Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Syndykat
Syndykat
Syndykat
Ebook182 pages4 hours

Syndykat

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Jaki związek ze współczesnością mają XIX wieczne wydarzenia rozgrywające się w szlacheckim dworku? Czy zwyczajny wyjazd w góry może okazać się początkiem niesamowitej, a zarazem niebezpiecznej przygody?

Grupa przyjaciół przypadkowo odkrywa magazyn tajemniczej organizacji w jednej z rumuńskich jaskiń. W wyniku jej działań, mających na celu ochronę magazynu, ginie jeden z przyjaciół. Pozostali chcą rozwikłać zagadkę i tylko zbieg okoliczności sprawia, że odkrywają informacje o działalności firmy. Handel dziełami sztuki na nielegalnych, zamkniętych aukcjach okazuje się tylko częścią aktywności Syndykatu.

Czy chęć zemsty za śmierć przyjaciela będzie wystarczającą motywacją, aby narażać życie? Co jeszcze kryje tajemnicza organizacja?

Bohaterowie wplątują się w wir wydarzeń, nad którymi nie są w stanie zapanować. Powiązania i sieć zależności potężnej korporacji wydają się zapewniać jej wystarczającą bezkarność.

Czy informacje mozolnie odkrywane przez bohaterów będą w stanie zagrozić Syndykatowi? Czy nano-bio-technologię można wykorzystać do nielegalnego zbierania informacji od niczego nieświadomych ludzi?

Kiedy organizacja swoją bezwzględnością przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę i wszystko będzie wydawać się stracone, wystawiona na ciężką próbę grupa przyjaciół otrzyma pomoc  od najmniej spodziewanej osoby. Jednak czy to wystarczy do zniszczenia Syndykatu?

Piotr Adamek

Absolwent nauk politycznych, specjalizacji stosunki międzynarodowe.
Jest pracownikiem największej polskiej firmy logistycznej. W swoich książkach wplata wątki historyczne, łącząc je z sensacyjnymi przygodami bohaterów.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateApr 12, 2017
ISBN9788394559144
Syndykat

Related to Syndykat

Related ebooks

Related categories

Reviews for Syndykat

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Syndykat - Piotr Adamek

    Projekt i wykonanie okładki: Piotr Adamek

    Korekta tekstu: Agnieszka Kamińska

    Przygotowanie wersji elektronicznej: Piotr Adamek

    Warszawa 29 Stycznia 2017 rok.

    ISBN: 978-83-945591-4-4

    Roku Pańskiego 1812 przyszła mroźna i sroga zima. Pobita wielka armia Napoleona rozpoczęła swój marsz powrotny spod Moskwy. Praktycznie zdziesiątkowani żołnierze wracali, ciągnąc ze sobą kosztowne łupy zrabowane w moskiewskich cerkwiach i pałacach. Marsz utrudniał wszechobecny siarczysty mróz. Droga powrotna wiodła przez ziemie Rzeczpospolitej. Mimo zajęcia Moskwy, jego cesarskiej mości nie udało się pokonać wojsk Cara. Za wojskiem ciągnięte były wozy wypełnione zdobycznymi dobrami, często nawet kosztem zapasów żywności. Dawało to łatwą możliwość odwetu wojsk carskich na poruszających się wolno żołnierzach Napoleona. Szczególnie skuteczni w atakach na wycofujące się wojska byli Kozacy. Na ziemiach Rzeczypospolitej panował spokój, mimo ostatnich wydarzeń i powracającego wojska starano się żyć normalnie. Mocarstwa Europy pogrążone były w wojnie, a na polskich ziemiach zachowywano pozory spokoju, bacznie przyglądając się toczącym wokół wydarzeniom.

