeden z najtańszych pokoi hotelu – objaśnił gospodarz.

    Detektyw otworzył okno i wyjrzał. Podwórze było bardzo nisko, gdyż stąd dochodziło także światło do piwnic. Było ono wycementowane. Jeśli by kto chciał z okna skoczyć na podwórze, to z pewnością byłby przypłacił to życiem.

    Detektyw wrysował teraz do swego notatnika plan parteru, ażeby uzyskać dokładny przegląd położenia ubikacji. Nagle uwagę jego zajął ruch w pobliżu loży portiera. Pospieszył ku niej i spostrzegł korpulentnego człowieka w średnim wieku, z jakimś czworogrannym skórzanym pakietem pod pachą. Pan ów uskarżał się przed portierem, że tak długo czekać musiał, zanim mu otworzono. Krag domyślił się zaraz, słysząc mówiącego po duńsku, że jest to pan Binderup. Gospodarz potwierdził jego przypuszczenie.

    Duńczyk odkłonił się z lekka Kragowi i poszedł do swego pokoju. Pakunek jego wydawał się być bardzo ciężki.

    – Można przypuścić, że pod pachą niesie on ołów zapakowany w skórę – dorzucił detektyw. – Pragnąłbym naprawdę wiedzieć, co jest w pakunku.

    – Mogę go zapytać.

    – Nie, zostawmy to na później. Nie wyglądał, jakby był w dobrym humorze, a nie ma nic spiesznego. Ale jeszcze jedno pytanie: Czy portier nocny jest bezwarunkowo godny zaufania?

    – Stary Schlieman? – Gospodarz załamał ręce. – Dzielny stary Schlieman! Służy już dziesięć lat u mnie. Ręczę za niego jak za samego siebie, panie detektywie.

    – No, nie bierz mi pan pytania za złe. A kelner dla numeru osiem?

    – Jest to młody człowiek, około lat dwudziestu, jak przypuszczam, ale wywarł na mnie najlepsze wrażenie.

    – Nie jest jednakże wykluczone, że oni razem...

    – Niemożliwe, całkowicie niemożliwe! – zawołał gospodarz silnie. – Nigdy nie zdobyłby się Schlieman na takie żakostwo. Jest czysty jak złoto. Prócz tego służba, jeśli by chciała kraść po pokojach hotelowych, czyniłaby to bez tych przedstawień z dzwonieniom. Nie mogę dotąd się domyślić, jaki jest w tym sens.

    – Ma pan słuszność – rzekł Krag. – To dzwonienie jest rzeczywiście nie do pojęcia. Gdybyśmy tylko wiedzieli, dlaczego dzwoniono i kto dzwonił, natenczas mielibyśmy złodzieja. Obawiam się jednak, że zupełnie co innego kryje się w tym, aniżeli dwie śmieszne kradzieże podróżnych pakunków. Wie pan co – zawołał nagle – być może, że znajdzie się pan w tym położeniu, iż będzie mnie pan musiał przyjąć do służby.

    – Co to znaczy? – zapytał gospodarz zdziwiony.

    – Będę się zapewne starał o miejsce u pana – rzekł Krag, uśmiechając się.

    – Z całą przyjemnością – odpowiedział Kragerud, poczynając się domyślać. – O jakie miejsce?

    – Może, jako pomocnik portiera nocnego.

    – Albo może jako kelner pokoju, numer 8?

    – Być może.

    – Będzie to dla mnie zaszczytem – rzekł gospodarz, odprowadzając odchodzącego Kraga do drzwi.

    Ten udał się wprost na pocztę i nadał telegram z zapłaconą odpowiedzią do Kristiansandu. Zakończył go prośbą o natychmiastową odpowiedź.

    Rozdział III. Niespodzianka

    Przy Stortorg wsiadł Krag do dorożki. Podał numer domu przy Stenersgata i polecił woźnicy jechać możliwie jak najszybciej. Dorożka zatrzymała się przed starą, trzypiętrową kamienicą.

    Detektyw dostał się tylnymi schodami na wąski, ciemny korytarz. Przeszedł wszystkie piętra i nareszcie się zatrzymał. Na silnych, okutych drzwiach był napis:

    Jakob Isacsen

    Detektyw pociągnął za taśmę przy drzwiach, a wewnątrz rozległ się głos ochrypłego dzwonka. Czekał długą chwilę, ale nikt nie otwierał. Zadzwonił wtedy po raz drugi. I oto usłyszał wyraźnie słabe, człapiące kroki. Szarpnął silnie za klamkę, uderzył wściekły pięścią w drzwi i zawołał:

    – Otwórz wreszcie, Jakobie! – A gdy nie odniosło to żadnego skutku, dodał: – To ja, Asbjørn Krag. Żądam, abyś mnie wpuścił. Prędko!

    – Jestem ciężko chory – odpowiedział z wewnątrz jakiś głos bezdźwięczny. – Nie mogę nikogo przyjąć.

    – Błazeństwo, stary oszuście!

    – Ach, zapewniam, szanowny panie...

    – Słuchaj, co teraz mówię – zawołał Krag rzeczywiście rozgniewany. – Jeżeli w tej chwili mi nie otworzysz, natenczas zagwiżdżę przez okienko nad schodami. Na dole stoi dwóch policjantów, a ci...

    – Cicho, cicho! – odpowiedział głos od wewnątrz.

    Klucz obrócił się w zamku i cicho a ostrożnie otworzyły się drzwi. Stara, pergaminowa twarz ukazała się w ich odchyleniu.

    – Ach, cóż znowu się stało, panie komisarzu? – zapytał stary. – Pan wie przecież, panie komisarzu, że jestem całkiem, całkiem uczciwym człowiekiem.

