Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Obronić Galileusza
Obronić Galileusza
Obronić Galileusza
Ebook436 pages5 hours

Obronić Galileusza

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Gdy Kacper znajduje przy swoim samochodzie ciężko pobitego mężczyznę wie, że kończy się jego poukładane i spokojne życie. Dostaje polecenie dotarcia do dziewczyny denata, Patrycji.
Gdy splot okoliczności powoduje, że muszą razem uciekać, ich wzajemna niechęć przeradza się w złośliwość...
Ryszard zostaje wplątany w zabójstwo młodej kobiety. Szantażowany i zastraszany znajduje oparcie w swojej dawnej koleżance ze szkoły. Niespodziewanie otrzymują pomoc od tajemniczej organizacji, która przerzuca ich do Francji. Tam jednak sprawy jedynie się komplikują...
Czy tajny radziecki program z czasów wojny ciągle działa? Na ile potomkowie dawnych agentów są zagrożeniem dla Unii Europejskiej? Jaką rolę ogrywają Chińczycy? Dlaczego Galileusz musi zostać obroniony? W ostateczną rozgrywkę zamieszane są służby wywiadowcze kilku państw i potężne pieniądze.
Jeśli lubicie dynamiczne dialogi, wartką akcję, humor, odrobinę historii i solidny łyk sensacji szpiegowskiej, to ta książka powinna Wam się spodobać.

LanguageJęzyk polski
Release dateNov 6, 2020
ISBN9781005498726
Obronić Galileusza
Author

Wojciech Siekierko

Dużo podróżowałem. Europa, Azja, Daleki Wschód, Afryka, Ameryka... Na swojej drodze spotkałem wielu ludzi. Bardzo różnych - i tych dobrych i tych złych, bogatych i biednych, mądrych i tych zagubionych. Różnimy się, to oczywiste. Jesteśmy też bardzo podobni - w globalnej wiosce słuchamy podobnej muzyki, czytamy te same książki, oglądamy te same filmy, korzystamy z podobnej technologii. Narzekamy na klimat, polityków, podatki, ekonomię. Jesteśmy poddawani manipulacji, oszukiwani, wykorzystywani..."Racjonalna kreatywność 2.0" to wynik moich poszukiwań zawodowych (przez wiele lat byłem managerem wysokiego szczebla). To moje refleksje o znajdowaniu radości w poszukiwaniu inspiracji, podparte dość solidną dawką nauki.Lubię również tworzyć inne światy, wpływać na losy fikcyjnych postaci, opisywać i fabularyzować miejsca, które mnie zaciekawiły. Stąd moje książki sensacyjne. Moi bohaterowie nie są idealni. Mają wiele wad. Zostają wciągnięci w historię... w Historię...

Read more from Wojciech Siekierko

Related to Obronić Galileusza

Related ebooks

Related categories

Reviews for Obronić Galileusza

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Obronić Galileusza - Wojciech Siekierko

    1. Przesłuchanie

    Patrycja siedziała spięta w ponurym pokoju, którego jedyną ozdobą było weneckie lustro. Najchętniej spojrzałaby na zegarek, nie chciała jednak być źle odebraną. Ostatkiem sił woli powstrzymała się od ziewnięcia. Od kilku minut siedziała zupełnie bezczynnie. Rozejrzała się dyskretnie. Pomieszczenie najwyraźniej nie przechodziło remontu od czasów stanu wojennego. Potrząsnęła głową odsuwając od siebie ponure wizualizacje stosowanych tu wtedy metod śledczych. Prokurator dalej przeglądał papiery, jakby zapominając o jej obecności. Przeciąganie przesłuchania, w tych warunkach, było zaplanowaną grą. Doskonale to rozumiała. Poczuła jak pod bluzką zaczynają spływać krople potu. Było niemiłosiernie duszno. Temperatury na zewnątrz sięgały 30 stopni w cieniu, a tu, w przegrzanych murach, za klimatyzację robił mały wiatraczek. Chrząknęła znacząco. Mężczyzna w końcu podniósł wzrok.

    - Twierdzi pani, że nic nie wiedziała o romansie podejrzanego Artura Kaleckiego z panią Jolantą Bednarek? – spytał kontynuując przesłuchanie, jakby nie było żadnej przerwy. Najwyraźniej nie zamierzał się tłumaczyć.

    Wzruszyła ramionami.

    - Nawet nie wiedziałam, że się znali.

    - Proszę spojrzeć na to zdjęcie - prokurator wyciągnął z plastikowej koszulki fotografię.

    Patrycja przełknęła głośno ślinę. Fotka przedstawiała niewątpliwie męskie slipy w wielkie kolorowe grochy. Dokładnie takie, jakie kupiła Artkowi na urodziny.

    - To było w koszu na brudną bieliznę denatki. Poznaje pani?

    - Tak, podobne mu kiedyś kupiłam...- wyszeptała.

    Zrobiło to na niej wrażenie. Strzał w dziesiątkę! Musi pokazać, jak bardzo ją to zraniło...

