Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Wędrowiec (Polish edition)
Wędrowiec (Polish edition)
Wędrowiec (Polish edition)
Ebook389 pages3 hours

Wędrowiec (Polish edition)

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Klaudiusz od zawsze był ekspertem w dwóch dziedzinach: rzucaniu zaklęć i pakowaniu się w kłopoty. Odkąd otrzymał niejasną wróżbę od starej cyganki, wszystko zaczęło się sypać. Najpierw zaognił i tak już wystarczająco burzliwe relacje z profesorem Wierzbińskim, później wplątał się w dwa równie niebezpieczne związki, jeden z pewnym potężnym demonem i drugi z jeszcze bardziej potężnym aniołem. Chłopak zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, które prowadzi go z zabójczą prędkością w linni prostej po autostradzie do Piekła.
Klaudiusz to Wedrowiec i jego przeznaczeniem jest albo wstrząsnąć Piekłem w posadach, albo spłonąć w jego ogniu...

Pierwszy tom cyklu, okraszony ilustracjami autora.

LanguageJęzyk polski
PublisherPiotr Ka
Release dateNov 17, 2014
ISBN9781311630797
Wędrowiec (Polish edition)
Author

Piotr Ka

Born in the era of communism in Poland, he is the only the son of a bricklayer and a seamstress. From young age he showed signs of flair for art. As the years passed by he mastered the ability of postponing everything for tomorrow. Out of luck on the entry exams and for want of anything better he graduated from the Administration Department at the Swietokrzyska Academy in Poland, which effectively helped him to avoid compulsory military service. He is the winner of many prestigious awards, like a tennis racket in the Know Your Region contest held by the Polish Tourist and Sightseeing Society and a couple of times a tenner in the Lotto.He lives in London, UK.

Related to Wędrowiec (Polish edition)

Related ebooks

Reviews for Wędrowiec (Polish edition)

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Wędrowiec (Polish edition) - Piotr Ka

    Contents

    Szczęśliwa ósemka

    Na żywioł

    Urok

    Klaudiusz vs Wierzbiński

    Love is all around

    Pierwsza klasa

    Ja, Klaudiusz

    Ciała zmartwychwstanie

    Kosmici, którzy porwali Alojzika

    Nastoletnia syrenka

    Muzykoterapia

    Klauzula de Verdego

    Padre

    Muzykoterapia 2

    Nieszczęśliwa ósemka

    Posłowie

    Wędrowiec

    by Piotr Ka

    Smashwords Edition

    Copyright © 2014 Piotr Ka

    All rights reserved.

    Copyright © 2014 by Piotr Ka

    Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora.

    Opracowanie graficzne: Piotr A. Kaczmarczyk

    Korekta: THE PAK TEAM

    Wydawca: THE PAK

    Wydanie elektroniczne

    Szczęśliwa ósemka

    Cyganka wyłożyła kolejną kartę, a Klaudiusz się uśmiechnął. Kobieta spojrzała na niego, unosząc brwi.

    – To moja szczęśliwa liczba – powiedział.

    – Bzdura – odparła. – Coś takiego nie istnieje.

    – A jednak – powiedział Klaudiusz. – Urodziłem się ósmego sierpnia, mieszkanie rodziców ma numer osiem i znajduje się w bloku numer osiem na osiedlu o nazwie Oktagon. Obecnie mieszkam na ósmym piętrze, pokój numer osiemset siedem, czyli, uwaga, ósme drzwi od lewej. Mój rekord w piciu wynosi osiem piw. Większość wymięka już przy szóstym, a tylko twardziele wytrzymują siedem rund.

    Cyganka wyłożyła kolejną kartę.

    – Czeka cię wkrótce daleka podróż – powiedziała, patrząc w karty - z której przywieziesz coś bardzo cennego. Jednak stracisz coś nie mniej ważnego. Coś, co masz, ale jeszcze nie potrafisz docenić.