    Krag przecisnął się przez uchylone drzwi i odepchnął na bok starego.

    – Wie pan, że nie znoszę tego, gdy mnie pan nazywa komisarzem. Chcę mówić z panem o interesach – dorzucił szorstko.

    Przez małą wąską sień, w której wisiał tylko zniszczony kapelusz i podarty płaszcz, przeszedł do stosunkowo obszernego pokoju. Ściany jego okryte były szafami i półkami. Na tych ostatnich leżały najrozmaitsze rzeczy, wśród nich mnóstwo zegarków kieszonkowych. Wszystko mówiło wyraźnie o tajnym handlu, którym się stary zajmował.

    Detektyw usiadł na krześle, które groźnie pod nim zatrzeszczało. Niespokojnie chodził stary tu i tam, i pomrukiwał ciągle, że jest uczciwym człowiekiem, całkiem uczciwym człowiekiem.

    – Tak, tak, nie mów o tym tak wiele, Jakobie – rzekł Krag. – Czy nie przypominasz sobie, co ci się przed trzema laty w sądzie wydarzyło?

    – Ach, panie zapewniam pana, że wtedy byłem niewinnie skazany, zupełnie niewinnie.

    – Chciałem panu tylko znowu popróbować nieco pulsu, mój drogi Jakobie – rzekł Krag, nie troszcząc się wcale jego zapewnieniami. – Pewien jestem, że znów jedna lub kilka interesujących spraw wyłoni się na światło dzienne, jeżeli zbadam dokładnie pańskie interesy. Zaczepmy choćby jedną tylko gałąź pańskiej rozległej działalności. Jak idą teraz pańskie złodziejskie interesy?

    – Ach, zapewniam pana, że kupuję tylko uczciwie uzyskane rzeczy...

    – Dobrze, przekonamy się o tym – przerwał mu Krag łaskawie. – Na razie chodzi o inne sprawy. Zapewne chciałby pan zarobić kilka koron?

    – Jestem biednym człowiekiem – odpowiedział stary, a oczy jego zaświeciły – całkowicie biednym człowiekiem.

    – Wobec tego potrzebuje pan pieniędzy – zaśmiał się detektyw. – Musi mi pan ten dzień poświęcić. Czy ma pan co przeciw małej wycieczce do miasta? Czy nie zechciałby pan dziś po południu odwiedzić swych przyjaciół, właścicieli lombardów i handlarzy starzyzną?

    – Moimi starymi nogami, moimi nogami...

    – Widzę dokładnie – rzekł Krag zimno i powstał z krzesła – że już dziś muszę zacząć dokładnie badać pańskie interesy.

    – Zrobię to, zrobię to, panie, ale może mi pan da dorożkę. To chciałem tylko powiedzieć. Moimi starymi nogami...

    – No tak, to jest zupełnie co innego. Powiedzmy piętnaście koron na dorożkę, co? – i Krag wyjął portfel.

    – Niech będzie piętnaście koron – i palce starego wyciągnęły się łapczywie po banknoty.

    – Przed trzema dniami – rozpoczął Krag wyjaśnienie – popełniono tu w mieście kradzież. Nie ma ona wielkiego znaczenia, ale chciałbym tę sprawę rozjaśnić. Chodzi o mały damski zegarek, obrączkę i kasetkę ze srebrnymi łyżeczkami do kawy.

    Następnie opisał dokładnie przedmioty ukradzione w Hotelu Europa.

    Stary ponotował sobie szczególne znamiona.

    – Ależ to straszne – zawołał ze sztucznym patosem – to prawdziwie straszne, że ludzie nie nauczą się żyć uczciwie. Ci przeklęci złodzieje!

    Krag roześmiał się głośno z powodu moralnego oburzenia starego. Ale nie miał czasu słuchać dalej gadaniny starego.

    – Rozumie pan moją taktykę – rzekł. – Mniej mi chodzi o to, by odebrać skradzione rzeczy, lecz raczej dojść, kto je skradł. Jeśli nie będzie pan mógł dowiedzieć się nazwiska, to przynajmniej dowiedz się pan pewnych szczegółów. Jeśli dobrze załatwi pan moje zlecenie, dodatkowo jeszcze wynagrodzę pana.

    – Rozumiem, rozumiem. W tej minucie jadę odwiedzić mych przyjaciół.

    – A więc jeszcze przed ósmą oczekuję odpowiedzi.

    – Tak, panie. Chociaż wielu godzin trzeba na tę pracę. Jeden mieszka przy Grønland, drugi przy Vaterland, trzeci na górze przy Lageno. Alę jeśli wezmę dorożkę, to pójdzie prędzej.

    Krag musiał się roześmiać. Wiedział, że stary raczej rozchoruje się z bieganiny, aniżeli da dziesięć ørów za tramwaj. Pożegnał go, zeszedł po ciemnych schodach i wsiadł do dorożki, która przed bramą nań czekała. Była prawie dwunasta. Kupcy opuszczali swe sklepy i szli na obiad, ulice pełne były ludzi.

    – Dyrekcja policji! – rzekł Krag i dorożka ruszyła z miejsca.

    Musiał jeszcze kilka spraw załatwić, by być zadowolony ze swej przedobiedniej roboty. Chciał jeszcze posłać kilku swych ludzi do koncesjonowanych zakładów zastawniczych. W ten sposób przez popołudnie przeszukałby całe miasto i jeśliby skradzione przedmioty zostały gdzie sprzedane lub zastawione, to musiałyby się znaleźć.