    - Chce pani wody?

    - Poproszę – wyjąkała. - Cholera, są takie same... skurwysyn - powiedziała cichym głosem.

    Prokurator nalał jej pełną szklankę. Wypiła duszkiem. Potarła lewą ręką oko, rozmazując makijaż. Nie da rady wycisnąć żadnej łzy, miała jednak nadzieję, że tak też zrobi odpowiednie wrażenie.

    - Oczywiście, to może być przypadek - powiedział uspokajająco. - Będziemy pewni po badaniach DNA - spojrzał na nią znacząco - nie musiała pani wiedzieć o ich spotkaniach. Czy jeszcze raz pani potwierdza, że szóstego czerwca podejrzany Artur Kalecki wyszedł z pani mieszkania o osiemnastej piętnaście i wrócił o dwudziestej pierwszej?

    Prokurator patrzył prosto w jej oczy. Był pewny, że zmiękczył ją wystarczająco, aby dostrzec nawet niewielkie sygnały nieszczerości. Patrycja w odpowiedzi zrobiła niewinne, zdziwione oczy.

    - Przecież mówiłam…

    - To proszę powtórzyć jeszcze raz.

    - Tak, to prawda - odpowiedziała cichym, choć pewnym głosem.

    Prokurator jeszcze chwilę intensywnie na nią patrzył.

    Wytrzymała i nagle podniosła głos.

    - Panie prokuratorze, jak zginęła ta kobieta? W mediach mówili, że została uduszona... - zmieniła temat, starając się wybić go z rytmu.

    - Nie wolno mi ujawniać szczegółów śledztwa. Mogę tylko powiedzieć, że się nie broniła, co jest dziwne. Ale o tym to pewnie pani wie z telewizji.

    - Tak, słyszałam - odwróciła wzrok w stronę zakratowanego okna. Pomyślała, że mógłby je ktoś umyć. Przynajmniej raz na kilka lat.

    - Podejrzany nie kontaktował się z panią od poniedziałkowego poranka? - nie dał się sprowokować i wrócił do głównego wątku.

    - Ciągle pyta pan o to samo. Nic się nie zmieniło od piętnastu minut - odpowiedziała zniecierpliwiona.

    Musisz dobrze odegrać swoją rolę, uspokój się - pomyślała. Szybko, w myślach, policzyła do dziesięciu.

    - Proszę odpowiadać na moje pytania i jeszcze raz zastanowić się do kogo mógłby pojechać, kto mógłby pomóc mu się ukryć?

    - Nikt inny niż ci, o których już panu powiedziałam, nie przychodzi mi do głowy - odpowiedziała dużo spokojniej.

    - Zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji prawnych ukrywania informacji o podejrzanym?

    - Już mi to pan mówił. Po tym, co mi pan pokazał, chyba bym go nie kryła? - westchnęła i popatrzyła na niego z politowaniem.

    Nie podobał jej się ten człowiek. Był prawie cały łysy, z widoczną nadwagą, okulary w grubych oprawkach, pytania zadawał ostrym tonem. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. Nigdy wcześniej nie zeznawała w prokuraturze i choć odbierając wezwanie wyobraziła sobie kilka kryminalnych filmów, spodziewała się jednak kogoś współczującego. W końcu, w pewnym sensie, też była ofiarą. Było nie było, straciła faceta. Przynajmniej na jakiś czas. Chyba nie podejrzewał jej o współudział? Rozśmieszyła ją ta myśl, więc szybko spuściła głowę. Włosy zasłoniły jej oczy.

    - Jest pani młodą kobietą, nie warto ryzykować kariery dla mordercy. Nawet jak do pani przyjdzie, to nie będzie się pani bać wpuścić go do łóżka? Ja bym się brzydził. Kogoś, kto...

    - To niech go pan nie wpuszcza - ostro mu przerwała znów patrząc w twarz. - Ponadto, mówił pan, że jest podejrzanym. Tylko podejrzanym. Choć jeśli mnie zdradzał, to sama wymierzę mu sprawiedliwość, na mój własny sposób.

    - Z punktu widzenia prawa tak, jest tylko podejrzanym. Ale wszystko wskazuje...

    - Nie wiem, gdzie jest - ze zniecierpliwieniem machnęła ręką. - Jak do mnie przyjdzie, namówię go, aby się ujawnił. Nie wierzę w jego winę. On nie mógłby tego zrobić - położyła akcent na ostatnie zdanie.

    - Bliscy prawie każdego mordercy tak mówią. A sąsiedzi często dziwią się to taki spokojny chłopak i kto by pomyślał, że zamordował i poćwiartował ciotunię dla tych pięciu tysięcy... Prokurator pochylił się w jej stronę, podpierając się na łokciach zbliżył twarz do jej. Poczuła strach widząc tak blisko jego zwężone źrenice. Wycedził:

    - Nawet my sami nie znamy siebie na tyle, by mieć pewność, że nie zrobimy czegoś, czego będziemy potem żałować. Prawda? A co dopiero inny człowiek... - zawiesił głos. Popatrzył takim wzrokiem, że przeszły ją ciarki. Czy słyszała kiedykolwiek o zboczonym mordercy- prokuratorze?

