Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Zawsze razem
Zawsze razem
Zawsze razem
Ebook425 pages5 hours

Zawsze razem

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Gabrysia ostatnie pięć lat spędziła w prywatnym ośrodku, gdzie odcięta od świata bezskutecznie próbowała otrząsnąć się po traumatycznym przeżyciu jakie spotkało ją przed laty. Rodzice postanawiają wysłać ją do Jacksonville na Florydzie do brata jej matki, licząc na to, że nowe otoczenie pozwoli ich córce wrócić do normalności. Choć Gabrysia nadal cierpi na ataki paniki, a przeszłość dręczy, pod opieką wuja zaczyna otwierać się na świat. Rozpoczyna pracę w kawiarni, zawiera przyjaźnie i każdego dnia na plaży spotyka jego, tajemniczego mężczyznę w kapturze z wytatuowanym na ramieniu aniołem. Czy ktoś, kogo również prześladują demony przeszłości, może okazać się lekiem na całe zło?
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateApr 25, 2022
ISBN9788395407000
Zawsze razem

Related to Zawsze razem

Related ebooks

Reviews for Zawsze razem

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Zawsze razem - Ilona Giemza

    Ilona Giemza

    Zawsze razem

    TOM I

    Projekt okładki

    Marta Żylska

    Korekta

    Rozpisani.pl

    Copyright © by Ilona Giemza, 2019

    ISBN 978-83-954070-0-0

    Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl.

    Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń.

    Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

    Kontakt

    www.rozpisani.pl

    info@rozpisani.pl

    Konwersja do epub i mobi A3M 

    Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, pozwalając, by mroźne, słone powietrze dostało się do moich płuc. Dawniej szum fal zawsze działał na mnie kojąco i uspokajał mnie, ale tego dnia nawet to nie było w stanie mi pomóc. Wokół nas nie było żywej duszy. Powoli zaczęła otulać nas szarość.

    – Musimy wracać, Gabrysiu.

    Obawiałam się, że za chwilę to powie. Od dłuższego czasu czułam jego zniecierpliwienie i nie chciałam już tego przeciągać. I tak byłam mu wdzięczna, że przywiózł mnie tu choć na chwilę. Wstałam powoli i ostatni raz popatrzyłam na Bałtyk. Na ponurym niebie snuły się ciężkie, deszczowe chmury, a morze jeszcze nigdy nie wyglądało tak dramatycznie. Chciałam się w nim zanurzyć i odpłynąć razem z falami.

    Jego telefon zadzwonił po raz kolejny. Adam popatrzył na wyświetlacz, a potem nerwowo schował aparat do kieszeni.

    – Chodźmy. Niedługo będziesz miała to na co dzień.

    Wracaliśmy w milczeniu. Adam nie należał do małomównych, ale i on nie był w nastroju do rozmowy. Wiedziałam, że po powrocie do ośrodka czekają go problemy i nieprzyjemna rozmowa z doktorem Dębskim. On też to wiedział i myślami już tam był. Gdy po ponad trzech godzinach dojechaliśmy na miejsce, była już noc. Poszłam prosto do swojego pokoju. Zastrzyk przeciwbólowy, który dostałam na pogotowiu, przestał działać trochę za wcześnie. Ból głowy, w szczególności skroni, nie pozwolił mi zasnąć tej nocy.

    – Jak się czujesz, Gabrysiu? Jak twoja skroń? – spytał doktor Dębski, gdy następnego ranka poszłam do niego na codzienną wizytę.

    Zmrużył oczy i przyjrzał się uważnie mojej twarzy. Nie lubiłam, gdy tak na mnie patrzył. Jakby próbował otworzyć moją głowę i zajrzeć do myśli. Podeszłam do okna i usiadłam na niskim parapecie. Na zewnątrz szalał porywisty wiatr, uginając nagie jeszcze konary drzew. Wysoko na niebie kłębiaste chmury pędziły na północ, odsłaniając chwilami mgliste słońce. Co chwila padał deszcz. Była niemal połowa kwietnia, a wiosna przychodziła ospale.

    – Czy moja mama przyjedzie? – spytałam, ignorując pytanie.

    To z nią chciałam rozmawiać. Od niej usłyszeć wyjaśnienia.

    – Tak. Jest już w drodze. Bardzo się zmartwiła.

    – Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?

    Doktor milczał przez chwilę. Znów czułam na sobie jego wzrok.

    – Lepiej, jeśli porozmawiasz o tym z rodzicami. Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć. Mnie ta decyzja również zaskoczyła.

    – To pomysł mojego ojca, prawda? To chyba może mi doktor powiedzieć?

    To musiał być on. Mama nigdy nie zgodziłaby się, abym tam pojechała. Nawet nie przyszłoby jej to do głowy. To zabawne jak dwoje bliskich sobie ludzi nagle staje się sobie tak obcy, że nawet przebywanie w tym samym pokoju boli. Oderwałam wzrok od okna i popatrzyłam na niego. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie.