    Gdy dorożka Kraga przejeżdżała przez Youngstorg, spostrzegł człowieka biegnącego za nią i starającego się ją dogonić. Krag polecił dorożkarzowi stanąć. Za chwilę człowiek ów stanął, dysząc, przy dorożce. Był to jeden z kolegów Kraga. Detektyw się domyślił, że musiało się zdarzyć coś ważnego.

    – Czy słyszałeś już?

    – Nie, co takiego?

    – Na pewno nic jeszcze nie wiesz?

    – Nie, przecież słyszysz – odpowiedział Krag niecierpliwie. – Co się stało?

    – Leo Carsten! – rzekł kolega poważnie. – Leo Carsten jest w Kristianii!

    Asbjørn Krag opadł bezwiednie na poduszki dorożki. Była to nowina, której wcale nie oczekiwał.

    Rozdział IV. Kupiec

    Jedź ze mną – rzekł do swego kolegi. I Harald Brede wsiadł do dorożki.

    Zaledwie kilka minut oddzielało ich od policji, wobec czego nie było czasu na dalszą rozmowę. Przybywszy, udali się natychmiast do biura Kraga.

    – Carsten jest w Christianii! – zawołał Krag. – To prawie niemożliwe!

    – Nie mylę się! Widziałem go na własne oczy – wyjaśnił Brede.

    – Gdzie?

    – Wyszedł ze swego mieszkania przy Hovnsteensgata.

    – Z dawnego jego mieszkania, które zamknięto, a z którego ukradzione skarby sztuki odesłano do Berlina?

    – Tak, ale wiesz, że zostało tam jeszcze nieco mebli.

    – Jak był ubrany?

    – W mundurze.

    – W mundurze?

    – Tak, w norweskim marynarskim mundurze.

    – Poszedłeś za nim?

    – Rzecz jasna. Ale zniknął mi wkrótce. Wiesz, że posiada zadziwiające zdolności w tym kierunku. Korzysta z wejść do domów, dorożek, podwórzy, placów budowlanych, sklepów, bocznych schodów, głównych schodów – tak, ze wszystkiego możliwego. Chwila – siup – i już zniknął bez śladu.

    – O znam ja go – zamruczał Krag.

    Sławny detektyw spoważniał i zaniepokoił się. Jeśli Leo Carsten tu był, to nie oznaczało to nic dobrego, podstępny zbrodniarz musiał mieć niebezpieczne sprawy na myśli. Inaczej nie byłby się ważył przybyć tu do tego zakątka, tak oddalonego od ruchu milionów ludzi w głównych miastach Europy, gdzie on w nieprzeniknionym wirze spokojnie i pewnie poruszać się może, jak ryba w wodzie.

    W pół godziny później wszyscy patrolujący policjanci powiadomieni już byli o pojawieniu się Lea Carstensa, prócz tego uruchomiono całą masę detektywów, aby go wyśledzić.

    Zabrano się bardzo systematycznie do dzieła. Przeszukano wszystkie hotele i kawiarnie, zakłady krawieckie sklepy dla wojskowych, miejsca sprzedaży starych ubrań itd. Jest to tak zwana „robota podziemna" wydziału detektywów; wymaga ona wiele przystosowania się, energii i talentu spostrzegawczego, o czym szeroki ogół nie ma najmniejszego pojęcia.

    Wzmożona czynność nadała całemu wydziałowi detektywów piętno zdenerwowania, a poszczególni członkowie jego przejęci byli ogólnym niepokojem. Asbjørn Krag był uradowany, nareszcie żył w odpowiedniej dlań rzeczywiście atmosferze. Był jako ów pająk, co równocześnie przędzie dwie nici.

    Podczas gdy oczekiwał na sprawozdania policjantów wysłanych do koncesjonowanych lombardów, przyniesiono mu odpowiedź na jego telegram do Kristiansandu. Telegram pochodził od tamtejszej zaufanej osoby i brzmiał:

    Kartograf Balen jest osobą bardzo dobrze znaną w mieście. Przed kilku laty wydał on specjalną pracę o Kristiansandzie i okolicy. Obecnie studiuje, przy pomocy zasiłku rządowego, w Kopenhadze albo Kristianii. Powściągliwy, lękliwy uczony.

    Innej odpowiedzi wcale się nie spodziewał. Pozostali więc jeszcze rektor Bjerke i pani Fagernæs. Rektora Bjerkego znał osobiście, a co się tyczy pani Fagernæs, to wcale nie wyglądało na to, by u niej można było znaleźć coś podejrzanego. Próba przeto odnalezienia zbrodniarza pośród gości hotelowych się nie powiodła.

    Dwaj wysłani urzędnicy powrócili i oznajmili, że żaden z ukradzionych przedmiotów nie został zastawiony w koncesjonowanych lombardach. Szukali ich wszędzie bezskutecznie.

    Godzina za godziną mijała, nie przynosząc zmiany w położeniu. Wreszcie około godziny siódmej zapukał stary Jakob Isacsen do drzwi Kraga. Wpuszczono go; Krag siedział obojętny przy swym biurku i słuchał cierpliwie skarg starego na dalekość dróg które musiał przebyć, na chore nogi itd.

    – Do rzeczy! – przerwał mu w końcu. – Czy znalazł pan co z ukradzionych rzeczy?

    – O tak, panie komisarzu, miałem szczęście. Zapewniam pana, że był to tylko przypadek, że natrafiłem na właściwego człowieka. Proszę mi wierzyć, że nie wiedziałem z góry, gdzie mam szukać rzeczy nabytych w nieprawidłowy sposób.

    – Dobrze, dobrze. Wyciągnij no te przedmioty.

