Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego: Polish edition
Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego: Polish edition
Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego: Polish edition
Ebook253 pages2 hours

Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego: Polish edition

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Osobisty Pegaz autora – jak sam mawia – niewiele ma wspólnego z rączym rumakiem dosiadanym przez natchnionych artystów. To raczej zajechana szkapa, zdolna tylko przez krótką chwilę utrzymać jeźdźca w siodle. Wszelkie próby wymuszenia galopu kończą się spektakularną grafomanią. Stąd krótkie formy, w myśl zasady: jaka chabeta taka szarża.
„Palnik” to zbiór 83 krótkich, smakowitych kaszanek. Od półstronicowych drobiazgów, po kilkunastostronicowe pętka. Wszystko prima sort – świeżutkie, bez E, przyprawione słuszną dawką humoru i długo dochodzące w oparach absurdu. Estetom obstawiającym kuchnię francuską, autor gwarantuje, że konsumpcja jego kaszanek niepodobna będzie nitschemu - rozjaśni horyzont jak czeski alkohol.
Co więc robimy za chwil parę? Otwieramy lodówkę, wywalamy nafaszerowaną szynką babunię na spacer, kładziemy towar do koszyka, płacimy i ściągamy frykasy na twardziela.

LanguageJęzyk polski
PublisherArtur Jahn
Release dateDec 13, 2012
ISBN9788393630202
Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego: Polish edition

Related to Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego

Related ebooks

Reviews for Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego - Artur Jahn

    Johnny the Pole

    Palnik czyli krótkie i jeszcze krótsze kaszanki Johnny'ego

    Wydanie II elektroniczne 2014

    Projekt okładki: Johnny the Pole

    Wydawca: Johnny the Pole

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 978-83-936302-0-2

    Spis treści

    Okładka

    Strona tytułowa i notka wydawnicza

    Spis treści

    Szpital w mieście C

    Recenzja filmowa

    Moja córka i On

    Test na bystrość

    Para

    Londyńskie saksy

    Cierpienia kinomana w  prowincjonalnym szpitalu

    Są zasady i basta

    50/50

    I co pan NATO?

    Nekrofilia

    Głupki z Auchana

    Telewizja w powiecie

    Strategie, strategie czyli pamiętnik y’nwestora giełdowego

    Pani K

    Blitzkrieg

    Mecz

    Medjugorie bis

    Obudź w sobie olbrzyma

    Tragedia

    Lodowy aksjomat Johnny’ego

    Rdzawe koncerty

    Książeczka zdrowia

    Szerokości czyli mowa ciała

    Krakowskie reminiscencje

    Kobiety które kochamy

    Horoskopowe prawdy

    Internetowe hasła

    Moje potyczki z ubezpieczycielami

    For ever old

    Pani Weterynarz

    Moje byznesy

    O statystycznym Polaku

    Fatso czyli Grubas

    Ja milioner

    Profesor Griffith

    Trzydcet złotych Panocku

    Anioł Stróż

    Przegląd

    Dyskretny urok golonki

    Duet fortepianowy

    Jak się zarabia na giełdzie?

    Gradacje wymagań

    Pierwsze miejsce

    Kochający syn i matczyne aluzje

    Na święte oburzenie

    Babcia Anielcia

    Sztuka stawiania na nogi

    Pierdzistołek

    Bruderszaft czyli doły mówią

    Słownik światowca czyli krótki pamflet na życie rodzinne

    Beata Czyż

    Odwiedziny Kitajców

    Książę i żebrak

    Giełdowy Big Brother

    Pan Stanisław

    Sabotaż w przetwórni warzyw

    Człowiek, który przeszedł do historii

    Dziadek i jego samochody

    Moja Agnisia, mój Krystek

    O istocie nonsensu

    Mazurskie przypadki

    Eutanazja

    Moja Maryśka w telewizorze

    Pryszczyca

    W mojej fabryce

    Na Matkę zawsze można liczy

    Cacko

    Terrorysta komórkowy

    Zamiana miejsc

    Gwiazdor

    O niedomówieniach

    Zamach zębów na wolność słowa

    Dla tych co karty rozdają

    Kreatywna księgowość

    Menel

    Pęk

    Pean na rzecz Golfa

    Nadmiar bogactwa na (o)kresach wschodnich

    Na przejściu

    dr, dr, dr,

    Historia lubi się powtarzać

    Koniaczek, fajeczka...

    Szpital w mieście C.