    – Rodzice z pewnością wszystko ci wyjaśnią – powiedział wymijająco, a potem zmienił temat. – Wczoraj byłem o krok od dyscyplinarnego zwolnienia naszego stażysty. Wasza wycieczka nad morze była bardzo nieodpowiedzialna. Takie wyskoki są tu nie do zaakceptowania.

    – To ja poprosiłam Adama – skłamałam, licząc, że to w jakiś sposób pomoże Adamowi.

    – Mimo wszystko nie miał prawa wywozić cię bez mojej zgody i bez wiedzy twoich rodziców gdziekolwiek.

    – Jestem pełnoletnia. A poza tym czy jestem tu więźniem?

    – Obowiązują tu pewne reguły. Tu nie można sobie przychodzić i wychodzić, kiedy się chce. To nie hotel. Pan Adam miał zawieźć cię tylko na pogotowie.

    – Byliśmy na pogotowiu.

    – A potem zamiast wrócić, znaleźliście się trzysta kilometrów dalej.

    Adam wiedział, jak bardzo kochałam plaże, fale, zapach słonej wody. Przypominały mi o czasach, kiedy wszystko było prostsze. Dawno temu zapytał mnie, czy jest jakiś moment mojego życia, do którego chciałabym wrócić. Odpowiedziałam, że lato 2006 roku. Malediwy. Moje ostatnie beztroskie i szczęśliwe wakacje z rodzicami. Między mną a Adamem nawiązała się nić porozumienia, ale nie kryło się za tym nic głębszego.

    Ośrodek mieścił się w bardzo cichym i odludnym miejscu. Sam dojazd do najbliższego miasta zajmował pół godziny. Wysoki mur ciągnął się wokół ośrodka, obejmując dość spory park. Wieczorami oświetlały go latarnie, a wzdłuż ścieżek wbito małe lampy solarne, tworzące w letnie wieczory przyjemny klimat. Mieszkańcy ośrodka przechadzali się, siadywali na ławkach, rozmawiali. Leczyli rany. A ja patrzyłam na wszystko z okna na korytarzu.

    – Może jednak chcesz wyjść? – proponowały opiekunki, ale nie odpowiadałam. Z czasem przestały pytać i zawracać sobie głowę jakąkolwiek rozmową ze mną. A potem pojawił się Adam. Nasza znajomość na początku nie należała do najlepszych. Drażnił mnie jego optymizm i chęć ratowania złamanych dusz. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać na jakieś mało istotne tematy. Zadawał drobne pytania, a ja wygrzebywałam z dalekiej przeszłości odpowiedź. Zdałam sobie sprawę, że te wszystkie mało istotne tematy miały ogromne znaczenie, bo przywoływały miłe wspomnienia.

    – Naprawdę jest mi przykro, że ta wiadomość spadła na ciebie tak nagle, ale przecież liczyłaś się z tym, że w końcu nadejdzie dzień, w którym opuścisz ośrodek. Nikt nie zostaje tu na zawsze. Nawet ja kiedyś będę musiał odejść.

    Prawdę mówiąc nie liczyłam się z tym. Nie myślałam o tym. Czas płynął. Mijały miesiące, lata. Im dłużej tu byłam, tym bardziej wsiąkałam w to miejsce i, nie wiedząc dlaczego, ani przez chwilę nie pomyślałam, że mogłabym opuścić mury ośrodka.

    Gdy wczorajszego poranka doktor przez roztargnienie wspomniał o Jacksonville, dostałam ataku paniki.

    – Jacksonville na pewno ci się spodoba ‒ powiedział.

    Popatrzyłam na niego zaskoczona, a na jego twarzy natychmiast pojawiło się zakłopotanie, bo zrozumiał, że ja o niczym jeszcze nie wiedziałam. W Jacksonville mieszkał brat mojej mamy i to, że doktor powiedział tę nazwę, nie mogło być przypadkiem. To właśnie do niego miałam jechać. Do człowieka, którego nie znałam ani ze zdjęć, bo mama pozbyła się wszystkich, ani z opowieści, bo nie chciała o nim rozmawiać. Zerwali ze sobą kontakt tuż po śmierci babci, gdy miałam zaledwie rok.

    Ataki paniki przez ostatnie dwa lata mniej mi dokuczały. Zwykle objawiały się dusznością i zawrotami głowy, problemami z oddychaniem. I tym razem było podobnie. Poczułam, że wciąga mnie otchłań. Straciłam równowagę i upadłam, uderzając twarzą o biurko. Konieczna była wizyta na pogotowiu, gdzie zawiózł mnie Adam. A potem, chcąc poprawić mi humor, zabrał mnie nad morze.

    Mama zjawiła się chwilę po tym, gdy po wizycie u doktora Dębskiego wróciłam do swojego pokoju. Weszła ostrożnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Z przerażeniem przesłoniła ręką usta.

    – Matko święta, Gabrysiu... – szepnęła delikatnie, muskając palcami opatrunek na skroni.