    Z głębi swej olbrzymiej kieszeni płaszcza wyciągnął stary jakiś kawał brudnej szmaty, z której ostrożne wywikłał złoty damski zegarek i obrączkę.

    Detektyw zbadał dokładniej przedmioty i po inicjałach poznał, że rzeczywiście trzyma w ręku ukradzione rzeczy. Rozweselony poklepał starego po ramieniu i pochwalił jego dzielność.

    Potem kazał sobie powiedzieć, ile tenże za oba przedmioty zapłacił, zwrócił mu wymienioną sumę, dołączając do niej naddatek. Wprawdzie był całkowicie pewny, że przebiegły stary nawet połowy wymienionej sumy nie zapłacił, ale teraz nie miał czasu na targi z nim. Gdy jednakże następnie chciał się dowiedzieć, gdzie stary te przedmioty wyszperał, począł on się wić pośród żałosnych narzekań. Krag musiał użyć swych poprzednich pogróżek, ażeby tenże uczynił zadość jogo woli.

    Wyszukał je w sklepiku przy Fjerdingen, u handlarza starzyzną Zeppera.

    Natychmiast chwycił detektyw za kapelusz i płaszcz i pospieszył tam. Było już tak późno, że zastał sklep już zamknięty. Gdy jednakże handlarz starzyzny poznał, kto żąda, aby go wpuścił, okazał się nadzwyczajnie uprzejmy. Krag poprosił go, by mu powiedział, od kogo kupił złoty zegarek i obrączkę.

    – Naturalnie, że może mnie pan okłamać – rzekł Krag – powiedzieć mi, że kupił pan te rzeczy od kogoś zupełnie sobie nieznanego, od zupełnie innej osoby aniżeli to było rzeczywiście.

    – Jestem człowiekiem kochającym nade wszystko prawdę – rzekł Zepper i udawał urażonego.

    – To znaczy, że jesteś pan największym kłamcą w całym kraju. Nic panu nie przeszkadza sprowadzić mnie na fałszywy ślad. Ale mówię panu, że korzystam ze sposobności, aby się dowiedzieć prawdy. A jeśli okaże się potem, że choćby jednym słówkiem pan mnie okłamał, to będzie to końcem dla pana, kochany panie Zepper. A teraz rób pan, co pan chce.

    – Nie kłamię nigdy – jął zapewniać handlarz starzyzny raz jeszcze.

    – A więc: kiedy kupił pan te rzeczy?

    – Przed dworna dniami.

    – Ile pan zapłacił?

    – Pięćdziesiąt koron.

    – Tanio pan zapłacił – mruknął Krag, uśmiechając się. – Warte trzy razy tyle. Jakob twierdzi, że dał panu za nie sto koron.

    Drobny człeczyna aż podskoczył rozwścieczony i uderzył ręką o stół.

    – A to kanalia! – wykrzyknął. Ale polem przyszło mu na myśl, że powinien ochraniać kolegę, więc dodał z kwaśno-słodkim uśmiechem: – No tak, musi się przecie żyć.

    – Od kogo kupił pan te przedmioty? – pytał Krag dalej.

    – Była to ciemno ubrana dama z gęstym welonem na twarzy.

    Detektyw wybuchnął.

    – Do czarta z tym gęstym welonem! Wyjeżdża pan z nim by nie opisywać jej twarzy. Ty nicponiu!

    – To najczystsza prawda – odrzekł handlarz z rzeczywistem przeświadczeniem. – Dama miała gęsty welon na twarzy, tak że nie mogę opisać jej rysów. Tyle tylko mogę z całą pewnością powiedzieć, że miała czarne włosy i wydawała się być bardzo piękna.

    – W jakim wieku?

    – Około dwudziestu ośmiu do trzydziestu lat.

    – Czy widział ją pan kiedy przedtem?

    – Nie, dotąd nigdy. A to nic dziwnego.

    – Dlaczego?

    – Gdyż była to cudzoziemka. Musiała niedawno tu przybyć. Nie znała wartości naszych pieniędzy.

    – Aha! Wobec tego skorzystał pan ze sposobności.

    – Nie, panie, tego naprawdę nie uczyniłem. Bardzo jej było spiesznie. Położyła przedmioty na stole i rzekła: Kupić, kupić. – Czy chce pani to sprzedać? – zapytałem. – Tak, tak – odpowiedziała – sprzedać, sprzedać. Wziąłem przedmioty ze stołu i zacząłem je badać. – Ile żąda pani za to? – zapytałem. Zdawała się mnie nie rozumieć, powtarzała tylko; Sprzedać, sprzedać! I patrzyła na mnie pytająco. – Mogę pani dać za to pięćdziesiąt koron – rzekłem. Kiwnęła głową, wskazała na ladę i rzekła: Pieniądze, pieniądze! Wyjąłem więc pięćdziesiąt koron banknotami i wyliczyłem jej na stół. Badała je dokładnie, jeden za drugim, a gdy się przekonała, że to są rzetelne banknoty, schowała je i wyszła ze sklepu. Nie powiedziała ani dziękuję, ani do widzenia.

    Opowiadanie Zeppera brzmiało tak wiarygodnie, że detektyw wbrew swojej woli musiał je uznać za prawdziwe. Zapytał jeszcze o kilka szczegółów co do ubrania sprzedającej i opuścił sklep. Miał w każdym razie nad czym pomyśleć.

    O dziewiątej godzinie był Krag z powrotem w Hotelu Europa. Gospodarz oczekiwał go niecierpliwie. Kiedy zaś policjant pokazał mu złoty zegarek i obrączkę, niezmiernie się zdziwił.

    – Zapewne ma pan już także i złodzieja – zapytał.

