Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Horyzont zdarzeń
Horyzont zdarzeń
Horyzont zdarzeń
Ebook195 pages2 hours

Horyzont zdarzeń

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Masz nową wiadomość. Tego typu powiadomienia najłatwiej zignorować, szczególnie gdy wyskakują w zakładce przeglądarki. Zapominamy o nich, ślęcząc nad kolejnym korpoprojektem lub w wirze weekendowej dekontaminacji. Z tą nie poszło tak łatwo. Agnieszka znalazła ją na swojej wycieraczce. Staromodna koperta, a w niej liścik sporządzony wedle jeszcze bardziej wiekowej receptury na podryw. „Obserwuję panią – wielbiciel”. A co jeśli obsesyjny podglądacz okaże się fałszywym tropem, a opowiadanie przechwyci nastoletnia złośnica, kierując losy bohaterów tych historii w zupełnie innym kierunku?
LanguageJęzyk polski
Release dateMay 23, 2022
ISBN9788395792502
Horyzont zdarzeń

Related to Horyzont zdarzeń

Related ebooks

Related categories

Reviews for Horyzont zdarzeń

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Horyzont zdarzeń - Grzegorz Mucha

    tytul

    Projekt okładki

    Krzysztof Krawiec

    Korekta

    Maciej Stasiowski

    Copyright © by Grzegorz Mucha

    ISBN 978-83-957925-0-2

    Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

    Konwersja do epub i mobi A3M

    Spis treści

    Wielbiciel

    Agnieszka

    Powrót

    Michał

    Konflikt

    Ulka

    Horyzont zdarzeń

    Podziękowania

    O autorze

    Pamięci Feliksa Netza

    I choć każde z nas ma swoją własną wolę, jesteśmy wszyscy razem z tą samą prędkością unoszeni w dół strumienia czasu.

    Haruki Murakami: „Po zmierzchu"

    Wielbiciel

    Agnieszka

    Są zdarzenia, które, czy tego chcemy, czy nie, mają wpływ na dalszy bieg życia. Bywa, że ich ważność na początku nam umyka. A przecież często właśnie te ukryte bywają decydujące. Sięgając pamięcią wstecz, dostrzegam, iż być może jednym z takich zdarzeń było odkrycie leżącej na wycieraczce pod drzwiami mojego mieszkania koperty. Biała koperta na ciemno-zielonej wycieraczce wyglądała dziwnie. Niewinna biel na brudnej od butów zieleni. Szybko okazało się, że ta biel kryła w sobie trochę błotka. Kiedy ją zobaczyłam, wykluczyłam, iż jest to skierowane do mnie powiadomienie. W tym domu wszelkie lokatorskie sprawy poznajemy poprzez czuwającego na dole portiera. Mimo to wzięłam ją za coś w rodzaju informacji o planowanej wizycie kominiarzy albo kontroli szczelności instalacji gazowej. Podniosłam kopertę i, bez otwierania, wsunęłam do torebki. Wybierałam się na pobliską pocztę, aby zapłacić jakiś rachunek. Pamiętam, że był długi ogonek. I to tam ją otworzyłam. W środku, równym pismem na złożonej na cztery części kartce A4 ktoś odręcznie skreślił kilka zdań. Rzuciłam na nie okiem, a potem odczytałam powoli po raz drugi. Zamknęłam oczy i zmięłam kartkę. Nawet się obejrzałam, czy ktoś stojący za mną mógł ją ukradkiem przeczytać. Potem schowałam ją do kieszeni prochowca. Poczułam się dziwnie. To nie było pismo urzędowe. Nikt mnie nie zawiadamiał o kominiarzach. Takie rzeczy przypina się w sieni na specjalnej desce, wśród innych ogłoszeń. To było coś innego. Wyglądało na to, że mam adoratora. Tekst nie był nachalny, ani wulgarny, niemniej sposób, w jaki był napisany, sprawił, że poczułam słabość i lekkie podniecenie zarazem. Okropność. Zawstydziłam się. Prawie zapomniałam o przesuwającej się kolejce. W końcu ktoś mnie upomniał i ruszyłam do przodu, w stronę okienka. Zaczęłam się zastanawiać, czy ten liścik na pewno miał być skierowany do mnie. No bo kto mógł się mną zainteresować? Moje myśli przerwało nagłe pukanie zza zabrudzonej szyby. Dobiegał stamtąd znużony i nieco już zirytowany głos pocztowej urzędniczki. Zaczęłam się jąkać jak idiotka, aż w końcu bąknęłam „przepraszam i uciekłam do domu. Zapomniałam, w jakiej sprawie przyszłam. Pod drzwiami na dole spojrzałam w swoje okno, aby upewnić się, że to „mój budynek. Trzy nowe apartamentowce były identyczne. Na szczęście na moim kuchennym oknie stała doniczka z Aspidistrą, wyraźnie odcinająca się od sterylnej reszty. Wpadłam do kuchni, po czym stanęłam na środku i zrzuciłam z siebie prochowiec, a potem sweterek. Odetchnęłam, ale nadal czułam, jakby ktoś podkręcił mi w mieszkaniu temperaturę. Wydobyłam zmiętą kartkę z kieszeni rzuconego na podłogę płaszcza, usiadłam przy stole, wygładziłam ją otwartą dłonią i jeszcze raz powoli odczytałam.

