Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Cienie wspomnień
Cienie wspomnień
Cienie wspomnień
Ebook437 pages5 hours

Cienie wspomnień

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Co się stało kwietniowej nocy? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Noemie Pecheur, sarkastyczna była studentka szkoły artystycznej, łącząc siły z Jérémym Lavelle, bratem zaginionego Louisa, którego zniknięcie doprowadza narzeczoną do szaleństwa i ostatecznie zamyka w szpitalu psychiatrycznym. Gdy w mieście pojawia się detektyw Franclens, nawet amnezja nie powstrzymuje Noemie przed walką o prawdę.
Duet pozornie nieznoszących się głównych bohaterów prowadzi śledztwo, przechodząc przez gąszcz kłamstw oraz prawd zakopanych głęboko w pamięci, walcząc z nieustannymi przeszkodami stawianymi przez tajemniczą postać, która zawsze jest krok przed nimi oraz z nieuchronnym uczuciem, jakie rodzi się między Noemie a Jérémym.
Ile sekretów można wygrzebać z umarłych wspomnień? Jak daleko można się posunąć w imię miłości? A przede wszystkim, czy rozwiązanie zagadki na pewno przynosi wolność?
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateApr 21, 2015
ISBN9788378594925
Cienie wspomnień

Related to Cienie wspomnień

Related ebooks

Reviews for Cienie wspomnień

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Cienie wspomnień - Cassandra J. Ellen

    zaryzykujesz?

    ROZDZIAŁ DRUGI

    Dziesięć minut później Jérémy majstrował przy zamku drzwi do posiadłości Corbeau, a w tym samym czasie Noemie stała nieopodal, wypatrując, czy nikt ich nie zauważy. Miała założone na piersiach ręce i naburmuszoną minę.

    — Ty idiotko, włamujesz się do domu w biały dzień i to z chłopakiem, którym gardzisz i pomiatasz — rugała samą siebie. — Aplauz dla ciebie.

    — Nie marudź, wchodź — odezwał się w końcu Jérémy, wskazując ręką otwarte drzwi. Schował do kieszeni spodni kawałek podłużnego metalu, którym posłużył się, by otworzyć zamek. — Jeszcze może się na coś przydać — mrugnął okiem do dziewczyny, na co ta otrząsnęła się z obrzydzeniem.

    Posiadłość Corbeau opuszczono rok wcześniej, wtedy, gdy Esther została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Ludzie mówili, że rodzina desperacko szukała nowego nabywcy, próbowała również wynajmować dom, jednak nigdy im się to nie udało, nie było logicznego wytłumaczenia, plotki głosiły jednak, że rodzina Corbeau chciałaby wraz z domem przekazać klątwę komuś innemu. Mówiąc klątwa, ludzie mieli na myśli niekończące się problemy i nieszczęścia, jakie spotykały mieszkańców tego domu.

    Kiedy Noemie przekroczyła próg, widziała jedynie ciemność poza kwadratem światła, które wpadało przez wejście, jednak chwilę później Jérémy zamknął i ten dopływ jasności. Stała na podłodze, którą znała perfekcyjnie, choć była szczegółem z łatwością mogącym opuścić umysł z przyczyn naturalnych, większość wspomnień dotyczących Esther utkwiło w niej jednak bez możliwości skasowania nawet przez amnezję. Stojąc tam, doskonale wiedziała, że niedaleko przed nią znajdował się drewniany stolik, a na nim coś w stylu fontanny określanej przez Noemie magiczną, ponieważ nie potrafiła zrozumieć, jakim sposobem nieprzerwanie płynęła z niej woda. Pamiętała, jak Esther siadała przy fontannie i muskała taflę wody opuszkami palców, jak wówczas świeciły jej ciemne oczy, jak drżały delikatne ramiona.

    Przy wschodniej ścianie znajdowała się antyczna sofa, gdzie wysiadywała Madame Corbeau, zaczytując się w powieściach wojennych, obok zaś mieściła się drewniana szafka zamknięta na klucz, w której chowane były listy do rodziny i rachunki. Naprzeciw eksponował się ogromny kominek, w którym ogień migotał niezależnie od pory roku czy godziny w ciągu doby. Madame Corbeau uwielbiała jego ciepło, którego nigdy nie otrzymywała od męża. Noemie nie pamiętała twarzy Madame Corbeau, czasem, gdy zaciskała powieki i uporczywie przywoływała wspomnienie matki Esther, udało jej się ujrzeć zgrabną sylwetkę osnutą zapachem lawendy z domieszką jakiegoś silnego uczucia, nie była pewna, czy dobrego. Przy zachodniej ścianie rozwieszona była kolekcja obrazów znanych i nieznanych artystów, jedyne, co łączyło poszczególne prace był ich nieskazitelnie mroczny klimat, przy którym odwiecznie wychowywała się Esther. A na wprost drzwi znajdowały się majestatyczne schody, na których Noemie widziała przyjaciółkę za każdym razem schodzącą z gracją, by się przywitać. U sufitu pobłyskiwały subtelne kryształki, z których zbudowany był żyrandol idealnie rozświetlający cały hall. Esther mówiła, że kiedyś spadnie i zabije ich wszystkich, niby z czarnym humorem, jednak Noemie widziała wówczas w jej oczach błagalne przebłyski.