    Mały dworek szlachecki, stojący wśród otaczających go sporych zasp, znajdował się w Trzcińcu w okolicach Lublina. Biel budynku zlewała się z zalegającym wokół śniegiem, jedynie dach odcinał się ciemniejszymi plamami w miejscach, gdzie śnieg zdążył się zsunąć, opadając przed budynek. Do dworku prowadziła szeroka droga biegnąca do głównego wejścia. Wzdłuż alei stały strzeliste, wysokie topole rosnące równym rzędem po obu stronach. Tadeusz Giedłowicz spacerował po ośnieżonym ogrodzie, mimo iż służył już w wojsku, nie zaciągnął się do armii Napoleona razem z wieloma polskimi żołnierzami. Był to mężczyzna średniego wzrostu, przystojny, dobrze ubrany, jak przystało na herbowego szlachcica. Gęsta, czarna czupryna rozwiewana była chłodnymi podmuchami wiatru, a postawiony kołnierz płaszcza zasłaniał go prawie do połowy głowy. Od jakiegoś czasu Tadeusz toczył wewnętrzną walkę ze sobą myśląc o siostrze, o przyszłości, o wojnie. Z jednej strony trapiła go bezsilność, był tu na miejscu, podczas kiedy rodacy walczyli u boku Napoleona, z drugiej wiedział, że postąpił dokładnie tak jak musiał. Został mając świadomość obowiązku opieki nad gasnącym ojcem i siedemnastoletnią siostrą Elżbietą. Mając trzydzieści lat doskonale zdawał sobie sprawę z czyhających na młodą Pannę niebezpieczeństw i nie mógł pozostawić jej praktycznie samej. Po śmierci matki i ciężkiej chorobie ojca został głową rodziny, musząc zapewnić im bezpieczeństwo. W domu zostali już tylko sami, nie licząc sędziwego ojca Leopolda i mocno okrojonej służby. Giedłowiczowie pochodzili ze starego rodu szlacheckiego i choć ich majątek skąpy nie był, z biegiem czasu topniał coraz bardziej, dodatkowo sytuacji nie polepszała panująca wokół wojenna zawierucha.

    Nazwisko jednak wciąż wiele znaczyło i choć Tadeusza irytowało, kiedy ludzie podkreślali ich wysokie urodzenie, wielu z nich pamiętało czasy świetności tego szlacheckiego rodu. Spacerując usłyszał wołanie z drogi.

    Odwracając się, zobaczył dawnego przyjaciela, który razem z polskimi żołnierzami postanowił walczyć u boku Napoleona i najwidoczniej wracał teraz razem z rozbitą armią z Moskwy. Już na pierwszy rzut oka spod rozpiętego, zimowego płaszcza widać było, że poszarzały mundur z wypłowiałymi lampasami zniósł wiele trudów walki. Mimo tego, wysoki mężczyzna o wyprostowanej, szczupłej sylwetce, wciąż prezentował się okazale. Był starszy od Tadeusza, nieogolona twarz i czarny wąs dodawał mu dodatkowej powagi. Silne, masywne ramiona były wynikiem wytrenowania w wieloletniej służbie w wojsku.

    Elżbieta słysząc przybycie gościa w pośpiechu zeszła na dół, a gdy zobaczyła w drzwiach Jana jej serce mocniej zabiło. Zbiegając parę ostatnich schodków, rzuciła mu się na szyję całując w policzek. Jej oczy błyszczały, rumiane policzki miejscami zlewały się z nielicznymi, drobnymi piegami. Rozszerzająca się ku dołowi suknia zakończona była delikatną falbanką, zebrana w talii gorsetem podkreślała jej zgrabną sylwetkę. Spięte w pośpiechu włosy rozsypały się na ramiona, kiedy z impetem wpadła w objęcia Jana. Gdy spojrzał w jej uśmiechnięte, zielone oczy, których odcień podkreślała pastelowa zieleń sukni, w myślach powiedział do siebie, „ależ wyrosła, zmieniając się z dziecka w piękną kobietę". Przegnał szybko takie myśli i otrząsnął się.

    Zawsze w sytuacjach jakiegokolwiek przejawu sympatii i uczuć siostry Tadeusza czuł się niezręcznie. Naprawdę niczego jej nie brakowało, ale zdając sobie sprawę z trybu życia, w którym nie był w stanie nigdzie zagrzać miejsca na dłużej, nie chciał rozbudzać jej nadziei i uczuć. Ciągle łudził się, że pójdzie po rozum do głowy i pozna jakiegoś wartościowego mężczyznę. Doskonale wiedział, że za mąż szły już młodsze od niej i odsuwając ją od siebie próbował sprawić, aby znalazła sobie partię bliższą swojego wieku.