    Klaudiusz spojrzał na tekturowe pudło, które, odwrócone do góry dnem, służyło wróżbiarce za stanowisko pracy. Prawdziwa magia nie potrzebuje kuglarskiej otoczki, jaka emanowała z „profesjonalnych salonów, których na miejskim targowisku powstało ostatnimi czasy wiele. „Stefan i jego magiczne kule, „Pani Henia, co los odmienia, „Prawdziwy jasnowidz nigdy nie pyta: kto tam? – to tylko niektóre z napisów znajdujących się na szyldach owych przybytków.

    Klaudiusz wybrał starą cygankę, siedzącą na krzesełku wędkarskim pośrodku ruchliwej alejki i wróżącą wyświechtanymi kartami na kartonie. Wiedział, że tylko w tym miejscu otrzyma prawdziwą wróżbę. Dodatkowym atutem była cena; wróżbiarka zadowoliła się dwudziestozłotowym banknotem.

    Mag, Kapłan i Diabeł – te trzy karty wyciągnęła cyganka z arkanów wielkich. Poniżej leżały małe arkana: ósemka kielichów i wyłożona przed chwilą ósemka buław.

    – Kiedy mówiłeś, że masz te urodziny? – zapytała cyganka.

    – Ósmego sierpnia – odpowiedział. – A co?

    Kobieta westchnęła.

    – Dokładnie ósmego sierpnia, w dniu twoich dwudziestych urodzin, twoje życie, młodzieńcze, odmieni się na zawsze.

    – Na dobre, czy na złe?

    Cyganka wyłożyła następną kartę, ósemkę mieczy, i wzruszyła ramionami.

    – Tego nie wiem.

    – To niech pani zapyta kart.

    Cyganka zebrała karty, przetasowała uważnie i zaczęła wyciągać na zaimprowizowany stół arkana wielkie. Najpierw Maga, potem Kapłana i na koniec Diabła.

    – Dziwne – mruknęła pod nosem i zgarnęła karty z powrotem. Kiedy je przetasowała, z jeszcze większym niż uprzednio namaszczeniem, znów wyciągnęła Maga, Kapłana i Diabła. – Zróbmy inaczej.

    Odłożyła te trzy karty na bok i wyciągnęła jedną z pozostałych.

    – Kochankowie? – powiedział Klaudiusz. – Czy to znaczy, że w tym roku wreszcie znajdę dziewczynę?

    – Na to wychodzi.

    – To będzie blondynka, czy brunetka?

    Cyganka wyłożyła kolejną kartę – Kapłankę.

    – Będą obie – powiedziała. – I blondynka i brunetka. Na dodatek, obie starsze od ciebie.

    – To lubię – powiedział Klaudiusz.

    – Obie będą cię kochać.

    – Szczęściarz ze mnie.

    – Wybierzesz jedną, ale złamiesz serce ich obu.

    – Serce kobiety od tego jest, by je łamać – powiedział Klaudiusz.

    Kobieta wyciągnęła trzecią kartę i przycisnęła ją do piersi.

    – Koniec wróżenia – oznajmiła. – Idź sobie.

    – O co chodzi? – zapytał Klaudiusz. – Co to za karta?

    – Powiedziałam: koniec wróżenia – powtórzyła kobieta i sięgnęła do kieszeni.

    – Muszę wiedzieć. To Śmierć, prawda?

    – Zabieraj swoje pieniądze – powiedziała i wręczyła mu wymięty banknot.

    – Nie chcę tego – powiedział Klaudiusz. – Zapłaciłem za wróżbę i chcę ją otrzymać.

    – Nie. – Cyganka podniosła się i odeszła, zostawiając swój kartonowy stół.

    Klaudiusz, przedzierając się przez tłum, ruszył za nią.

    – To wcale nie musi oznaczać mojej śmierci – powiedział. – Tyle wiem sam. A poza tym, to czy nie jest tak, że sami kształtujemy swój los? Nic nie jest z góry ustalone.

    – Idź do domu, chłopcze – powiedziała cyganka i przyspieszyła kroku.

    – Dopiero jak mi pani pokaże, co to za karta.

    Dogonił ją. Chwycił kobietę za ramię i szarpnął mocno. Karta, którą ciągle przyciskała do piersi, upadła na ziemię.