    - Nie szkoda pani życia? - kontynuował po krótkiej, teatralnej przerwie. Jego twarz ciągle była blisko jej. Poczuła na policzku kropelki jego śliny. Ostentacyjnie wytarła je dłonią. Cofnął się.

    - Nie warto się poświęcać - oparł się o krzesło - mam duże doświadczenie i proszę mi wierzyć, znam wiele kobiet, które zniszczyły swoje życie dla, jak sądziły, miłości swojego życia. One czekały wiele lat, zestarzały się. Życie przepłynęło im między palcami. A on wychodził z pierdla i następnej nocy znikał z kumplami. Po więzieniu uczucia są mocno osłabione - powiedział to tak, jakby nie raz zawiódł się na swoim kochanku kryminaliście.

    - Nie zamierzam się poświęcać - odpowiedziała. - Jeśli zabił, to z pewnością nie będę na niego czekała. Ale jeśli tego nie zrobił, to mu pomogę. Na sto procent. I nie z miłości, ale ludzkiej przyzwoitości - teraz ona patrzyła mu prosto w oczy. - Choć wcześniej będzie się musiał wytłumaczyć.

    Wytrzymał jej wzrok i odpowiedział:

    - Nie chciałbym pani tu przesłuchiwać w charakterze oskarżonej. Proszę to sobie przemyśleć. A te komunały proszę zostawić sobie na rozprawę. Może zrobią wrażenie na ławnikach. I proszę nie liczyć, że zostawię panią w spokoju.

    Spojrzała w lustro. Ciekawe kto ich obserwuje? Chyba to zauważył.

    - Na dzisiaj to tyle - powiedział akcentując na dzisiaj. Wstał i wyciągnął rękę. Odsunęła głośno krzesło i podała swoją. Poczuła silny, zdecydowany uścisk. Zabrała torebkę ze stołu i szybko wyszła. Prokurator poczekał, aż zamkną się za nią drzwi. Obrócił się w kierunku lustra.

    - Pierdolona dziwka, dobrze wie, gdzie on jest. Dorwiemy go, Stefanie.

    Zachrypiał włączony głośnik.

    - Zrobiłeś swoje. Dzięki. Resztę zostaw nam.

    2. Trup i jego dziewczyna

    To był upalny, lipcowy dzień. Ludzie uciekali do chłodu galerii handlowych, szukali chwili oddechu w cieniu nielicznych drzew, a jak musieli korzystać z komunikacji miejskiej, starali się nie koncentrować na zmyśle węchu. Dopiero wczesnym wieczorem nieliczne chmury dały odrobinę wytchnienia od lejącego się żaru. Choć zmiana nie była zasadnicza - ciepło, skumulowane w betonowych płytach chodników, elewacjach domów i masie bitumicznej ulic, oblepiało ciała przechodniów lepkim potem.

    Kacper mógł ten dzień zaliczyć do udanych, bo spędzony w chłodnym biurze. Dostał pilne zlecenie i miał dobry pretekst, aby popracować dłużej. Popatrzył przez okno na dachy kilku najbliższych domów. Niektóre pokrywała piękna czerwień dachówek, na innych rdza ułożyła fantastyczne, rude wzory. Wszystko w ciepłych kolorach zachodzącego słońca. Gdzieś na horyzoncie wystawała, ponad poziom przeciętności, wieża starego kościoła.

    Dochodziła dwudziesta trzydzieści. Jego dzień pracy nieuchronnie się kończył. Starannie poskładał papiery, poczekał, aż komputer całkowicie się wyłączy, założył swój plecaczek i niespiesznie przechodząc przez pustą już salę, dotarł do windy. Wyciągnął chusteczkę jednorazową, przez nią nacisnął przycisk przywołania. Szybko przyjechała. Był jedynym pasażerem. Na dole pomachał przyjaźnie strażnikowi. Wyszedł na zewnątrz i.… natychmiast tego pożałował. Jakby skoczyć w gęstą zupę fasolową! Prawie cofnął się z powrotem do biurowca. Tam, w środku, był jego mikrokosmos. Tu, na ulicy, był jednym z milionów anonimowych hominidów. Dzisiaj mocno spoconych. Ale nikt nie zostawał w pracy. Wszyscy już dawno radośnie pozamykali szuflady biurek, powyłączali komputery, powyrzucali do koszy swoje nadgryzione, niesmaczne drugie śniadania, udali się do gderliwych żon i rozwydrzonych dzieci. Po drodze kupując ziemniaki i kapustę kiszoną. Kacper wzdrygnął się na samą myśl. Podszedł do przejścia dla pieszych. Niestety, nikt nie czekał. Rozejrzał się jeszcze raz, z nadzieją. Pusto. Westchnął i przez chusteczkę, z obrzydzeniem, nacisnął przycisk. Zaświecił się czerwony napis czekaj. Czekał więc, kolejny raz zastanawiając się, czy to nie jest ściema. Czy gdyby nie nacisnął przycisku, to nigdy by nie przeszedł? I za rok, w tym miejscu, stałby jego szkielet? W końcu zapaliło się zielone światło. Kiedy już znalazł się po drugiej stronie, nie rozglądając się, szybkim krokiem przeciął mały placyk. Dyskretnie upuścił zużytą chusteczkę. Przecież nie włoży jej ponownie do kieszeni. A kubły na śmieci zlikwidowano ze względów bezpieczeństwa. Po ostatnim zamachu w Londynie. To było, co prawda, kilka tysięcy kilometrów stąd, ale nigdy nie wiadomo, licho nie śpi. Czy inny terrorysta.

