Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi
Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi
Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi
Ebook489 pages6 hours

Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wojna Sprawiedliwości. Tak  też pełni własnej pychy zwą zagładę mojego ludu. Mojej przeszłości. Mojej cywilizacji i wartości przez nią dzierżących. Arkony... Ostatnia Arkonka, przeklęta, by mimo końca trwać. Kroczyć, żyć mimo dawnego zakończenia historii naszej. Świadek zmian, świadek powstawania nowych krain, świadek nienawiści i pogardy wobec mnie i wszystkiego co w życiu kochałam, które tylko tak gorszący mnie strach może tłumić. Na zawsze wrota Nawi przede mną zamknięte i obcować mi na tak obcej mojej ziemi, zwanej inaczej kogo byś się nie zapytał. Gaja zwaną tak przez rasy nowodzierżce Elfy, Lupiny, Wodniki i Wąmpierze, Jothrostrad, przez komunalnych jelenioludzi kontynent Bradę zasiedlających. Może Drzewnia, nazwa stara od Kosmicznego Drzewa się wywodząca. Moja. Przez Arkończyków i dzisiejsze krainy tlące we mnie iskrę złudnej nadziei, Pyrię i  Rusałcze Jezioroborze używana. Vedotea, nazwa pradawna. Do starych ludzi przynależna, gdy po świecie stąpała jeszcze nasza bogini kochana, chramowi, któremu pracę mego ciała oddałam. Święta buntowniczka, która stawiła się swym boskim władcom, by ludzkości dać nadzieję. Złamać cykl degradacji. Ciało świątynią człowieka, a każdy człowiek - bogiem... Cykl toczy się dalej. Zostałam tylko ja. Moje popadające w szaleństwo ciało i nieliczne demony, czy stwory mityczne, co to pamiętają starą naukę. Zasiądź zatem czytelniku, gdyż zabiorę Cię w początki sagi, epoki, którą przyszłe pokolenia "Końcem Jutra" będą zwać.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo
Release dateJun 8, 2020
ISBN9788395788604
Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi

Related to Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi

Related ebooks

Reviews for Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Zbiór Opowiadań - Serce Tajgi - Artur Sobczak

    Artur Sobczak

    Zbiór Opowiadań:

    Serce Tajgi

    Copyright © Artur Sobczak, 2020

    Korekta: Marzena Rudzińska

    Projekt Okładki: Daria Zersen

    Ikony i wyrafinowanie mapy: Natalia z Wielkorusi

    eISBN: 978-83-957886-0-4

    Płomienna Północy

    Pisząc to, wiem, że tego nie przeczytasz. Wiem, że szaleństwo, nakazujące Ci zwalczać mnie, moich braci oraz siostry, za którym jeździsz z osady do osady, miasta do miasta, grabiąc, paląc i mordując w imię fałszywej i niemożliwej ambicji, nie pozwoli Ci zauważyć owej skały noszącej na sobie pełnię mojej nienawiści, męki i rozpaczy, za zbrodnie w tamtym dniu mi uczyniwszy. Nie przeczytasz o mych trzech synach, co z wielkim bólem wydałam na ten świat z łona mego. Których chowałam, jako wzór dla pokoleń po nich mających nadejść, dla których nocami szyłam prawowite im ubrania, nie jadłam, by oni rośli na mężów godnych żon swych. Przez których pękało me serce matczyne, po tym, jak w furii swojej cięłaś im nienawistnie karki. O ojcu moim co zawsze przy mnie czuwał, co krwią żywił ziemię, budując wały na cześć Trybuny po to, bym sama mogła zacząć życie wolne od nędzy. Co ubolewał strasznie po odejściu matki, lecz sam bronił mnie od żalu swymi ciepłymi słowami. Ojca, którego mi powiesiłaś na sznurze niczym pospolitego oprycha, mimo że sam wobec nikogo nie zgrzeszył. Czy o sąsiedzie moim, który  obdarzał mnie czułością, ukojeniem od wszelkich trudów i złych myśli po ciężkich dniach podczas, gdy to mąż spędzał swe życie w rozkoszach hedonizmu po burdelach i karczmach. Sąsiada, co to wycia musiałam słuchać, gdy płonął we własnym domu, pod którym  wznieciłaś ogień... Jednak gdyby, jakimś zrządzeniem wszelkich losów, czas by stanął w tym właśnie miejscu i znalazłabyś choć chwilę na przeczytanie tej wiadomości, to wiedz, że przeżyłam. Wiedz, że będę żyć, że znajdę swoich, że znajdę nowego męża i będę rodzić mu synów i córy, którzy przyszłego to dnia sami znajdą własnych małżonków i będą się chędożyć i mnożyć tak jak ja to będę robiła dzięki płynącej we mnie nienawiści do Ciebie. Podczas gdy twoje, przeklęte przez waszych fałszywych bogów plemię do lasów zostanie wypędzone, skazane na wieczne ukrywanie, wymierając jedno po drugim z chorób, z głodu, z bełtów i mieczy moich synów, wnuków, prawnuków. Aż pewnego dnia, zgnije ostatnia z waszych dzieciodajnych bab i zgaśnie pieśń waszego kurwiego narodu, a twój lud popadnie w niepamięć, na wieki zapisując się jako pośmiewisko dla tych, których już nie poznam, a Ty, Suko, za którą toczy się śmierć, zepsucie i gorycz upadłego ludu, Heraldko i Prorokini umarłych bogów, przystaniesz ze łzami zawisłymi w czasie i przypomnisz sobie słowa me, przypomnisz sobie, że poległaś, że zawiodłaś, że szaleństwo i okrucieństwo twe nie uchowały twego ludu przed nieuniknioną zagładą. Że czas waszej tyranii przeminął. I Świat, Gaja, przez którą toczyła się wiekami wasza zaraza, w końcu zostanie z was oczyszczona, Bo teraz to jest Nasz Świat.

    ~ „O Pogromie Chytińskim", Pieśni i Legendy o Płomieniu Północy.