    Klaudiusz nie był ekspertem w dziedzinie tarota, ale karta, którą zobaczył, nie wyglądała, jakby pochodziła z talii, którą wróżyła cyganka. Była opisana numerem osiemdziesiąt cztery, a rysunek, jaki się na niej znajdował, przedstawiał mężczyznę stojącego jedną nogą na kuli ziemskiej i wyciągającego dłoń w kierunku słońca, umieszczonego w rogu. Napisu na dole Klaudiusz nie zdążył odczytać, bo cyganka podniosła kartę.

    Spojrzała na niego i Klaudiusz dostrzegł w jej oczach strach.

    – Idź do domu, chłopcze – powiedziała. – I zapomnij o dzisiejszym dniu.

    Dopiero po chwili, Klaudiusz zorientował się, że kobieta nie patrzy na niego, ale na coś, co znajduje za nim. Odwrócił się, ale nie zobaczył niczego niezwykłego.

    – Co pani zobaczyła? – zapytał.

    Odwrócił się znowu. Cyganka znowu próbowała mu uciec.

    – Co tam było? – zapytał i chwycił kobietę za ramiona. – Wiem, że to miało związek z wróżbą.

    Cyganka wyciągnęła przed siebie dłoń. Ledwie dotknęła Klaudiusza, ale odrzuciło go na dobre półtora metra.

    Wiedział, co to było. Odpychanie. Pierwsze z ofensywnych zaklęć, których się nauczył.

    Zanim podniósł się z ziemi, cyganka zdążyła wmieszać się w tłum. Tym razem już jej jednak nie znalazł.

    – Fak! – wrzasnął.

    Na żywioł

    Demon chwiał się odrobinę. Słaniał się na kudłatych łapach we wszystkie strony, jednak jakaś siła utrzymywała go w obrębie pentagramu. Przewrócił kilka razy błyszczącymi ślepiami i otworzył paszczę. Najwyraźniej próbował coś powiedzieć, ale jedyne, co z siebie wydobył, to potężne beknięcie.

    Klaudiusz zatkał nos z obrzydzeniem. Odór wywoływał mdłości. Chłopak już wiedział, że coś poszło nie tak.

    Mogłem kupić w sklepie, a nie na bazarze, pomyślał. To nie był spirytus, tylko czysty etanol.

    – Kto mnie wzywa? – zapytał demon niewyraźnie.

    Na szczęście jest tylko lekko wstawiony, przeszło przez głowę Klaudiuszowi.

    – Hik. – Odgłos nienaturalnej czkawki uświadomił chłopakowi, że nie powinien był cieszyć się przedwcześnie.

    – Kto? – powtórzył pytanie stwór.

    – Ten, któremu będziesz służyć, istoto piekielna, bo jam cię wezwał i w swej mocy trzymam – Klaudiusz wyrecytował wyuczony fragment.

    – Hik?

    – Pokłoń się swemu panu! – Kolejny punkt z podręcznika.

    Zamiast się pokłonić, demon zwymiotował. Klaudiusz uskoczył w ostatniej chwili. Uratował się w ten sposób przed bezpośrednim kontaktem z falą strawionej mikstury. Po wyrzuceniu z siebie porcji zalegającego w żołądku balastu, przyzwany stwór zaczął sprawiać wrażenie bardziej rozeznanego w sytuacji. Ryknął, wyraźnie z niej niezadowolony. Jego oddech miał fatalny zapach. Po raz kolejny, Klaudiusz poczuł silne mdłości.

    – Zrobisz, co zechcę! – krzyknął w desperackiej próbie okiełznania demona.

    To, co zrobił demon, nie było tym, czego Klaudiusz oczekiwał. Tym razem zawiódł refleks. Spodnie do prania.

    Kolejne ryknięcie dało mu do zrozumienia, że z każdym następnym wymiotem, stwór będzie coraz trudniejszy do opanowania.

    Taki wstyd, pomyślał Klaudiusz i poczuł, że traci kontrolę. Wziął do ręki podręcznik i zaczął go wertować w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu pomóc w tym trudnym położeniu.

    Znalazł, na ósmej stronie.

    – Demonum domine sum! – krzyknął zaklęcie i wykonał skomplikowany ruch ręką.