    Szanowna Pani,

    Widzę Panią codziennie, ale także każdej nocy. We dnie widzę, jak Pani idzie ulicą, a w nocy widzę Panią siedzącą w moim pokoju, na moim fotelu, a nawet leżącą w moim łóżku. Sceny w mieszkaniu oczywiście rozgrywają się wyłącznie w mojej wyobraźni. Wielka szkoda.

    Wielbiciel

    Tym razem ostrożnie złożyłam kartkę i wsunęłam z powrotem do koperty. Potem poszłam do pokoju i położyłam się na sofie. Byłam nieco rozdygotana. Nie chciałam tego. Nie chciałam listu, ani takiego stanu. Zwłaszcza tego dziwnego podekscytowania. Było nachalnie wyraźne. Po chwili wstałam i zdjęłam z siebie bluzkę i spódnicę, ale nadal czułam się rozpalona. Położyłam się na sofie w samej bieliźnie i myślałam o anonimie. W głowie czułam chaos. Moje myśli krążyły wokół białej plamy koperty, jak mewy nad resztką kanapki na plaży. Jakaś część mnie chciała dowiedzieć się, kim jest autor listu i dlaczego go napisał? Zastanawiałam się, ile ma lat i jak wygląda. Inna ja wypierała to zdarzenie. To na pewno nie było adresowane do mnie – myślała. Mało kobiet tu mieszka? Próbowałam sobie przypomnieć jakąś sąsiadkę, ale przychodziło mi to z trudem. Potem zobaczyłam wyraźnie aż dwie naraz, jak idą w moją stronę korytarzem. Szły powoli, zbliżając się do mnie nieubłaganie, a ja nie mogłam ruszyć się z miejsca. Śmiały się…

    Obudziłam się. Czułam przyjemne podniecenie. Słońce wlewało się leniwie do pokoju przez niezasłonięte okno. Przesunęłam palcami po udach, aż poczułam wewnętrznie drżenie. Przypomniał mi się Michał. Wędrówki po górskich szlakach, zbieranie jagód i jagodowe pocałunki. Nagle otworzyłam oczy. Czy znowu zasnęłam? Dotarło do mnie, że leżę na sofie półnaga i że ktoś może mnie podglądać ze stojącego obok budynku. Dlaczego postawili je tak blisko siebie? Byłam wściekła na architektów, ale przede wszystkim na siebie. Wstałam, podniosłam z podłogi prochowiec i zawinęłam się nim szczelnie. Spuściłam rolety w oknie i usiadłam w fotelu. Nie rozumiałam, czemu zasnęłam. Nie rozumiałam też, dlaczego nadal czuję podniecenie. Próbowałam sobie przypomnieć szczegóły snu, ale prawie natychmiast wymknął się z moich myśli, jak spłoszony kot. To był mój wolny dzień. Pierwszy wolny dzień od wielu tygodni. Obiecywałam sobie załatwić zaległe sprawy, a tymczasem zasnęłam, dotykając się jak nastolatka. Zawstydziłam się mojego zachowania. Strofowałam się w myślach. Przecież ten list mógł napisać ktoś młody – dużo młodszy ode mnie. Wystarczyło kilka gładkich słówek... chyba mi odbiło! A może potrzebowałam faceta. I tyle. Tak. Z pewnością potrzebowałam mężczyzny. Moje życie w ostatnich tygodniach było jałowe. Sztukę zaspokajania się miałam opanowaną, ale to nie to samo. Lubiłam swoje ciało, a już najbardziej, kiedy mężczyzna lubi moje ciało i robi wszystko, aby mi to udowodnić. Najważniejsze, aby ten mężczyzna lubił też mnie, bo inaczej seks zamieniał się w walkę płci. A ja nie jestem płcią. Jestem sobą.