    Upadając, nie tylko rozcięłam skroń, ale również nabiłam sobie siniaka na policzku i dosyć mocno rozcięłam wargę, cudem nie wybijając zębów.

    – To nic, mamo. Zagoi się.

    Gdy już dokładnie mnie obejrzała, usiadła obok i popatrzyła na swoje dłonie.

    – Doktor powiedział, że już wiesz. Nie chciałam, abyś dowiedziała się w taki sposób. Przepraszam.

    – Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś? Przecież musieliście planować to od dawna! Nie podejmuje się takich decyzji z dnia na dzień.

    Unikała mojego wzroku. Zawsze tak robiła, gdy nie chciała być ze mną szczera.

    – Od miesięcy dyskutowaliśmy z ojcem na ten temat.

    – Od miesięcy… – powtórzyłam. – I ani razu nie przyszło ci do głowy, aby mi o tym powiedzieć? Aby dać mi czas na przygotowanie się?

    – Nie chcieliśmy cię denerwować.

    – A wydaje ci się, że teraz jestem spokojna?

    – Popełniłam błąd, nie mówiąc ci o tym, ale ten wyjazd to dla ciebie szansa.

    – Szansa na co?! – Uniosłam się.

    Mama milczała przez długi czas, wciąż unikając mojego wzroku.

    – Chcemy, żebyś stąd wyszła i zaczęła żyć. Abyś znalazła swój cel. – Prychnęłam sarkastycznie. – Tak wiele lat już straciłaś. Życie przecieka ci między palcami. Już czas, by wyjść ze swojej skorupy, Gabrysiu. Zbyt długo tu jesteś. Zmiana otoczenia to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Obawialiśmy się, że powrót do domu na dłuższą metę może nie być dla ciebie dobry. Wiesz, że to małe miasto. Ludzie wciąż pamiętają. Będą pytać. Nawet nas czasem jeszcze pytają. Będziesz czuła na sobie ich wzrok, tak jak ja nadal czuję. Nie chcę zniszczyć tego wszystkiego, co już odbudowałaś, będąc tu. Zastanawialiśmy się, gdzie mogłabyś pojechać i…

    – … i padło na Jacksonville, tak? Skąd pomysł, że w ogóle chcę stąd wychodzić?

    – Nie możesz tu dłużej zostać. Czas na powrót do świata, ale do tego potrzebujesz spokoju, którego nie znajdziesz w naszym mieście.

    Bała się, że znów zacznę zamykać się w sobie, wycofywać ze świata. Nie chciała więcej widzieć mnie w takim stanie, w jakim znajdowałam się przez pierwszy rok. Szok wywołany traumatycznym wydarzeniem spowodował, że przestałam mówić. Utraciłam całkowitą zdolność do wyrażania i odczuwania emocji. Ataki paniki były tak silne, że niekiedy traciłam przytomność. Niewiele pamiętałam z tamtego okresu. To było jak wyłączenie się, zawieszenie w przestrzeni. Gdy po wielotygodniowej batalii prokurator zrozumiał, że z powodu mojego stanu jestem dla niego bezużyteczna, pozwolił rodzicom zabrać mnie ze szpitala, a oni przywieźli mnie prosto tutaj. Po trzech latach mój stan zaczął się poprawiać. Przestałam miewać tak silne ataki paniki. Potem zaczęłam mówić. Żałośnie sklejałam pojedyncze słowa w krótkie zdania, bardzo się przy tym jąkając. A przez ostatni rok doszłam do momentu, w którym byłam teraz. I właśnie ten moment zadecydował o moim wyjściu z ośrodka.

    Niespodziewanie w drzwiach nagle stanął tata. Obie z mamą popatrzyłyśmy na niego zaskoczone, bo nigdy tu nie przychodził. W czasie świąt rodzice i ciocia Krystyna przyjeżdżali do mnie, zatrzymując się w hotelu i odwiedzając mnie każdego dnia. Ośrodek w okresie świąt świecił pustkami. Były sprzątaczka i dwie opiekunki dyżurujące na zmianę oraz ja błąkająca się samotnie po korytarzach. To był jedyny czas, gdy spotykałam się z tatą, ale nawet wtedy nie odzywał się do mnie. Z obowiązku całował mnie pośpiesznie w czoło na powitanie lub pożegnanie. Wiedziałam, że czasem przyjeżdżał do ośrodka, przywoził mamę, i odjeżdżał. Widywałam go przez okno na korytarzu. Obserwowałam, jak mama przekonywała go, by wysiadł, ale on za każdym razem odjeżdżał. Między nami była przepaść, ogromna jak milion lat świetlnych, a teraz stał w progu i patrzył na mnie z troską, zaciskając usta w wąską kreskę.

    – Coś się stało? – Zaniepokoiła się mama.

    Posłał jej krótkie spojrzenie, jakby obawiał się jej, a potem znów popatrzył na mnie.

    – Jeśli się zgodzisz, zabierzemy cię dziś do domu. Porozmawiam z doktorem Dębskim, ale to ty musisz podjąć decyzję – odezwał się. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co powiedzieć, bo do tej pory niewiele chciał mieć ze mną wspólnego.