    Efekty torsji demona rozmiękczyły narysowane na podłodze linie. W kilku miejscach kreda została zmazana niemal kompletnie. Demon postawił nogę poza obrębem pentagramu.

    Klaudiusz usłyszał pomruk rozmowy dochodzący z końca sali. Nie rozumiał słów, otumaniony smrodem wydzielanym przez demona, ale po tonach głosów domyślił się ich znaczenia. Właśnie spełniał się najgorszy koszmar. Oczyma wyobraźni, Klaudiusz widział szydercze uśmiechy, złośliwe komentarze i wytykanie palcami.

    Demon tymczasem był już całkowicie trzeźwy. Paskudny oddech jednak pozostał.

    Szybkość logicznego rozumowania Klaudiusza ograniczała niekorzystna aura, uniemożliwiając mu szybką reakcję. Zobaczył jednak światełko nadziei.

    Jebać podręcznik, pomyślał. Spróbujemy iść na żywioł.

    Mocnym kopnięciem wepchnął próbującego wydostać się z koła stwora i poprawił drugim, gdy ten łapał równowagę, balansując na jednej nodze, jak gwiazda rosyjskiego baletu.

    Klaudiusz wykonał jeszcze jeden atak. Tym razem kopnął demona w miejsce, gdzie u męskiego osobnika powinny znajdować się narządy rozrodcze. Nie był pewien, czy ten takowe posiada, gdyż całe cielsko stwora pokrywały długie, skołtunione kudły, ale efekt był piorunujący. Demon upadł na kolana, przez co Klaudiusz zyskał cenne sekundy.

    Pod ostrzałem ognistych spojrzeń wielkich jak u much oczu, które paliły mu twarz, zabrał ze stołu kawałek kredy i szybko uzupełnił braki w ochronnym rysunku na podłodze.

    Demon tymczasem zdążył się podnieść. Zamierzał ryknąć, ale zakaszlał tylko sucho, po czym jęknął, niemal piskliwie. Klaudiusz domyślił się przyczyny owych dźwięków.

    – Co, panie piekielny, suszy?

    Odpowiedział mu znajomy odgłos i zapach.

    – Może coś do picia? – zapytał Klaudiusz.

    Demon spróbował wyjść poza wykreślone kredą linie. Nie udało się. Poprawki spełniły swoją rolę. Głuchy bełkot dochodzący z tyłu przybrał nieco bardziej przyjazny ton, ale znaczenia poszczególnych słów ciągle nie sposób było wyłowić.

    – Dawaj! – warknął demon.

    – Co dawaj? – zapytał Klaudiusz.

    – Coś do picia!

    – A magiczne słowo?

    – Abrakadabra, gówniarzu! – ryknął stwór.

    – Nie o to słowo mi chodziło – powiedział Klaudiusz.

    Potwór ryknął i tym razem omal nie wyskoczył poza pentagram. Klaudiusz cofnął się o krok. Drażnienie rozwścieczonego demona to była przesada.

    – Dawaj coś do picia!

    Demon warknął – o ile to możliwe – tonem nieznoszącym sprzeciwu. Klaudiusz postanowił nie drażnić go już bardziej, przynajmniej przez chwilę. Podniósł stojącą na podłodze butelkę. Nie zostało w niej zbyt wiele wywaru, ale Klaudiusz miał nadzieję, że wystarczy. Odkręcił butelkę i podał ostrożnie demonowi. Ten obejrzał przedmiot. Na etykietce było napisane Sprajt, więc bez wahania wypił zawartość. Napój, zamiast podziałać na zasadzie klina i przynieść oczekiwaną ulgę, wywołał odruch wymiotny.

    – Status! – zawołał Klaudiusz, machając ręką.

    – Hik?

    Zaklęcie poskutkowało. Torsje zostały powstrzymane, a przyzwany demon wrócił do rozkosznego stanu upojenia. Słaniał się na kudłatych łapach, a jego ślepia – teraz szklące się jak wypolerowana karoseria beemki z salonu na Kujawskiej – nie wyrażały żadnych emocji.

    – A teraz pokłoń się grzecznie – powiedział Klaudiusz.

    Demon po raz drugi opadł na kolana.

