Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Moje Serendipity
Moje Serendipity
Moje Serendipity
Ebook204 pages2 hours

Moje Serendipity

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Wspomnienia Teda Kwiatkowskiego, to nie barwna beletrystyka spod pióra zawodowego pisarza. Jest to narratorsko-kronikarska próba upamiętnienia jego wyjątkowych przeżyć.

LanguageJęzyk polski
Release dateJul 5, 2019
ISBN9780993063411
Moje Serendipity

Read more from Ted Kwiatkowski

Related to Moje Serendipity

Related ebooks

Reviews for Moje Serendipity

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Moje Serendipity - Ted Kwiatkowski

    Ted Kwiatkowski

    MOJE

    SERENDIPITY

    Projekt okładki:

    Ted Kwiatkowski

    Słowo wstępne:

    Zbigniew J. Polak

    Kosultant:

    Krzysztof Olechnowicz

    Wydawca:

    eBook-ePub, ISBN: 978-0-9930634-1-1

    MIDAS Krystyna Wojciechowska-Izdebska,

    UNITED KINGDOM

    Skład wersji elektronicznej:

    Virtualo Sp. z o.o.

    Virtualo Sp. z o.o.

    Spis treści

    Od Autora

    Słowo wstępne

    Przedsłowie

    Rozdział 1. Pod okupacją rosyjską i niemiecką

    Rozdział 2. Aresztowanie i przejścia w gestapo

    Rozdział 3. Przeżycia więzienne w Płońsku, Olsztynie i Królewcu

    Rozdział 4. Wydarzenia więzienne w Koronowie

    Rozdział 5. Świt wolności

    Rozdział 6. Dzieje po wyzwoleniu w Olsztynie, Gdańsku i w wojsku

    Rozdział 7. Challenge opolski

    Rozdział 8. Przez Wiedeń do USA

    Rozdział 9. Przeżycia kalifornijskie

    Rozdział 10. Przygody z architekturą (i lotnictwem)

    Rozdział 11. Romans malarsko pisarski

    Rozdział 12. Dygresje

    Posłowie

    SERENDIPITY

    Cud szczęśliwego trafu

    Korzystny zbieg okoliczności

    Łaska kosmiczna

    Pamięci dobrego człowieka,

    mojego Ojca Stanisława,

    Autor

    Ted Kwiatkowski

    MOJE SERENDIPITY

    Wspomnienia z życiorysu

    OD AUTORA

    Łaskawe słowa jakie otrzymuję od czytelników, to moje dalsze Serendipity. Cieszę się, że są pozytywne. Od lat czułem jakąś wewnętrzną potrzebę opisania moich przeżyć w ten właśnie sposób. Winien to byłem mojemu ojcu dobremu człowiekowi, któremu zadedykowałem książkę i tym wszystkim dobrym ludziom, jakich miałem szczęście spotkać na drodze mego życia. Począwszy od rodzinnego Pomiechówka, poprzez Nasielsk, Jackowice i Koronowo, potem Olsztyn i Gdańsk, aż do Opola, Wiednia i Kalifornii.

    Miałem wielkie szczęście trafienia na kilku wyjątkowych Niemców, jak moi szefowie z Nasielska, których wpływ na komendanta Gestapo w Nowym Dworze pozwolił mi uchronić głowę i łatwiej przeżyć okupację. Czułem potrzebę i predestynację upamiętnienia wszystkich wyżej wspomnianych na danym etapie historycznym. Szczególnie postać Edmunda Pięknego Anioła opatrznościowego koronowskiego więzienia, gdyż jako rysownik więzienny, choć sam byłem tam więźniem, miałem okazję widzieć i przeżyć więcej niż przeciętny, szary więzień.

    Opisując dalej swoją pracę w Olsztynie, studia politechniczne w Gdańsku i służbę wojskową w Bydgoszczy, Słupsku i Szczecinie a następnie karierę Architekta wojewódzkiego w Opolu, potem w Wiedniu i w Kalifornii, starałem się przedstawić wszystkie wydarzenia w sposób jak najbardziej obiektywny. Myślę, że się udało bo czuję, że spełniłem jakiś obowiązek, może nawet wobec historii. Nie robiłem tego sam. Czułem, że jakiś palec odgórny tak właśnie kierował moim piórem i komputerem.

    Widocznie jakaś siła wyższa, kosmiczna chciała aby świat się dowiedział, że mogło zdarzyć się i tak. Trochę inaczej niż dotychczas było przez wszystkich afirmowane.