    – Tomek, już o tym rozmawialiśmy. – Mama zerwała się na równe nogi, stając przed nim. – To nie jest dobry pomysł. To może jej jedynie zaszkodzić. Co ty wyprawiasz?

    Tata jednak odsunął ją od siebie i zrobił krok w moją stronę.

    – To tylko dwa dni, Gabrysiu. Potem, gdy wyjedziesz… Proszę, zgódź się. Ciocia Krysia bardzo chciałaby cię zobaczyć i przede wszystkim ja chciałbym, abyś wróciła. Dwa dni. O nic więcej nie proszę.

    Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Miałam ochotę posłać go do wszystkich diabłów za to, że odwrócił się ode mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam, ale nie umiałam tego zrobić, bo mimo wszystko brakowało mi go przez te wszystkie lata. Skinęłam głową, a on uśmiechnął się wzruszony. Zaraz potem udał się do gabinetu doktora.

    Mama wetchnęła ciężko.

    – Nie musisz wracać do domu. Przekonam tatę, aby odpuścił. Nie wiem, po co to robi.

    Nabrałam powietrza w płuca, zastanawiając się, czy mam świadomość tego, w co się pakuję. Popatrzyłam na mamę. Zobaczyłam zmarszczki na jej twarzy. Musiały być już wcześniej, ale ich nie dostrzegałam. Przybyło jej lat i znacznie schudła. Zawsze była piękną kobietą i lubiła o siebie dbać, jednak teraz już nie podkreślała tak bardzo swojej urody. Dawno nie widziałam czerwonej szminki na jej ustach. Kiedyś malowała je, nawet gdy szła do kiosku po gazetę. Przestała farbować włosy. Dawniej miały kolor złota, a teraz były koloru smutno-szarego, związane niedbale z tyłu. Za nic nie mogłam przypomnieć sobie jej śmiechu. Był donośmy, szczery i zaraźliwy. Ale nie mogłam przywołać sobie jego brzmienia. Czasem podczas przyjęć miałam wrażenie, że wszyscy goście przestają się śmiać tylko po to, aby posłuchać jej śmiechu. Rozbawiona zawsze odchylała głowę jak gwiazda filmowa, ukazując śnieżnobiały uśmiech. Teraz wyglądała jak cień samej siebie, a najgorsze było to, że to z mojego powodu tak się rozsypała.

    – Wrócę dziś z wami, mamo.

    – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Wyjazd do Jacksonville jest dla ciebie wystarczającym wyzwaniem.

    – Dam radę. To tylko dwa dni. Spędzimy je razem. Zrobisz mi gorącą czekoladę i obejrzymy wspólnie zdjęcia babci.

    Mama zacisnęła usta, powstrzymując wzruszenie, ale łzy i tak popłynęły po policzkach. Wiedziałam, że chciała znów mieć mnie w domu tak jak dawniej.

    – Tylko dwa dni. A potem pojedziesz do Jacksonville.

    – Dlaczego tam? – spytałam, mając nadzieję, że usłyszę słowa wyjaśnienia. – Przecież mogliście wysłać mnie gdziekolwiek. Dlaczego postanowiliście wysłać mnie do człowieka, z którym nie chcesz mieć nic wspólnego?

    Mama odwróciła wzrok i milczała. Zastanawiała się nad odpowiedzią. Wiedziałam, że wolałaby, abym była blisko niej. Dla niej to też nie była łatwa decyzja i nie rozumiałam, dlaczego zgodziła się na ten wyjazd. Westchnęła, patrząc gdzieś przed siebie.

    – Może i nie mam dobrych relacji z bratem, a tak właściwie to nie mam żadnych, ale mimo wszystko ufam mu. Wiem, że będzie dbał o ciebie jak o największy skarb. Wiem, że przy nim będziesz bezpieczna. Nikt nie otoczy cię lepszą opieką niż Marek.

    Po tych słowach w mojej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań, ale to nie był odpowiedni czas na ich zadawanie. Należało się zmierzyć z powrotem do domu, z którego uciekłam pięć lat temu i do którego już nigdy nie wróciłam.

    Podczas gdy pakowałam swoje rzeczy, mama poszła porozmawiać z doktorem Dębskim. Gdy wyszłam z pokoju, Adam zmywał korytarz.

    – Nowa praktyka? – spytałam, podchodząc do niego. Uśmiechnął się pod nosem.

    – Pomyślałem, że wyręczę panią Zosię – odparł. Wiedziałam, że była to kara za zabranie mnie nad morze i domyślałam się, że będzie robił to jeszcze długo po moim wyjeździe. – Jak samopoczucie? Mam nadzieję, że moje poświęcenie nie poszło na marne.

    Pokręciłam głową.

    – Dziękuję, że mnie tam zabrałeś, i przepraszam, że masz teraz przeze mnie kłopoty.