    Jan znów poczuł znajomy zapach drewnianej podłogi, zatrzymał się i patrzył jak zimowe promienie słońca wpadały przez okna, rzucając świetliste smugi na stare meble i wypolerowane deski podłogi. W chwilach ciszy słychać było tykanie dużego, stojącego zegara w dębowej oprawie. Jan aż westchnął, tak lubił klimat tego domu, z lekko przymkniętymi oczami przywoływał w wyobraźni dawne czasy, kiedy przed laty z Tadeuszem dawali upust szaleństwom młodości. Wspominał też matkę Tadeusza, która mimo wielu kłopotów związanych z niesfornymi młodzieńcami, kochała ich obu jak synów. Myśląc o dawnych czasach, w odruchu spojrzał na obrazy na ścianach przedstawiające rodziców Tadeusza i Elżbiety. Z jednego patrzył na niego ojciec obojga z nieco posępnym obliczem, które dodawało mu powagi. Obok wisiała jego stara zniszczona już kościuszkówka. Na drugim pani Giedłowiczowa przedstawiona była jak zwykle z uśmiechem na ustach, który dodawał jej uroku.

    Jan skierował się do izby obok i podszedł do siedzącego przy dużym stole ojca Tadeusza, witając się serdecznie. Jako podlotki tyle razy słuchali z Tadeuszem opowieści Leopolda, widząc w nim autorytet, nie tylko jako ojca przyjaciela, ale również jako patrioty. Potrafił przekazać im idee i wartości przesycone polskością, nadzieje ludzi żyjących i trwających w niewoli zaborów. Nie zapomniał tego wszystkiego, ale teraz widział przed sobą starszego, poczciwego człowieka gasnącego u kresu swojej drogi życia.

    Leopold traktował Jana jak syna, oboje z żoną gościli go zawsze chętnie. Dużo przeszedł w życiu i nie raz służył szablą Rzeczpospolitej. U kresu życia nie chodził już i znacznie podupadł na zdrowiu. Zdawał sobie sprawę, że jego droga dobiega końca, jednak zachowując wciąż niezmącony umysł, interesował się bieżącymi sprawami kraju i obecnie przetaczającą się przez te tereny wojną.

    Po chwili wszyscy siedzieli przy dużym stole czekając na obiad. W trakcie posiłku chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o wyprawie Jana pod Moskwę.

    Siedzący w zamyśleniu Leopold nie odzywał się już więcej i wkrótce odprowadzony przez Zbigniewa, przepraszając wszystkich, położył się w swojej izbie, tłumacząc się zmęczeniem. Po chwili atmosferę rozluźniła swobodna rozmowa i żarty Jana, związane z przygodami w wojsku. Siedząc śmiali się i opowiadali sobie anegdoty, jakby wszechobecna w Polsce atmosfera wojny, która objęła część Europy ich nie dotyczyła. Długo rozmawiali nawet nie zważając, jak późno się zrobiło. Jan uprzedził, że chce porozmawiać jutro z Elżbietą, a Tadeusz zarządził, że wszyscy udadzą się na spoczynek. Służąca przygotowała pokój gościnny dla Jana i informując o tym dodała, że w izbie jest też napalone. Wkrótce wszyscy udali się do swoich pokojów wiedząc, że jutro będą mogli kontynuować rozmowę i ustalić najbliższe plany Jana.

    ***

    Niedaleko dworku, brodząc w głębokim śniegu, dwóch francuskich żołnierzy przedzierało się przez zaspy. Udało im się zbiec po niedawno przegranej walce z Kozakami, nie wiedzieli czy uda im się gdziekolwiek dotrzeć. Nie dość, że obaj byli ranni to jeszcze postępujące odmrożenia stóp i dłoni pogarszały sytuację. Przedzierali się przez śnieg ostatkiem sił, starszy z nich upadał co chwilę i wkrótce poczuł, że zaczyna tracić przytomność.

    Idący z nim przyjaciel z wysiłkiem trzymał pod pachą druha. Początkowo starszy żołnierz próbował pomagać powłócząc nogami, ale wkrótce opadł z sił i był tylko ciągnięty przez młodszego kolegę. Kiedy obaj stracili już jakąkolwiek nadzieję na ratunek, spostrzegli wyłaniający się na wzgórzu dworek.

    ***

    Tadeusz leżąc w łóżku próbował jeszcze czytać przy świecach, ale jego myśli zaprzątnięte były relacjami łączącymi Elżbietę i Jana. Nie chciał, aby siostra cierpiała przez swój afekt do przyjaciela, więc myślał nad wyjściem z tej sytuacji. Nagle usłyszał łomotanie do którejś z szyb w oknie, na tyle głośne, że oprócz niego usłyszeli je również pozostali domownicy. Ubierając się w pośpiechu, by sprawdzić co się dzieje, rozpoznał głos Zbigniewa.