    — Gdzie tu się… — mruknął z zapytaniem Jérémy, szukając włącznika. — O, właśnie.

    Chwilę później żyrandol u sufitu wypuścił spomiędzy kryształów strumienie światła, opiekuńczo i błyskawicznie ogarniające całe pomieszczenie. Oczom Noemie i Jérémiego ukazał się zakurzony, ozdobiony pajęczynami hall i znajdujące się w nim meble zakryte prześcieradłami, które niegdyś mogły być białe. Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i postąpiła kilka kroków ku fontannie pośrodku pomieszczenia, kiedy zatrzymał ją Jérémy głośnym, teatralnym westchnieniem.

    — Co nas powstrzymuje przed wypiciem herbaty i rozpaleniem w kominku, by ostatecznie usiąść na dywanie i rozmawiać o historii tej rezydencji? — mówił, rozglądając się wokół. — Ach, no tak. Pewnie fakt, że się tu włamaliśmy.

    — Proszę mi wybaczyć, zmyliło mnie to wtargnięcie na teren posesji w środku dnia — odgryzła się, po czym podążyła w kierunku schodów.

    Jérémy uniósł kącik ust w kpiącym grymasie, a następnie poszedł w ślad za dziewczyną. Weszli na pierwsze piętro, a kiedy stanęli w korytarzu, Noemie zakręciło się w głowie. Przyłożyła dłonie do skroni, marszcząc brwi. Czuła to. Nie była do końca pewna, co właściwie, jakaś energia naparła na nią, przywołując obrazy niczym ostrza rysujące psychikę.

    Filiżanka, szyba, krople deszczu, zniekształcone słowa…

    Ból.

    Z jej gardła wydarł się paraliżujący wrzask, zgięła się w pół i upadła na zakurzoną podłogę. Wbiła paznokcie w dywan, zagryzła wargi do krwi.

    Spływająca po filiżance kropla herbaty, deszcz bezwzględnie tłukący w szybę z zewnątrz, poruszające się usta, słowa, słowa, słowa, których nie może słyszeć, nie potrafi słyszeć, nie chce…

    Jérémy położył dłoń na jej drżącym ramieniu, przerażony sytuacją. Próbował pomóc jej wstać, jednak Noemie była w zupełnie innym świecie. Otwarte oczy błądziły po pomieszczeniu, jednak świadomie nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Złapał ją w kolanach i krzyżu i podniósł, po czym otworzył kopniakiem najbliższe drzwi i położył ją na łóżku osnutym białym prześcieradłem. Nagle przybierając na sile, zdarł z okna deski. Do pokoju wpadły wścibskie, choć nieznaczne promienie słońca, spadając na postać wijącą się na łóżku.

    Nie wiedział, co zrobić. Nie wiedział, co się dzieje. Widział jedynie Noemie pogrążoną w amoku, wrzeszczącą jakby była opętana. Zbiegł na dół, by znaleźć wodę. Otworzył drzwi od kuchni, zapalił światło, sięgnął do szafki, skąd wyjął brudną szklankę, jednak w kranie nie było ani kropli. Przeklął głośno. A kiedy się odwrócił, wrzasnął w przestrachu, szklanka zaś wyśliznęła się z rąk i upadła na podłogę.

    — Jezu Chryste — zdołał wychrypieć.

    Przed nim stała roztrzęsiona Noemie, wbijając w niego wrzeszczący wspomnieniami wzrok. Z podłużnych ran na policzkach spływała krew, Jérémy instynktownie spojrzał na dłonie dziewczyny, paznokcie zdobiła czerwień. Przełknął chęć zwymiotowania i powoli podszedł do Noemie. Wyciągnął rękę, by w końcu dotknąć drżącej skóry. Z gardła dziewczyny wydobył się ciężki oddech.

    — Gdzie jesteśmy? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu jak gdyby nigdy nic. — Czy to to, co chciałeś mi pokazać? Wiesz, może w twoim ograniczonym świecie nikt nie wie, czym jest kuchnia, ale uważam, że dla Esther nie jest to żaden sekret.

    Chłopak zmarszczył brwi i odszedł od dziewczyny o kilka kroków. Oparł się o szafkę, jedną dłonią trzymając blat, by się nie przewrócić, a drugą zasłaniając usta.

    — Coś cię boli? — zapytała, lustrując go wzrokiem. — Nie, żeby mnie to obchodziło…

    — Noemie — wychrypiał, kładąc drugą dłoń na blacie. — Do jasnej cholery, co to wszystko miało znaczyć?

    Uniosła brwi w szoku.

    — Gdybyś mi powiedział, o co chodzi, może byłoby łatwiej…

    Jérémy gwałtownie zbliżył się do dziewczyny i ścisnął jej ramiona, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Przerażona jego zachowaniem, próbowała go odtrącić, jednak był niebywale silny.

    — Powiedz, że to żart! — warknął.

    — Zostaw mnie! — krzyknęła. — Coś cię opętało czy jak?

    Parsknął szaleńczym śmiechem.

    — Mnie? Mnie coś opętało? To ty rzucałaś się, jakby coś maltretowało cię od środka!