    – Żadne kłopoty. To całkiem dobra fucha – roześmiał się cicho ze swojego żartu. Jego wzrok zatrzymał się na walizce w mojej ręce. – Więc wychodzisz.

    – Tak. Wracam dziś do domu.

    Skinął głową i uśmiechnął się lekko.

    – Wiesz, że ten wyjazd do Jacksonville nie musi oznaczać najgorszego. Może tego właśnie potrzebujesz? Wyjechać. Zacząć od nowa. Uciec stąd i spalić wszystkie mosty.

    – Niektórych mostów nie da się spalić, Adam.

    Nie byłam pewna, ile wiedział i ilu opiekunów lub innych mieszkańców ośrodka znało powód mojego pobytu tutaj. Nie było nawet to dla mnie istotne kto i ile wiedział, bo nie mogli znać prawdy. Za tragedią, jaka się wydarzyła, oprócz bólu, rozczarowań i cierpienia kryło się coś jeszcze. Coś pięknego.

    – Przyślesz mi pocztówkę? – spytał.

    – Oczywiście.

    Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał powiedzieć jedno z tandetnych pożegnań. Zamiast tego wrócił do zmywania korytarza, a ja odeszłam w milczeniu.

    Na zewnątrz mama robiła tacie karczemną awanturę z jakiegoś powodu, ale gdy tylko mnie zobaczyła, zamilkła i zmusiła się do uśmiechu. Mój powrót do miasta stresował ją o wiele bardziej niż mnie samą. Otworzyła drzwi samochodu i zaczekała, aż wsiądę. Gdy ruszyliśmy, naciągnęłam mocno rękawy na dłonie. A w zasadzie na jedną dłoń. Na drugą naciągałam rękaw z przyzwyczajenia.

    Mieszkaliśmy pod Warszawą, w małym miasteczku, w którym ludzie znali się co najmniej z widzenia. Tata był dyrektorem banku i przewodniczącym rady miasta. Mama z kolei była tłumaczem przysięgłym. A przynajmniej tak było, zanim trafiłam do ośrodka. Nie byłam pewna, czym zajmowała się teraz i czy w ogóle czymś się zajmowała.

    Jechaliśmy w milczeniu, wsłuchując się w słowa piosenek płynących z radia. Siedziałam z tyłu ze spuszczonym wzrokiem. Serce waliło mi jak szalone, a dłonie stały się lodowate. Zemdliło mnie kilka kilometrów przed naszym miastem, więc uchyliłam szybę. Mama obejrzała się, jakby z obawy, że wyskoczę przez okno.

    – Nie skręcaj. Jedź prosto – powiedziała do taty.

    – Bulwarem będzie szybciej. Na mieście są teraz korki.

    Podniosłam głowę. Mama patrzyła na tatę gniewnym wzrokiem.

    – Proszę cię – powiedziała surowo szeptem, jakby próbowała telepatycznie przypomnieć mu, co tam się wydarzyło. Tata zerknął na mnie w lusterku wstecznym.

    Nasze spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Pojechał tak, jak kazała, a ja poczułam ulgę, ale mdłości nasiliły się, więc opuściłam szybę jeszcze bardziej.

    – Dobrze się czujesz? – spytała mama.

    Skinęłam nerwowo głową, miętosząc w dłoniach rękawy. Dlaczego nie wiedziałam, że to będzie aż tak trudne?

    Zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych. Do samochodu wdarł się zapach z piekarni. Usłyszałam krzyki i śmiechy licealistów. Doskonale wiedziałam, gdzie byliśmy. To było dokładnie to przejście dla pieszych, bo w pobliżu nie było innego. Zacisnęłam mocno zęby i próbowałam nie podnosić wzroku, ale pokusa była zbyt silna, bo to przecież tu się wszystko zaczęło.

    ***

    – Zdanie złożone postaci p i q nazywamy koniunkcją zdań p i q. Zdanie postaci p lub q nazywamy alternatywą zdań p i q. Zdanie postaci, jeżeli p to q nazywamy… zdanie postaci, jeżeli p to q nazywamy… nazywamy…

    – Implikacją zdań p i q.

    Ktoś stojący za mną dopowiada brakujące słowa. Kartkówka z matematyki jest na pierwszej godzinie. Próbuję na siłę wbić do głowy choć kilka regułek. Besztam się w myślach za wczorajsze popołudnie, które spędziłam, pochłaniając kolejne rozdziały Starcia Królów.

    – Dzięki – odpowiadam nieznajomemu i odwracam się w jego stronę.

    Tonie w promieniach październikowego słońca. Mrużę przez chwilę oczy, by móc dostrzec go choć odrobinę. Robi krok w moją stronę, wyłaniając się z blasku słońca niczym anioł. Uśmiecha się do mnie, a ja zastanawiam się, czy jest prawdziwy, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni. Wszystko jest w nim idealne. Kolor skóry ‒ delikatna opalenizna pozostała z lata. Błękitne oczy tak głębokie, jakby wręcz nieprawdziwe. Ciemne włosy z grzywką delikatnie opadającą na czoło. Mięśnie wyraźnie rysujące się pod czarną koszulką.