    – Nie, nie doszedłem dalej jak tylko do znalezienia tych przedmiotów. Ale obecnie umieszczę się w pokoju portiera. Mogę przecie uchodzić za kogoś z pańskiego personelu.

    – Bardzo dobrze! – rzekł gospodarz zadowolony i zaprowadził Kraga do loży portiera.

    O dziesiątej godzinie przyszedł Schlieman, portier nocny. Zdziwił się bardzo, ujrzawszy detektywa w nowej roli. Gdy jednakże wtajemniczono go w całą sprawę, uznał za doskonałe całe zarządzenie.

    Krag poczynił pewne zmiany w swoim wyglądzie, tak że niełatwo można go było poznać.

    W ciągu dnia przybyło nieco nowych gości, cały parter był teraz zajęty. O pół do jedenastej położenie w części hotelu zajmującej Kraga było następujące:

    Agent duński Binderup, zajmujący pokój numer 8, był w teatrze i spodziewano się jego powrotu dopiero około dwunastej. Pani Fagernæs wyjechała do swej siostry do Drøbak i miała powrócić dopiero po południu następnego dnia. Rektor Bjerke odjechał o godzinie siódmej. Kartograf Balen przyszedł do hotelu o pół do dziesiątej, z olbrzymim zwojem papieru pod pachą, i zabrał się w swoim pokoju do pracy. Gdzie inni goście się zatrzymali, dla Kraga było to obojętne.

    Detektyw spędzał czas na obserwowaniu wchodzących i wychodzących gości z parteru, na odbieraniu telefonicznych meldunków i na studiowaniu czarnej tablicy.

    Co chwila dzwoniono z rozmaitych pokoi. Z numeru 8 nie dzwoniono wcale; białym i nieużywanym lśnił czworoboczny otwór na tablicy.

    Powoli ustawał ruch, a o pół do dwunastej na korytarzu hotelowym było zupełnie pusto i cicho. Większa część gości położyła się spać.

    Portier i detektyw rozmawiali szeptem w małej swej loży.

    Nagle nowe, głuche dzwonienie. Portier popatrzył obojętnie na tablicę – i zbladł śmiertelnie.

    Klapka numeru 8 opadła w dół.

    A więc znów zadzwoniono z tajemniczego pokoju.

    – Wielki Boże! – wykrzyknął, niemal złamany przerażeniem. – Duńczyk przecie jeszcze nie powrócił. Pokój jest pusty.

    Rozdział V. Umarły

    Detektyw zerwał się z miejsca.

    – Chodź pan, zbadamy pokój – zawołał.

    Wypadli obaj korytarzem do pokoju numer 8. Krag pochwycił za klamkę.

    Drzwi były zamknięte.

    Portier zapukał do nich powtórnie.

    – Czy jest kto wewnątrz? – zapytał.

    Żadnej odpowiedzi.

    – Czy ma pan klucz od pokoju? – zapytał Krag.

    – Tak, w loży.

    – Przynieś go pan.

    Za chwilę portier powrócił z kluczem i Krag otworzył drzwi. Szybko wszedł do pokoju, za nim portier, który zaraz zaświecił elektryczne światło.

    Portier miał słuszność. Nikogo nie było.

    – To jakaś niesamowita zagadka? – rzekł.

    Detektyw zbadał dokładnie cały pokój, nie znalazł jednak żadnego śladu, który by wskazywał, że ktoś właśnie niedawno był tutaj.

    – Kiedy Duńczyk wyszedł z hotelu? – zapytał.

    – O pół do siódmej.

    Krag zauważył, że ciężki pakiet, jaki Binderup przed południem z poczty był przyniósł, stoi w kącie pokoju. Podniósł go. Był rzeczywiście bardzo ciężki. Wyglądał jak czworograniasta, opakowana w skórę skrzynka.

    – Czy wie pan, co jest w tym pakiecie?

    – Nie, nie mam najmniejszego pojęcia. Ale sądzę, że jest to coś bardzo wartościowego, gdyż pan Binderup sam przyniósł go z poczty.

    – Zapewne kolekcja złotych przedmiotów.

    Nie wywnętrzając się dalej, co myśli o tajemniczym dzwonieniu, wyszedł razem z portierem z pokoju i zamknął starannie drzwi za sobą.

    – Czy jest zwyczajem, że tu goście zamykają drzwi swych pokoi, gdy wychodzą?

    – Nie, zwykle nie. Ale czasem tak czynią i wtedy zwykle oddają klucz portierowi. Duńczyk jednakże, widać, obawiał się dalszych kradzieży i dlatego zabrał swój klucz ze sobą.

    Asbjørn Krag nie wiedział absolutnie, co ma o tym myśleć. Mistyczne dzwonienie było dlań nieprawdopodobne i bezsensowne. Gniewało go, że na pewno dzwoniono w jakimś oznaczonym, zbrodniczym celu, nie mógł jednakże dojść do żadnego związku w tym wszystkim.

    Co do portiera to ten był święcie przekonany, że wchodzą tu w grę nadziemskie siły. W inny sposób nie umiał sobie wytłumaczyć całego zdarzenia.

    Krag miał wielką ochotę wszystkie pokoje półpiętra przeszukać, ale nie można było tego zrobić, gdyż byłby wszystkich gości wypłoszył z ich łóżek. Prócz tego bardzo było wątpliwe, czy skutkiem tego doszłoby się do rezultatu.

    Usiadł więc cicho w loży portiera i czekał, czy nie będzie nowego sygnału z pokoju numer 8.

    O pół do dwunastej wpuszczono duńskiego agenta do hotelu. Duńczyk zapytał portiera, czy przyszły doń jakie listy lub telegramy. Ten zaprzeczył.