    Jak zwykle jakiś brudas próbował go zaczepiać.

    - Proszę pana, proszę pana...

    - Nie mam czasu, odwal się.

    Ten ktoś splunął i odszedł. Chyba go poznał. Codziennie próbował go zagadywać i codziennie rozmowa wyglądała tak samo. Po drugiej stronie placu, jak zwykle, przystanął przy sklepie zoologicznym. Dzisiaj za szybą stała klatka z królikami. Takimi białymi. Lubił patrzeć na wystawiane tam zwierzęta. Te wyglądały na zadowolone. Zajęte gryzieniem marchewki nie zwróciły na niego uwagi. Ciekawe czy wiedzą, że są na sprzedaż?

    Ruszył dalej w kierunku parkingu. Nie mógł wsiąść do swojego auta w podziemiach biurowca. Przez własną głupotę. Kiedyś naraził się dyrektorowi administracyjnemu. I jak tylko nadarzyła się okazja, ten cofnął mu pozwolenie. Teraz musiał korzystać z parkingu publicznego, kilka przecznic od biura. Tam, codziennie rano, zostawiał swoją czarną Corvette rocznik 1973. Ona jedna go nie nigdy nie zawiodła. W przeciwieństwie do kobiet. Chyba nie potrafił ich zrozumieć. Przyspieszył kroku. Poczuł, jak wzbiera się w nim pożądanie. Usiąść w skórzanym fotelu i odpalić silnik. Poczuć wibracje, chłonąć intensywny, męski zapach spalin. Potem wrzucić jedynkę i powoli, z namaszczeniem, wyjechać machając radośnie do kamery przy szlabanie.

    Jest. Stoi i czeka. Jak wierna żona i namiętna kochanka w jednym. Podszedł do drzwi, wyciągnął kluczyk. Nie, nie otworzy zanim nie pogłaska karoserii. Delikatnie, zmysłowo. Powoli. Otworzył drzwi, wrzucił na tylne siedzenie swój plecaczek.

    - AaaaaaAAAAaaaaa...

    Co to za dźwięk? Jakby jęk…? Z drugiej strony jego pięknego auta! Jasny gwint!

    Obiegł samochód. Jakiś człowiek leżał oparty o drzwi Corvette’y. Trzymał się za brzuch, ciężko dyszał. Zabrudzona marynarka, opuchnięta i posiniaczona twarz, brudne, tłuste włosy. Pewnie jakiś pobity, bezdomny pijak! Mężczyzna patrzył błagalnym wzrokiem i coś bełkotał. Ta zniekształcona twarz... Kogoś mu przypominała. Wzdrygnął się.

    - Panie! Tam obok jest mercedes. Bardzo drogi. Może się pan tam przesunąć? - mówił to bez szczególnego przekonania. Mężczyzna musiał mieć wybitą szczękę, bo z jego opuchniętych ust wydobyły się gwałtowniejsze, głośniejsze, choć nadal niezrozumiałe dźwięki. Czy mu się wydawało, czy faktycznie usłyszał swoje imię? Spojrzał na niego uważniej, jednak w zapadających ciemnościach niewiele to dało. Chciał mu coś powiedzieć? Pewnie prosił o wódkę albo papierosa. Wzruszył ramionami. Nie miał kumpli pijaków. Rozejrzał się dookoła. Nikogo. Trudno mu się było przełamać, jednak w końcu to zrobił … chwycił go za poły brudnej marynarki i spróbował odciągnąć od swojego samochodu. Poszło. Nie było to nawet takie trudne, facet wyraźnie był bardzo słaby. Wyjął chusteczkę antybakteryjną, starannie wytarł ręce. Mógł już teraz wsiąść i odjechać.

    Ale się zawahał. Jeszcze raz spojrzał na jego twarz. Wyciągnął telefon, włączył aplikację latarki, teraz widział lepiej… Gwałtownie się wyprostował… i drżącymi palcami wybrał 112.

    Policjant zamknął kajet.

    - Może pan już iść do domu.