    Tadeusz wypadając z pokoju ujrzał stojącego w drzwiach Zbigniewa i leżących w progu dwóch żołnierzy francuskich. Podchodząc do nich rzucił do Zbigniewa i zbiegającego właśnie schodami Jana.

    We trzech przenieśli żołnierzy do drugiego pomieszczenia gościnnego, znajdującego się najbliżej drzwi. Położyli rannych mężczyzn na łóżkach przy piecu, w którym od razu napalili. Po chwili dołączyły do nich Elżbieta i służąca, chcące zająć się ranami i odmrożeniami żołnierzy. Młodszy z mężczyzn starał się coś powiedzieć, Elżbieta uspokajała go mówiąc po francusku. Język francuski był w wyższych sferach drugim po polskim językiem obowiązkowym, nie tylko na salonach. Praktycznie dla każdego, dobrze urodzonego szlachcica nieodzowna była umiejętność posługiwania się tym językiem i znajomość literatury francuskiej.

    Mówił szeptem, więc Tadeusz musiał się pochylić nad leżącym, aby cokolwiek usłyszeć. Wsłuchiwał się coraz bardziej zaskoczony słowami mężczyzny. W pewnym momencie powiedział coś po francusku, starając się uspokoić żołnierza i położył mu dłoń na ramieniu. Jednak mężczyzna nie dawał za wygraną i łapiąc za rękaw pochylonego nad nim Tadeusza, próbował mówić dalej. Po chwili Tadeusz potwierdził skinieniem głowy, że zrozumiał wszystko i dodał, że zajmie się wszystkim zgodnie z życzeniem żołnierza. Widząc, jak obie kobiety i Zbigniew opatrują przybyłych stwierdził, że w niczym już nie pomoże i poprosił Jana do izby obok.

    Stojący obok Jan patrzył z niedowierzaniem na przyjaciela. W tym momencie, wśród zapadającej za oknem nocy, dało się słyszeć tętent zbliżającego się konia. Jeździec spieszył się bardzo, usłyszeli głośne rżenie zwierzęcia, kiedy przybyły wyhamował konia z impetem takim, że zwierzę aż przysiadło na zadzie. Jan i Tadeusz pospiesznie wyszli sprawdzić komu zawdzięczają tą nagłą wizytę. W ciemności mroku niewiele było widać, ale kiedy jeździec zsiadł z konia, blask padający z okna domu oświetlił jego twarz.

    Tadeusz pospiesznie wszedł do izby, gdzie wciąż opatrywano francuskich żołnierzy. Elżbieta podniosła wzrok na brata i widząc wyraz jego twarzy wiedziała, że stało się coś strasznego. W izbie obok Jan wypytywał Sieniawę o szczegóły potyczki i liczebność sił kozackich.

    Tadeusz odwrócił się i pospiesznie podszedł do Jana i Sieniawy.

    Wrócił po chwili niosąc ubrania, mężczyźni zaczęli przebierać się w milczeniu. Stojący obok Tadeusz informował ich o dalszych planach.

    We trzech informując półprzytomnych Francuzów o tym co zamierzają, przenieśli rannych do piwnicy i polecili, aby nie odzywali się nawet słowem, cokolwiek by się działo. Na wszelki wypadek Sieniawa ukrył się w piwnicy razem z nimi, aby zbyt duża ilość mężczyzn nie wzbudziła podejrzeń Kozaków. Mundury ukryli razem z żołnierzami i zaczęli sprzątać w izbie, gdzie leżeli Francuzi, chcąc zatrzeć wszelkie ślady ich obecności. Palili w piecu ostatnie pokrwawione bandaże i pościel, kiedy usłyszeli jak przed domem zatrzymują się konie. Słysząc łomotanie do drzwi Tadeusz polecił Elżbiecie i Zbigniewowi, aby zostali z ojcem i nie wychodzili z izby. Po otwarciu drzwi do domu weszło dwóch żołnierzy, ubranych w dwurzędowe ciemnoniebieskie kurtki z białymi guzikami i wyłogami na kołnierzach. Na spodniach widać było białe lampasy. Było to dwóch Kozaków buskich, których pułki służyły pod rotmistrzem Aleksandrem Nikołajewiczem Czeczeńskim. Starszy, będący zapewne

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1