    Zbigniew Józef Polak

    SŁOWO WSTĘPNE

    Wspomnienia Teda Kwiatkowskiego, to nie barwna beletrystyka spod pióra zawodowego pisarza. Jest to narratorsko-kronikarska próba upamiętnienia jego wyjątkowych przeżyć złożona w hołdzie swemu ojcu Stanisławowi, Dobremu człowiekowi, który sam nie mając szans, doceniał potrzebę nauki i wykształcił trzech synów.

    Autorem i bohaterem tych wspomnień jest absolwent Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej z 1952 roku. Potem Główny Architekt województwa opolskiego, a następnie w Ameryce, polski architekt z kalifornijską licencją, działający w latach 60-tych do 80-tych, w Los Angeles, Long Beach i Palm Springs.

    Dziecko międzywojennego dwudziestolecia z rodziny średniej klasy niepodległościowej i katolickiej. Zawsze młody duchem i ciałem, po przejściu na dobrowolną emeryturę, zaczął w 1986 roku malować portrety. Następnie, w dalszym poszukiwaniu nowych sposobów wypowiedzi, chwycił za pióro (komputer) i zaczął pisać artykuły do prasy polonijnej, odświeżając sobie język ojczysty po 38-miu latach pobytu w USA. Tytułem tej pracy wprowadził nowe słowo Serendipity do języka polskiego.

    Znam Teda od kilku dziesiątków lat jako człowieka niezwykłej dobroci, którą według dedykacji tej pracy, prawdopodobnie oddziedziczył po swym ojcu. Urodzony pod znakiem Byka, którego cechy dominowały w jego życiu i wciąż nim przewodzą. Systematyczny, wytrwały, niezawodny i przyjacielski. Uparcie pracowity i punktualny. Esteta z niesamowitym poczuciem piękna.

    Jego Wspomnienia z życiorysu to jeszcze jedna kartka wypełniająca lukę w obszernym piśmiennictwie historii II wojny światowej o okresu powojennego w reżymie komunistycznym.

    Ukazuje czytelnikowi bezstronne fakty, jakie miały miejsce w jego życiu, niezależnie od poglądów, czasem nieprawdopodobne, jak przejścia z gestapo, przeżycia więzienne i kulisy drugiego z najstarszych zawodów na świecie, jakim jest Architektura.

    Szczęśliwy wyjazd przez Wiedeń do USA, gdzie jako młody architekt z Polski, z wiarą w swe siły, z uporem próował rozwinąć skrzydła. Dzięki swemu Serendipity i opiece dobrego Anioła stróża, jak sam pisze, osiągnął więcej niż wielu jego rówieśników Amerykanów z tutejszym wykształceniem. Nie spoczął na laurach, lecz całe swoje zdobyte doświadczenie przekazywał młodzieży architektonicznej przybywającej z Polski do Los Angeles. Prawie każdy kierowany był do Teda, który chętnie wszystkim pomagał w trudnych początkach aż do usamodzielnienia.

    Ted i jego podopieczni ulegali wpływom wybitnego architekta Richarda Neutry, który stworzył znamienny styl kalifornijski i zaszczycił swym przewodnictwem międzynarodowy konkurs na Centrum Kultury w Kongo, wygrany przez polski zespół młodych architektów, pokonując 125 zespołów z całego świata. Spowodowało to przyjazd Richarda Neutry do Warszawy na spotkanie zwycięskiego zespołu zza żelaznej kurtyny, co było wielkim wydarzeniem w świecie architektonicznym.

    Na takich tradycjach opierała się kariera zawodowa Teda w Kalifornii, do czasu kiedy skończyła się pogoń za chlebem powszednim i mógł wrócić do swych dziecięcych marzeń. Zaczął malować portrety i abstrakty. Dom Papieża w Wadowicach przyjął jego portret Jana Pawła II, a Muzeum Ziemi Wadowickiej jego galerię wielkich Polaków.

    Dla mnie Ted jest twórcą (homo eruditus), czyli mistykiem szczególnego rodzaju, wierzącym w człowieka. Stąd jego zafascynowanie twarzą ludzką z bogactwem szczegółów, oddających stan przeżyć i duchowość postaci. Tkwi w nich ukryta siła młodości, która tkwi w nim samym, przekazywana dalej jakby na przekór przemijającemu czasowi.

    Takim oto jest Ted Kwiatkowski, przyjaciel mój i wszystkich ludzi, których traktuje jak jedną, wielką rodzinę. Przyjaciel całej ludzkości. Dlatego z wielką przyjemnością przedstawiam jego Wspomnienia z życiorysu czytelnikowi.