    Szpital w mieście C. nie był normalnym szpitalem. Normalny szpital to taki w którym ludzi się leczy, tudzież do zdrowia dochodzą. Tutaj też ludzi leczono, ale jakoś tak inaczej – pacjenci zawsze... umierali. Jasne, nie wszyscy. Niektórzy szczęśliwie zdążyli wyzdrowieć nim imał się ich doktorski skalpel. Ci którzy jednak położyli się na łóżku operacyjnym odjeżdżali stamtąd sztywni. Nie żeby kadra była słaba, niedouczona – bo i doktorzy z habilitacją się trafiali, ale jakoś tak wychodziło... samo z siebie.

    – To wina niewdzięcznych pacjentów – tłumaczyła sobie ekipa szpitala.

    W szpitalu w C. sukcesem było, jeśli pacjent nie umierał od razu w czasie operacji, ale dane mu było pożyć jeszcze 2 – 3 godzinki. Za każdego pacjenta któremu przedłużono żywot o parę dni, ordynator przyznawał dzielnemu chirurgowi extra premię za szczególne osiągnięcia na niwie medycyny eksperymentalnej. Zawsze wtedy mówił patetycznym głosem poety, że są rzeczy o których nie śniło się nawet filozofom. Widzicie zatem, że prawdopodobieństwo wyleczenia pacjenta w szpitalu w C. było równe prawdopodobieństwu powrotu kamikadze z udanej akcji.

    I tak dogasał sobie szpital w mieście C. gnębiony ponurą historią własnych dokonań. Nikt tam nie zaglądał, doktorzy w karty grali, a karetka pogotowia powoli pokrywała się rdzą. Inwentarzem żywym (jeszcze i chwilowo rzecz jasna) była garstka staruszków, których dzieci nie wiedziały o ponurej sławie szpitala. Zresztą kto wie... może akurat dlatego.

    Aż tu razu pewnego – syreny, kawalkady samochodów, pełno biegających bezładnie facetów w czarnych okularach, z dyskretnymi słuchawkami w uszach. Ruch niesamowity i wszystko to pcha się wprost na salę operacyjną.

    – Z drogi, z drogi! – krzyczały barczyste chłopy niosąc złożonego cierpieniem człowieka.

    Cała ekipa szpitala wyległa na dziedziniec, by z bliska przyjrzeć się niecodziennemu zjawisku. Nawet ordynator, który zwykł analizować swoje porażki w zaciszu własnego gabinetu, wybiegł zaniepokojony faktem tak bezceremonialnego zakłócenia ciszy jego placówki. I gdy już miał rzucić słowem ostrym i stanowczym, uwagę jego przykuła twarz cierpiącego – jakby znajoma, jakby sławna, chociaż bólem wykrzywiona.

    – No tak, nie może być inaczej – pomyślał ordynator i oniemiał z wrażenia.

    – Toż to VIP... ale jaki VIP! Żaden tam lokalny gonzo czy nawet wojewódzki prominent, ale czystej wody, nie farbowany, prima sort PREZYDENT ŚWIATOWEGO MOCARSTWA! Człowiek ów akurat jeździł po świecie propagując myśl demokratyczną i zapewne z powodu napiętego harmonogramu zajęć, upalnej pogody, żony i Bóg wie czego jeszcze – organizm nie wytrzymał i zaprotestował ostrzegawczym omdleniem.

    – Ot zwykle omdlenie – powiedziałoby się przy starej Waszykuli, ale u PREZYDENTA ŚWIATOWEGO MOCARSTWA mowy być nie mogło o zwykłym omdleniu. Trzeba było przerwać światowe tournee i przeprowadzić fachowe cucenie. Ordynator na sam dźwięk słowa fachowe poczuł się gorzej i oponował ile się da, aby do tego zabójczego zabiegu nie dopuścić. Prezydenckiej świcie wydawało się to nieludzkie i nawet dopatrywali się w tym prowokacji; bo jakże to tak nie nieść pomocy cierpiącemu człowiekowi, a tym bardziej PREZYDENTOWI ŚWIATOWEGO MOCARSTWA? Cóż, widać zła sława szpitala w C. nie sięgała chyba za ocean bo gdyby wiedzieli czym to pachnie – uciekaliby w pośpiechu, a przywracanie prezydenckiej świadomości prędzej powierzyliby kierowcy limuzyny niż komukolwiek z ekipy tutejszego szpitala.