    I

    Nikola nie spieszył się. Poruszał się powoli, nawet na to, jak można by się spodziewać po chodzie ciężkozbrojnego piechura kroczącego po kleistej, miękkiej błotnej ziemi. Nie było to jednak zmęczenie ciążące nad nim już od paru godzin, lecz czujność, jaką przymus nakazał zachować. Czujność na wszelkie drganie gruntu, czy też dźwięku odstającego od dalekiej kakofonii wron i kruków, do której zdążył się już przyzwyczaić. Ktoś jeszcze mógł pozostać przy życiu. Bratni dezerter, nie chcący przy życiu zostawić żadnych świadków jego tchórzostwa. Szabrownicy ciągnący się za armiami niczym kundle, przeczekując, zdającą nigdy się nie kończyć jatkę, by zebrać plony świeżej mogiły. Może nawet oddział swoich, co słusznie wzięliby go za dezertera, i poprzez spotęgowane zniesmaczenie, słuszne nawet, nafaszerowaliby go bełtami lub powiesili. Nie przejmował się jednak tak bardzo tym, kto i jak miałby go napaść. Najważniejsze zachować wszelką percepcję względem środowiska, w sytuacji tej się znajdując. W zapadającym się po kolana mokradle i ciężkim pancerzu z ciemnej stali ciążącym mu i ograniczającym jego ruch trudno wszakże o ucieczkę czy walkę. Nosił na głowie ciężką barbutę ograniczającą wizję do niewielkiego paska, z osadzonymi na niej piórami, bo oczywiście jakiś głupiec ze stolicy musiał wetknąć na czubek pozłacane pióra bażanta. Teraz oblepione liśćmi, brudem i gnojem, którego nie dał rady określić, zarzucające się swoim ciężarem przed jego twarz częściej niżby mógł to tolerować. W sytuacji tej kompletnie nie pomagało rażące w jego stronę poranne słońce. Musiał dać sobie jak najwięcej czasu na reakcję, w razie jakby to jakiś justykata pospieszył wepchnąć mu brzytwę prosto pod pachwinę. Wszystko tylko by zrównać się z działaniem napastnika jakiegokolwiek pokroju. Nie dać się zaskoczyć.

    Jego nadmierny wysiłek wszelkich zmysłów w końcu się jednak opłacił. Doszło do niego ciche echo szeleszczących liści i łamanych gałęzi. Momentalnie obrócił się, choć nie tak prędko jak już od pewnego czasu układał to w myślach. Mało nie tracąc równowagi, zahaczył stopą o niewielki wystający kamień. Zasyczał boleśnie. Skupił swój cienki pasek widoczności na źródle hałasu. Wyglądający jak kopiec kształt powoli przesuwał się po ziemi. Po chwili jednak kopiec ten stanął na tylnych nogach i ku jego rozczarowaniu okazało się, że cała ta podnieta i zalanie adrenaliną zostało spowodowane, przez Nutrię. Gryzoń jakby drwiąc z zaszłego spotkania, przeżuwał obojętnie coś swoimi rdzawymi zębiskami, przyglądając się żołnierzowi głupawym, nierozumnym wzrokiem. Nikola odetchnął z ulgą i uczyniwszy wymowny grymas w stronę gryzonia, wstrząsnął tylko ręką, fałszując próbę zamachu mieczem. Nutrii to nie ruszyło i dalej wpatrywała się w niego tym tępym, na wpół lękliwym wzrokiem. Nikola potrząsnął głową z niesmakiem na myśl, że w innych okolicznościach owego gryzonia już preparowałoby się na wieczorny posiłek. Mimo tego poczuł niewielką satysfakcję na myśl, że instynkt nie płata z niego figli i ostrzegł go o potencjalnym niebezpieczeństwie. Uznał iż, jako i ma jeszcze szansę ujść z jego szaleńczego planu cało. Opuścił lekko ramię dzierżące miecz i powrócił do swego nadmiar czujnego przemierzania mokradeł w stronę oddalonego od niego paręset kroków pobojowiska.

    Nie było jeszcze bezpiecznie. Bitwa, lub raczej rzeźnia, którą obserwował z pobliskiego wzgórza, mogła się skończyć półtora godziny temu, ale dalej istniało ryzyko, że ktoś z ocalałych kombatantów mógł jeszcze przemierzać niemrawo okolice. Mgła powoli ustępowała z pola bitwy, niemalże uciekając przed krokiem żołdaka. Obnażyła przed jego wzrokiem pierwszą widoczną mu ofiarę bitwy. Potężnie zbudowany mężczyzna siedzący w oparciu plecami o drzewo. Prawdopodobnie będącym do niego przybitym wystającym mu z piersi półtorakiem. Opancerzony w pasiastą, żółto-niebieską brygantynę, z herbem na ramieniu ukazującym czerwony świerk opleciony na krzyż złotymi fletami na niebieskim tle. Głowę zakrywała mu podobna do tej, co nosił Nikola, barbuta z jednym złotym piórem, wskazywało to na halabardzistę ryznańskiego wojska. Piąty szereg, „Złoci". Po chwili zobaczył niedaleko położone od ciała halabardzisty, umazane w błocie zwłoki innego żołdaka. Ten miał na sobie rozprutą kolczugę, pod którą widniała biała, przepasana fioletowymi haftami koszula. Karmazynowa posoka spływała jeszcze leniwie po jego boku, wpadając do czerwonej kałuży. Żołnierz armii Igrodzkiej co starła się z chorągwią Nikoli. Widocznie skończył swą udrękę dość niedawno.

