Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Syn Kresów
Syn Kresów
Syn Kresów
Ebook163 pages2 hours

Syn Kresów

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Listopad 1918 roku to wyjątkowy czas dla Polaków dotychczas znajdujących się pod pruskim zaborem. W końcu nadchodzi kres długoletniej niewoli. Wielu mieszkańców wciąż nie może w to uwierzyć, a odzyskanie wolności brzmi dla nich jak bajka. Młodzi chłopcy nie dowierzają, że dyrektor Brodscheidt zniknie z ich szkoły, a jego miejsce wkrótce zajmie polski nauczyciel. Koniec z karami za posługiwanie się językiem polskim. Koniec z germanizacją. Jeden z chłopców, Boguś Prusinowski podskakuje z radości na wieść o tym, że mama zabierze go ze sobą do Poznania na uroczyste otwarcie Sejmu Dzielnicowego. Zjadą się tam wysłannicy z wszystkich dzielnic pruskiego zaboru, by wybrać naczelną radę, która będzie rządzić do czasu połączenia Poznania z Warszawą w jedno polskie państwo. Szykuje się wielkie święto!-
LanguageJęzyk polski
PublisherSAGA Egmont
Release dateDec 11, 2019
ISBN9788711676721
Syn Kresów

Read more from Maciej Roman Wierzbiński

Related to Syn Kresów

Related ebooks

Reviews for Syn Kresów

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Syn Kresów - Maciej Roman Wierzbiński

    Syn Kresów

    Zdjęcie na okładce: Shutterstock

    Copyright © 1925, 2019 Maciej Roman Wierzbiński i SAGA Egmont

    Wszystkie prawa zastrzeżone

    ISBN: 9788711676721

    1. Wydanie w formie e-booka, 2019

    Format: EPUB 2.0

    Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

    SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

    „Należy zmienić hasło naszych dążeń i bojów. Nie na wschód, lecz na zachód. Tam trzeba znowu przesunąć ognisko naszego życia historycznego, stamtąd jedynie może przyjść do nas siła i zdrowie".

    A. Świętochowski.

    I. Zorze wolności.

    Boguś Prusinowski aż podskoczył z radości, gdy matka oznajmiła mu, że zabierze go z sobą do Poznania na dzień 3-go grudnia — na uroczyste otwarcie Sejmu Dzielnicowego.

    O tym Sejmie Dzielnicowym głośno było w całym zaborze pruskim od kaszubskiego brzegu aż do południowych kresów Górnego Śląska, — tak głośno, że nawet nad zniemczoną Notecią, w murach gimnazjum w Nakle, starsi chłopcy szeptali ó tem między sobą, jako o zdarzeniu, które nietylko przejmowało wszystkie warstwy ogółu, lecz w dalszych swych następstwach miało przeobrazić ten germanizacyjny zakład szkolny w wychowawczy zakład polski.

    Polski... Wydawało się to bajką i koledzy pytali się Bogusia o ten Sejm, niedowierzając jeszcze, że dyrektor Brodscheidt zniknie z tych murów i ustąpi miejsca Polakowi. Drżeli oni przed tym zawsze posępnym dyrektorem niby przed złym duchem. Nazywano go „sępem. Zakazywał on im mówić między sobą po polsku, odbywał rewizje w ich mieszkaniach, poszukiwał książek polskich, a widok Orła Białego na okładce doprowadzał go do szału i przy uroczystościach w wielkiej sali gimnazjalnej kazał młodszym nauczycielom śledzić, czy Polacy nie powstrzymują się od śpiewania na cześć kajzera: „Heil Dir im Siegeskranz ¹ .