    Noemie przestała rzucać się w jego ramionach i spokojnie spojrzała na strach wypisany na jego twarzy. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale zdziwienie pochłonęło wszystkie możliwe słowa. Chłopak puścił, następnie odwrócił się i podszedł do okna, wyglądając na ogród.

    — To się zdarza często — bardziej stwierdził, niż zadał pytanie. — Ataki. Nawroty pamięci. Jedno z najkoszmarniejszych wspomnień wraca głuchym bólem.

    Dziewczyna spuściła wzrok. Przyjrzała się zasychającej krwi na dłoniach i wytarła je o płaszcz.

    — Czasami — odparła. — Nieczęsto. Dlatego się tym nie przejmowałam. Raz zdarzyło się na przystanku autobusowym, ale zwykle w pomieszczeniach.

    Pokiwał głową.

    — Od dawna?

    — Nie musisz o tym wiedzieć, powiedziałam, co powinnam była wyjaśnić, to wszystko.

    Odwrócił się i spojrzał na jej pewną siebie twarz.

    — A domyślasz się… — zaczął.

    — Nie, Jérémy — przerwała — nie mam pojęcia, co takiego mogło się stać.

    Westchnął z rozczarowaniem, po czym wzruszył ramionami i opuścił kuchnię. Dziewczyna przez moment śledziła jego kroki wzrokiem, by następnie podążyć za nim. Nie spodziewała się, że atak może nastąpić w tym miejscu, choć było to prawie oczywiste, posiadłość Corbeau przez całe jej życie wsiąkała w każdą jej część, każdą sekundę, czasem nawet niekoniecznie spędzoną w tych murach.

    — Jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię w tym stanie, przysięgam, zostawię cię samą i za cholerę nie będę miał wyrzutów sumienia — oznajmił, wchodząc po schodach.

    — Chyba byłabym w stanie to zrozumieć. Brak jakiegokolwiek sumienia wszystko tłumaczy.

    Uniósł kącik ust w półuśmiechu i spojrzał przez ramię.

    — Znasz to z autopsji?

    — Zacznijmy od tego, że jeśli twój sekret mnie nie zaskoczy, ani w żadnym stopniu nie pomoże, nie będę musiała już nigdy przebywać w twoim towarzystwie — odparła.

    — Uwierz mi albo i nie, jak chcesz, ale to, co dla ciebie przygotowałem, sprawi, że twoje piękne oczy wypadną z zaskoczenia.

    Noemie zawstydziła się mimowolnie, a ten fakt jeszcze bardziej spotęgował występujący rumieniec na jej policzkach, co było do niej zupełnie niepodobne.

    — Uważasz… że są piękne?

    — Miałem do wyboru jeszcze przymiotnik „psychopatyczne", ale ze względu na sytuację wybrałem ten mniej szczery.

    Dziewczyna zmrużyła oczy i uśmiechnęła się bardziej rozbawiona niż obrażona.

    — Zamknij się i prowadź — powiedziała, popychając go do przodu.

    Gdy byli w korytarzu, Jérémy spojrzał kątem oka na Noemie, bojąc się, że atak się powtórzy, lecz ona, widząc jego zachowanie, przewróciła oczami i szybkim krokiem poszła przed siebie.

    Chłopak kroczył tuż za nią, by w końcu położyć jej dłoń na ramieniu. Noemie zatrzymała się, spoglądając na ścianę przed sobą. Była pusta, odrapana z beżowej, nijakiej tapety, zupełnie pozbawiona stylu. I niepasująca do reszty domu.

    — Tak, Jérémy, jesteś genialny — oznajmiła Noemie po chwili. — Nikt nie spodziewałby się, że w tym domu jest ściana.

    Jérémy pokręcił głową i przecisnął się obok Noemie, by następnie uklęknąć w kącie i zacząć dłubać kawałkiem metalu.

    — Och, to iście fascynujące, to całe twoje poczynanie, Jérémy. Nie mogę wręcz oderwać wzroku! — Noemie tupnęła kilka razy nogą o podłogę. — No dobra, już mi się odechciało, kiedy podadzą przekąski?

    — Noemie! — mruknął chłopak, wyraźnie zdenerwowany. — Porzucisz wreszcie te wieczne wyrazy drwiny i będziesz choć przez moment poważna?

    — A wiesz, że się nad tym zastanawiałam? — Dziewczyna założyła ręce na biodra. — Ale to szybko mi się znudziło.

    Chłopak westchnął ze zrezygnowaniem, a po chwili podniósł się z podłogi, chowając kawałek metalu z powrotem do kieszeni. Spojrzał na Noemie i wskazał jej ścianę.

    — Proszę — powiedział. — Możesz popchnąć.

    — Och, dziękuję, marzyłam o tym — powiedziała dziewczyna, po czym podeszła do ściany i naparła z całej siły. Ściana ani drgnęła.

    Jérémy podszedł, nakazał Noemie się odsunąć, a następnie popchnął. Ustąpiła natychmiastowo, ukazując ciemne, niewielkie pomieszczenie.

    — Noemie, Noemie… — powiedział, pocierając o siebie dłonie i wchodząc do środka. — Jesteś taką amatorką.