    Tarczownik szedł dalej. W jego nozdrza zaczęło wdzierać się powietrze niosące trupi odór setek zabitych żołnierzy. Mgła coraz to bardziej ustępowała, obnażając koniec mokradeł i lasu oraz to kolejne trupy żołnierzy, walające się bez ładu po wydeptanej ziemi. Zauważył poszarpaną chorągiew, wbitą w ziemię, na której szczycie powiewała na wietrze fioletowa flaga przedstawiająca klęczącego rycerza w białej zbroi i o pochylonej głowie, z wystającym z pleców czarnym, niczym węgiel, mieczem. Dumaj Biały, godło królestwa Igrodu. Wokół chorągwi leżał okrąg wymieszanych barwami żołdaków, oraz pozbawione głowy ciało, w fioletowych kolorach, opierające się o sztandar. Tulów oplątywała zakrwawiona, fioletowo-biała wstęga, kryjąc pod sobą rzędy odznaczeń. Zakrwawione i wbite w płytową zbroję dyski, nie przypominały żadnej znanej mu broni. „Oficer? A może Rycerz, jeżeli jacyś jeszcze zostali w Igrodzie". Nikola nie miał pewności, zdecydowanie jednak ani on, ani żaden wojak z kręgu ciał, nie byli tym kogo szukał. Ruszył dalej.

    Mijał kolejno ciała Ryznańczyków i Igrodczyków, każdemu z nich uważnie się przyglądając, szukając czegokolwiek, co wskazywałoby na poszukiwaną przez siebie osobę. Rudzielec cięty głęboko po twarzy, to nie on. Łysy piechur przybity włócznią do ziemi, też nie on. Tarczownik przeszyty bełtami z zamkniętą barbutą? Nie... Pióra niebieskie. Inna dywizja. Nie był na dobrym miejscu. Po chwili ujrzał kogoś, kto zza życia musiał służyć jako włócznik. Groteskowo poszarpany korpus unoszący się na czymś, co z początku wyglądało mu na halabardę, lecz dopiero po zbliżeniu okazało się grubym brązowym pnączem, przebijającym pierś Ryznańskiego żołnierza. Druidzi. Nikola splunął w pogardzie na korzeń. O dziwo nigdzie indziej nie widział podobnej ofiary, a może po prostu nie potrafił z daleka żadnej takiej rozpoznać. Mijał kolejne zwłoki, żadne z nich nie przypominały nawet z twarzy tego, którego szukał. Natknął się jednak na pocieszający go w duchu obraz. Oto zobaczył dwie sylwetki. Pierwszy leżący na ziemi odziany w złoty, opasany spiralnymi czerwono-czarnymi wzorami przeplatającymi się między sobą Habit. Przy jego twarzy leżała drewniana maska przypominająca demona z krótkim pojedynczym rogiem na czole, a przy boku topór z drewnianą głowicą oplatany kolczastymi pnączami. Na jego plecach widniały krwawe plamy po pchnięciach sztyletem, zaciskanym jeszcze w dłoni leżącego obok, zmarłego rycerza w złoto-niebieskich kolorach.

    Po dłuższej chwili patrolowania pobojowiska, Nikola napotkał coś, co naprowadziłoby go na tego, kogo miał znaleźć. Ciężkozbrojny piechur leżał martwy z rozłupaną na miazgę dolną szczęką. Kryjąca jego głowę barbuta, miała na swym czubku trzy złote bażancie pióra. Był na dobrym miejscu, wśród szeregu tarczowników z jego drużyny. Jego kompanów broni z którymi wczoraj schlał się na umór, a dzisiaj... Opuścił ich. Przyglądał się ich twarzom z wzrastającym żalem i desperacją... „Może żył? Łudził się. Joko. Belgiun, co po upiciu skomlał o tym jaką dziwką jest jego siostra, Wydro. Michał. Byrko zachwalający godzinami winnice dziadowskie. Zifyń... Rufold. Jednak tu leżał i nie żył. Nikola odetchnął głęboko. Podszedł do ciała swego towarzysza. Blada, smukła twarz Rufolda, ze skórą naderwaną od dziobnięć wron. Stracił jedno z oczu, przez co widniała upiorna krwawa pustka w prawym oczodole. Na ten widok Tarczownikowi podszedł pod gardło żołądek. Odgonił drżącą ręką muchy i przymknął zmarłemu kompanowi powieki, całując go pożegnalnie w czoło. Odchylił lekko na bok ciało i zabrał się za odpinanie pasów trzymających zbroję. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, „Co za głupota stwierdził na wpół zirytowany w myślach, po czym odwrócił kompana na drugi bok i powtórzył czynność. Odlepił klejącą się od krwi płytę pancerza i sięgnął ręką za kolczugę. Namacał zimną, chropowatą powierzchnię kamienia i szarpnął, wydobywając granitowy amulet, z wyrytymi na nim dwoma jaskółkami niosącymi gałązki laurowe.

    - Honor tak ci ciąży, że własnych druhów krwi rabujesz? - Dobiegł go jednocześnie surowy i melodyjny kobiecy głos zza pleców. Nikola odwrócił się speszony w jego stronę, znów prawie potykając się o samego siebie. Na przeciw niego stała  kobieta wysoka, na co najmniej sześć i ćwierć stopy, o szerokich, zgrabnych barkach i bujnych spuszczonych w dół włosach o nienaturalnym kolorze maku. Odziana w jedwabny żupan o granatowej barwie, ozdobiony wieloma kanciastymi, złotymi wzorami i haftami, układającymi się w runy, symbole, postacie i stworzenia o których nigdy to nie słyszał. Bladozłote guziki jaśniały swym upiornym pięknem, odwracając uwagę od białych frędzli zwisających wzdłuż rozpiętego kołnierza. Kołnierz zaś ukazywał pod spodem białą koszulę, na tle której widniał srebrny amulet o kształcie koła z ośmioma ramionami z końcówkami, łamiącymi się wzdłuż kierunku zegara. Zgrabną talię otaczał parę razy owinięty szeroki, jasno-złoty pas z długimi frędzlami na końcówkach. Na prawym ramieniu miała zamocowany płytowy naramiennik o ciemnoniebieskim odcieniu udekorowany ciemnozłotymi krawędziami i runami. W dłoni po tej samej stronie trzymała wzdłuż nogi długi smukły miecz, o lekko zakrzywionej do góry głowni, gdzie sztych zaczynał się charakterystycznym młotkiem, nadającym końcowi oręża wygląd pióra.