    Autoportret (akrylik na płótnie)

    Każdy mężczyzna w swoim życiu powinien:

    wychować syna,

    zbudować dom,

    posadzić drzewo

    i napisać książkę.

    Platon

    PRZEDSŁOWIE

    To pierwsze z powyższych zaleceń Platona nie zależy tylko od nas, ale trzy następne choć nie łatwe, są możliwe. Pomysł opisania moich przeżyć poddali mi przyjaciele, którym urywkowo je opowiadałem. Uznali za ciekawe i dodali mi otuchy. Nie są to nadzwyczajne rewelacje, choć może i są. Niechby to historia oceniła.

    Wyczytałem w książce amerykańskiego psychologa dra Pecka o tzw. Serendipity, czyli według polskiego tłumacza, o cudach szczęśliwego trafu, albo nieoczekiwanych szczęśliwych okolicznościach. Wywodzi się to od perskiej legendy, w której trzej książęta z Serendibu na Cejlonie doznawali niespodziewanie cudownych wprost wspaniałości. Widziałem też w Las Vegas galerię sztuki o nazwie Serendipity. Takie nieprzewidziane, niezwykłe małe cuda, zdarzają się każdemu z nas dość często, tylko my ich nie spostrzegamy, nie zauważamy. Nie zwracamy na nie uwagi i bez zastanowienia przechodzimy nad tym do porządku dziennego.

    Obserwacja mego własnego życia utwierdza mnie w przekonaniu, że doznawałem i doznaję takich niewytłumaczalnych zdarzeń, jakby łask kosmicznych, nie bez udziału Najwyższego autorytetu. Bywałem w życiu w sytuacjach, które jakby kierowane jakimś palcem odgórnym poza moją świadomością, stworzyły szczęśliwe zbiegi okoliczności pozwalające wybrnąć z opresji.

    Niewiarygodne mogą wydawać się moje przejścia z Gestapo, skąd wyszedłem obronną ręką. Rozprawa sądowa w Królewcu, jako pozory prawa w bezprawiu. Potem losy więzienne, dzięki szkolnej znajomości języka niemieckiego i umiejętności rysowania, nieco inne niż dotychczas, przez wielu tylekroć opisywane. Niezwykłe szczęście trafienia na kilku wyjątkowych Niemców, niewątpliwie zaważyło na moich losach i ułatwiło przeżyć okupację.

    Następnie praca, studia, wojsko i kariera młodego architekta w Europie i w Ameryce, znaczona drobnymi cudami szczęśliwego trafu, czyli moich serendipów. Do dnia dzisiejszego wciąż czuję tę łaskę i doznaję jej tak, jak pewnie każdy z nas. Wszystkie wydarzenia i nazwiska osób są prawdziwe, przez co chciałbym upamiętnić je na danym etapie historycznym.

    Pomiechówek-Brody. Widok z krzyżówek na most kolejowy i dachy gdzie kiedyś stał dom rodzinny Teda

    ROZDZIAŁ 1

    Pod okupacją rosyjską i niemiecką

    W pierwszych dniach września 1939 roku, kiedy front niemiecki zbliżał się szybko z kierunku Prus Wschodnich, a samoloty niemieckie bezkarnie bombardowały wszystko co popadnie, siejąc panikę wśród ludności cywilnej, rodziny kolejowe ewakuowano pociągami na wschód. Po dwóch tygodniach powolnego przepychania się przez zatłoczone, większe stacje kolejowe, nękane wciąż nalotami transporty kolejarzy znalazły się po połowie września za Bugiem, w pobliżu wsi Wołynka. Owładnęli je tam Bolszewicy, rozpędzając wszystkich po okolicznych wsiach. Wiedziony jakimś palcem odgórnym z frontu pod Łomżą, cudem szczęśliwego trafu – moim Serendipity, odnalazłem tam rodzinę.

    Nasz ojciec Stanisław Kwiatkowski, zwrotniczy PKP z Pomiechówka koło Warszawy, były żołnierz Armii Carskiej a potem Bolszewickiej, przeżył osobiście tragedię rewolucji w Rosji. Znając ten nieludzki system, robił wszystko aby nie dopuścić do wywiezienia nas w głąb Rosji. Po przeprowadzce do Brześcia zamieszkaliśmy przy ul. Szeptyckiego, wyprzedając w mieście na rynku różne rzeczy, zabrane z domu, łącznie z radio-odbiornikiem głośnikowym Telefunken.