    Cucenie – w wykonaniu ordynatora – było zabiegiem identycznym co do skali trudności z założeniem by-passów, przeszczepem nerek czy manipulacjami genetycznymi i skończyło się tak jak skończyć się musiało – zejściem pacjenta.

    Afera wybuchła z tego międzynarodowa, bo pierwszy raz w historii ludzkości zabito człowieka chluśnięciem – użytej do cucenia – wody. Ale cóż, szpital w C. był niepowtarzalny.

    Po tym incydencie ekipa szpitala poczuła się jakby lepiej, jakby tragedia która się tu rozegrała uwolniła ich od poczucia własnej miałkości. Byli dumni ze swego ordynatora, że przewiózł samego PREZYDENTA ŚWIATOWEGO MOCARSTWA. Wzorem greckich herosów zaczęto nazywać go Aronem. Ordynator zresztą przywrócił dumę i poczucie własnej godności wszystkim mieszkańcom miasta C. Teraz, gdy przyjechał jakiś ważniak ze stolicy i zaczął coś psioczyć pod nosem o zabitej dechami dziurze, mieszkańcy od razu – z dziką nie ukrywaną satysfakcją – uciszali gościa odpalając swe pyskate grube berty:

    – A czy w tej Waszej Warsiawce odwalił kitę PREZYDENT ŚWIATOWEGO MOCARSTWA?

    Recenzja filmowa

    Główny bohater John Mc Cormick (Tom Hanks; Bezsenność w Seattle, Forrest Gump) spotyka na swej drodze Petera Smitha (Harrison Ford; Indiana Jones). Do spotkania dochodzi za pośrednictwem potężnego amerykańskiego trucka. Poszkodowany to były agent fok (commando fuck, czy jak to się tam pisze). Zdesperowany kierowca gdy się o tym dowiaduje, próbuje go przekonać, że cały ten wypadek to nie skutek jego 2,2 promila we krwi, a zręczny zabieg służb specjalnych. Sam nie wie dlaczego pociska takie pierdoły, jest przecież tylko kierowcą ciężarówki bez prawa jazdy. Ford nie mówi nic (zresztą jak ma mówić, skoro dalej leży na drodze przyciśnięty 20 tonami mrożonych półtusz wieprzowych), ale dowiaduje się że został wyznaczony do wykonania zadania, od którego powodzenia zależą losy świata. Ma wyjaśnić tajemnicę zagadkowych morderstw. Na razie Mc Cormick powiedział mu tylko tyle, bo sam więcej też nie wiedział. No ale skoro już wyskoczył z taką ofertą, to nie pozostało mu nic innego jak zagmatwać wątek w kierunku mrocznych czeskich klimatów. Liczy na to, że Peter Smith nie pozwie go do sądu o zaległe alimenty, a przypali się do misji ratowania ludzkości. Póki co wszyscy zdrowi, a czas nagli. Zdesperowany kierowca trucka postanawia wynająć płatnego mordercę, aby zainicjować czarną serię. W przydrożnej knajpie „Hannah" w stanie Montana, napotyka Hannibala Lectera, który jest tak zdołowany swymi milczącymi owieczkami, że za normalny seks z wrzeszczącą (za dodatkową opłatą) tirówką, gotów jest zaszlachtować pół miasta. Z radością podejmuje się zadania. Ginie Hanka Mostowiak. A to dopiero początek. Wkrótce potem glebę zalicza Rysiek z Klanu.

    Śledztwo nie posuwa się do przodu. W sumie nic dziwnego, skoro prowadzi go Smith, który jest nieruchomym kadłubem podłączonym do dziesiątek szpitalnych rurek. Niespodziewanie na horyzoncie pojawia się pies Azor (ugryzł w nogę Dustina Hofmanna, gdy ten robił zakupy w Biedronce) mówiąc, że za makabrycznymi morderstwami kryje się znany poseł. Nikogo to nie dziwi. W końcu osoba ta to znana w okolicy menda. Niestety, ma na tę okoliczność niepodważalne alibi, bo nie dość, że nawalony, to jeszcze w tym dniu wygłosił expose w Sejmie. Sprawa rypłaby się o przedawnienie, gdyby z cienia nie wyszedł człowiek zwany Długim Gardłem. Musiał się ujawnić, bo jego długie na 90cm gardło zaczęło wykazywać niepokojące objawy wąskiego gardła. Od tej chwili sprawy zaczynają nabierać szybszych obrotów. W końcu wspólnie z inspektorem Gadgetem z miasta Colombo udaje się rozwikłać tajemnicę zagadkowych ubytków paliwa na granicy polsko-kambodżańskiej.