    Szabla zaś, podobnie jak strój, nosiła na sobie wszelakie runiczne wygrawerowania krzyży i wzorów. Drugą rękę kobieta chowała za plecami. Stała, wyprostowana. Jej okrągła, smukła i młoda twarz, z szerokimi ustami zakrzywionymi w wątły, ale za to piekielnie wyglądający uśmiech. Skromny nos uwydatniał piękno kobiety, które tylko jakby naturalnie komplementowały dołki w mocno zarysowanych policzkach. Duże oczy o kolorze szafiru, wpatrywały się w niego, nie wiadomo czy to z rozbawieniem, czy z chłodem. Szpiczaste uszy wskazywały na elfkę, choć żołnierz nie mógł się oprzeć wrażeniu, jakoby wyglądała zbyt nienaturalnie, zbyt ładnie jak na przedstawicielkę jego rasy. Wzbudzała swoją postawą wrażenie osoby zarówno nieziemsko pięknej, jak i niesamowicie groźnej i drapieżnej.

    Nikola zląkł się. Zakradła się i nawet jej nie usłyszał, ona zaś sama sprawiała wrażenie onieśmielająco przerażającego demona wojny, włóczącego się po bitewnych polach, polujących na takich jak on.

    - No już, naoglądałeś się? - przywiodła go do rzeczywistości swym surowym, ale melodyjnym tonem – Szaleństwo, czy drążące twego ducha poczucie winy kazało ci spotkać zdradzonych twym tchórzostwem druhów? - Zapytała się krwistowłosa nieznajoma, po czym przechyliła głowę lekko na bok i kontynuowała. – I jeszcze w dodatku bezczelnie ich okradasz. Zakładam, iż każda Ryznańska matka uczy swego pomiotu, że honorem co najwyżej można podcierać tyłki.

    Tarczownik jeszcze raz musiał oprzytomnieć, wstał powoli, unosząc pawęż martwego towarzysza i miecz w bojowej postawie. Odpowiedział, starając się przy tym zachować zimną krew. - A ktoś ty jest kobieto, że skradasz się za mną z wyciągniętym mieczem i oczerniasz mnie pochopnymi zarzutami, a na domiar tego obrażasz matkę mą i honor?

    - Jestem kapłanką - parsknęła półśmiechem – A ty moje drogie dziecko, masz zaledwie swe buty ubrudzone błotem i wodą z mokradeł. Żadnych plam krwi, wgnieceń, rys na pancerzu i tarczy. O sińcach nawet nie wspomnę. Niczym świeżo umalowany rekrut, komu zawiązują oczy, po czym każą mu przejść parę kroków przez bagno jako część szkolenia. Poza tym, wyposażenie twe wskazuje na tarczownika wielkiego Pułku Ryznanńskiego, gdzie to prędzej pozwoliliby księżniczce wybrać męża, niż tobie odejść z szeregu. Ot zdezerterowałeś, prawda?

    Nikola zmrużył wrogo powieki.

    - Podczas gdy twoi ziomkowie... - nie dając mu dojść do słowa kontynuowała. - Tak polegający na twej tarczy, broniącej ich plecy przed orężem niewoli, byli zarzynani niczym psy. Broniąc swej i twej ojczyzny, twoich krewnych, ciebie, osób w których otoczeniu się wychowywałeś. Ty siedziałeś skurczony w krzakach robiąc w gacie. I teraz przychodzisz tu, rabując kosztowności - dodała złowrogo – No, spowiadaj się, teraz to ja jestem twą świętą Kyrynią. Ślepym aniołem,  co to oczodoły wypalą dusze grzeszników łgających przed obliczem sprawiedliwości. – wyrecytowała, jednocześnie unosząc miecz w stronę żołnierza.

    Nikola osłupiały już otwierał w odpowiedzi usta, ale nagle zamknął je. Zbladł, wytrzeszczył oczy, a serce stanęło mu w gardle. Połączył ze sobą wszystkie kropki malowidła, czym była tajemnicza kobieta o niepowtarzalnej nieelfickiej urodzie. Oto stała przed nim manifestacja wszelkich baśni, legend i opowieści starców. Temat używany przez pozbawionych zmysłu kapłanów dla postrachu wiernych. Tej, co bał się każdy bandyta, dezerter, ludobójca, zdrajca, straż miejska, a nawet królowie. Płomienna Północy.

    Wpadł. Oblała go fala panicznego lęku. Stawiając krok w tył, zatoczył się. Kobieta widząc to, powolnym krokiem zaczęła krążyć wokół niego, niczym wilczyca szykująca się do skoku na ofiarę. Na jej twarzy pojawił się upiorny uśmiech. Nikola drżał intensywnie. Starając się opanować, w końcu zdołał wycedzić na wpół załamanym głosem.

    - Pani... Błagam cię.

    - O co mnie błagasz, elfie? - zapytała obojętnie.

    - Marszałek... Marszałek Dowi Gnota, wystawił nas tu jako blef! Mieliśmy ich zwolnić, wystawić Igrodczykom bitwę. Zginąć tu, kiedy to rdzeń armii przegrupowuje się i fortyfikuje swój obóz, czekając na posiłki Pyryjsko-Iwańskich najemników. Mieliśmy tu zginąć, dać się wyrżnąć - ciężko odetchnął, Płomienna milczała, dalej krążąc. Kontynuował z trudem powstrzymując łkanie – Nie mogłem zginąć pani, w domu mam żonę z czwartym już dzieckiem w drodze i trzy dziewczynki. N..nie poradzą sobie same, przyrzekam do cholery, że sobie nie poradzą. Nie mają dziadków, braci, ciotek ni wujów. Nikogo nie okradałem, zabrałem tylko amulet bratniego mi przyjaciela i sąsiada. Po to, bym mógł wziąć jego żonę i dzieci pod opiekę. Ostatnia rzecz, którą mogę dla niego i dla nich zrobić.