    – Bardzo dobrze. To kto jest twoim panem?

    – Ty, panie...

    – Trochę to nieszczere, jakby wymuszone – powiedział Klaudiusz. – Ale niech ci będzie. Zjeżdżaj!

    Demon ryknął.

    – Sorka – poprawił się Klaudiusz i wykonał gest uwalniający. – Demonum relisum!

    Nastąpiła dematerializacja i stwór wrócił tam, skąd został przyzwany. Klaudiusz szybko zgasił świece, starł pentagram z podłogi i krople potu, które zebrały mu się na czole. Wymiociny zostawił dla woźnej.

    Kiedy odwrócił się do komisji, zrozumiał, dlaczego uprzednio słyszał za plecami niewyraźne głosy. Wszyscy trzej członkowie komisji mieli założone maski przeciwgazowe. Klaudiusz nie był pewien, czy były one na standardowym wyposażeniu egzaminatorów, czy też może wyczarowali je sobie sami, na prędce.

    Siła nagromadzonego przez ostatni kwadrans smrodu dopiero teraz przedarła się do jego zmysłów, kiedy opadła już zasłona największego stresu. Uderzenie było potężne, Klaudiusz omal nie stracił równowagi i nie upadł. Nie miał pojęcia, jakim cudem mógł wytrzymać ten odór tak długo.

    – I co, zdałem? – zapytał.

    Siedzący przy stoliku wykładowcy odbyli krótką naradę. Trwała naprawdę chwilę, ale Klaudiuszowi wydawała się ciągnąć w nieskończoność. W chmurze piekielnych oparów, połączonych z bukietem wykreowanych przez ostatni kwadrans zapachów, czas zdawał się płynąć znacznie wolniej.

    – Panie Malinowski – odezwał się profesor Wierzbiński, uchylając maskę – gdybym mógł sam zadecydować, to by była dwója. Za błąd w mieszaniu wywaru. Ale kolegom się podobało, jak pan wybrnął z sytuacji. – Pozostali członkowie komisji zgodnie pokiwali głowami. – I dlatego... A, niech będzie trzy, nawet bez minusa. – Poprawił maskę i szybkim ruchem nabazgrał w indeksie coś, co przypominało ptaka oraz podpis, który wyglądał zupełnie jak wzburzone fale na Dunaju.

    Klaudiusz wpatrywał się w indeks zdziwionym wzrokiem. W normalnym stanie, na pewno wkurzyłby się za tak niesprawiedliwą notę, ale otumaniony umysł zagłuszył wołania pierwotnych instynktów. Poza tym, jego organizm domagał się świeżego powietrza. Klaudiusz stał jeszcze przez moment, próbując przypomnieć sobie, jak powinien się zachować w podobnej sytuacji, ale nie był w stanie wymyślić niczego konkretnego.

    – Dziękuję i do widzenia – powiedział w końcu i zniknął za drzwiami.

    – Tylko się lepiej przygotuj na rzucanie uroków! – dorzucił profesor, ale Klaudiusz usłyszał tylko bełkot.

    Stanął na korytarzu i rozejrzał dokoła. Spodziewał się oklasków, wiwatów, czyli jednym słowem nieodłącznych elementów towarzyszących jego wyjściom z sali egzaminacyjnej. Nie było nawet nieśmiałych pytań, w stylu: Jak ci poszło? Tylko opustoszały korytarz. Nikt by nie pomyślał, że to dzień egzaminu.

    Wszyscy uciekli. Nie mogli wytrzymać tego smrodu. Tylko ja, głupi...

    Jego kurtka leżała na jednej z ławek, dokładnie w miejscu, w którym ją zostawił.

    Przynajmniej nikt mi jej nie zajumał.

    Zbiegł po schodach i wyszedł przed budynek uczelni. Tam również było pusto. Na drzwiach wisiała kartka. Napisano na niej, że z powodu niekontrolowanego przecieku szkodliwych substancji z innego wymiaru, w trosce o zdrowie studentów egzamin zostaje przeniesiony na dzień następny. Klaudiusz nie dziwił się, że jego zdrowie i bezpieczeństwo gówno obchodziły te pedagogiczne hieny z Wierzbińskim na czele. Odpalił papierosa i opuścił teren uczelni. Skierował się w stronę akademików. Po drodze wyciągnął telefon i wybrał numer do ojca.