    Kacper z ulgą wysiadł z radiowozu. Natychmiast dopadli go reporterzy. Skąd tu się wzięli? Miał dość. Czuł się zmęczony, jakby ktoś przepuścił jego umysł przez wyżymaczkę. Coś do niego mówili, jednak nie potrafił zrozumieć co.

    - Wody! - wykrzyknął i ktoś podał mu napoczętą butelkę. Wyciągnął chusteczkę antybakteryjną, wytarł gwint. Wlał do ust solidną porcję, wypluł. Reporterzy cofnęli się wystraszeni. Powtórzył. Dopiero za trzecim razem zaczął łapczywie pić.

    - Uratował pan życie tego człowieka, podobno zrobił mu pan sztuczne oddychanie? - usłyszał i zobaczył mikrofon kilka centymetrów od twarzy. Znowu przypomniał sobie jak zbliża swoje usta do jego... Widział to tak wyraźnie i było to takie obrzydliwe... Odruch wymiotny. Mikrofon gwałtownie się cofnął, reporterzy odskoczyli. Ale tylko na chwilę.

    Oparł się o radiowóz i milcząco, prawie obojętnie, patrzył na grupę dziennikarzy. Nie zamierzał odpowiadać na pytania. Nagle, nowo przybyły kamerzysta oślepił go ostrym światłem. Zaczął nagrywanie.

    - Czy wie pan, że ratował pan poszukiwanego listem gończym mordercę? Zabójcę młodej kobiety....

    Wchodząc do mieszkania od razu zdjął ubranie. Trzymając je w wyciągniętych dłoniach wsadził do pralki w łazience, wsypał podwójną porcję proszku do prania i nastawił na dziewięćdziesiąt stopni. Umył ręce. Jeszcze raz umył ręce. Wypłukał usta płynem dentystycznym, wyszczotkował zęby szczoteczką soniczną, zmienił końcówkę i ponownie umył zęby, wypłukał usta płynem… Dopiero teraz wskoczył pod prysznic. Długo namydlał się mydłem przeciwbakteryjnym. Potem wytarł się ręcznikiem, wyrzucił mokry do kosza, ubrał się w czyste rzeczy. W przedpokoju leżał na podłodze jego plecaczek. Chwilę się wahał. Wyrzucić? Szkoda by było… Czyścić? Podniósł i uważnie obejrzał. W końcu odłożył na półkę na czapki. Poszedł do pokoju, nalał sobie potężną dawkę whisky i już miał zamiar usiąść w fotelu, jak dotarł do niego podejrzany dźwięk z łazienki. Podbiegł, otworzył drzwi… cała podłoga w pianie! Zaklął, wyciągnął z woreczka nową szmatę do podłogi, wytarł do sucha. Na szczęście pranie się skończyło. Wyciągnął podkoszulkę. Popatrzył krytycznie na wyblakłe kolory.

    - Szlag by to trafił - zaklął i wyrzucił ją do kosza.

    Gdy w końcu skończył, poczuł głód. Zrobił sobie kanapkę z serem, przyniósł whisky do kuchni, bo nigdy nie jadł posiłków w pokoju, wypił zawartość szklanki jednym haustem, zagryzł chlebem. A potem poszedł do pokoju, usiadł w fotelu. Drżał. Doszedł do wniosku, że nie ma szans na sen. Włączył telewizor. Szedł film przyrodniczy. Patrzył obojętnym wzrokiem na polującego tygrysa. I stracił poczucie czasu. Ocknął się nad ranem. Obolały. Spragniony. Poszedł do kuchni, nalał sobie wody mineralnej do kubka, wypił, umył kubek. Spojrzał na szarzejące niebo, na pierwsze promyki słońca. Otworzył szeroko okno, przymknął oczy.

    - Coś się skończyło, coś się zaczęło - wyszeptał.

    Rozebrał się do naga, chwilę chłonął całym ciałem nocny chłód. Poszedł do sypialni i położył się w pościeli. Ni to spał, ni to czuwał. Kłębiły mu się tysiące myśli. Plątały się, przenikały, straszyły. Wstał, gdy już słońce mocno przygrzewało. Westchnął ciężko patrząc w lustro w łazience. Czas zacząć dzień.

    Świetnie zdawał sobie sprawę, że powrót do biura będzie trudny. Chciał być pierwszy, wtedy nie musiałby przechodzić przez pełną pracowników salę ogólną. Zanim reszta przyszłaby do pracy, siedziałby zamknięty w swoim pokoju. Niestety, na Grodzkiej doszło do jakiegoś wypadku i cały plan runął. Dotarł tuż przed ósmą. Zdecydowana większość pracowników już siedziała przy swoich stanowiskach komputerowych. Jak tylko się pojawił, natychmiast rozległy się oklaski i pohukiwania. To było miłe, choć nieco krępujące. Ewa, jedyna dziewczyna, która mu się poważniej podobała, wychyliła się zza monitora.

    - Witaj, bohaterze - powiedziała tym swoim słodkim, kobiecym tonem.

    Uśmiechnął się do niej.