    – Zielone – mówi, a ja nie potrafię przestać na niego patrzeć.

    – Zielone? – pytam prawie szeptem, domyślając się, że mówi o kolorze moich oczu.

    Moja mama ma piękne zielone oczy. Tata często powtarza, że najpierw zakochał się w jej oczach a dopiero potem w niej. Moje nie są tak wyraziste jak jej, ale niewiele im brakuje.

    Uśmiecha się jeszcze szerzej.

    – Światło – wyjaśnia, zerkając na sygnalizację. – Masz zielone światło.

    – Ach! Tak.

    Gapię się na niego jeszcze chwilę, a potem bez namysłu ruszam na pasy, ale niemal od razu czuję dłoń na swoim łokciu. Odwracam się. Jest blisko. Bardzo blisko. Zaskoczona unoszę głowę i patrzymy sobie w oczy. Czas staje w miejscu. Jego zapach wdziera się do mojego nosa. Czuję ucisk i jednocześnie łaskotanie w brzuchu.

    – Przegapiłaś. Teraz jest czerwone – wyjaśnia z uśmiechem. – Sprawdzian z elementów logiki? – pyta, puszczając mój łokieć i odsuwając się odrobinę. – Chodzisz do tej szkoły? – Wskazuje głową budynek po drugiej stronie ulicy. Przytakuję. Nieznajomy patrzy na mnie przez chwilę. Przygląda mi się uważnie. Znów się uśmiecha, lecz już nie tak szeroko jak wcześniej.

    – Jak masz na imię?

    Przełykam ślinę i zwilżam językiem usta.

    – Gabrysia – odpowiadam nieśmiało. Mój głos drży.

    – Masz zielone światło, Gabrysiu. Powodzenia na sprawdzianie. Nie spóźnij się.

    Ostrożnie ruszam na pasy. Odwracam się jeszcze kilka razy w jego stronę. Odprowadza mnie wzrokiem i macha na pożegnanie.

    ***

    Gdy tata zaparkował na podjeździe, mama odwróciła się i popatrzyła na mnie z troską.

    – OK? – spytała, jakby liczyła, że może jeszcze zmienię zdanie i będzie mogła odwieźć mnie z powrotem do ośrodka.

    Wzięłam głęboki wdech i pokiwałam twierdząco głową. Wysiadłam z samochodu. Tata otworzył przede mną drzwi do domu. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Było zupełnie inaczej, ale w powietrzu unosił się ten sam zapach, jaki zapamiętałam.

    – Trochę zmieniliśmy wnętrze. Wspominałam ci o tym – wyjaśniła, ale prawda była taka, że nie pamiętałam tej rozmowy. Rzadko kiedy jej słuchałam. – Przygotowałam dla ciebie drugi pokój. Doktor powiedział, że najlepiej, jeśli…

    – W porządku – przerwałam jej. Nie musiała niczego tak dokładnie tłumaczyć.

    Podniosłam torbę z podłogi i poszłam do pokoju gościnnego. Był niewiele mniejszy od mojego. Stało tam jedynie łóżko, szafa i mały stolik. Zwykle zajmowała go ciocia Krystyna, gdy zostawała na noc. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Czułam narastające przytłoczenie. Wiedziałam, że mama za chwilę otworzy drzwi, aby o coś zapytać, zaproponować kanapkę, herbatę lub przyjdzie pod innym pretekstem, żeby tylko sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuję.

    – Gabrysiu! Jedziemy z tatą po zakupy. Wrócimy niedługo – zawołała ku mojemu zaskoczeniu.

    Po chwili usłyszałam zamykające się drzwi frontowe. Podeszłam do okna i przez chwilę patrzyłam, jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Stary trik. Rodzice rzadko kiedy kłócili się, ale gdy już musieli, nie robili tego w mojej obecności. Zawsze „jechali po zakupy", z których wracali bez zakupów.

    Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się po salonie. Był o wiele większy, niż zapamiętałam. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że nie było ściany, za którą dawniej znajdował się gabinet taty. Wszystko było inne, nowe. Większy telewizor, wygodniejsza i większa kanapa, nowe zasłony i żyrandol. Więcej zdjęć. Tych z wakacji, na których byliśmy szczęśliwą rodziną. Długo stałam i przyglądałam się fotografiom. Salon łączył się z kuchnią. Do sypialni rodziców prowadził mały korytarzyk od strony kuchni. Mieliśmy duży dom po dziadkach. Gdy się urodziłam, rodzice mieszkali w małej kawalerce w centrum miasta. Nie byli zamożni. Mama miała zaledwie dziewiętnaście lat, gdy przyszłam na świat, a tata wciąż był na studiach. Popołudniami pracował i finansowo pomagał cioci Krystynie, która mieszkała wówczas w akademiku w Warszawie. Później dostał posadę w banku i stopniowo piął się w górę, a mama poszła zaocznie na studia. Mówiła płynnie w dwóch językach. Uczyła mnie angielskiego, odkąd zaczęłam wypowiadać pierwsze słowa. Później bezskutecznie próbowała nauczyć mnie niemieckiego.