    Wprawdzie trzy tygodnie temu, w pamiętnym dniu rewolucji berlińskiej, 9-go listopada 1918 r., nietylko spadł Wilhelmowi Drugiemu z głowy ów „wieniec zwycięstw jakich sam nie odniósł, ale on sam spadł z tronu Hohenzollernów i sromotnie drapnął zagranicę niby zbrodzień, jednakże „sęp, do strusia podobny, nie chiał widzieć ogromnego przewrotu. Dla niego Niemcy były zawsze jeszcze „über alles" ² , górowały nad wszystkimi i prawem pięści mogły niemczyć, „tępić" Polaków.

    A trudno było przy patrjotycznych uroczystościach niemieckich uchylić się od śpiewania hymnów, gdyż w gimnazjum nakielskiem Polacy tworzyli nieliczną garść, tonęli wśród Niemczaków, którzy niewiele ustępowali ojcom w nienawiści do żywiołu polskiego. Jakoż Boguś i jego polscy koledzy musieli taić się ze swemi uczuciami narodowemi, nosić je głęboko zaszyte w duszy i przywdziewać pozory niemieckie. Cierpieli nad tem skrycie i uczyli się cierpieć dla Ojczyzny.

    Teraz ta straszna niewola ducha miała się skończyć. Na widnokręgu Wielkopolski jaśniały już cudne zorze wolności i Boguś prawił kolegom cichaczem:

    — Zjadą się do Poznania wysłani obywatele ze wszystkich dzielnic tego zaboru, ze wszystkich powiatów i zakątków, aby wybrać władzę polską, taką naczelną radę, któraby wszystkiem kierowała, aż do tego czasu, gdy Poznań połączy się z Warszawą i jedno polskie utworzymy państwo. Wielkie będzie w Poznaniu święto, o! wielkie...

    Jak to będzie, chłopcy nie umieli sobie wystawić, jak nie umiały szerokie warstwy ludności, lecz wszyscy czuli, że zbliża się chwila osobliwa, w której spadną okowy z ujarzmionych Polaków, że nie będzie pana dyrektora Brodscheidta ani innego wrogo usposobionego nauczyciela, i ogromna radość grała w ich sercach.

    Niejeden przeto zazdrościł Bogusiowi wyjazdu do Poznania.

    Państwo Prusinowscy mieszkali niedaleko Nakła, w ładnym i dużym swym majątku Chobielinie. W dzień jasny, stojąc nad brzegiem Noteci, można było nawet widzieć w oddali zgrupowane gumna chobielińskie, wysokie topole i spadający ze wzgórza ogród. Wisiało to hen, poza nagim, bardzo szerokim, pasem łęgów i mokradeł, ciągnących się nad rzeką.

    We dworze chobielińskim rej wodziła pani Marja Prusinowska i poniekąd jej dwudziestodwuletnia córka, panna Aniela. Temu zawdzięczał Boguś, że oderwano go na kilka dni od ławy szkolnej znienawidzonego gimnazjum. Bo ojciec jego zrazu sprzeciwiał się temu. Należał bowiem do tych nielicznych obywateli, którzy nie pojmowali, jak żywioł polski będzie mógł istnieć, żyć i rozwijać się na wolności, pozbawiony przewodu niemieckiego.

    To przekonanie wpoili w nich Niemcy. Głosili oni stale i z uporem, z pomocą wszystkich środków państwowych i trąb reklamy znakomitą wyższość Niemców i ich kultury nad innemi narodami. Niemiec był „solą ziemi, znalazł się nawet profesor w Berlinie, który obwieścił światu, że „być człowiekiem, to znaczy być Niemcem. Innemi słowy, człowiek, w pojęciu tego — samochwalstwem dotkniętego narodu, zaczynał się od Niemca i na nim kończył. Z tego zaś wypływało przekonanie, że naród niemiecki ma posłannictwo rządzenia Polakami, a nawet światem.

    Powtarzano to tak długo i z takim naciskiem, że niejeden Polak uwierzył w to, zgiął kark w jarzmo i nie mógł wyzwolić się z tej pojęciowości.