    Film jest wzruszającą alegorią ludzkiego życia, w którym obok chwil pełnych radości pojawiają się momenty zwątpienia i smutku. Jednocześnie jest też głębokim przesłaniem by umarli nie tracili nadziei. Jeśli dodamy do tego rewelacyjną obsadę aktorską i pełną niespodziewanych zwrotów akcji fabułę, to nie pozostaje nam nic innego jak już teraz zamówić bilety na tę wspaniałą komedię romantyczną.

    Moja córka i On

    Odradzałem córce ten związek od samego początku. Różnica wieku wprawdzie nie była wielka, ledwie 2 lata, ale te maniery i w ogóle.

    – Żadnej szkoły nie skończył, nigdzie nie pracuje, nie uczy się – wiele razy Jej powtarzałem. Zbywała to wymownym milczeniem.

    Typowa wakacyjna miłość – wmawiałem sobie, a jednak nie mogłem patrzeć jak wlecze się za nim uczepiona jego ramienia, a on odgania się od Niej jak od natrętnego komiwojażera. Poza tym nieokrzesaniec był ci z niego ostatni. Po raz pierwszy widziałem, że z zupą można poradzić sobie bez łyżki. A co wyczyniał z kotletem, nim umieścił go w żołądku? Najprawdziwszy bój! Szarpał rękoma, przygryzał, przeżuwał, wypluwał i tak w kółko aż pojawiła się w kącikach jego ust ślina – symbol ostatecznego zwycięstwa nad topornym kotletem. Jego towarzystwo przy stole, to tak jakby z samym Hunem, Wandalem czy innym barbarzyńcą ucztować.

    Ciągłe się zastanawiałem, co ona w nim widzi? Chyba coś w tym jest, że kobiety pociągają nieokrzesane brutale, chociaż dla mnie akurat wcale męski nie był – gładka twarz, żadnego zarostu. W dodatku w ogóle nie pił, nie palił (hmm, w sumie chciałbym mieć zięcia z którym mógłbym przynajmniej piwa się napić!). Może to imponowało mojej córce.

    Ledwie wstała z rana, od razu biegła do niego, nie pytając nikogo o zgodę. Serce mi krwawiło, gdy widziałem jak biegnie rozanielona do domu wczasowego w którym ON mieszkał. Jasne, że słyszałem o młodzieńczym buncie, gigantach, ucieczkach za ukochanym, ale czyżby to miało dotyczyć także mojej ukochanej córeczki?

    Szczytem wszystkiego było jak zobaczyłem go szarpiącego moją córkę za włosy. Nie wytrzymałem – podszedłem i strzeliłem chama w gębę. Zaraz podniósł się raban, że ze mnie taki brutal. Wyobrażacie sobie?! Ja, który w życiu nawet muchy nie skrzywdziłem. Aż do końca wczasów wszyscy spoglądali na mnie z obrzydzeniem. Odetchnąłem dopiero, gdy skończyły się te przeklęte wakacje i moja córeczka jak i On musieli wrócić do swych przedszkoli.

    Test na bystrość

    Za każdym razem gdy patrzę w lustro jestem święcie przekonany, że nieprawdą jest jakoby nie było ideałów na świecie. No bo tak – urodę mam nieziemską, na brak kasy też nie narzekam. Nie żebym się chwalił, ale co trzeba przyznać to trzeba przyznać, jak mawiała sędzina w naszym sądzie powiatowym proponując skazańcowi dożywocie.

    Mało tego. Za urodą idzie również inteligencja, co jest, jak sami wiecie, zjawiskiem rzadkim. Mądry jestem niesamowicie. Nie żebym się chwalił, ale jestem naprawdę bystry... no no koleś, bez tej wody w potoku! Jeśli dorzucić do tego brak jakichkolwiek kłopotów ze wzwodem i dobre samopoczucie to czy znajdzie się jeszcze jakiś wątpiący Czytelnik?

    ***

    Kiedy wpadł mi w ręce zupełnie przypadkowo test pod wielce wymownym tytułem „Czy jesteś spostrzegawczy" postanowiłem przyjrzeć mu się bliżej. Ot niby zwykły teścik, jakich wiele we wszystkich plotkarskich pisemkach, ale dla mnie była to okazja sprawdzenia, a właściwie tylko naukowego potwierdzenia, tezy o własnej wyjątkowości.