    - Kacper, opowiedz nam, jak smakują usta mordercy? - usłyszał głos tego pajaca, Roberta. Większość ryknęła śmiechem.

    - Było z języczkiem? - wykrzykiwał, gdy już go minął.

    Nie dał się sprowokować. Machając do wszystkich podszedł do swojego boksu.

    - Hey, znam świetną melinę z pijakami, jak chcesz popieścić... - usłyszał ponownie głos Roberta.

    Odwrócił się tyłem do sali, opuścił spodnie i wypiął zadek odziany w slipki ozdobione pszczółkami, które dostał od kolegów na poprzednie imieniny. Wywołało to kolejną salwę śmiechu. Wszedł do siebie i zamknął drzwi. Zdjął plecaczek, usiadł i przymknął oczy. Przez chwilę uspokajał oddech. Jakoś przedarł się przez to plemię dzikusów. Pierwszy punkt zaliczony.

    Gdy tylko włączył komputer, zadzwonił telefon. Odebrał.

    - Szef cię wzywa.

    Westchnął.

    - Już idę – odpowiedział i niechętnie wstał.

    Wesoło machając wyszedł na korytarz, wszedł do windy. Dopiero teraz uśmiech zszedł z jego twarzy. Był zmęczony i niewyspany. Musiał jakoś odegrać swoją rolę. Pajacowanie nie leżało w jego naturze. Ale jak się wejdzie między wrony…Zanim otworzył drzwi sekretariatu, zmusił się do przybrania radosnej miny. Skoro odgrywał rolę bohatera, powinien się cieszyć. Ponuracy nie latają w lateksowych kombinezonach. Wszedł pewnym krokiem z uśmiechem na twarzy, lecz Marysia nie wykazała zainteresowania jego osobą. Poczuł rozczarowanie.

    - Właź! - machnęła ręką prawie nie odrywając wzroku od komputera.

    W środku stał prezes i rozmawiał z kadrowym. Przerwali, jak tylko go zobaczyli.

    - Panie… - szef zawahał się, chwilę myślał marszcząc nos - Kacprze! Gratulacje! - szef szefów wyciągnął do niego ręce.

    - Wykazał się pan obywatelską postawą - poklepywał go po plecach. - I nie ważne, że ratował pan życie mordercy. Tego przecież pan nie wiedział. Chciał pan ocalić człowieka. To piękne. Nie ma też znaczenia, że on niedługo potem zmarł. Liczy się pana postawa. Wszyscy powinni z pana brać przykład. Poleciłem szefowi kadr, aby wpisał pochwałę do pana akt i wypłacił panu dodatkową premię. Pięćset złotych.

    - Bardzo jestem wdzięczny i...

    - Nie ma za co. Teraz żegnam. Mam dużo pracy. Rozumie pan, za tydzień posiedzenie rady nadzorczej - mrugnął do niego porozumiewawczo, choć Kacper nie bardzo wiedział dlaczego.

    - Jak pan chce, to sekretarka zrobi panu kawę.

    - Nie, już piłem, ale dziękuję bardzo, panie prezesie.

    - Nooo, pana strata. Do widzenia.

    Wyszedł i zszedł dwa piętra schodami. Nie chciało mu się czekać na windę. Wszyscy już zajęli się swoją pracą, więc teraz spokojnie dotarł do swojej oazy. Wyciągnął z biurka płyn antybakteryjny i starannie wyczyścił ręce. A i tak jeszcze chwilę czuł dotyk spoconej ręki prezesa. Obudził komputer. Wszedł na portal informacyjny. Oczywiście była to jedna z pierwszych wiadomości.

    Artur K. podejrzany o morderstwo Jolanty B. zmarł wczoraj po reanimacji. Był w stanie upojenia alkoholowego, leżał na parkingu, tuż obok zabytkowego Chevroleta …

    Chwilę zastanawiał się. Wyciągnął z teczki termos, nalał kawy do metalowego kubka. Przymknął oczy, delektował się jej smakiem. Czuł chłód klimatyzacji na plecach. Spojrzał na ekran komputera, otworzył folder Analizy porównawcze. Wszedł w podfolder Dane matematyczne, następnie w Statystyki. Kliknął w plik AK. Na ekranie pojawił się prostokąt: „Plik szyfrowany. Wpisz hasło. Szybko wklepał ciąg cyfr i liter. Pojawiło się zdjęcie mężczyzny, pod spodem: Artur Kalecki, urodzony 15 maja 1983 roku we Wrocławiu..."

    Dopisał: zmarł zamordowany? na parkingu.... Starał się opisać wszystkie szczegóły jakie zapamiętał. Wrzucił też zdjęcia, które wczoraj zrobił. Następnie wykasował je z telefonu. Zalogował się poufnym kontem mailowym do chmury Tresonita. Był tam tylko jeden folder. Wszedł. Tak jak się domyślał, zostawiono mu wiadomość tekstową. Niestety. To mogło oznaczać tylko kłopoty. Otworzył.