    Dziewczyna puściła jego stwierdzenie mimo uszu i podążyła za nim, błyskawicznie tonąc w granatowej przestrzeni pachnącej starością. Pomieszczenie miało maksymalnie trzy metry kwadratowe, przeładowane tysiącem pudeł, regałów i książek, co optycznie pomniejszało przestrzeń.

    — Nikt o tym nie wie? — zapytała dziewczyna z niedowierzaniem. — Nikt oprócz wszechwiedzącego Jérémiego Lavelle?

    — Nie jestem pewien co do Esther, jeśli już mam być szczery — oznajmił ze skruchą w głosie. — Wybacz, ale musiałem jakoś cię zachęcić. Zresztą nie mówię też, że Esther wie o tym miejscu, po prostu jest to możliwe, ona wydaje się wiedzieć o wszystkim, co dzieje się wokół.

    — I co istnieje wokół — dodała Noemie.

    Jérémy uśmiechnął się znacząco.

    — Tak.

    Dziewczyna przełknęła ślinę.

    — Skąd więc masz pewność, że inni nie wiedzą? To przecież ich dom, a ty nie bywałeś tu zbyt często.

    — Kiedyś zostałem poproszony przez Madame Corbeau o przeszukanie posiadłości w celu znalezienia ewentualnych ukrytych pokoi — powiedział.

    — Ty? — zdziwiła się. — Ale po co ktoś miałby prosić ciebie o przeszukanie domu?

    — Trochę wiary, Noemie — mruknął chłopak, przemieszczając się w głąb pokoju i włączając światło w telefonie, który następnie położył na regale tak, że oświetlał niemal całe pomieszczenie. — Byłem zaufaną osobą, bratem cudownego Louisa Lavelle, a w dodatku tamtego roku zacząłem pracować u Alberta Gaultiera, architekta, podczas ostatniego roku studiów, z początku dość sceptycznie podchodził do moich umiejętności. Wszyscy wiedzieli, że się tym interesuję, architekturą, znałem się na budynkach, w szczególności pochodzących z osiemnastego wieku jak ten. Słuchy doszły Madame Corbeau. Nigdy jednak nie wyjaśniła powodów tego zlecenia. Powiedziała tylko, bym to zrobił. To wszystko.

    — Więc… Skoro o tym nie wie, a znalazłeś pokój…

    — Okłamałem ją, wielkie mi co — machnął ręką. — Dostałem pieniądze. Przeszukałem dom. Znalazłem tylko jedno takie pomieszczenie. A to, co jest w tym pomieszczeniu, Noemie… Sama zachowałabyś to dla siebie. To skarb. Chory, ale skarb.

    Dziewczyna uniosła kąciki ust w uśmiechu pełnym chytrości i dumy.

    — Nie mogę się nadziwić, przynajmniej jeden Lavelle potrafi knuć spiski — powiedziała, powodując u chłopaka niepojęte poczucie docenienia.

    — Poczekaj tylko, aż to znajdę — dodał. — Gdzieś tu jest, schowałem jeszcze głębiej, by w razie czego nikt inny nie znalazł.

    Noemie rozejrzała się wokół z ciekawością.

    — Mieszkali tu przecież tak długo, a nikt nie odnalazł tego pokoju? To zaskakujące.

    — Ludzie nie zwracają uwagi na szczegóły, nie szukają, ponieważ nie chcą znaleźć, boją się pytań, ponieważ nie znają odpowiedzi, nie potrzebują dodatkowych problemów. A tajemnice są kwintesencją problemów, sama wiesz.

    Noemie przecisnęła się między pudłami a regałem zajmującym centralne miejsce w pomieszczeniu, by dojść do półki, na której znajdowały się książki. Oczyściła rękawem okładkę pierwszej i westchnęła z zachwytem. Najstarsze wydanie wierszy Clémenta Marota, jakie kiedykolwiek widziała. Musiało być cenne. Niechętnie odłożyła książkę na miejsce, po czym odwróciła się do Jérémiego. Chłopak szukał czegoś wśród pudeł oblegających podłogę. Noemie skierowała się ku regałowi w kącie pomieszczenia, przejrzała szare okładki książek, by w końcu zdjąć z najwyższej półki niewielkie, prostokątne pudełko. Starła dłonią kurz z wieka, a następnie je uniosła. To, co ujrzała w środku, wywołało u niej nieme, acz paraliżujące przerażenie, jakby romansujące jednocześnie z podnieceniem. Wybałuszone oczy przeniosła na klęczącego na podłodze chłopaka, wciąż zajętego poszukiwaniami. Błyskawicznie wyjęła wszystkie przedmioty z pudełka i włożyła je do kieszeni płaszcza, po czym sam pojemnik odłożyła na miejsce. Oniemiała, wpatrywała się w Jérémiego, właściwie go nie widząc. W umyśle analizowała natłok pytań, jednak na żadne nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

    Jérémy nagle zerwał się z podłogi i w przestrachu spojrzał na Noemie. Dziewczyna zamrugała kilka razy, wyrywając się z zamyślenia.

    — Słyszałaś? — szepnął.

    — Co?