    - Nikt ci nie uwierzy - odpowiedziała z pełną powagą, uśmiech kompletnie znikł jej z ust. – Nikomu nie będzie chciało się tobie wierzyć. Nikogo twe powody nie będą obchodzić. Nikogo nie będzie ciebie żal. Zostałeś napiętnowany mianem tchórza, dezertera, nawet może zdrajcy. Cokolwiek byś nie powiedział... Potraktują cię tak samo. Nawet gdybym cię teraz oszczędziła, rozgrzeszyła, powiedziała „Idź odbądź swą pokutę", to i tak cię powieszą...

    - Uciekłbym – wycedził rozpaczliwie Nikola – Ukryję się, byłem szkolony na...-

    - Nie uciekłbyś. Dolina jest zablokowana z dwóch stron przez wojska Marszałka Gnota od północy, i Margrabiego Irgyna „Pięść Słońca" z południa. Idąc tu, widziałam kawalerską grupę zwiadowczą Ryznania, przeczesującą lasy, i lada chwila będzie na pobojowisku. A widziałam już dwóch wisielców w twych barwach, tam gdzie się pojawili. Więc niezależnie czy od mojej ręki czy od stryczka rodaków, i tak umrzesz.

    Nikola załamał się. Klęknął, odrzucając tarczę na bok i łapiąc się ręką za głowę, z trudem powstrzymywał płacz. Spojrzał na Makowłosą.

    - Pani, błagam cię, miej dla mnie litość, błagam cię pani, daj mi szansę, nie zabijaj mnie, błagam cię. – wyszlochał, w pełni uwalniając swe łzy.

    Płomienna pokręciła głową, po czym odetchnęła i po raz pierwszy uśmiechnęła się kompletnie przyjaźnie i ciepło. I ruszyła na niego szybkim kocim ruchem, mieczem trzymanym przy udzie, jej oczy nasączyły się lekką błękitną poświatą.

    -Pani błagam, nie! - wrzasnął panicznie Nikola. Nie spuszczając z niej przerażonego wzroku, lewą ręką starał się namacać upuszczoną tarczę, prawą zaś uniósł miecz, desperacko starając się utworzyć gardę. Kobieta była już przy nim. Jej prawą rękę trzymającą szablę, otoczyła lekko widoczna lazurowa łuna energii. Nikoli zdawało się, że słyszy głuche arie. Wykonała cięcie spod boku, uderzając w towarzystwie dźwięków organek, w rękojeść miecza Nikoli z wielką siłą, wybijając oręż daleko w dal, po czym nie tracąc rozpędu, wyprowadziła następne cięcie spod lewego boku, zostawiając za sobą skrzypiące darcie ciętej stali w rytm brzmiących strun skrzypiec oraz czerwoną szramę wzdłuż tułowia. Nikola ryknął głośno z bólu, po czym poczuł tylko ciężkie smagnięcie pięści w policzek, niemal natychmiastowo tracąc przy tym przytomność.

    Opadł. Ostatnią rzeczą jaką zdołał ujrzeć przed zaśnięciem, była wpatrująca się w niego martwym wzrokiem twarz zmarłego towarzysza, po czym zapanowała ciemność.

    II

       Czerwonowłosa kobieta odetchnęła głęboko, po czym wyciągnęła zza pasa chustę. Wytarła nią krew z szabli. Kopnęła tarczę mężczyzny, tak by była odwrócona wierzchem do góry i zaczęła zamaszyście ciąć w nią mieczem. Po powstaniu paru rys schowała oręż do grawerowanej złotem, skórzanej pochwy. Zaczęła trącać nogą bezwładne ciało żołnierza, obracając je czterokrotnie. Gdy uznała, iż pokryty jest wiarygodną ilością brudu, stanęła na jego klatce piersiowej. Nogi otoczyła delikatna wiązka błękitnej energii, a powietrze zafalowało, roznosząc nikłe, anielskie wołania. Uniosła prawą stopę i naciskała nią zbroję nieszczęśnika, aż pojawiły się niewielkie wgniecenia, jakby po uderzeniu ciężkim młotem bojowym. Powtórzyła czynność w wielu miejscach, tworząc wrażenie przejścia przez zaciekłą walkę. Usłyszała odległe rżenie koni, lazurowa łuna błyskawicznie przeniosła się z nóg na obszar ramion. Schyliła się nad ciałem, łapiąc jedną dłonią głowę, a drugą dociskając palcami hełm, który niczym kostka mokrej gliny, uginał i gniótł się w pożądanych miejscach. Uniosła się, zeskoczyła w tył i z zadowoloną miną otrzepała z kurzu swe ramiona. Do jej słuchu doszły kroki ciężkich butów zachodzących ją od strony pleców.

    - Stój, gdzie stoisz, bo cię nabijem na bełty! – usłyszała zza siebie rozkazujący krzyk. Przewróciła wymownie oczyma i odwróciła się, wiążąc dłonie za plecami.

    Przed nią stała grupa czternastu żołnierzy w żółto-niebieskich barwach. Pięciu z nich trzymało wymierzone w nią kusze.

    - Ty, to baba jakaś! - odezwał się elfi kusznik z orlim nosem oszpeconym długą blizną na mostku. Krępy, niski towarzysz zdający się przywódcą grupy zmarszczył czoło w widocznej konsternacji.

    - Ano baba - potwierdził podejrzliwie niski elf – Ładna jakaś. Tyś kto jest dziewko i po jaką cholerę pętasz się po polach bitek? - potrząsnął wymownie kuszą w stronę kobiety.

    - Szpieg pewnie, bełtami ją... - starał się odezwać wysoki mężczyzna z tyłu grupy, zanim ten niski uciszył go karcącym gestem ręki.

    - Jam jest królewna Greta Aikon il Zerados Trzecia, córka najświętszego króla Tycji Erazma Aikona il Thodos Silnego – wyrecytowała, kłaniając się dwornie, z ledwo widocznym drwiącym uśmieszkiem. – Przybywam z misją dyplomatyczną do waszego możnowładcy, króla Witora Javinicna Trzeciego.

    - Królewna? Tutaj? - odezwał się ten niski. - Na południowca mi panienko nie wyglądasz. I gdzie ma niby być twoja ochrona, he?