    „Przejmujesz grę. Skontaktuj się w jego dziewczyną. Cele znasz." Podpisano: XXX.

    Odsunął się od komputera i powiedział do siebie głośno:

    - Szlag by to trafił! A tak już było dobrze.

    Wstał i podszedł do okna. Po drugiej stronie ulicy przedszkolanki prowadziły grupę dzieci trzymających się za ręce.

    - Kurwa! - uderzył pięścią w parapet.

    Jedno z dzieci podniosło głowę i spojrzało w jego okno. Chłopczyk pomachał mu przyjaźnie ręką. Kacper pokazał mu środkowy palec, wyciągnął język, a potem gwałtownie odwrócił się i usiadł przed komputerem. Miał tyle spraw do załatwienia! Zamierzał umówić się na kontrolę do dentysty, wymienić u mechanika olej w samochodzie, wykupić abonament Netflix’a… To wszystko przestało być ważne.

    Starał się nie myśleć o czekającym go zadaniu. Mijały kolejne dni, długo nie było nowych wiadomości. Miał cichą nadzieję, że mu odpuszczą. W końcu chyba dobrze wykonywał swoją pracę. W końcu był analitykiem, a nie pieprzonym Jamesem Bondem. Gdy więc wczoraj zobaczył nową wiadomość, nawet się ucieszył i z nadzieją otworzył.

    „Jutro pogrzeb. Masz szansę ja poznać. Nie nawal. XXX"

    No i teraz sterczał na cmentarzu. Nienawidził pogrzebów. Zawsze starał się znaleźć pretekst, aby uniknąć udziału w takiej uroczystości. Trumna i leżące w niej zwłoki wywoływały w nim uczucie obrzydzenia. Już tam w środku musiały ucztować miliardy bakterii. Nie miał jednak wyjścia. Z pewnością mieli rację, ona musiała tu przyjść. Wyznaczyli mu nader ambitne zadanie - poderwać dziewczynę denata. Kiedy przyszedł, kondukt właśnie wyruszał. Młody chłopak w komży niósł krzyż, potem szedł ksiądz, w meleksie jechała trumna, za nią szło, tak na oko, dwadzieścia osób. Niewiele. Bo kto chciałby uczestniczyć w pogrzebie podejrzanego o morderstwo? Za to dużo gapiów. Stali wzdłuż trasy konduktu, większość z komórkami w dłoniach. Jakby patrzyli na uliczną paradę karnawałową. Spora grupa dziennikarzy i reporterów. Ci ustawili się strategicznie w sąsiedniej alejce tak, by zrobić dobre ujęcie. Nie miał więc żadnych problemów, by ukryć się w tłumie. Która to Patrycja? Za trumną szła starsza pani podtrzymywana przez młodzieńca w garniturze. Pewnie matka z wnukiem. Potem młoda kobieta z polnymi kwiatami w ręku, w parze ze starszawym, łysiejącym mężczyzną. Następnie jakiś śmiesznie ubrany w kraciasty garnitur facio z dużo młodszą, obciętą na krótko szatynką w ciemnej sukience. Za nimi dwie kobiety w średnim wieku, bardziej zajęte dyskusją niż pogrzebem. Pewnie jakieś kuzynki. Gdy mijały rozbawioną grupę gapiów, jedna z nich pomachała ręką i posłała im całusa. Natychmiast strzeliły migawki aparatów. Ktoś zagwizdał, ktoś inny krzyknął morderca. Ksiądz zatrzymał się i obejrzał. To wystarczyło, aby tłum się uspokoił.

    Patrycja musiała być gdzieś w wieku 30 - 35 lat. Czyli albo idąca w drugiej parze kobieta z polnymi kwiatami, albo ta z facetem w kraciastym garniturze. Z kwiatkami chyba ładniejsza. I ma długie, proste włosy. Tak, jak mówił Artur. Choć z kobietami, to nigdy nie wiadomo. Musi zaryzykować. Stanęli przed otwartym grobem. Zaczęła się modlitwa. Przecisnął się więc przez tłumek i zbliżył do grupy żałobników. Starał się tak stanąć, aby nie zostać sfotografowanym przez reporterów. Czekał. W końcu spuszczono trumnę, zasunięto płytę. Uwaga dziennikarzy skupiła się na kilku osobach składających matce kondolencje. Dziewczyna położyła swoje polne kwiaty na niewielkim stosie innych wiązanek, stanęła w kolejce. Gdy przyszła jej pora, starsza pani długo ją ściskała. Tak, to musi być ona. Poprawiła sukienkę, ruszyła alejką w kierunku wyjścia. Podszedł do niej.

    - Przepraszam panią, jestem kolegą Artura. Mam pewne istotne informacje. Czy moglibyśmy umówić się na rozmowę?

    - Niech pan idzie na policję. Oni prowadzą śledztwo.

    - Pani Patrycjo, to ja go znalazłem i ratowałem. Błagał, abym do pani dotarł. Powiedział mi coś, co dotyczy pani osobiście -zniżył głos - chciałbym to pani przekazać, ale nie tu.