    W tym momencie dobiegł ich odgłos kroków na schodach. Jérémy momentalnie złapał Noemie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się tępo w koniec korytarza, kiedy chłopak w tym czasie przesuwał ścianę. Ktoś szedł w ich kierunku, był coraz bliżej, coraz głośniej sapiąc, coraz większy przynosząc strach. Noemie skierowała się do pokoju, do którego poprzednio przeniósł ją Jérémy, wołając chłopaka. Zamknęli za sobą drzwi i wsunęli się pod łóżko. W tym pokoju było jasno, zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej, popełnili błąd, ukrywając się akurat tutaj. Nie było jednak odwrotu. Znajdowali się w zamknięciu. Były dwie możliwości — albo zostaną znalezieni i ukarani grzywną za wtargnięcie na teren prywatny, albo zostaną znalezieni i zaatakowani. Nie mieli pojęcia, kto wszedł do posiadłości. Mógł być to każdy.

    Klamka się poruszyła. Noemie pisnęła cicho, po czym przycisnęła dłoń do ust. Zamknęła oczy, obydwoje wstrzymali oddech. Jérémy widział czarne, zabłocone buty stąpające po podłodze i masywną łopatę sunącą po parkiecie. Kilka kroków w stronę okna. Odwrót. Kilka w stronę szafy. Cisza. I nagle przerażający odgłos metalu roztrzaskującego drewno. Zadrżeli. „Tylko nie tutaj, nie tutaj, nie do łóżka, nie tutaj" — powtarzała w myślach Noemie. Odwrót. Wolny, jakby wszystko to trwało całe godziny. Jeden krok w stronę łóżka. I drugi. Powoli, z chorobliwą wręcz dokładnością. Trzeci. Czwarty. Jérémy musiał podciągnąć kolana, by czubki czarnych butów nie dotknęły jego nóg. Cisza. Martwa, nieznośna cisza. W powietrzu czuć było wręcz uniesioną nad łóżkiem łopatę, niby niepozorne narzędzie, nieopisany jednak strach przynosił obrazy krwi zalewającej parkiet. Cisza. Po ciele Jérémiego spływał zimny pot. Modlił się, wbijając wzrok w czarne buty przy łóżku.

    — Amen — zdążył wyszeptać, gdy dźwięk kolejnych kroków rozległ się w jego umyśle niczym wybuchająca bomba.

    Kolejne, szybkie kroki w stronę wyjścia. Nie mógł uwierzyć, kiedy czarne buty zniknęły z pola widzenia.

    Jérémy długo wpatrywał się w ubłocone ślady, które pozostawił człowiek, ewidentnie chcący zamordować jego i Noemie. Po jakimś czasie usłyszał odjeżdżający samochód, jednak nawet to nie zdołało go uspokoić. Chłopak nie był pewien, jak długo tam jeszcze leżał, skupiając wzrok w jednym punkcie, może godzinę, może krócej. Noemie wciąż miała zamknięte oczy, nie wiedział, czy zemdlała, czy tak jak on tkwi w oniemieniu spowodowanym strachem. W pewnym momencie odwrócił się i otulił jej postać zaabsorbowanym wzrokiem. Nieśmiałe promienie słońca muskały prawy policzek, resztę pozostawiając w łasce ciemności. Obydwoje byli sparaliżowani przerażeniem. Jérémy położył powoli głowę na deskach parkietu, nie odrywając wzroku od dziewczyny. Po chwili zamknął oczy, choć wszystko wewnątrz kazało mu uciekać, ciało jednak odmawiało posłuszeństwa. Noemie rozwarła powieki, lecz na nic to się zdało, niewiele potrafiła dostrzec, szok niczym mgła przysłaniał rzeczywistość. Odsłoniła usta i wypuściła powietrze. Przewróciła się na plecy i przymknęła oczy, poddając się sennej ciszy.

    Żadne nie zauważyło, że uporczywie trzyma drugie za dłoń.

    * * *

    — Myślę, że powinniśmy już iść, Jérémy.

    Dziewczęcy głos wyrwał chłopaka ze snu. Kiedy otworzył oczy, ujrzał jedynie ciemność. Chciał się podnieść, jednak uderzył głową o spód łóżka.

    — Cholera — warknął, próbując się wydostać. — Myślałem, że to był jakiś chory sen.

    — Miałeś nadzieję — poprawiła go Noemie, siedząca przy oknie i paląca papierosa. — I nie, nie była to aluzja do tego, że po prostu nie potrafisz myśleć.

    Chłopak zmarszczył brwi.

    — Czy ty w każdej sytuacji potrafisz być tak sarkastyczna?

    — To żadna umiejętność — odparła, drapiąc się kciukiem w czoło. — W tym świecie sarkazm jest podstawą przeżycia. — Zaciągnęła się. — Jak larwy dla Beara Gryllsa.

    Jérémy westchnął ciężko i przeniósł wzrok na łóżko. W oczy rzucił mu się niewielki przedmiot, dopiero, gdy ujął go w dłonie, rozpoznał amulet. Ciężki metal wybrudzony znaczną ilością mokrej ziemi. Jérémy otrzepał wisior z brudu, a kiedy ujrzał rzeczywisty kształt, ze strachu i zaskoczenia odrzucił go od siebie.

    — Co jest, Jérémy? Czyżbyś zobaczył amulet, który Esther podarowała Louisowi i który nie miał żadnego prawa znaleźć się w tym pokoju?