    Wykąpałam się, zdjęłam wypraną bluzkę z wieszaka nad wanną i wciągnęłam na siebie. W dużym lustrze mignęło mi moje odbicie. Przyjrzałam się sobie krytycznie. Biała bluzka, spod której prześwitywały kształtne piersi; poniżej ujrzałam zmierzwione włosy łonowe, które na szczęście nie pleniły się zbyt bujnie. Nogi miałam gładkie i proste. Kolana zgrabne. Stopy nie za wielkie. Może być. Tak właśnie pomyślałam. Może być. Nagle usłyszałam kroki na korytarzu. Podbiegłam do drzwi i spojrzałam przez wziernik. Przecież to mógł być on! Może właśnie chce mi podrzucić następną kopertę. Ale to był powracający ze spaceru sąsiad z psem. On tego na pewno nie napisał. Skąd mogłam to wiedzieć? Zastanawiałam się, czy wpierw nie powinnam sporządzić listy osób podejrzanych? Bo niby dlaczego sąsiad miałby być poza listą? Byłam bezradna. Przy tym ganiałam po mieszkaniu z gołym tyłkiem. Co się ze mną dzieje? To była myśl paniczna. Gdyby właśnie teraz mój wielbiciel podrzucił mi kolejny liścik, to co miałabym zrobić? Otworzyć mu drzwi i wyzwać od „zboczków"? Bez majtek nie wypadłoby to przekonująco. Powróciłam do łazienki. Zdjęłam bluzkę. Idiotka! Wpierw zakłada się stanik, chyba że zmieniam zwyczaje bez udziału rozumu.

    ***

    Dwa dni później znalazłam kolejny liścik. Było to po powrocie z pracy, a zatem anonim mógł przeleżeć na wycieraczce nawet kilka godzin. Właściwie czemu nazywam to coś liścikiem? Przecież ludzie od dawna przestali pisać listy na papierze, a tych kilka zdań to już prawdziwy list, bez względu na intencje autora i treść.

    Szanowna Pani,

    Często patrzę, jak Pani idzie chodnikiem, kołysząc biodrami. Lubi Pani swój prochowiec, ale ja i tak zastanawiam się, jaka jest Pani pupa. Dotychczas wyobrażałem ją sobie opiętą w dżinsy, jednak dwa dni temu zauważyłem, że czasem pod spodem nosi Pani miniówę. Z utęsknieniem czekam na wiosnę.

    Pani Wielbiciel

    List był podobny do poprzedniego, z jedną różnicą. Moją uwagę zwróciło słówko „miniówa. Ten zwrot mógł napisać jakiś nadpobudliwy młodzianek. Bardzo spostrzegawczy młodzianek. W tym roku pod prochowcem miałam tylko raz założoną mini spódniczkę. Było to dwa dni temu na poczcie. A więc wtedy mnie obserwował. Pewnie był ciekaw, czy odczytałam list. Gnojek! Najgorsze, że i tym razem jego słowa podziałały na mnie dwojako. Zrobiło mi się miękko w nogach, a przecież nie mogłam poddawać się jego słowom. Nie jestem jajkiem, które on sobie będzie przyrządzać na śniadanie, jak mu się podoba. Do tego jeszcze ta wzmianka o „pupie. Poczułam złość.

    Potem minął tydzień i nie wydarzyło się nic nowego, ale ja zrobiłam się czujna. Zmieniłam się. Obserwowałam i nasłuchiwałam. Interesowały mnie kroki w sieni oraz osoby kręcące się pod domem. Poznawałam zwyczaje sąsiadów, na ile tylko pozwalała mi na to moja praca. Zajęcie menadżerskie nie sprzyjało długim wizytom w domu, ale zaczęłam pewne obowiązki rygorystycznie szeregować, a z niektórych chwilowo zrezygnowałam. W ten sposób poznałam nawet rozkład dnia mojego bezpośredniego sąsiada. Wiedziałam już, o której wyprowadza swojego psa, ile razy na dzień i jak długo z nim chodzi. Zaczęłam się nawet obawiać, czy nie zacznę dziwaczeć. Nie chciałabym nabawić się obsesji z powodu jakiegoś żartownisia. Po tygodniu przyszło mi na myśl, że mój wielbiciel zrezygnował z dalszego nękania mnie. Takie typy przecież łatwo nie rezygnują. Dokładnie dziewiątego dnia pojawił się trzeci list. Tym razem nie był podrzucony na wycieraczkę przed drzwiami, ale wetknięty w drzwi. Zdumiała mnie bezczelność mojego dręczyciela. W dodatku zrobił to w momencie, kiedy już straciłam czujność.

    Nie wierzyłam, że ten człowiek jest aż tak przebiegłym psychologiem, a jednak mnie wykiwał. Byłam przekonana, że gdyby kolejny list podrzucił powiedzmy po trzech dniach, to byłabym w stanie go przyłapać. Ale cóż… Teraz pozostały mi tylko dwa wyjścia. Podrzeć list i wyrzucić albo… znów go przeczytać. Wybrałam to drugie, bo pomyślałam, że może zwiększy to szansę na rozgryzienie kim on jest. Może podobnie jak z zabójcami podświadomie chce się ujawnić. Jednak list nie przyniósł rozwiązania.