    W czasie wielkiej wojny Polacy ci ślepo wierzyli w zwycięstwo Niemiec, we wszechmoc ich armat. Niemniej jednak lękali się tego, wizja zwycięstwa niemieckiego przejmowała ich przeczuciem zagłady żywiołu polskiego.

    Tymczasem pan Antoni Prusinowski i inni prusofile pogodzili się z tym w ich pojęciu niewątpliwym triumfem Germanji i wmówili w siebie, że najlepiej będzie Polakom przy boku tego przodującego i zwycięskiego narodu. Występowali oni nawet z twierdzeniem, że „najlepiej służy sprawie polskiej, kto przelewa krew za króla pruskiego", co ich ziomkom wydawało się poprostu obłędem.

    Ale zwyciężyła nie armata, lecz wyższy rozum. Świat, zagrożony przez okrutnego krzyżaka, pokonał go na polach Francji i wyzwolił ludzkość od strasznego niebezpieczeństwa. I tak z pod gruzów tronu niemieckiego i obalonej potęgi Berlina wynurzyła się jutrznia wolności dla Polaków.

    Wobec tego pan Antoni i tacy, czucia narodowego pozbawieni, ludzie znaleźli się jakby na bezdrożu. Bali się zmiany rządów, przewrotu stosunków, bali się, by majątki ich nie straciły na wartości, bali się sami nie wiedząc czego.

    Gdy żona oznajmiła mu, że zabierze syna z sobą do Poznania, pan Antoni począł mruczeć:

    — Przerwa w naukach... Chłopak i tak uczy się nieszczególnie. W łacinie słaby...

    — Prawda, że Boguś nie odznacza się zdolnościami, lecz stara się, robi co może. Nie będzie z niego profesor ani mędrzec. Trudno. Nie martwię się tem jednak, bo ważniejszą rzeczą od wiedzy jest charakter. A Boguś wyrośnie, da Bóg, na z gruntu uczciwego, zacnego człowieka i obywatela kraju.

    — Ale czyż on potrzebny przy otwarciu Sejmu Dzielnicowego!? — odparł pan Prusinowski — Takie obrazy teatralne... Poprzewraca mu się w głowie...

    — Naszym obowiązkiem jest — odparła pani Marja — przeciwdziałać wpływom germanizacyjnym tej macoszej szkoły. Pragnę zatem skorzystać ze sposobności i pokazać mu Poznań z jego polskim obliczem. Unaoczni on tam sobie, że to polska ziemia, że Polak jest tu gospodarzem, poczuje się Polakiem i skojarzy w duchu z naszem społeczeństwem. Bo to nie będzie „teatr", lecz święto narodowe o jakiem napróżno śnili nasi ojcowie. Mam przekonanie, że Boguś całe życie wspominać sobie będzie z zadowoleniem, że uczestniczył w tej wiekopomnej, radosnej uroczystości wyzwolenia z pod jarzma pruskiego.

    Na to pan Antoni zmilczał, nie wiedząc, co odrzec swej patrjotycznej żonie, a że w duszy cenił ją i szanował, a wojować z nią nie lubił, więc milczkiem zgodził się.

    II. Święto Zmartwychwstania.

    W Poznaniu działy się dziwy.

    Z rzeczeniem się tronu przez Wilhelma zrzekali się tam Niemcy, z upadkiem Niemiec i oni upadli na duchu. Władza wysunęła się z omdlałych ich rąk niemal samo przez się. Przy boku naczelnego prezesa księstwa stanął jeden z wybitnych posłów polskich, w komendzie wojskowej rządziła Rada Żołnierzy i Robotników, a w niej ważył tylko głos polski. Ster spraw miejskich i prowincjonalnych przeszedł w ręce Tymczasowej Rady Ludowej, a tworząca się gorączkowo Straż Obywatelska zapewniała Polakom posiadanie tej kolebki narodu polskiego.

    Gdy w przededniu 3-go grudnia napłynęły do Poznania tysiące ludzi, Niemcy i Żydzi skryli się niby mysz pod miotłę, przeżuwali wściekłość i przygotowywali się do obrony, myśląc, że Polacy zamierzają wypędzić ich z nad Warty.