    – No i jak tam, młody? – rozległ się głos w słuchawce.

    – Wszystko poszło zajebiście, ale Wierzbiński i tak postawił mi tróję.

    – Nie łam się, najważniejsze, że cię nie udupił – powiedział ojciec. – Mówiłem ci, że musisz na niego uważać.

    – Dobra, tato, będę kończył. – Klaudiusz nie miał ochoty na kolejny odcinek serii „Urzekła mnie Twoja historia" na temat burzliwych relacji docenta Malinowskiego z nieśmiertelnym i starym jak budynek wydziału profesorem Adamem Wierzbińskim.

    – Słuchaj, wyślę ci parę groszy na poprawienie humoru.

    – Dzięki, tato.

    – Nie ma sprawy. Tylko nie wydaj mi ich przypadkiem na jedzenie ani tym bardziej na jakieś książki. Kup fajki, a resztę przepij, jak Bóg przykazał.

    – Tak zrobię.

    – No, to trzymaj się.

    – Cześć – powiedział Klaudiusz.

    Sprawdził zawartość kieszeni, by sprawdzić, czy będzie w stanie zrobić jakieś zakupy, zanim wpłyną pieniądze od ojca. Uśmiechnął się; w drobnych, które zostały po porannych zakupach na bazarze, było dokładnie osiem złotych.

    Nie majątek, pomyślał, ale ósemka to moja szczęśliwa liczba.

    Przypomniał sobie cygankę z bazaru. Mag, Kapłan i Diabeł.

    Skręcił w Mickiewicza, gdzie na jednym z budynków jawił się wizerunek ogromnego owada, będący od lat symbolem taniego jadła i napitku dla lokalnej społeczności studenckiej.

    Śmierć cichutko podreptała za nim.

    Urok

    – Siemasz, Klaudiusz.

    – Cześć, chłopaki. – Uścisnęli sobie dłonie.

    – Gdzie się podziewałeś, stary? – zapytał Feliks.

    – Zakuwałem.

    Klaudiusz nie zdziwił się, że koledzy wybuchnęli śmiechem.

    – Ty, Klaudiusz, zakuwałeś? – spytał z niedowierzaniem Lucjan.

    – Czasem trzeba – odpowiedział.

    Na korytarzu panował gwar. Studenci, starym zwyczajem, próbowali przepowiedzieć sobie, jakie wylosują zadanie na egzaminie. Co jakiś czas, ktoś wychodził zza zielonych drzwi sali egzaminacyjnej, a z środka dobiegał donośny głos. Właściciel wykrzyczanego nazwiska wkraczał – krokiem zazwyczaj niepewnym – do pokoju. Po minie wychodzącego natomiast, można było wywnioskować, jak mu poszło.

    – No, w sumie dobrze – powiedział Feliks. – Nie popisałeś się na Przyzywaniu...

    – Zdałem przecież – oburzył się Klaudiusz. – O co wam chodzi? O te zapachy?

    – Zapachy? – parsknął Lucjan. – Stary, to był taki sztink, że całą budę musieli ewakuować!

    – Przecież zdałem, mówię. To najważniejsze.

    – Niby tak, ale na tablicy wyników ci nieźle pojechali...

    – A z tym wywarem to przesadziłeś. Co ci w ogóle do głowy strzeliło? Ale tak to jest, jak się nie uważa na zajęciach.

    – Dajcie mi spokój – burknął Klaudiusz. – Myślałem, że jesteśmy kumplami.

    – Lucjan ma rację, nie można popełniać takich błędów – powiedział Feliks.

    – Właśnie – dodał Lucjan. – Spirytus, czy czysta, to nie to samo co wóda od Ruskich. Wszyscy wiedzą, że zarówno do wywarów, jak i eliksirów, potrzebny jest alkohol najwyższej jakości, a tę mierzy się nie tylko w procentach.

    – Chciałem przyoszczędzić.

    – Wierzbiński jest na ciebie cięty, musisz uważać.