    Otworzyłam drzwi do ich sypialni. Łóżko stało w innym miejscu. Zamiast małego chodniczka na podłodze leżał puszysty dywan. Kręciłam się po domu, zaglądając w różne zakamarki. Wszędzie było coś nowego lub zmienionego. Ostatnie drzwi, przed którymi stanęłam, prowadziły do mojego pokoju. Niepewnie pchnęłam je i rozejrzałam się. To było jedyne miejsce, w którym czas się zatrzymał. Wszystko stało na swoim miejscu tak jak pięć lat temu. Nawet pluszowe misie na łóżku były ułożone w takiej kolejności, w jakiej zwykle je układałam. Największe po bokach, a najmniejsze w środku. Tata zawsze śmiał się z tych maskotek. Twierdził, że nigdy nie wydorośleję i to właśnie go cieszy.

    Popatrzyłam przez uchylone drzwi, nie wchodząc do środka, a potem wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie, podciągając kolana pod brodę. Kanapa była miękka i wygodna, a ja nie zmrużyłam oka poprzedniej nocy i byłam przemęczona. Włączyłam telewizor i przeskakiwałam bez celu po kanałach, omijając seriale, kanały informacyjne i muzyczne. Zatrzymałam na Tomie i Jerrym. To była moja ulubiona bajka z dzieciństwa, którą zawsze oglądałam z tatą. Zimą otulał mnie kocem, a mama przynosiła nam gorące kakao. Siadała z nami, czytała książkę lub przeglądała kolorowe gazety. Położyłam się wygodnie i zamknęłam oczy.

    ***

    – Bardzo słabo jak na twoje możliwości, Wodarska – mówi profesor Lipska, patrząc na mnie znad okularów i z podniesionymi brwiami. Kładzie przede mną kartkówkę. Gdy odchodzi od mojej ławki, zmuszam się, aby spojrzeć na kartkę. Trójka.

    – Gabryśka. Gabryśka – szepce za mną Michał. – Co dostałaś?

    Jestem wściekła, że pyta o to, siedząc trzy ławki dalej. Z irytacją pokazuję mu kartkę i widzę spojrzenia innych osób, które zauważają moją ocenę i uśmiechają się złośliwie.

    – Gabryśka, to chyba twoja pierwsze trója w życiu. – Śmieje się Natalia, a mnie zalewają złość i zażenowanie.

    Po lekcji podchodzę do Lipskiej i proszę ją, aby pozwoliła mi napisać kartkówkę jeszcze raz, ale zbywa mnie, tłumacząc, że trójek się nie poprawia. Nie chcę trójki. Nienawidzę matematyki bardziej niż kiedykolwiek. Jest jak wielki kleks atramentu w idealnie prowadzonym zeszycie.

    Na przerwie wysyłam do taty wiadomość, pytając, czy nie poszlibyśmy dziś na pizzę. Zgadza się i po lekcjach czeka na mnie przed szkołą. Opowiadam mu o trójce z matematyki i o tym, jak bardzo może zaważyć na mojej ocenie semestralnej, a potem proszę go o coś, co mija się z wyznawanymi przez niego zasadami.

    ***

    Obudził mnie cichy głos taty. Leżałam na kanapie otulona kocem. Zapach ciepłego posiłku wdarł się do mojego nosa, wywołując burczenie w żołądku. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz zjadłam coś porządnego. Jedzenie w ośrodku było całkiem niezłe, ale odkąd dowiedziałam się, że wychodzę, przestałam jeść. W stresie nigdy nie miałam apetytu. Otworzyłam oczy. W telewizji wciąż toczyła się zacięta walka Toma i Jerry’ego. Mama gotowała obiad, a tata siedział przy stole, czytając gazetę.

    – Napisali, że to mogli być gimnazjaliści. Całkiem prawdopodobne.

    – Pewnie i tak dowiedzą się, kto to zrobił – odparła mama. – Wszędzie teraz jest monitoring.

    Leżałam, przysłuchując się ich rozmowie i jeszcze bardziej zatęskniłam za latami, kiedy byłam dzieckiem, kiedy wszystko było takie zwyczajne i proste.

    – Zawsze oglądasz tę bajkę.

    – Lubię ją. Co w tym złego?

    – Ciekawe, co by powiedzieli twoi pracownicy. Poważny pan dyrektor wraca po ciężkim dniu pracy do domu i ogląda bajki.

    Roześmiał się cicho.

    – Wierzę, że zachowasz mój sekret dla siebie.

    – Wyspałaś się? – spytała mama, stawiając na stole talerze z zupą.