    – Dobrze. Proszę mnie jutro rano obudzić o godzinie siódmej – rzekł i odszedł do swego pokoju.

    Portier myślał, drżąc cały, że za nic w świecie nie spędziłby nocy sam w tym pokoju.

    W kilka minut później powrócił jeszcze jeden gość do hotelu. Wszyscy goście byli więc w hotelu, nie brakowało żadnego.

    Teraz jednakże doszło do najbardziej niesamowitego i zagadkowego w całym tym zdarzeniu.

    Jest godzina pierwsza, rozlega się dzwonienie i klapka numeru 8 opada w dół. Portier odchodzi od zmysłów i przerażony wlepia wzrok to w tablicę to w detektywa. Krag jednak jest spokojny, jak zawsze. Skinął na portiera i rzekł:

    – Idź pan do niego, panie Schlieman. Przecie pan wie, że jest u siebie. Może pan Binderup dzwoni, by dać mu świeżej wody.

    – Chodź pan ze mną – mówi portier błagalnie. – Czy to nie najpewniejsze, gdy pan ze mną pójdzie.

    Biedaczysko był bardzo zmieszany.

    – A więc boi się pan?

    – Tak. Czy to co dziwnego?

    – A więc dobrze, idę z panem.

    Przeszli korytarzem i zatrzymali się przed pokojem numer 8. Mdły promień światła przechodzący przez dziurkę od klucza dowodził, że w pokoju pana Binderupa się świeciło. Portier zapukał.

    – Wejdź pan sam – rzeki detektyw. Zostanę tu na korytarzu.

    Portier zapukał po raz drugi i nasłuchiwał. Drżał całym ciałem.

    – Czy się odezwał? – rzekł szeptem.

    – Nie słyszałem nic – odpowiedział Krag.

    – Zdaje mi się, że słyszałem: proszę.

    – A więc wejdź pan, ale nie zamykaj pan drzwi za sobą.

    Cicho i ostrożnie wszedł portier do oświetlonego pokoju. Detektyw stał na ciemnym korytarzu, tak że wszystko widział, co wewnątrz się dzieje, aż do najdrobniejszych szczegółów, sam zaś nie był widoczny.

    Portier stanął zmieszany tuż przy drzwiach i ukłonił się. Zaciekawiony patrzył Krag do wnętrza. Na wprost niego, w dużym fotelu, odwrócony plecami ku drzwiom, siedział Duńczyk. Zdjął on był surdut i trzymał trzewik w jednym ręku. Zwisała ona bezwładnie w dół. A siedział tak głęboko w fotelu, że ponad oparciem fotela widać było tylko jego łysą, lśniącą czaszkę.

    – Hm, hm! – zachrząkał portier.

    Binderup się nie poruszył.

    – Zapewne usnął – zamruczał portier i postąpił kilka kroków ku przodowi. To jednak dziwne. – Hm, hm! – zachrząkał jeszcze raz.

    Pan Binderup siedział dalej nieruchomy.

    Wtedy pospieszył Asbjørn Krag do pokoju, odsunął na bok portiera, podszedł do fotela i ukląkł przed Duńczykiem. Podniósł jego ramię, które zaraz bezwładnie w dół opadło, zbadał puls, osłuchał serce.

    – On nie żyje! – rzekł Krag podniecony.

    Portier z początku zdawał się tego nie pojmować. Stał z otwartymi ustami i patrzył błędnie przed siebie. Potem począł mówić zmieszany:

    – Martwy? Trup? O wielki Boże!

    Detektyw wypchnął go na korytarz.

    – Zawołaj pan gospodarza – rozkazał – ale szybko. A przede wszystkim żadnej niepotrzebnej gadaniny. Ani słowa do kogokolwiek.

    Zaledwie portier zniknął w korytarzu wyścielonym chodnikiem, gdy Krag nagle zadrżał. Czy nie usłyszał czegoś? Czy gdzieś tam nie zamykano ostrożnie drzwi? Zaczął nasłuchiwać ku tej stronie, z której doszedł szmer, nie zauważył jednak niczego.

    Zapewne to portier zamknął drzwi za sobą.

    Krag pozostał sam z umarłym. Pozostawił zwłoki nienaruszone w położeniu, w jakim był je znalazł, przypatrzył im się jednak dokładnie. Wargi zmarłego były sinawe. A gdy Krag spojrzał w jego oczy, przeszedł go dreszcz. Oczy były szeroko otwarte i miały wyraz niedającego się wypowiedzieć przerażenia.

    Ani śladu jakiegokolwiek gwałtu nie można było dostrzec na zwłokach, żadnego śladu rany postrzałowej, pchnięcia nożem lub uderzenia w głowę.

    Krag rozejrzał się po pokoju. Wszystko było tak, jak niedawno w pokoju był zauważył. Tam stała waliza zmarłego, tam czworograniasty pakiet w czarnej skórze, tam przybory toaletowe. Wszystko było nienaruszone.

    Posłyszał na korytarzu szybkie kroki.

    W tej chwili niemal wpadł do pokoju na pół ubrany gospodarz razem z portierem. Był bardzo blady i w najwyższym wzburzeniu.

    Gdy spostrzegł czaszkę zmarłego ponad oparciem fotela, wyciągnął przed siebie ręce i zawołał:

    – Nakryj go pan! Nakryj go pan! Nie mogę patrzyć na trupa!

    Detektyw go uspokoił.

    – Co się stało? – zapytał gospodarz. – Czy on życie sobie odebrał, czy też popełniono morderstwo?

    – Tego jeszcze nie wiem, ale samobójstwo jest bardzo nieprawdopodobne, musimy wezwać lekarza. Gdzie mieszka najbliższy lekarz?