    Chłopak rzucił jej spojrzenie z zamiaru groźne, jednak zbyt wiele było w nim przerażenia. Noemie zeskoczyła z okna i trzymając papierosa w ustach, podniosła wisior z podłogi, po czym włożyła w dłonie Jérémiego.

    — To należy do twojego brata, nie mojego, ty się tym zajmij — oznajmiła.

    — Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza? — zapytał, przewracając amulet w dłoniach. — Zmienia wszystko.

    Dziewczyna westchnęła ciężko.

    — Nie interesuje mnie to za bardzo, chcę tylko wrócić do domu — mruknęła.

    — Ten mężczyzna… Ten, który tu był…

    — Nie, Jérémy, to nie…

    — Louis. — Chłopak ścisnął wisior w dłoni. W głowie wirowało mu tysiące pytań, a gdzieś w głębi duszy pojawiła się iskierka nadziei. — To musiał być on.

    Noemie zgasiła papierosa o ścianę, pozostawiając ciemny ślad, po czym spojrzała daleko za okno.

    — Węzeł celtycki miał symbolizować ich miłość i umacniać uczucie. Nie rozstawał się z nim. Nigdy — powiedział chłopak.

    — Nawet po śmierci? — prychnęła, kątem oka obserwując Jérémiego.

    — On żyje. Oczywiście, że żyje.

    — Więc co się z nim stało?! — krzyknęła.

    Zapanowała cisza. Żadne nie znało odpowiedzi, tajemnica niczym klątwa dręczyła ich, raniąc mnóstwem przypuszczeń, które nasuwała im przed nos.

    — Nie wiem, nikt nie wie — mruknął, chowając amulet do kieszeni. — Może miał problemy, o których nie chciał nikomu powiedzieć, może wciąż je ma, dlatego nie chce się ujawnić. Myślisz, że nie szukaliśmy? Nie było dochodzenia? Śledztwa? To przez cały ten zamęt Esther postradała zmysły, a ty nic nie pamiętasz.

    — Nie było niczego, co miałabym zapamiętać z tamtej nocy — odparła. — Widocznie stało się coś złego, okrutnego, ale miało związek ze mną. Wszyscy kierują uwagę na jego zniknięcie, ale nikt nie zada sobie pytania, czy aby nie stało się coś okropnego mnie, że wyparłam to z pamięci? Dlaczego interesujecie się tylko nim? Moja amnezja nie ma z nim nic wspólnego.

    — Tego nie wiesz.

    — Ty też nie.

    Jérémy odwrócił wzrok od roztrzęsionej postaci Noemie i usiadł przy ścianie. Śledził wzrokiem odbicia butów na parkiecie, które zostawił tajemniczy mężczyzna. Które zostawił brat. Był tego pewien. Nie do końca potrafił wszystko wyjaśnić, ale czuł, wiedział, że wreszcie zbliżył się ku odpowiedziom, może nie tyle, ile by chciał, ale z pewnością zrobił postępy.

    — Szukał czegoś — kontynuował rozmyślania. — Może dokumentów, może pieniędzy. Nie mogę tego określić, nie mam pojęcia, czy wszedł w zatarg z mafią… — Zaśmiał się sam do siebie. — Może mafia to za duże słowo. Zresztą, Louis? Był najporządniejszą osobą, jaką znałem. Znam — poprawił się momentalnie. — Przyszedł tu i… Ale po co była mu łopata? — Zastanowił się. — Pewnie przestraszył się hałasów i wziął ją do obrony… I wtedy zorientował się, że jestem pod tym łóżkiem. Dlatego odszedł, nie chciał się ujawnić. Tylko co mu podpowiedziało?

    — Może twój wielki łeb wystawał spod łóżka — zadrwiła Noemie, ale chłopak zdawał się nie usłyszeć, rozglądał się uważnie po pokoju.

    — Broszka — Jérémy zerwał się z podłogi i sięgnął po niewielki przedmiot, leżący tuż obok szafki. — Oczywiście. Musiała mi się odpiąć, kiedy ty rzucałaś się w moich ramionach, machając łapskami we wszystkie strony.

    Noemie spojrzała urażona, jednak nie zwrócił na nią uwagi, przejęty teorią, która kreowała się w umyśle.

    — Zauważył ją. — Uśmiechnął się do broszki, a następnie przypiął z powrotem do kieszeni. — „J i L" — Jérémy i Louis. Nienawidziłem tej broszki, nienawidziłem Louisa. — Westchnął ciężko i pokręcił głową do własnych wspomnień. — Muszę go odnaleźć. Muszę dowiedzieć się, gdzie się ukrywa.

    — Nie wiesz nawet, czy to był on — zauważyła Noemie.

    — A amulet? Nie wystarcza ci jako dowód? — upierał się. — Dlaczego jesteś taka sceptyczna wobec wszelkiej nadziei?

    Dziewczyna podeszła i spojrzała mu prosto w oczy.

    — Nie jestem sceptyczna, Jérémy — szepnęła spokojnie. — Po prostu wiem, że życie w zgodzie z rzeczywistością jest bezpieczniejsze niż uczucie rozczarowania.

    Podniosła z podłogi torbę, zarzuciła na ramię, po czym wyszła z pokoju.