    Przez Brześć przewalały się wtedy tłumy uciekinierów ze wszystkich stron Polski. Jedni uciekali od Niemców na rosyjską stronę, drudzy pragnęli wydostać się spod Ruskich na stronę niemiecką. Jak Wieża Babel, wielki bazar handlującej ludności cywilnej zmieszanej z ruskimi bojcami zaskoczonymi tym, że zwykli ludzie posiadali tyle przeróżnych rzeczy. Sprzedawali je tu za różną walutę, polskie złote i rosyjskie ruble. Zdziwieni bojce mówili, że u was chyba wsie burżuje.

    Wieści o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Anglię i Francję, podawane z ust do ust, krążyły wśród uciekinierów z obu stron. Szeptano, że Anglicy biją już Niemców na przedmieściach Berlina. Serca rosły na rychłą klęskę Hitlera. Za pieniądze zdobyte ze sprzedaży radia i innych zbędnych w ucieczce drobiazgów, ojciec kupił na jarmarku w Żabince konia, którego nazwaliśmy Nasza Szkapa. Chłopcy mieli z tym sporo uciechy. Było nas trzech braci nastolatków, najstarszy Teofil, potem Janek i Wacław, oraz dwie młodsze siostry Marysia i Jasia.

    Kiedy Rosjanie zaczęli rejestrować rodziny polskich uciekinierów na wywóz do Związku Sowieckiego, o czym sama myśl napełniała przerażeniem, rodzice kupili wóz z budą z plandeki, napiekli chleba i wzięli pół upieczonego świniaka. Załadowali potrzebne rzeczy i żywność do naszego Wozu Drzymały i w drogę. Kierunek na zachód wzdłuż Bugu, aby osiągnąć suchą granicę, przekroczyć ją na niemiecką stronę i wrócić do domu, z nadzieją witania Anglików wkraczających tryumfalnie do Warszawy z generałem Sikorskim na czele.

    Bracia mieli jeszcze dwa rowery, którymi dzielili się jadąc na zmianę obok wozu. Całkiem przyjemna, dwutygodniowa podróż złoto-polską jesienią. Nikt nas po drodze nie zaczepiał, choć mijały nasz korowód nieliczne patrole rosyjskie. Noclegi po wsiach, gdzie ludzie byli nam życzliwi i pomocni. Wspólne nieszczęście łączy. Osiągnąwszy suchą granicę w okolicach Ostrowi Mazowieckiej, kilkakrotne próby przedostania się naszej karawany na niemiecką stronę zawiodły. Za każdym razem chwytali nas Rosjanie i przesłuchiwali w ich nędznych strażnicach z barłogiem na podłodze, kulawym stolikiem i okopconą lampą naftową. Karabiny poopierane w kątach o ścianę. Biednie wyglądało to wojsko. Niedbałe luźne mundury, strzelby na sznurkach i worki zamiast plecaków. Ale chełpili się, że mają katiusze i czołgi, mówiąc: Wy tańcowali tango, my budowali tanki.

    Dzięki znajomości języka rosyjskiego przez naszego ojca, udawało się wyperswadować, że my roboczyj klas, choć podejrzliwie patrzyli na mundur zwrotniczego PKP. Kierowali nas zawsze do Białegostoku, do ich głównej Komendantury, co nam wcale nie było w głowie. Po kilku nieudanych próbach, odjechawszy kilkanaście kilometrów od granicy i rezygnując na razie z dalszych prób, zamieszkaliśmy na zimę u Bednarczyków, gospodarzy we wsi Jasienica. Chłopcy pomagali w gospodarstwie wykonując różne roboty porządkowe. Poganiali konie w kieracie przy cięciu sieczki na paszę dla bydła itp. mając w tym rozrywkę i uciechę.

    Gdy nadeszła zima, ojciec zarabiał wożąc sankami szmuglerów od granicy do stacji kolejowej. Mama pomagała gospodyni w pracach domowych. Oczekując wiosny w przyjaznych stosunkach z naszymi gospodarzami, dni płynęły raczej beztrosko.

    Po stronie rosyjskiej odczuwało się już brak pewnych artykułów spożywczych, których tuż za sztuczną granicą, pod okupacją niemiecką było pod dostatkiem. Wybrałem się kiedyś z naszym gospodarzem Bednarczykiem do Ostrowi Mazowieckiej po cukier, przekraczając granicę, tam i z powrotem nocą, ukryci w lesie jak tylko odeszły patrole. Zaledwie kilkanaście kilometrów, na

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1