    – Mamy tu lekarza w hotelu – rzekł gospodarz. – Pójdę i przyprowadzę go.

    Nim wyszedł, mimo trwogi rzucił okiem na zmarłego. Zadrżał silnie.

    – Jego wargi są zupełnie sine – rzekł. – Czy to przypadkiem nie udar serca? Mój wuj umarł na apopleksję. Wargi mu także zsiniały.

    – Wygląda to naprawdę na udar serca – rzekł detektyw. – Był bardzo silny i krwisty...

    – Ale tak nagle, bez żadnego powodu...

    – Musiał coś zobaczyć – zaszeptał portier przejęty do głębi tym ponurym dramatem.

    – Zapewne – zamruczał gospodarz. – O Boże, popatrz pan na jego oczy. Jakie w nich przerażenie.

    Wypadł z pokoju by sprowadzić lekarza.

    – Zatelefonuję tymczasem do policji i do lekarza dzielnicowego, aby ich o wypadku powiadomić – rzekł detektyw. A zwracając się do portiera zawołał:

    – Proszę przez ten czas tu zaczekać!

    – Pod żadnym warunkiem! – odpowiedział tenże i zaczął się trząść na samą myśl o tym. Szedł za detektywem, następując mu niemal na pięty. Ten nie mógł powstrzymać się od uśmiechu z powodu jego nierozsądnej obawy.

    Z loży portiera zadzwonił Krag do policji i do lekarza dzielnicowego. Gdy słuchawkę odkładał, zadrżał przestraszony.

    Znowu zadzwoniono. Portier wrzasnął przerażony. A gdy Krag wzrok na tablicę skierował, na czoło jego wystąpił zimny pot.

    Dzwoniono z pokoju zmarłego.

    Rozdział VI. Odkrycie

    Krag wlepił wzrok w tablicę i począł kląć.

    – Choćby to był sam diabeł – zawołał – już ja go złapię!

    Wyciągnął rewolwer z kieszeni i wypadł z loży portiera. Drżąc, spieszył za nim portier. Krag otworzył nagle i silnie drzwi i wpadł do tajemniczego pokoju. Tu wszystko zdawało się być niezmienione. Zmarły siedział na swym fotelu, z dziko przerażonym wyrazem w zagasłych oczach.

    Detektyw usiadł bezsilny na sofie i ukrył twarz w dłoniach.

    – Tego nie rozumiem – mruczał. – To chyba nieżyjący człowiek, co grę tę prowadzi. – Przez kilka minut siedział zupełnie zgnębiony. Potem z odrętwienia obudziły go kroki na korytarzu.

    Wkrótce weszli gospodarz i lekarz. Krag się podniósł i ukłonił się lekarzowi, który zaraz przystąpił do zwłok. Krag spojrzał jednakże nagle z uczuciem najwyższego wzburzenia w kąt pokoju, podczas gdy portier w krótkich słowach powiadamiał gospodarza że znów dzwoniono z pokoju numer 8. Na pytanie wystosowane doń przez gospodarza Krag nie odpowiedział. Stał nieruchomy, wpatrując się w kąt pokoju. Wreszcie przetarł ręką oczy i krzyknął:

    – Pakiet, panie gospodarzu?

    – Co? Co? – zapytał tenże zdziwiony.

    – Żelazna kaseta w czarnym skórzanym opakowaniu!

    – Więc co się stało?

    – Nie ma jej! – I Krąg wskazał na pusty kąt pokoju. Mówił cicho i powoli, jakby zajęty jakimś wytężonym myśleniem.

    Portier zauważył również pusty kąt pokoju i załamał ręce.

    – Była tu jeszcze przed pięciu minutami! – zawołał. Zauważyliśmy to obaj, pan Krag i ja, gdyśmy się przekonali, że ten zmarł. A więc w międzyczasie musiał tu ktoś być i ukradł kasetę.

    – Rzecz jasna, że był tu ktoś przy zmarłym w czasie, gdy ja telefonowałem – potwierdził Krag.

    Tymczasem lekarz ukończył badanie zmarłego. Wyprostował się i krótko, spokojnie wygłosił swe sprawozdanie.

    – Ten człowiek zmarł na udar serca. Ale nie przypominam sobie, bym widział u kogoś zmarłego tak niesamowite oczy – rzekł.

    Pytająco spojrzał gospodarz na detektywa. Tego zdawały się wcale nie obchodzić słowa lekarza. Zajęty był w zupełności własnymi myślami i mruczał:

    – Jedna droga pięćdziesiąt dziewięć kruków, w kierunku zaś przeciwnym czterdzieści sześć kroków. – Twarz jego nagle się wyjaśniła. – Znalazłem nareszcie! – zawołał.

    – Co pan znalazł? – zapytał gospodarz.

    – Wyjaśnienie albo przyczynę, jeśli pan woli. Powód niesamowitego, dzikiego wejrzenia zmarłego. Przyczynę powtórnego tajemniczego dzwonienia z tego pokoju. I muszę przyznać, że my biedni ludzie, znowu byliśmy bardzo niemądrzy.

    Po tych słowach wyszedł szybko z pokoju i pospieszył korytarzem do loży portiera. Usłyszano, że drzwi na ulicę otwiera a następnie zamyka.

    Trzej pozostali patrzyli chwilę bez ruchu zdziwieni.

    – Co on przypuszcza? – rzekł gospodarz.

    – Tak, co on myśli? – zapytali dwaj inni.

    Czekali kilka minut na powrót detektywa.

    – Czy był pan na ulicy? – zapytał gospodarz.