    – Staram się.

    – Swoją drogą, to jak wyście tam wytrzymali, w tym smrodzie?

    Klaudiusz nie zdążył odpowiedzieć, bo zielone drzwi otworzyły się i wybiegł przez nie rudy chłopak w okularach, trzymając się oburącz za tyłek. Z prędkością odrzutowca skierował się do łazienki. Po chwili dało się słyszeć odgłosy podobne do grzmotów. Oczekujący na egzamin dołożyli do nich salwy gromkiego śmiechu.

    – Widzę, że Kowalski wylosował Niestrawność – skomentował Feliks.

    – Ćwikliński! – zawołał głos z pokoju.

    Lucjan podniósł się z ławki.

    – Pora na mnie – powiedział. – Trzymajcie kciuki.

    Koledzy pokazali mu, że faktycznie je trzymają. Lucjan wziął głęboki oddech i pomaszerował do pokoju.

    – Tylko żeby tobie nie przydarzyło się coś takiego. – powiedział Feliks i wskazał ręką w kierunku łazienki.

    – Niewłaściwe rzucenie uroku może się obrócić przeciw osobie, która dany urok rzuca – wyrecytował Klaudiusz.

    – Widzę, że przeczytałeś podręcznik.

    – Osiem razy.

    – To z teorią musi być nieźle, ale z praktyką, sam wiesz, że różnie bywa.

    Klaudiusz westchnął. Najważniejsze to zdać, pomyślał. W komisji jak zwykle będzie Wierzbiński – ten facet naprawdę go nie lubił. Pewnie dlatego, że Klaudiusz był typem leniwego studenta i często wagarował. Zupełnie jak ojciec. Jednak fakt, iż był w czepku urodzony, pomagał mu przechodzić skutecznie przez wszystkie egzaminy. Na pierwszym roku dostał nawet stypendium. Teraz jednak nie miał na nie co liczyć. Przy pomyślnym zakończeniu sesji, średnia wyniesie niewiele więcej niż trzy i pół. Profesor Wierzbiński skutecznie ją obniżał.

    – A tak w ogóle – odezwał się Klaudiusz – to kto jest obiektem?

    – Krycha – powiedział Feliks.

    – Sprytnie.

    Zielone drzwi otworzyły się po raz kolejny. Lucjan wyglądał na zadowolonego. Dumnie przeszedł obok ławki, na której siedzieli klasowi prymusi. Wymownym gestem pokazał im zarówno swoją radość, jak również część ciała, w którą chciałby, aby go pocałowali.

    – Malinowski!

    Na dźwięk swojego nazwiska, Klaudiusz aż podskoczył. Uczył się. Po raz pierwszy przygotował się do egzaminu i teraz poczuł, że mógł to być błąd.

    – Ja? – nie mógł w to uwierzyć. – Już?

    – Dawaj, stary. – Lucjan poklepał go po ramieniu.

    – Idź, trzymamy kciuki – dodał Feliks.

    Klaudiusz ruszył jak na skazanie. Do tej pory nie zdarzyło mu się odczuwać przedegzaminacyjnego stresu. Teraz już wiedział, że zawdzięczał to temu, iż nigdy wcześniej się nie uczył. Stąd brało się jego lekkie podejście, którego zazdrościli mu wszyscy. Zdawał sobie z tego sprawę i wiedział, że jeszcze bardziej zazdroszczono mu szczęścia, które pomagało przebrnąć przez każdy kolejny egzamin.

    Zaraz się okaże, czy nadmierna nauka mi go nie odebrała.

    – No, witamy pana, panie Malinowski – powiedział z szyderczym uśmiechem profesor Wierzbiński.

    – Dzień dobry.

    W komisji był jeszcze docent Leśkiewicz i ta jędza od zaklęć praktycznych, Chudzińska. Całkiem miła gromadka. Niestety z tej gromadki, tylko pan docent lubił Klaudiusza, więc przeprawa zapowiadała się ciężka. Oby się udało.

    Usiadł, kiedy profesor wskazał krzesło. Bokiem do komisji. Naprzeciwko siedziała już Krycha.

    – No, to co wybieramy? – zapytał Wierzbiński.