    - To, gdzie jest moja eskorta, nie powinno cię obchodzić wioskowy ćwoku. Sprawy powyżej twej marnej pozycji i urodzenia - uniosła się, dumnie zadzierając głowę do góry. - Masz mnie teraz zaprowadzić do twego przełożonego. Nie obejdzie się bez skargi na twe haniebne traktowanie!

    - Ty myślisz, że nam cegły na głowy pospadały za dziatkowania? - parsknął lekceważąco niski elf. Kobieta błyskawicznie położyła dłoń na rękojeści – Zabieraj swą rączkę z broni łabędziątko. Oddaj nam ją najlepiej i zabieraj się z nami.

    Stali oddaleni od siebie o parę kroków. Kobieta nieruchoma z drapieżnym grymasem na twarzy przypominającym uśmiech. Kusznicy napięci, przestający z nogi na nogę, gotowi oddać strzał. Nagle zza grupy doszedł ich zgiełk przepychanych na boki żołdaków oraz grzmiącego niskiego, dobrze znanego kobiecie głosu wywrzaskującego obelgi i klątwy. Twarz Makowłosej rozpromieniła się w szeroki uśmiech, ściągając tym samym dłoń z rękojeści.

    - Złazić mi stąd świniojebcy chędożeni! – darł się zbliżający wściekły głos – Pięciu już żeście haniebne ryje powiesili bez żadnego przesłuchania. Takiego wam dam powiesić następnego bez mojej pogadanki! - przed grupę wyszedł tęgi wysoki elf w stalowym napierśniku, spod którego wylewał się długi aż do stóp kaftan z czerwonego sukna. Z jego okrągłej twarzy zwisały długie aż do piersi kasztanowe wąsy, na samej zaś głowie nosił wysoką futrzaną czapę, z białym, metalowym bykiem przybitym na samej jej środku. Na widok kobiety natychmiastowo wyszczerzył usta w promiennym uśmiechu, ukazując szparę między dwoma przednimi zębami i rozłożył szeroko ręce do uścisku.

    - Ewelino! Mordo ty nieszczęsna moja! - radośnie zawołał, po czym zaczął iść w stronę kobiety. Ta również przymierzyła się do pójścia naprzód, lecz zatrzymał ją wciąż celujący kusznik.

    Długowąsy, grubawy mąż, przyuważył to i stanowczym trzepnięciem dłonią wytrącił broń z rąk nadgorliwego żołnierza.

    - W kogo ty obsrańcu niby celujesz? Co ty. Głowę w rzyci trzymasz, że Płomiennej Północy oczyma swymi nie rozpoznajesz? - warknął pełny oburzenia.

    Zdezorientowany niski kusznik spoglądał na niego pytająco. - Ona powiedziała, że...

    - Szlaki wam z wszelakiego ścierwa bandyckiego czyści, gdy wy tu się bawicie w wojenkę. Strażnikom w miastach też kurwimącie kuszami grozicie?

    Kusznik pokornie obrócił się do dalej celujących kompanów, przytaknął im porozumiewawczo głową, po czym zwrócił się do nich. – Spocznij – i na rozkaz, opuścili broń rozchodząc się, by przeszukać pobojowisko. Długowąsy potrząsnął głową, kobieta wzruszyła ramionami, po czym wpadli sobie w niedźwiedzi uścisk.

    - Cześć ci Szpicowąsie, kupę wiosen ciebie nie widziałam - wydusiła z siebie, mimo potężnego ścisku w jakim, się znajdywała.

    - O kupę wiosen za wiele, bym stwierdził - odpowiedział, zwalniając uścisk, po czym rozglądnął się po krążących po polu bitwy żołnierzach i zapytał półszeptem. – Nie można im było po prostu powiedzieć, kim jesteś?

    - Wyobraziłbyś sobie, ile to razy wiejskim nowodzierżcom nie chciało się od tak uwierzyć w moją postać. Przy blefie przynajmniej jest większa szansa, że kmiotki nie wezmą ciebie za wariatkę bądź wroga.

    - Dość słaby ten blef ci wyszedł, skoro poznały się na nim Ryznańskie obszczymury.

    Przechodzący obok żołnierz słysząc niepochlebne miano, spojrzał na niego spod byka. Szpicowąs machnął tylko lekceważąco ręką.

    - Marny nawet. Nie było w moich planach natknąć się na jakikolwiek patrol.

    - Ale no to? O czym to było... Jakaś królewna z południa? Pamiętasz jak oni traktują tam swoje baby? Taka wpadka... - stwierdził, z drwiącym uśmiechem na twarzy.

    - Ach, odpuść mi może trochę, co Szpicowąsie? - żachnęła się Ewelina. - Ostatnie cztery wiosny spędziłam na stepie, unikając owłosionych kanibalistycznych pokurczy. Nie na intrygach dworskich. Zresztą te pajace nie potrafiliby wskazać Tycji na mapie. Chyba to dobrze, że...

    - Ależ oczywiście, że dobrze – parsknął śmiechem Szpicowąs, unosząc zapraszająco rękę – Zamierzamy tu tak stać, wdychając w siebie efekt próby ucywilizowania tego skrawka gówno wartej ziemi, czy usiądziemy w bardziej godnym tego spotkania miejscu, gdzie byś mi naopowiadała co i jak i czemu tu tak na przykład jesteś?

    - Wrażliwy żeś się zrobił. Wozisz ze sobą siedzenia? - spytała na wpół zaskoczona.

    - Stolik nawet! I nie Ja, tylko smarkacz z oficerki, którego przydzielił mi szanowny król Witor w ramach układu. A że w wojaczce kadet dupą jest, to przynajmniej może mi ponosić dobytek, w zamian oczywiście za miłe słówko o nim. No co się tak przyglądasz, moje to wojsko? - wyszczerzył się.

    Ewelina wzruszyła ramionami, tłumiąc śmiech. Za nią jeden z żołnierzy klęknął przy ciele nieprzytomnego, krwawiącego tarczownika. Spojrzał wymownym, pytającym wyrazem na Ewelinę.