    Na ulicach śródmieścia snuło się mnóstwo przyjezdnych, delegatów, ich rodzin i patrjotycznych obywateli. W sklepach, wystawiających na sprzedaż narodowe znaczki polskie, panował natłok. Wydzierano sobie chorągwie i nalepki, bo każdy Polak, nawet na krańcach miasta mieszkający, pragnął uzewnętrznić pierwszy raz w swem życiu swe uczucia narodowe oraz przyczynić się do nadania miastu jak najwięcej polskiego charakteru. Było to nakazem chwili i potrzebą serca.

    Sejm Dzielnicowy miał być olbrzymią, podniosłą manifestacją polskości pod tym zaborem, świętem miłości bratniej i dziękczynienia za łaskę niebios.

    Tu i owdzie, a zwłaszcza w pobliżu historycznego hotelu „Bazar, tworzyły się grupy znajomych z prowincji, a widać było, że wszyscy kąpali się w poczuciu wolności. Rozprężyło się coś w duszach, podnosiły się głowy i ludzie poczynali rozumieć, co to życie wolnych narodów, Znikł policjant pruski, a chociaż nie znikły jeszcze orły czarne z budowli rządowych, barwy białe i czerwone, pojawiając się już w oknach i na balkonach, gasiły wszystko co pruskie. Wszyscy, kobiety zarówno, jak mężczyźni, nasili na piersi kokardy polskie, chlubili się swą polskością, Z rozpromienionego oblicza miasta biło szczęście. Witano się na ulicach złotemi uśmiechami, a najwyższą radością było krzątać się, zabiegać, pracować dla „sprawy, budować Polskę na tej starej ziemi piastowskiej.

    Boguś Prusinowski, idąc z matką i siostrą przez plac, wyczuwał tu nastrój miasta, udzielający się wszystkim, szczebiotał wesoło, gdy zbliżył się do nich młody, przystojny adwokat, Sobiesław Żabicki, który, wróciwszy z wojny w randze porucznika, zajmował się organizacją wojskową Poznaniaków.

    Obie panie powitały go z radością, starsza dlatego, że pragnęła oddać mu córkę, młodsza zaś dlatego, że nie zamierzała się sprzeciwiać woli matczynej wcale a wcale, Ale, że pan Antoni nie znosił, wręcz nie cierpiał tęgo gorąco po polsku czującego oficera, w Chobielinie nie wspomniano o tem słowem.

    Pani Marja zdobyła karty wejścia do kościoła farnego na solenne nabożeństwo, jakie miało nazajutrz zainaugurować obrady sejmowe. Lecz chodziło jej o to, aby wymienić je na lepsze miejsca, wpobliżu kazalnicy. Zwróciła się zatem do p. Sobiesława z prośbą, by przyszedł jej w tem pomocą.

    — Z całą przyjemnością postaram się o to — odrzekł usłużny kawaler — mógłbym umieścić panie obok mej matki i stryja.

    — Będziemy panu za to podwójnie wdzięczne, bo pragniemy posłyszeć jak najlepiej kazania, my, zarówno jak Boguś.

    — Cieszy mnie, że pan Bogusław przybył z paniami do Poznania — rzekł Sobiesław i spozierając na niego z żywem zadowoleniem, ciągnął: Ja go tu już zatrzymam, zabiorę w nasze szeregi, bo, zdaje mi się, ma zakrój żołnierski.

    Boguś nie był wysoki, raczej niski i wzrostem nie robił wrażenia osiemnastoletniego młodzieńca. Wszelako kark miał silny, barki rozrosłe i w całej jego postaci oko oficera dopatrzyło się dużo utajonej tężyzny. A ze źrenic jego wyzierała męskość.

    — O, jabym chętnie pozostał i wstąpił do wojska! — zawołał Boguś

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1