    – Może Zapętlenie? – zasugerowała Chudzińska.

    Docent Leśkiewicz milczał.

    – Doskonale – powiedział Wierzbiński. – Niech nam pan zademonstruje urok zapętlenia.

    Niech to szlag, pomyślał Klaudiusz. Gorzej wybrać nie mogli. Jak nie wyjdzie, to nawet do domu nie trafię.

    Spojrzał na siedzący naprzeciw obiekt. Krycha, kolejny – po dziobaku i nosaczu – dowód na poczucie humoru Stwórcy, wykonywała mający długą tradycję zawód: była woźną. Ale nie był to powód, dla którego została zaproszona do udziału w tymże egzaminie. Nie była nim również jej niecodzienna, bądź co bądź, uroda. Powodem był jej iloraz inteligencji, który równał się z tymże u ślimaka, czy innego pełzacza. Jednym słowem, nie było możliwości, że z sympatii dla któregoś ze studentów próbowałaby naciągnąć wynik egzaminu. Istniał jednak jeszcze jeden powód.

    Zapętlenie, pomyślał Klaudiusz. No dobra. Efektem uroku ma być całkowita utrata zmysłu orientacji, zarówno przestrzennej, jak i tej dotyczącej rozeznania w sytuacji, w której podmiot się znajduje. Tylko jak rzucić ten urok, żeby nie spudłować?

    I tu Klaudiusz zetknąć się musiał z ironią losu, a raczej, w tym przypadku z przewrotnością i perfidią grona nauczycielskiego. Jak wszyscy bowiem wiemy, żeby rzucić na kogoś urok, trzeba mu spojrzeć głęboko w oczy, pomyśleć odpowiednią formułę uroku i wypowiedzieć słowo urok w pradawnym języku. W przypadku pani woźnej, sytuacja była utrudniona z powodu jej wahadłowego oczopląsu, który był dotychczas źródłem żartów i wszelkiego rodzaju kawałów. Teraz, stał się narzędziem zemsty. Oczywiście pani Krycha sama by tego nie wymyśliła, była na to za głupia. Zrobili to za nią inni. Ci, którzy lubią podkładać bliźniemu nogę, a na dodatek odczuwają w tym przyjemność i robią to niejako z poczucia obowiązku.

    Klaudiusz, mimo istniejących trudności, wziął się w garść, przegnał stres i skupił na rzucaniu uroku. Pot wystąpił mu na czoło, mięśnie napięły się do granic możliwości. Powtórzył formułę i przygotował się do wysłania jej prosto w oczy woźnej. Wiedział, że musi trafić, że ma tylko jedną szansę, że jeśli chybi i urok trafi w niego, koledzy będą długo go odczyniać – nie liczył bowiem na to, że zrobi to ktoś z komisji. No, może poza Leśkiewiczem, ale Wierzbiński z Chudzińską mogliby mu na to nie pozwolić.

    Był gotowy. Wycelował. Popatrzył – na ile było to możliwe – prosto w oczy Krychy i czekał na moment, kiedy ich spojrzenia się spotkają. Czekał długo, gdyż ruch gałek woźnej, mimo iż równomierny, był szybki i trudny do uchwycenia.

    Wreszcie.

    – Buu! – powiedział w pradawnym języku.

    – Dziękujemy – powiedziała Chudzińska. – Teraz sprawdzimy, czy się udało. Panie profesorze?

    Pewnie, że się udało, pomyślał Klaudiusz. Wiem, co jest grane, znaczy, że trafiłem.

    – Pani Krystyno – odezwał się Wierzbiński. – Proszę wstać i zrobić kilka kroków.

    Krycha zrobiła, jak jej kazano. No, może nie do końca, gdyż kiedy spróbowała zrobić krok, wywróciła się i upadła.

    – Ja mówię: bardzo dobry – powiedział Leśkiewicz.

    – U mnie również – powiedziała Chudzińska. – Z małym minusem. Trochę długo się pan zbierał, panie Malinowski.

    Klaudiusz był wniebowzięty.

    – Nie tak prędko – Wierzbiński nie chciał dać za wygraną.

    Wstał i podszedł do

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1