    - Szaleniec – uprzedziła go, lekceważąco machając dłonią.– Obudził się z wybałuszonymi ślepiami i rzucił się na mnie niczym byk. Musiałam go ciąć, a potem dać w pysk. Cięcie płytkie, powinien z tego wyjść cało. Choć nie odmówiłabym mu pomocy medycznej. - Żołnierz kiwnął niepewnie głową. Poprosił jednego z towarzyszy, a ten wyciągnął zza pazuchy rolki lnianych bandaży, po czym z pełną wprawą zaczęli opatrywać nieprzytomnego tarczownika.

    - Pełno takich po bitwach – wtrącił zarozumiale Szpicowąs. - Stoją tacy na linii frontu i rzygają w swe hełmy na widok przepełnionego żelastwem i mordem tłumu. Naprą na szereg, a taki popuszcza w zbroję na widok ucinanych łbów swych kamratów. A to wszystko kumuluje się potężnym pierdolnięciem obucha w czaszkę. Potem wstaje taki nieświadomy świata, tego czy jeszcze się bije i chce nadrobić zaległości. Zresztą... – dodał krzywiąc się lekko – Temu to dopiero pożałowali litości. Ta szrama na piersi to twoja robota Ewuś?

    - Ta. - Kusznik, wyraźnie wytrącony z równowagi tym wyznaniem, pobladł i wybałuszył na nią gałki oczne. Ewelina uśmiechnęła się niewinnie. Na twarzy Szpicowąsa pojawił się łobuzerski grymas.

    - Taką dziwotą broni pot... - zaczął długowąsy.

    - Kiedy indziej – przerwała mu życzliwie. - Przyjdzie na to pora mój drogi Iwańczyku. Na razie, jestem na szlaku i muszę zdążyć przyjąć i wykonać zlecenie przed końcem tygodnia.

    - Na Księcia Andreia i jego bandę zgaduję?

    - Mhm. Król z wami w obozie? - Iwańczyk potaknął potwierdzająco głową – Zaprowadzisz mnie do niego?

    - Ależ pewnie - charknął Szpicowąs – Ta banda porażek żołnierstwa da sobie radę beze mnie – odwrócił się do przysłuchującego się rozmowie niskiego kusznika. - Dajcie sobie trzy godziny na przewęszenie pobojowiska, po czym do lasu i na tamte górki, o tam! Bić się tylko z dwójkami Igrodczyków. Jeden zaciągnie was w pułapkę, trzech i więcej mogą kogoś zabić. Wynosić się do obozu przed zmierzchem. I na litość Starca nie mordujcie więcej jeńców.

    - Się zrobi – przytaknął kusznik ze złowieszczym uśmiechem. Szpicowąs przewrócił wymownie oczyma. Zrezygnowanie machnął na niego ręką, po czym kiwnął ponaglająco głową na kapłankę i ruszyli przed siebie.

    - Od razu dali ci dowództwo nad grupą zwiadowczą? - zapytała Ewelina, zrównując się z nim w chodzie.

    - Bandą rynsztokowych obszczymurków jak już. A ja tymczasowo pełnię rolę generała – żachnął się oficer, zawijając na palec swój długi kasztanowy wąs. – Jedyne do czego są zdolni, to darcie się na wroga w nadziei, że ten najpierw nabije kopią biegnącego obok brata. Nieudacznicy, za cholerę się do zwiadu nie nadają. Takich starają się przydzielać nam stare szlacheckie dziady, liczące na to, że hołota będzie instynktownie siorbać nasze nauki... I że naszej kondotierri będzie się chciało jakiekolwiek przekazywać. Banda zagrzybiałych ideologicznych chamów. Chamów mówię ci! - splunął. - Zresztą...- zachłysnął się powietrzem. - Rzyć tylko sztywnieje od siedzenia w obozie. Król, marszałek i ich niebiesko-krwisty harem. Cały przeklęty dzień pierdolą tylko o polityce, ekonomii, dziwkach i wszelkim innym temacie byle tylko nie o chędożonej wojnie. Przysięgam na cyce swojej babki, wystawili właśnie Igrodowi jatkę tu, na przełęczy, a te knury rozprawiają jak intensywnie trzeba cmokać Pyrię w rzyć. Ja oficer jestem, na wojnę przyjechałem, jeszcze w najemnictwie, plany powinienem formułować z marszałkiem i jego sztabem. Eh, mordy szkoda strzępić.

    - Znasz dobrze Ryznańczyków i ich podejście do wojaczki, po jakiego pchasz się w ich wojny? - zapytała z wyrzutem Makowłosa.

    - Ah, no przecież z czegoś trzeba żyć moja droga! - wybuchł radośnie Szpicowąs. - Wojenka łatwa. Ta pozbawiona dyscyplinarnego bata, Drwina, potocznie nazywana armią, może i nadaje się wyłącznie do załadowania sobą dział, ale przynajmniej jest ich dużo. No, ale Działa Ewa, Działa! Najnowsze modele pyryjskiej sztuki wojennej, pierwsze swego rodzaju, wielkie jak chata, obsługiwane przez adeptów kinetyki, jak pierdolnie, to i cała góra w pył obleci...

    - I pewnie ich wynajęcie kosztowało cały skarbiec i połowę ziem Ryznańskich? - Ewelina zaśmiała się z przekąsem, przeskakując energicznie nad ciałem Igrodzkiego kawalerzysty.

    - Tak źle nie jest. Dwa lata temu odkryli potężne złoża siarki, którą teraz sprzedają na masę Pyrii. Wzbogacili się nawet na tym kutafony. A za działa zapłacili permamentną redukcją ceny surowca o całe trzydzieści procent dla ich kupców. Następny rabat na wynajem dali za nagonkę na druidów, więc działa w praktyce dostali za półdarmo. Już na nas, oficerów, więcej wydali - Iwańczyk pokręcił głową, biorąc głęboki wdech. - Zresztą, stara znów w ciąży i wyjechała z dziatkami do rodziców na dwór wojewódzki, a samemu na włościach, tak...Cóż... Nudno się siedzi. Więc trzeba się jakąś wojną zająć, póty nie wrócą.