    Moja Piękna,

    Pewnie dręczy Panią myśl, kim jestem i po co piszę. Zapewniam, że Pani udręka jest niczym wobec mojej, która zaczyna mnie parzyć. Myślenie o Pani jest bolesną przyjemnością. Zadaję ją sobie każdego dnia. Każdy poranek zaczyna się myślą o Pani, a każdy mój wieczór ma ten sam finał.

    Pani Wielbiciel

    Parsknęłam nerwowo. „Moja Piękna było jawną próbą zbliżenia się. Brzmiało znacznie intymniej od dotychczasowego, drwiącego i urzędowego „Szanowna Pani. Dalsze zwroty też zdawały się sięgać bliżej, jak ręka, która przestaje głaskać, a zaczyna pieścić. Tak. Poczułam się dotykana, a nawet pieszczona. Zrobiło mi się zimno. Zaczynało być nieprzyjemne. Muszę przyznać, że i tym razem wdarły się we mnie doznania, które chętnie bym wyparła. Głowa nie chciała dopuścić myśli, które gdzieś z dołu tłoczyła do niej moja krew. Do podchodów pod moje drzwi i obserwowania na ulicy czułam wstręt, a jednak myśl, że komuś się obsesyjnie podobam, powodowała rodzaj przyjemnej dumy. Tylko że teraz punkt ciężkości się przesunął. Autor listu sugerował, iż moim kosztem osiąga satysfakcję. To niepokoiło, bo mogło prowadzić dalej, w nieznane i ciemne rejony jego umysłu. Czy powinnam się bać? Czy już teraz pójść na policję? Sytuacja była mało komfortowa. A może to przygotowanie do kolejnego wyznania, które będzie zarazem ostatnie? A jeśli szykuje dla mnie pułapkę? Pomyślałam, że nie jest dobrze, skoro zaczynam czekać na kolejny list. To tak, jakby już osiągnął cel. Musiałam przyznać, że byłam bezradna.

    Na ulicy zaczęłam się bardziej przyglądać mijającym mnie ludziom. Starałam się robić to w miarę możności dyskretnie. Kiedy tylko ktoś na moment zawieszał na mnie wzrok, zaraz stawał się podejrzanym. Czy jego twarz pasuje do tego stylu? Było to męczące, bo po chwili uświadamiałam sobie, że dotąd byłam wolna od takich myśli. Czy moje życie zmieniło się na dobre? Nie chciałam tak żyć. Obserwowałam otaczających mnie ludzi z jakąś nową pasją, która mi się nie podobała. Poznawałam zwyczaje osób, których wcześniej nawet nie zauważałam. Pocieszeniem była myśl, że blisko domu moja aktywność życiowa była niewielka. Jeśli robiłam zakupy, to zazwyczaj bliżej mojego biura. Tym samym wszelkie obserwacje nie były zbyt skuteczne.

    Któregoś wieczoru wyjęłam z szuflady biurka wszystkie listy i uważnie je przeczytałam. Potem przyjrzałam się im. Analizowałam pismo, estetykę marginesów, a nawet jakość papieru. Odnosiłam wrażenie, że pismo należało do kogoś młodego, co jakoś korespondowało z moim pierwszym, instynktownym odbiorem. Jednak treść sugerowała coś bardziej wyrafinowanego niż wypociny pryszczatego młodziana. A jednak było w tym coś przypominającego nagryzmoloną na dużej przerwie prośbę o zwolnienie z lekcji matematyki. Listy schowałam z powrotem do kopert i zamknęłam w szufladzie. Zamknęłam oczy. Zdałam sobie sprawę, że weszłam w fazę oczekiwania na ciąg dalszy. Żałowałam, że przypisano mi rolę ofiary. Zaczęłam liczyć dni, które upłynęły od ostatniego anonimu. I dokładnie wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Odruchowo podniosłam słuchawkę domofonu. Dopiero kiedy dzwonek zabrzmiał ponownie, zrozumiałam, że ktoś stoi bezpośrednio za moimi drzwiami. Jak to możliwe? Czy portier na dole spał? A może to tylko sąsiad? Wyjrzałam przez „oczko". Ujrzałam młodą dziewczynę. Postanowiłam być ostrożna, bo przecież wraz z nią mógł tam być ktoś jeszcze. Ostrożnie uchyliłam drzwi. Dziewczyna była sama. Przypomniały mi się liczne śmiechy i zabawowe odgłosy z niższego piętra. Portier dał mi kiedyś

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1