    Spojrzała na niego z zainteresowaniem.

    - Faktycznie, to chyba pan. Widziałam w telewizji. Tak z ciekawości, nie brzydził się pan ratować go metodą usta - usta?

    - Dziwne pytanie z ust jego dziewczyny...

    - Byłej dziewczyny.

    - No tak, byłej...

    Popatrzył na zasłonięty nielicznymi wiązankami grób. Polne kwiaty, choć niewielkie, zwracały na siebie uwagę.

    - Ładny pomysł z tymi kwiatkami.

    - Dziękuję. To taka metafora uschniętej miłości.

    - Nie wygląda pani na szczególnie zrozpaczoną.

    - Niby dlaczego miałabym być. To wal pan, co Arturek powiedział, zanim odszedł w zaświaty unikając odpowiedzialności karnej.

    - Tu nie powiem. Musimy spokojnie pogadać. Jutro?

    - Przecież nawet pana nie znam. Może tworzyliście z nim morderczy duet?

    - Ma pani wisielczy humor. Ale racja, nie przedstawiłem się. Kacper Koleszny.

    Roześmiała się.

    - A ja Beata Firak.

    Zdębiał. Aż go na moment zamurowało.

    - Beata? Jaka Beata? Nie Patrycja? Jaja sobie pani robi? - wykrztusił zdenerwowany.

    Ale ona tylko wzruszyła ramionami.

    - To pan mnie zaczepił. Jako jego była jestem ciekawa, co ten skurwiel na końcu powiedział. Chyba normalne, nie?

    - To gdzie jest Patrycja? - zaczął się rozpaczliwie rozglądać

    Ta jego determinacja najwyraźniej ją rozbroiła, bo pokazała ręką w stronę oddalającej się grupy osób.

    - Widzi pan tę krzywonogą pokrakę? Tę szatynkę w towarzystwie czubka w kraciastej…

    Nie słuchał dalej. Popędził w ich kierunku. Musiał przepychać się między gapiami. Gdy była już kilka metrów przed nim, spojrzał na jej nogi. W ciemnych rajstopach wyglądały bosko. Niestety, była w sukience za kolana. Może ma krzywe uda? - pomyślał. Zrównał się z nimi.

    - Pani Patrycja?

    - Nie udzielam wywiadów, proszę mnie nie niepokoić. Jasne?

    - Nie jestem z prasy. To ja ratowałem pani chłopaka.

    Cisza. Szła szybkim krokiem, ale taka przygaszona, jakby skulona w sobie. W żaden sposób nie przypominała pokraki. Wysoka, szczupła... Ładnie pachniała. Wyszli na parking przed cmentarzem. Sięgnęła do torebki i podała mu wizytówkę.

    - Niech pan kiedyś zadzwoni. Tylko nie w tym tygodniu. Muszę ochłonąć.

    3. Kawiarnia

    Kiedy do niej zadzwonił, odezwała się zmęczonym głosem. Umówiła się bez problemu. Jakby chciała mieć ten etap zakończony. Nie dziwił się. Z pewnością policja zrobiła u niej przeszukanie, potem wzywano ją wielokrotnie na przesłuchania. A gdy Artur zginął, musiała zidentyfikować ciało. No i była pod obstrzałem mediów. Dopiero po pogrzebie mogła odetchnąć. Uśmiechnął się. Sądziła, że na tym sprawa się kończy, tymczasem miała się dopiero zacząć. Miał za zadanie ją uwieść. Każdemu facetowi taka rola by imponowała. Wszedł do łazienki i spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Na wysokości ust dojrzał smugę.

    - Cholera - zaklął cicho i wyciągnął z szafki jednorazowe chusteczki do czyszczenia. Starannie umył kryształową powierzchnię. Tak, teraz widział się bez skazy. Miał ciemne, gęste, krótko obcięte i lekko kręcone włosy. Lecz najbardziej dumny był z brwi. Prawie czarne, krzaczaste, nadawały mu wyglądu drapieżnego ptaka. Spojrzał na siebie z profilu. Kształtny nos, ładne uszy. Powinien podobać się kobietom.

    - To czemu, do kurwy nędzy, od ponad roku jestem sam? - spytał swoje odbicie.

    - Bo jesteś popierdolonym maniakiem higieny? Bo kochasz jedynie swoje auto? Bo wolisz siedzieć w pracy niż zaprosić Ewę do kina? - odpowiedziało bardzo cicho.

    - Ewę? - spytał.

    - Ewę, Ewę - przedrzeźniało go odbicie - boisz się jej. Umów się, palancie, z nią na lunch potem na jakiś koncert. Przecież uśmiecha się zachęcająco. Nie pękaj.

    - Najpierw mam za zadanie poderwać kobietę kumpla. Co prawda denata, do tego jeszcze cokolwiek ciepłego - powiedział i wywalił język.

    - To bierz się do roboty i

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1