    - W takim razie gratuluje udanego rozrostu dynastii - wystąpiła lekko przed nim, odwróciła się i dalej idąc, ukłoniła się zawadiacko w stronę oficera, po czym dodała z drwiącym uśmiechem na twarzy. - Twoje, tak?

    - A czyje ma niby być? - burknął oburzony.

    - Nie wiem, dużo cię w domu nie ma... – stwierdziła, z trudem powstrzymując zbierający się wybuch śmiechu.

    - Ja ci zaraz zabytku parszywy dam „dużo cię w domu nie ma". Trzy całe dnie to babsko rozpruwałem, bo zachciało mi się urywkowo nowego syna. Trzy dni! A po trzech dniach co? Rzyga do wazonu dziadowego, klecha łazi do niej następne trzy dni i co? I w ciąży! Nie patrz się tak. On akurat jaj nie ma. - Ewa nie wytrzymała i wybuchła na to niesłyszalnym chichotem, ujawniając garnitur równych, ostrych, śnieżnobiałych zębów. Szpicowąs pokiwał głową w rezygnacji. Ta opamiętała się i zapytała już z jej naturalnym wyrazem ciepłego uśmiechu.

    - Dziewczynka, tak?

    - Dwie. Bliźniaczki. - Ewelina gwizdnęła z uznaniem. Szpicowąs przywrócony do pogodnego stanu ducha ciągnął z udawaną rezygnacją w głosie. - Tak jest, gdy układasz sobie plany w głowie przy ślubach; dwie córki, czterech synów. Ale stary grzyb w niebie musi postawić na swoim i teraz będę miał cztery córki i dwóch synów. O! To jest boska sprawiedliwość! - spojrzał na wyczekującą w uśmiechu kobietę. - Jedną nazwę „Ewelina" - burknął.

    - Aaa, jestem tym w całej szczerości zaszczycona! - uśmiechnęła się serdecznie – A drugą?

    - A drugą nazwę Radomira – powiedział, oddając ciężki wydech.

    - Spodoba się jej.

    - Albo utnie mi jaja. W końcu nazwę po niej elfie dziecko.

    - Ja jeszcze ci nie ucięłam, to Ona tym bardziej ci ich nie utnie - skonstatowała.

    - Cóż, to dobrze, bo jeszcze będę miał ochotę zaryzykować i spróbować o syna... - zadumał się mężczyzna. - ...Śmierdząca sprawa z tym księciem, nie? - Zapytał znienacka na wydechu, jakby chciał podjąć temat już od dłuższej chwili. Ewelina spoważniała.

    - Każde zlecenie na członka rządzącej dynastii zazwyczaj śmierdzi grą polityczną, układami, dramatem rodzinnym i skurwysyństwem po jednej, drugiej lub obu stronach - wyrecytowała z zimną kalkulacją. - Sam książę pewnie jest „pokrzywdzonym" przez dwór królewski, nieudacznikiem, z przejawami przyszłego tyrana, na którego całe życie patrzono krzywym wzrokiem, mówiono co ma robić i jak się zachowywać. Koniec końców, Król złamał święte, według książątka, prawo sukcesji i wyznaczył sobie na następcę innego członka rodziny, kuzyna, brata lub dworaka szlacheckiego, traktującego go jak syna cieszącego się przynajmniej minimalnym uznaniem dworów szlacheckich. Syn się buntuje, pali jakąś świątynię bądź wioskę i udaje się na banicję, znajdując sobie bandycką bandę i z nimi terroryzuje szlaki, wieśniaków i arystokrację na uboczach państwa coraz to bardziej popadając w otchłań bezprawia i okrucieństwa, pozostając jednocześnie pretendenckim cierniem w dupie rządzących. Zbyt wiele miałam takich zleceń w życiu...

    - Siostry. Szlag! - wyrwał ją z wywodu oficer, uderzając barkiem o stojącą chorągiew z klęczącym rycerzem na biało-purpurowej fladze.

    - Co?

    - Siostra królewicza. Król nominował swoją córkę, Stojankę - wyjaśnił.

    Na twarzy Eweliny wypłynął przepełniony drwiną promienny uśmiech.

    - Aha! A widzisz? Jednak potraficie postawić u władzy kobietę.

    - Tylko, gdy alternatywą jest postawienie na tronie zepsutego szmaciarza, co posłałby swój kraj w ruinę i zamęt, a król darzy swą rozpieszczoną gówniarę nadmierną miłością - żachnął się. - Na żaden długotrwały precedens nie licz.

    - Król też kocha syna?

    - Chyba - odpowiedział obojętnie Szpicowąs. - Gdyby nie, to chyba rzuciłby już nim dawno o ścianę czy coś. Książę Andrei słyszałem, że ponoć starym skrybusom potrafił działać na nerwach.

    - W takim razie król pewnie będzie mi stawiał warunek po kryjomu, lub nie, bym „Bandytów złych ubiła i synusia jego calutkiego dostarczyła." albo wszystkie bliskie mi osoby, ukarze i zabroni wstępu do kraju. Pod karą śmierci w męczarniach, oczywiście... Komplikacja – westchnęła Ewelina.

    - Dla ciebie? Pierwsze słyszę.

    - Ano dla mnie - twarz Eweliny ścierpła. - Gówniarz jakoś zgromadził wokół siebie przynajmniej dwudziestu przydupasów potrafiących wyrżnąć zaciężny patrol. Wszyscy ponoć znają się na swoim rzemiośle, a do tego mają wsparcie bojowej magii. Lunomanty z tego, co słyszałam. Trudno zadbać o czyjeś i swoje życie, tym bardziej zdrowie, gdy ten stara się wykorzystać swoją nietykalność i jednocześnie napuszcza na ciebie dwudziestu innych drabów i magów. Szczęście moje znając, to książątko okaże się

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1