    Test miał postać pięknie namalowanego obrazka – dżungli, pełnej gęstwiny drzew, kotłowaniny lian, pni i innych harapuci. Między tym wszystkim pomykały zwinne antylopy, wiły się leniwie węże, a w tle można było się dopatrzyć przecudownego wodospadu. I w tym florzasto-fauniastym galimatiasie zakamuflowane były ludzkie twarze, które należało zlokalizować. Niby proste, ale cała trudność polegała na tym, że twarze te były bardzo sprytnie ukryte, wręcz zamaskowane – a to spoza pnia wystawało jedynie ucho, a to malarz nadał jej kształt egzotycznego kwiatka lub upodobnił do motyla. Twarze były rozmyte, różnej maści, przytłumione niewyraźną poświatą i zniekształcone grymasami. Śliczny amazoński widoczek był więc niejako wielobarwną kurtyną, za którą możemy się wprawdzie domyślać obecności aktorów, ale ilu ich występowało w spektaklu już nie pamiętamy.

    Pełen podziwu dla kunsztu artysty malującego ów amazoński landszaft, zaparzyłem sobie zdrowych ziółek i podjąłem wyzwanie.

    Zacząłem lokalizować owe twarze. Raz... dwa... trzy... cztery... o tu, pięć... Chyba wszystkie... nie... sześć... hmm... tak sześć! Jeszcze raz rzucam wzrokiem na obrazek i już jestem pewien – twarzy jest sześć! Opuszczam wzrok poniżej obrazka, gdzie umieszczono wyniki i czytam:

    Jeśli dopatrzyłeś się sześciu twarzy czas pomyśleć o zastąpieniu szkieł w okularach denkami z musztardówek, a najlepiej kup sobie białą laskę... skapcaniały okularniku!

    Szlag o mało mnie nie trafił. Parzę sobie nowe ziółka i wbijam ponownie wzrok w cholerny test. Zliczam facyjaty od nowa. Raz, dwa, trzy... sześć... o tu siedem... i tu... osiem... dziewięć. Hmm, czyżby tylko trzy dodatkowe? Wzrokiem śmigam po kartce jak elektron po orbicie i nie mogąc napotkać na niej żadnej przeszkody, upieram się przy dziewięciu twarzach.

    Spostrzegawczością to możesz się podzielić ze ślepcem spod kościoła, i uważaj koleś na przejściu dla pieszych, by nie potrąciła Cię furmanka. A tak nawiasem mówiąc – ta gładkolica kobieta do której się czasami przytulasz nie jest Twoją żoną a lodówką

    Jasna cholera! Ręce mi się zatelepały, samopoczucie jak u dziewczyny przekonanej o wegetatywnym rozmnażaniu człowieka na widok zaokrąglającego się brzuszka. Postanawiam spróbować jeszcze raz. Tym razem do sprawy podchodzę metodycznie – z zimną krwią i chłodnym okiem. W pełni skoncentrowany, skupiony jedynie na złośliwym teście zaczynam zliczać od początku. Jeden, dwa, trzy... dziesięć. Zdopingowany dobrym początkiem zliczam dalej. Jedenaście, dwanaście... dwadzieścia. Co metoda, to metoda! Trzecia dziesiątka poszła jak z płatka, czwarta pękła w 10 minut. Na wyszukanie kolejnych dziesięciu trzeba mi było 3 minut. Ostatnią, pięćdziesiątą, twarz zlokalizowałem dopijając letnie jeszcze ziółka.

    Zadowolony odłożyłem test na bok i rozkoszowałem się okrągłą cyfrą. Równe 50 twarzy. Białe, czarne, pociągłe, owalne, zarośnięte i lśniące glace – wszystkie wyłowiłem, co do sztuki. Niektóre – przyznaję – zlokalizować było trudno, tak sprytnie zawoalowane były amazońską dziczą, ale tym razem nie było na mnie silnych.

    Zwlekanie ze spojrzeniem na tabelę wyników było jak oczekiwanie na werdykt sędziów, gdzie faworyt po raz kolejny nie zawiódł, a przeciwnik leży znokautowany w narożniku. Słowem – formalność. Przedłużałem sobie ów moment ponad miarę, aż w końcu nadeszła słodka chwila spojrzenia prawdzie w oczy. Leniwym wzrokiem objąłem tabelę wyników wbijając wzrok w linijkę z najlepszym rezultatem.

    Jeżeli wypatrzyłeś

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1