    Podniosłam się z kanapy, przecierając oczy, i skinęłam głową. Tata popatrzył na mnie spod okularów i odsunął dla mnie krzesło obok siebie. Zwykle, gdy zmuszony był mnie odwiedzić, siadał jak najdalej. Usiadłam i od razu zaczęłam jeść gorącą zupę. Mama uśmiechnęła się do mnie z zadowoleniem. Zdarzało się, że mój organizm był tak wycieńczony, że podawano mi kroplówki i syropy na poprawę apetytu. Takie, jakie podaje się starszym osobom lub dzieciom. Kątem oka zobaczyłam, że mama stawia na stole czwarty talerz, a po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.

    – Otworzę – oznajmiła, idąc do korytarza.

    – To Krystyna – powiedział do mnie tata. – Koniecznie chciała cię zobaczyć.

    Ciocia Krystyna była młodszą siostrą taty i najlepszą przyjaciółką mamy. Dawniej, w niedzielne popołudnia, przyjeżdżała i zabierała mnie do centrum handlowego lub na lody. Również traktowałam ją jak przyjaciółkę. Między nami było zaledwie piętnaście lat różnicy, a ciocia dodatkowo była bardzo żywiołowa. Czasem miałam wrażenie, że byłam od niej o wiele dojrzalsza.

    – Och, skarbie – zawołała drżącym głosem. Przytulała mnie i całowała na przemian, a jej rude loki przyklejały się do mojej twarzy. – Moja wychudzona kupka nieszczęścia. Jak się czujesz?

    – Dobrze, ciociu – odparłam. – Miło cię widzieć.

    Widywałam ciocię bardzo rzadko. Często wyjeżdżała, a dodatkowo praca na uczelni pochłaniała większość jej czasu.

    Zjadłam zupę, a potem drugie danie. Wydawało mi się, że nigdy nie byłam bardziej głodna. Po obiedzie mama zrobiła kawę, a dla mnie gorącą czekoladę, i usiedliśmy w salonie. Ciocia spędziła u nas cały wieczór. Zrodziła się we mnie chęć bycia z nimi, patrzenia na nich i słuchania o codziennych sprawach. Tata siedział obok mnie, oglądając telewizję, i odzywał się tylko czasem, ale to było zupełnie normalne. Wcześniej zachowywał się tak samo. Często zarzucał cioci, że nie wychodząc za mąż, pozbawiła go męskiego kompana, zmuszając tym samym do wysłuchiwania o ciuchach, kosmetykach i miłosnych serialach. Późnym wieczorem odwiózł ją do domu. Obiecała przyjechać następnego dnia, aby pożegnać się ze mną.

    Nocą nie mogłam spać. Może z powodu stresu lub przez popołudniową drzemkę. Za kwadrans szósta zdecydowałam się wziąć prysznic. Musiałam być ostrożna, aby nie zamoczyć opatrunku na skroni. Szczotkując zęby, przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Siniak na policzku przybrał ciemnofioletowy kolor. Moja twarz była przerażająco blada, a oczy podkrążone. Dawniej tak nie wyglądałam. Miałam ładną, jasną cerę i zaróżowione policzki. Malowałam jedynie rzęsy i używałam błyszczyka do ust. To był makijaż, jaki robiłam do szkoły i na jaki pozwalała mi mama. Wysuszyłam i rozczesałam dokładnie włosy, a potem poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i włączyłam kanał z bajkami. Rodzice wciąż jeszcze spali, więc wyciszyłam głos.

    – Nic się nie dzieje. Ile razy mam ci powtarzać? – Usłyszałam nagle głos mamy. – Po prostu uważam, że jest jeszcze za wcześnie, aby została w domu.

    – Aga, do jasnej cholery! Minęło ponad pięć lat! – zdenerwował się tata. – W ostatniej chwili podejmujesz taką decyzję bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną. Wysyłasz naszą córkę na drugi koniec świata do człowieka, z którym nawet nie chcesz rozmawiać, i oczekujesz, że nie będę zadawał pytań? Znam cię niemal całe życie. Przecież wiem, że kłamiesz.

    – Chcę dla niej jak najlepiej.

    – A ja chcę mieć córkę w domu.

    – Muszę ją chronić.

    – Przed czym chcesz ją chronić? Nic już jej nie zagraża. Tak wiele lat straciliśmy.

    – Ty straciłeś! Ja byłam przy niej przez cały ten czas. – zapadła długa cisza.

    – Nie wszystkie decyzje będą należeć do ciebie.

    – Co chcesz przez to powiedzieć?

    – Gabrysia nie jest już dzieckiem i może decydować o sobie.

    Gdy po chwili mama znów się odezwała, jej głos był łagodniejszy.

    – Tomek, tak samo jak ty chcę, aby Gabrysia miała normalne życie. Niech pojedzie, odpocznie. Te ostatnie lata były dla nas wszystkich ciężkie. Zwłaszcza dla niej. Spróbujmy. Przecież wiesz, że Marek będzie o nią dbał. A jeśli coś pójdzie nie tak, wsiądziemy w pierwszy samolot do Stanów i przywieziemy ją z powrotem. Obiecuję.

    Usłyszałam otwierające się drzwi.

    – Już nie śpisz?

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1