    Jérémy oniemiał na moment, lecz po chwili wybiegł z pomieszczenia i dogonił Noemie. Pociągnął za sobą drzwi domu, zatrzasnęły się za nim, jakby przekazały już nadmiar informacji. Kroczył u boku Noemie po asfaltowej uliczce, nie odzywał się jednak, wpatrywał się tylko, jak dziewczyna w zdenerwowaniu dopala kolejnego papierosa, a później odrzuca go od siebie z impetem. Ciemne włosy falowały w wietrze, podobnie jak rozpięty, obłocony płaszcz.

    Szli w zupełnym milczeniu, pozwalając tysiącom pytań wisieć nad sobą. Noemie była zmęczona dzisiejszym dniem, nie miała sił, by zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło. Czasami pozwalała sobie nie myśleć wcale, znacznie częściej, niż powinna. Wmawiała sobie, że kiedyś też tak było, kiedyś też przestawała myśleć na długie momenty i dlatego niewiele pamięta. Nie znosiła ludzi, którzy jeszcze niedługo po całym tamtym zdarzeniu przychodzili i wszyscy zadawali jedno, idiotyczne pytanie: pamiętasz mnie?. A kiedy kręciła głową, milkli momentalnie, pozbawieni sensu istnienia przy jej boku. Nikt z nich nie wiedział, że ich nie potrzebowała. Nie potrzebowała nikogo. Ani jednej, pieprzonej jednostki w całym swoim świecie, a przybywały bezimienne masy, by wzbudzić jeszcze silniejsze pragnienie posiadania przy introwersyjnej postaci osoby, której nie mogła zobaczyć. Esther.

    — To tutaj — oznajmiła, wskazując swój dom.

    Jérémy zlustrował niewielki budynek obojętnym wzrokiem.

    — Czyli nasza umowa… — zaczął chłopak, przeczesując dłonią włosy. — Nie zdołałem tego znaleźć, nie wiem, może… Może gdybym jeszcze poszukał… Tam jest dużo gratów, sama widziałaś. Odłożyłem na miejsce, ale… Zresztą, przez to, co tam nas zastało, raczej nie ma sensu wracać. A pewnie nie chcesz pomóc w poszukiwaniu Louisa, co? — Spojrzał błagalnie, ale tylko uśmiechnęła się pogardliwie. Westchnął ciężko i odwrócił wzrok.

    Słyszała, że mówił coś jeszcze, gorączkowo próbował wytłumaczyć i w jakiś sposób ją przekonać, jednak wszystkie dźwięki zaszły mgłą, kiedy ujrzała czarny samochód stojący przy domu.

    — W takim razie już nigdy się nie zobaczymy, przyrzekam.

    Noemie obserwowała beznamiętnym wzrokiem, jak wysoka postać Jérémiego oddala się, aż w końcu znika w rogu ulicy. Dziewczyna odkleiła włosy od policzka, przez co poczuła zadrapania na skórze. Skierowała się ku drzwiom, wygrzebała z torby klucze i weszła do środka. Kuchnia pachniała inaczej niż zwykle. Nie zimną samotnością i pustką, raczej przypaloną pizzą z supermarketu. Noemie zrzuciła torbę z ramienia i w biegu zdjęła płaszcz, po czym rzuciła go na krzesło. Zaabsorbowana weszła do salonu, gdzie zobaczyła ojca oglądającego telewizję. Mimo że miała nadzieję ujrzeć tę sytuację, nie przeszło jej choćby przez myśl, że mogłoby to się rzeczywiście wydarzyć.

    — Tato?

    Mężczyzna o ciemnych włosach przyprószonych siwizną odwrócił się w jej stronę, po czym złapał pilota i wyłączył telewizor. Był trochę podenerwowany, jakby jej oczekiwał, jednak cień tego uczucia szybko zniknął, gdy musiał spojrzeć w jej oczy. Miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie od garnituru, typowy ubiór, nigdy z niego nie rezygnował, nawet gdy wracał do domu, zdejmował jedynie krawat i marynarkę.

    — Wreszcie jesteś — powiedział z ulgą w głosie. — Zrobiłem obiad, ale już nie ma.

    — No nie, a miałam tak ogromną ochotę na przypaloną pizzę.

    Mężczyzna uśmiechnął się, co podkreśliło jego zmarszczki. Roześmiane oczy skierował na rany dziewczyny.

    — Co się stało? — wskazał na zadrapania na policzkach. — Czy znów…

    — To nic takiego — machnęła ręką. — Naprawdę, zaraz się zagoi.

    Chciał ją przytulić, ale się odsunęła.

    — Zauważyłam samochód przed domem — powiedziała. — Mercedes. Twój osobisty, nie służbowy. Przyjechałeś na dłużej, prawda?

    Uśmiechnął się na znak potwierdzenia.

    — Dzieje się coś ważnego? Coś wielkiego? — zmienił temat. — Spotykasz się z kimś?

    — To, co zwykle. Życie — odparła. — I przecież dobrze wiesz, że nie mogłabym się z nikim spotykać.

    Pokiwał głową. Na moment zapadła niezręczna cisza. Noemie wpatrzyła się w oczy ojcu, kształtem były podobne do jej własnych. Był świetnym aktorem, jeśli chodziło o zatrzymanie tajemnicy.