    – Tak, biegałem tu i tam, ale nie znalazłem tego, czego szukałem.

    Lekarz zapytał, czy potrzebują jego dalszej pomocy. Krag oświadczył jednak, że dalsza jego obecność nie jest konieczna, gdyż przyczyna śmierci została ustalona. Wtedy pożegnał się lekarz i udał się do swego pokoju, zdziwiony tym, co widział i słyszał.

    – A więc nie zachodzi tu żadne morderstwo? – zapytał gospodarz po jego odejściu.

    – Nie. Słyszał pan przecież, co lekarz powiedział. Duńczyk zmarł na udar serca.

    – W każdym razie jest to szczęście w nieszczęściu. Bo gdyby to było morderstwo, to byłbym musiał zamknąć mój hotel. Ale co czynić teraz należy?

    Detektyw co do tego powziął już postanowienie. Zbadał papiery zmarłego, zanotował kilka szczegółów, przede wszystkim nazwę firmy, którą Binderup reprezentował, itd. Z listów prywatnych dowiedział się o adresie żony zmarłego w Kopenhadze. Następnie napisał kilka telegramów i posłał z nimi portiera na pocztę. Sam postanowił czuwać w loży portiera aż do rana.

    Gdy o godzinie siódmej przyszedł portier dzienny, ujrzał Kraga pochylonego nad planem budynku sporządzonym przez niego poprzednio przy pomocy gospodarza.

    Halvorsen zobaczył, że Krag poznaczył plan rozmaitymi cyframi. W jednym miejscu była liczba 46, w innym 59. Na próżno zapytywał siebie, co to ma znaczyć. A oto liczby oznaczały rozmaite długości oddaleń obu ramion korytarza pomiędzy lożą portiera i pokojem numer 8.

    Goście poczęli dzwonić z powodu pory śniadaniowej. Z natężoną uwagą patrzył Krag na tablicę, objąwszy rolę starszego kelnera. Posyłał kelnerów stosownie do dzwonienia z rozmaitych pokoi.

    Portier miał wrażenie, że policjant oczekuje specjalnego sygnału. I to się wnet okazało. Gdy bowiem około godziny ósmej z numeru 9 zadzwoniono, nagle Krag się ożywił. Wstał z miejsca i zatrzymał kelnera chcącego tam iść.

    – Czekaj – rzekł – daj mi pan swoją serwetę.

    Ociągając się, dał mu ją kelner.

    – Pójdę sam do numeru dziewięć – wyjaśnił detektyw.

    Zarzucił serwetę na ramię i podreptał drobnymi, dobrze naśladowanymi krokami kelnera przez korytarz. Jego nowi koledzy, inni kelnerzy, niewiedzący nic o zdarzeniu nocnym, uważali postępowanie jego za żart i śmiali się głośno.

    A jednak twarda konieczność tylko zmuszała Kraga do odegrania tej wesołej roli w tym niesamowitym dramacie. Te śmiechy były dlań przykre.

    Portier wiedział, że w pokoju numer 9, mieszkał stary kartograf z Kristiansandu, pan Balen.

    Detektyw zapukał do drzwi. Dobrotliwy głos odpowiedział z wewnątrz:

    – Proszę!

    Krag wszedł, zatrzymał się przy drzwiach i poruszał swą serwetą.

    Pan Balen siedział przy oknie, przed wielkim stołem, odwrócony plecami do wchodzącego. Na stole leżała masa książek i papierów. Ściany częściowo okryte były zawieszonymi mapami.

    Stary kartograf, w którego siwych włosach igrało poranne słońce, siedział pochylony nad rysownicą i pracował przy pomocy cyrkla, pędzla i pióra.

    Pan Balen był tak całkowicie pochłonięty swą pracą, że nawet nie odwrócił głowy, gdy Krag wszedł.

    – Proszę o filiżankę mleka i chleb – rzekł.

    Krag wyszedł natychmiast. Kazał kelnerowi przynieść, co zażądano, a kilka minut później udał się z tacą po raz wtóry do Balena. Tym razem poszedł wprost do stołu. Udał, że chce tacę postawić wprost na mapach. Wówczas zawołał Balen przestraszony:

    – Nie tu! – zawołał. – Chwileczkę, zrobię miejsce. – I odsunął na bok kilka papierów. – Tak, proszę tutaj!

    – Czy życzy pan sobie jeszcze czego? – zapytał Krag.

    – Nie, dziękuję, przyjacielu.

    – Może kawy?

    Zdziwiony spojrzał siwy pan na kelnera. Nie był przyzwyczajony do podobnych pytań. Kraga jednakże w tej chwili napadł lekki kaszel, tak że musiał twarz odwrócić.

    – Czy chory jesteś przyjacielu? – zapytał Balen życzliwie.

    – Nie, kaszlę tylko trochę.

    – Dziękuję, może pan odejść.

    Na korytarzu detektyw przystanął, aby zapanować nad podnieceniem. Czuł się szczęśliwy z powodu swej przytomności umysłu w rozstrzygającej chwili, że zakaszlał, gdy kartograf nań patrzył.

    Dokonał mianowicie wielkiego, niezwykle dziwnego odkrycia. Przypuszczał wprawdzie, że Balen nie był tym, za którego chciał uchodzić. Ale nigdy by mu było na myśl nie przyszło, że słodki, siwy, stary uczony jest dla policji tą niezwykle ważną osobą, którą właśnie w nim rozpoznał.

    W chwili gdy Balen spojrzał nań sponad swych map, Krag go poznał. Poznał go mimo niezwykle udanego zamaskowania się, mimo tych książek, papierów i map, między które skrył się jak mól książkowy. Poznał go po oczach, po

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1