    — Wziąłeś urlop — powiedziała po chwili. Mężczyzna pokiwał głową. — Cóż, nie mogę powiedzieć, że byłam na to przygotowana… — stwierdziła. Takie sytuacje nie zdarzały się często. Właściwie nigdy. — Zrobić ci herbatę? Chcę nastawić wodę, więc przy okazji…

    Zaprzeczył. Noemie uśmiechnęła się delikatnie.

    — Będzie dobrze — zapewniła. W jej głosie nie było ani szczypty uczucia, jedynie czysta wiedza. — Zrobię jednak tę herbatę.

    ROZDZIAŁ TRZECI

    Nim słońce leniwie wyłoniło się zza horyzontu, Noemie zdążyła zrobić trzy rzeczy: wygrzebała się z łóżka, co nigdy nie sprawiało jej żadnych problemów, nie sypiała dobrze, za to łatwo się budziła; prychnęła z dezaprobatą na swój widok w pokrytym smugami lustrze, wczorajszy delikatny makijaż rozpłynął się po policzkach, a wokół oczu stworzył czarną aureolę; i spaliła sześć papierosów, jeden za drugim, siedząc na zimnej podłodze w łazience i wpatrując się w jedno ze zdjęć, które ukradła wczorajszego dnia z ukrytego pokoju. Analizowała je okiem znawcy, interpretując wszelkie kolory i symbole. Bała się skupić na sensie, który odznaczał się jaskrawymi konturami, bała się skupić na pytaniach, które błądziły wśród nieistotnych faktów. Chciała je spalić. Chciała patrzeć, jak płonie, czuła tę potrzebę w głębi serca, jednak nie potrafiła się poruszyć. Kiedy ogień pożerający siódmy papieros musnął jej palce, w końcu nabrała odwagi, by spojrzeć prawdzie prosto w oczy.

    I nagle pochłonęło ją niebywale silne uczucie. Nie zdołała go rozpoznać, nigdy nie czuła w podobny sposób. Odrzuciła fotografię i zgasiła papierosa o płytki. Odetchnęła głęboko, zagryzła wargę, założyła włosy za ucho. Wstała, okrążyła kilka razy zdjęcie, po czym usiadła z powrotem przy ścianie i wzięła je w dłonie. Pomyślała, że czuje się zdradzona. Ale pamiętała, jak smakuje zdrada, krwią z rany zadanej przez osobę, której nigdy by się o to nie posądzało. Teoretycznie wszystko do siebie pasowało. Ale w praktyce nie czuła krwistego smaku zdrady. Raczej pożerający wnętrze strach.

    Zdjęcie przedstawiało mężczyznę o ciemnych włosach przyprószonych siwizną w garniturze Hugo Bossa, tego była pewna. Miał przymknięte oczy i uniesiony kącik ust, na zdjęciu widać było lewy profil. Silne, męskie dłonie utrzymywały w talii zgrabną kobietę w czarnej sukience i chuście na głowie. W prawej dłoni trzymała duże, przeciwsłoneczne okulary. Również uśmiechała się delikatnie. Na tyle, na ile zdołała wycisnąć spomiędzy pocałunku. Para stała przy starym budynku, którego Noemie nie potrafiła sobie przypomnieć, zdjęcie zaś robione było ewidentnie z ukrycia, w rogach fotografii ujęte były niechciane liście drzewa. Niewielki format wskazywał na polaroid. Noemie pomyślała, że musi być to dość ciekawe, posiadanie takiego aparatu. Aż tak ciekawe, by śledzić i dokumentować ojca, kiedy całuje obcą kobietę.

    Wiedziała, że tato zdradza żonę, zupełnie jak mama zdradzała jego. Było to dość naturalne, tradycjonalne, jak choinka na Boże Narodzenie czy alkohol na koniec roku szkolnego. Oszukiwali samych siebie i siebie nawzajem jednocześnie, udawali kochającą rodzinę i mimo że starali się odegrać role przed córką, zapomnieli chyba, że zawsze była bystra, nigdy nie wierzyła na przykład, że święty Mikołaj istnieje, przecież dostawała prezenty, a wcale nie była grzeczna, nie rozumiała tego biegu rzeczy i uważała to za idiotyzm, jeśli miałby być prawdziwy. Jednak kiedy wpatrywała się w to zdjęcie, czuła, jakby ujrzała tę sytuację po raz pierwszy.

    W kieszeni płaszcza znajdowały się inne fotografie, lecz nie miała siły na przeglądanie. Wyjęła je więc i zaniosła do pokoju, by włożyć do pudła leżącego pod łóżkiem. Dręczyło ją pytanie, co te zdjęcia mogły robić w ukrytym pokoju w domu jej przyjaciółki, jednak by zdobyć odpowiedź, musiałaby tam wrócić, a by tam wrócić, byłaby zmuszona skontaktować się z Jérémim.

    — Nie ma mowy, nie będę więcej spotykać się z tym szaleńcem — warknęła do samej siebie, po czym wyobraziła sobie Esther w białej koszuli i z zaciśniętymi skórzanym pasem ramionami. — Esther nie jest szalona — dodała, jakby argumentując swoją

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1